Nie wiem po co ten tytuł

              

czwartek, 18 marca 2021

Potyczki z Freudem. Mity, pułapki i pokusy psychoterapii (Tomasz Stawiszyński)

Jedna z pacjentek Junga miała powracające sny lub wizje, w których była władczynią królestwa na Księżycu. Ale chyba tylko jej się tak wydawało? - zapytano Junga. Ależ skąd, to było naprawdę - odparł Jung. Chętnie dopytałbym Junga, czy rzeczywiście uważa, że dotarłszy na Księżyc zobaczylibyśmy zamieszkane osady i miasta? Nie znalazł się wtedy nikt tak dociekliwy. Ale czy tak lekko powinniśmy odłożyć ten pogląd Junga na półeczkę z szurniętymi tekstami szurniętych ludzi? Jakieś siedemset lat temu w Europie wierzono, że piekło i niebo to realne miejsca we wszechświecie, a podważanie tych oczywistości byłoby uważane za śmieszne i straszne. Wtedy była to prawda, której akceptacja była jednym z wyznaczników normalnego stanu umysłu. Jaka dzisiejsza oczywistość okaże się złudzeniem w dalekiej przyszłości? Tego nie wiemy, co gorsza nie widać żadnej ogólnej zasady porządkującej naszą rzeczywistość - ale to nie znaczy, że jej nie ma. Gdybym miał na coś stawiać, to wśród złudzeń może znaleźć się radosne przeświadczenie, że z klimatem jakoś to będzie lub że sztuczna inteligencja będzie nam, ludziom, zawsze przyjazna. Ale co do pojęcia prawdy ma owa księżycowa królowa? Niby niewiele, bo przecież prawda powinna wykraczać poza świat wyobrażeń jednej osoby. Mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że dla królowej jej księżycowa monarchia była jak najbardziej realna. Dla mnie nie. Atoli wyobraźmy sobie, że pani królowa jest obdarzona niezwykłym darem przekonywania, więc przeświadczenie o realności jej władzy na Księżycu rozlewa się daleko i szeroko, aż staje się akceptowaną powszechnie prawdą, z którą nikt rozsądny nie będzie dyskutował. Co to za kocopoły nam tu, facet, wciskasz? - zapytacie. Takie, które się już ziściły nieraz. Przykłady: chrześcijaństwo, mormonizm, sikhizm, teozofka Bławatska itp. itd. Żadne z tych zjawisk nie opanowało nigdy całego świata, z czego należy się cieszyć. Do takiej refleksji skłonił mnie jeden z tekstów w książce, która jest zbiorem wcześniejszych publikacji autora. Kolekcja poniekąd fascynująca, bo wiele z esejów ma charakter „konkretny”, czyli oparty na badaniach statystycznych, część jest mniej naukowa, ale trzeźwa w tonie (tu na przykład świetny tekst o pozytywnym myśleniu), ale w tekście o miłości autor pojechał Nietzschem lub LSD, lub tym i tym naraz.
Wówczas, w jednej chwili, wszystkie nasze najgłębsze tajemnice, zranienia i kompleksy, nasze pragnienie wiecznego szczęścia, wiecznej młodości wynurzają się na powierzchnię. Witamy je z nadzieją, że zostaną zaleczone, zrozumiane, uznane i rozpuszczone w ciepłej, cudownej miłosnej fali.
Kiedy to czytam, tracę pewność, że byłem kiedykolwiek zakochany. A mam wrażenie, że byłem. Przy tej okazji miło mi było z okazji Kwartetu aleksandryjskiego Lawrence'a Durrella, zaliczonego do wielkiej literatury dwudziestego wieku. Przeczytałem kiedyś wszystkie cztery tomy, może przeczytam jeszcze raz? Rewersem tej „miłosnej fali” jest czysto techniczny aspekt miłości, czyli porno, do którego autor nawiązuje przy innej okazji. Powiedzmy to brutalnie: po lekturze Man size uwagi Stawiszyńskiego na temat porno robią wrażenie powierzchownych i drobnomieszczańskich. Podsumowując krótko: książka tylko po części jest demaskatorska - i dobrze, bo na tym daleko się nie zajedzie. Za Hillmanem mówi nam Stawiszyński, że wiele było i jest w psychologii błędów i wypaczeń, co nie oznacza, że wszystkie dotychczasowe dokonania w tej dziedzinie można spuścić w klozecie. Jakkolwiek bawi nas Freud ze swoimi obsesjami i ten Adler ze swoimi poronionymi koncepcjami na temat homoseksualizmu - i wielu innych, to zawdzięczamy im z pewnością to, że od nich zaczęła się epoka fascynujących pytań bez jednoznacznych odpowiedzi. Jak to dobrze ujął Feynman: I would rather have questions that can't be answered than answers that can't be questioned.

[61]
Jung opisywał „mowę świata” wielokrotnie, w różnych miejscach. Nazywał ją synchronicznością akauzalną – czyli jednoczesnym występowaniem zdarzeń, których nie łączy więź przyczynowo-skutkowa, lecz znaczeniowa. (...) Często tego typu zdarzenia układają się w serie – i bardzo wyraźnie przekraczają zakres wyznaczony przez rachunek prawdopodobieństwa.
Hm... Pewne koncepcje ewolucyjne wskazują na uleganiu ludzkich umysłów mirażowi intencjonalności. To raz, a dwa - że niezwykłe przypadki muszą się zdarzać w dużych populacjach. Dużo dziwniejsze ze statystycznego punktu widzenia byłoby to, gdyby się nie wydarzały.

[105]
Jak pisze Rhonda Byrne: „Prawo [przyciągania] po prostu odzwierciedla i oddaje ci dokładnie to, na czym skupiasz myśli”. W odpowiedzi na zbyt pesymistyczne myśli owych sześciu milionów Żydów spełniający życzenia wszechświat sprezentował im więc Adolfa Hitlera, który – wyczuwając emitowane przez nich zapotrzebowanie – opracował swoją słynną koncepcję „ostatecznego rozwiązania”.

[107]
Dzięki Sekretowi [bestseller Rhondy Byrne] każdy może dzisiaj stworzyć dla siebie raj. Składa się on – jak podkreślają rozmaici twórcy albo wizjonerzy wypowiadający się w tej książce – głównie z jachtów, pieniędzy, luksusowych samochodów oraz pięknych żon i przystojnych mężów. A także z miejsc parkingowych, które nigdy nie są zajęte. „Odkąd zacząłem sobie wyobrażać, że na parkingu jest dla mnie zawsze wolne miejsce – mówi w filmie Sekret pewien doradca inwestycyjny – to za każdym razem, kiedy chcę zaparkować wóz w centrum miasta, miejsce już na mnie czeka. Wcześniej wszystkie zawsze były zajęte”.

[108]
Wizja rzeczywistości, która wyłania się z takich Sekretów, jest wizją pozbawioną ciemnej strony – wszystko, co powoduje cierpienie, można łatwo wyeliminować. To jedna wielka iluzja, jedna wielka manipulacja. Tym większa, że – jak pisał Carl Gustav Jung, który już ponad pół wieku temu w książce Modern Man in Search of a Soul przewidywał, że postępujący upadek zinstytucjonalizowanych religii zaowocuje ogromnym zalewem pseudoduchowej papki – jeśli próbujemy uciec od świadomości, że rzeczywistość jest pełna cierpienia i zła, to cierpienie i zło prędzej czy później uderzą w nas ze zdwojoną mocą.

[151]
W tych [wschodnich] tradycjach ciało jest integralną częścią człowieka, jest konglomeratem pierwiastka duchowego i materialnego, nie zaś – jak w chrześcijaństwie – zaledwie wehikułem dla duszy, która musi stale dbać, aby ów wehikuł nie splamił jej świętej natury.

[158]
(...) w dziełach Hillmana nie znajdziemy ani jednej praktycznej porady, ani jednej wskazówki, w jaki sposób przezwyciężyć dławiący atak ciemnej melancholii, która – kiedy się pojawia – w sensie jak najbardziej dosłownym wbija w ziemię tego, kto ją przeżywa.
Nikomu nie życzę takiego ataku, ale chętnie bym zobaczył „dosłowne wbicie w ziemię”. Chyba że autorowi w tym momencie nie chodziło o dosłowne rozumienie przymiotnika „dosłowny”...

[191]
Wypadek autokaru wiozącego polskich pielgrzymów we Francji, 2007 rok. Duża grupa psychologów – informują jeszcze tego samego dnia media elektroniczne – wyruszyła na miejsce wypadku, żeby zająć się poszkodowanymi i rodzinami tych, którzy zginęli.
   Uzasadnienie tej psychologicznej ekspedycji? „Osobom, które przeżyły wypadek, trzeba udzielić fachowej pomocy psychologicznej – wypowiada się jeden z wielu ekspertów od tego rodzaju kryzysowych interwencji – ponieważ mogą cierpieć na syndrom katastrofy”. Co to za syndrom? Wywołuje on mianowicie „reakcje strachu, bezradności bądź koszmaru”.
Już wcześniej o tym czytałem. Tak zwana pomoc psychologiczna to modna bzdura, której nie da się zwalczyć, bo władza, która by się od niej uchyliła, miałaby tak zły piar, że mogłaby przestać być władzą.

[202]
Kurt Lewin, dwudziestowieczny niemiecki psycholog, zwykł był mawiać, że nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria.

[222]
Studenci Forera ocenili trafność tej analizy średnio na… 4,26.
W skali 0-5. O efekcie Forera zawsze miło sobie przypomnieć, pisałem o nim już tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger