Jeszcze raz niech dzięki będą opatrzności, że przeminęła moda kobieca z lat osiemdziesiątych. Nawet w Buenos Aires to mieli. Zaczyna się od trupa przy, którym czuwa policjant Ganso. Nieboszczyk pochodził z lokalnej arystokracji (w Argentynie podobno mają), a znany był również jako miłośnik chłopców, więc detektyw Chávez postanawia dokooptować sobie Gansa do współpracy, bo ów ostatni to młody i atrakcyjny koleś, który może pomóc w rozpracowywaniu sprawy w specyficznym środowisku. Sam Chávez ma żonę i dziecko i wcale nie podejrzewamy go o żadne ukryte motywy, całkiem inaczej niż w przypadku Gansa, który podejrzanie często bywa w różnych dziwnych miejscach i niby nie jest gejem, ale wydaje nam się, że chciałby wejść w intymne relacje z Chávezem. Wydaje się - to dobrze powiedziane. Kryminały bywają schematyczne, ten też po części taki jest, ale scena, w której uwolnione konie galopują po nocnych ulicach Buenos Aires, jest warta pieśni. Już wiemy z innej pieśni, że koni żal, zwłaszcza jednego, który... który ożyje w cudownej narracji redaktor Janickiej. Ja tylko jeszcze powiem, że jest twist w samym finale, choć nie dostarcza takiej satysfakcji jak odkręcenie dobrze zassanego słoika z ogórkami kiszonymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz