Tytuł nawiązuje do tej arktycznej wyspy, ju noł, która nie dorobiła się chyba polskiej nazwy. Lub choćby polskojęzycznej. Nie szkodzi, że filmy katastroficzne są przewidywalne jak katolickie modlitwy, że bohaterski ojciec uratuje rodzinę (być może się przy tym sam poświęci), po drodze pokonując niezliczone przeszkody, zawsze w ostatniej możliwej sekundzie. Ziemię czeka zagłada po nieuchronnym zderzeniu z kometą, więc spodziewamy się wizji stanu naturalnego Hobbesa, kiedy rozpadają się społeczne mechanizmy utrzymujące ludzi w ryzach. Przemoc i rozboje wyglądają zupełnie tak, jak moglibyśmy przewidzieć, pozostają szczegóły, sieć dialogów i zdarzeń rozpięta jest na znajomym szkielecie. Oczywiście kibicujemy Johnowi walczącemu o przetrwanie swoje i rodziny, doceniamy to, że jest bohaterem z trudną przeszłością, ale najbardziej liczymy na spektakularne ujęcia samej katastrofy. W tym przypadku nieco się rozczarowaliśmy, zwłaszcza że czerwone niebo to jest aktualna atrakcja w Kaliforni. Trzy z plusem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz