wtorek, 9 marca 2021
A co tobie wydaje się prawdą?
Apologetyka to rodzaj zabawy, choć tego zdania w większości nie podzielą osoby w nią zaangażowane. Czemu zabawy? Hume zauważył, że rozum jest niewolnikiem pasji i uczuć, zjawisk, nad którymi nie mamy kontroli, więc w procesie zmiany stanowiska racjonalna argumentacja nie ma znaczenia. To oczywiście zbyt radykalne stwierdzenie, bo zdarza się jednak, że ktoś zmienia zdanie wskutek dyskusji, ale jest w tym zawsze komponent mistyczny. Sam tego doświadczyłem nieraz, dla przykładu zdarzyło mi się pewnego ranka obudzić z przekonaniem, że turystyka jest zajęciem nieciekawym w sensie zupełnie przyziemnym, ale i w tym głębszym, jaki znamy z Elegii podróżnej. Nie było tak, aby przyśniła mi się jakaś nowa racja za bezsensem zwiedzania, więc zmiana ta nie miała charakteru racjonalnego. Post factum zracjonalizowałem sobie tę sytuację, co wyglądało mnie więcej tak, że chodząc po Stambule przysłuchiwałem się koledze, który czytał z bedekera, napisanego wyjątkowo ciekawie. Wyobraziłem sobie, że zamiast się tłuc wiele dni autokarem czytam to sobie w fotelu w domu. Nadal byłoby ciekawe. A co konkretnie wynikło z tego, że widziałem tę ścianę Hagii Sofii, w którą rzekomo cudownie weszli wierni tuż przed wtargnięciem Turków, a wyjdą, kiedy budynek stanie się znów chrześcijański? Nic szczególnie. Kto lub co odpowiada za mój sen tej nocy? Ogarnęła mnie w nim wielka rozpacz z powodu tego, że inni w czasie tego samego pobytu widzieli wiele atrakcji, które mnie ominęły. Po przebudzeniu zadałem sobie pytanie: to ma być powód do zmartwień? I tak uwolniłem się od manii turystycznej. Od religii uwolnić się jest dużo trudniej. Od ateizmu też - przyznam uczciwie. Nie mam pojęcia, co mogłoby mnie przekonać do wiary w jakiegokolwiek boga. Apologeci udają, że mogą to zrobić za pomocą racjonalnego (w ich mniemaniu) wywodu. W moim głębokim przekonaniu prawie nigdy nie oznacza to, że prezentują argumenty, które ich samych skłoniły do wyznawania religii, będącej przecież w 99% przypadków uwarunkowaniem wyniesionym z dzieciństwa. Czy jest więc sens, by ateiści przyłączali się do tego apologetycznego teatru kabuki? Niestety tak. W przeciwnym razie powstałoby wrażenie, że wierzący mają za sobą prawdziwe argumenty, a niewierzący „nienawidzą Boga”, jak to głupkowato wyjaśniono w filmie Bóg nie umarł. Debat na temat religii jest coraz więcej, obejrzałem parę, a zawsze uderzało mnie to, że nie wspominano o tym, od czego należałoby zacząć, mianowicie: jakie mamy kryterium prawdy? I skąd wiadomo, że możemy tę prawdę w ogóle posiąść? Zdaje się, że wierzący muszą wierzyć, że coś jest prawdą absolutną, choćby twierdzenie, że istnieje bóg lub bogowie, więc powinni umieć wyjaśnić, dlaczego to uznają za prawdę (a wcześniej uprzejmie wyjaśniliby pojęcie „boga”). Wszelkie „wielkie” pytania o początek świata, o życie po śmierci, o sens życia, na które odpowiada religia, mają charakter wtórny wobec pytania o jej prawdziwość. Czemu nie napisałem „rzekomo odpowiada”, choć miałem na to chęć? Bo odpowiada naprawdę, ale co z tego? Dopóty, dopóki będzie możliwość innej odpowiedzi na te pytania w obrębie innego systemu filozoficznego czy religijnego, nie czuję się zobowiązany, by przyjąć coś na wiarę. Oczywiście żartuję. Wczoraj po kolacji objawiła mi się stworzycielka świata, Elżbieta Kopytko-Pustecka, która dokona aktu retroaktywnej kreacji za 2834 dni. Na szczęście udało mi się jej wyperswadować ten pomysł ze światem. A teraz idę leczyć zrytą banię.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz