Nie wiem po co ten tytuł

              

poniedziałek, 29 maja 2017

Tylko spokojnie!

A tu jest słynna rozmowa polskiego biznesmena.

O Kantowskiej definicji małżeństwa (Bertolt Brecht)

Umowa o wzajemnym użyczaniu sobie
Mienia i genitaliów, tak bowiem u niego brzmi
Definicja małżeństwa, dzisiaj każe mi
Roszczenia z jej tytułu zgłosić, co też robię.

Kontrahenci bywają, słyszę, opieszali,
Bywa, że ktoś z nich (kłamstwo? chyba nie)
Narządy płciowe sprzeniewierzać śmie!
W tej sieci oka są nie byle jakiej skali.

Pozostaje nam jedno: włączyć w sprawę sądy,
Zarekwirować wspomniane narządy
W następstwie czego może druga strona

Wczyta się baczniej w kontrakt. Jeśli nie wykona
Swej powinności (o co łacno), przyjdzie pora
Na pomoc sądowego zwać egzekutora.

Przełożył Robert Stiller.

Co nas łączy? czyli Unter der Haut

Pewnego dnia Alicja odkrywa na domowym komputerze gejowskie strony w historii przeglądarki. Ktoś widocznie spadł z księżyca i nie wie o możliwości stosowania „porn mode”, czyli incognito. Jak wiem od Kwiatka, ten pomysł twórców oprogramowania był uzasadniany sytuacją, w której mężczyzna chce ukochanej kupić w tajemnicy pierścionek zaręczynowy. To naturalne, że w dzisiejszym świecie taka akcja poprzedzona jest użyczaniem sobie laptopa i organów płciowych. Alicja drąży temat, a skoro nastoletni syn się odciął, młodsze córki raczej nie, więc zostaje mąż. Ten akurat się nie wypiera, bo cóż w tym dziwnego, że sobie coś tam w internecie oglądał. Szybko okazuje się, że nie tylko w internecie, a komplikacje życiowe temu towarzyszące są całkiem do przewidzenia, tylko powstaje wątpliwość, czy będą trupy. Będą, ale inne niż byśmy się spodziewali, i tyle mogę zdradzić, żeby samemu nie paść trupem w zemście za spoilerowanie. Reżyserem jest pani kobieta, więc nie dziwimy się, że oko kamery skupia się głównie na nieszczęsnej małżonce. Film jest niemieckojęzyczny, powstał w Szwajcarii i mógłby być retoromański, ale na taki przyjdzie nam jeszcze zaczekać.

Ujemne saldo (Fernando Correia Pina)

Wyrwać włos Europejczykowi – boli mocniej
niż Afrykańczykowi amputować nogę bez znieczulenia.
Francuz spożywający trzy posiłki dziennie cierpi głód większy
niż Sudańczyk, który ma jednego szczura na tydzień.

Przeziębiony Niemiec choruje ciężej 
niż trędowaty Hindus.
Amerykanka z powodu łupieżu cierpi bardziej 
niż Irakijka gdy jej nie stać na mleko dla dzieci.

Unieważnić kartę kredytową Belga – perwersja większa
niż zabrać chleb Tajlandczykowi.
Rzucić w Szwajcarii papierek na ziemię – gorzej
niż spalić cały las w Brazylii.

Czador jednej muzułmanki drażni bardziej
niż dramat tysiąca bezrobotnych w Hiszpanii.
Brak papieru toaletowego w jednym szwedzkim domu - sprośność większa
niż brak wody pitnej w tuzinie wsi sudańskich.

Trudniej zrozumieć niedobór benzyny w Holandii
niż brak insuliny w Hondurasie.
Portugalczyk bez telefonu komórkowego wywołuje zgrozę większą
niż Mozambijczyk bez podręczników.

Wyschnięty ogród w kibucu zasmuca bardziej
niż zburzony dom w Palestynie.

Mała Angielka, która nie ma Barbie, budzi większe przerażenie
niż zamordowani rodzice małego Ugandyjczyka

To nie jest wiersz. To tylko spis pozycji – 
debet na koncie Zachodu.

Ten nie-wiersz usłyszałem u redaktora Łasiczki w rozmowie z Ladislauem Dowborem. Parę zastrzeżeń. Nie uważam, że to tekst wybitny, bo nieco zbyt publicystyczny, więc zapewne do kanonu literackiego nie wejdzie. Zakończenie jest oczywiście prowokacyjne i jeśli interpretować je w kategoriach „winy” Zachodu, to ja się odcinam. Darujcie mi, pustynie, że z łyżką wody nie biegnę - pisała Szymborska w dużo lepszym, ale z konieczności mniej konkretnym wierszu. I tylko w takim sensie jestem w stanie odczuwać winę. Boję się, że inne rozumienie zakończenia, czyli wołanie o większą empatię - czego nikt rozsądny zapewne nie zakwestionuje - ma posmak niegdysiejszego apelu Ochojskiej o kształtowanie w Polsce wrażliwości na problem braku wody w świecie. Poprzez jej oszczędzanie. Mieszkańcy spalonej słońcem Etiopii na pewno to docenili.

West Hollywood Motel

I znowu mogę zjechać kolejny produkt Riddlehoovera, ale tym razem z mniejszym przekonaniem, bo lepiej mu wyszło. Gość ma słabość do filmowego stylu Woody Allena, co szczególnie przejawia się w lekko jazzowej muzyczce i narracji z offu, która nas wprowadza w życie bohaterów. U Allena bywa to dość łopatologiczne, a w Motelu mamy narratora lekko pogubionego, który w pewnym momencie mówi „Co ja tu będę ględził, obejrzyjcie sami”. Motel przypomina Lokomotywę Tuwima, bo tych pokojów jest ze czterdzieści, sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści. Oglądamy z nich zaledwie cztery. W jednym para gejów, z której połowa chciałaby spędzić czas w miłej, romantycznej atmosferze, podczas gdy druga - na hulankach i swawolach. W drugim dwie kochające się panie, z których tylko jedna jest zamężna. W trzecim małżeństwo przeżywające trudne chwile z powodu nietypowej fiksacji organów płciowych. W ostatnim para chłopców przypadkiem zameldowanych w jednym pokoju miło spędza sobie czas. Wątki są całkiem od siebie oddzielone, zupełnie jak to bywa u Allena. Twórcy oszczędnie szafują realizmem, bo jedna z postaci filmowego romansidła wychodzi z ekranu, z kolei gdzie indziej mamy coś w rodzaju filmowego eufemizmu, kiedy rozebrani chłopcy grają w koci-łapci dla zarobku przed kamerą. Orgazm był już po cięciu.

wtorek, 23 maja 2017

Bronisław Wildstein ogląda telewizję

Chodzi o to, że Bronek obejrzał sobie trochę publicystyki w TVPiS i źle mu się skojarzyło, bo z propagandą lat siedemdziesiątych. Jak zauważa:
...rolą mediów, zwłaszcza sekcji informacyjnej jest relacjonowanie, a natrętna propaganda przeistacza się w autoparodię.
I bardzo dobrze, choć dziwi nas to, że po części atak skierowany jest na synka Dawida, dyrektora do spraw publicystyki w TVP Info [x]. A jest to przecież mistrz publicystyki, zasmakujmy się w próbce jego talentu z portalu Karnowskich.
Pedał zaprosił mnie na obiad. Potem pedał chciał, żebym kupił dobrego drinka. Pedał zasugerował też, żebym się ubrał w najlepszą kolekcję pewnej drogiej firmy. Pedał polecił mi świetny klub, gdzie można się wybawić jak nigdzie indziej. Pedał uznał za stosowne wyrazić swoje przekonanie o konieczności picia pewnego napoju. A potem... zaproponował mi konto w banku.

Pedały, gdyby ktoś nie wiedział, bywają blondynami, brunetami, czasem są łyse. Są czarne, żółte i białe. Ale nigdy nie są stare, brzydkie i biedne. Nie są nudne, religijne, konserwatywne i reakcyjne. Pedały patrzą na Ciebie z reklam wszelakich. Pedał jak widać sprzeda wszystko. Idealny nośnik reklamy i generator zysków i wciąż nowych potrzeb.


Homoseksualizm to już nie moda, nie polityka, ale świetny biznes, z gigantycznymi obrotami. Tylko o to chodzi w pedale. O sprzedaż. [X]
Czy ktoś mi wytłumaczy, dlaczego zdjęli ten tekst z portalu?

Ani trzech, ani króli

Po wysłuchaniu pogawędki na racjonalista.tv o świecie Trzech Króli przeczytałem sobie stosowny ustęp w ewangelii świętego Mateusza, jedynej, która o wspomina o tej ważnej wizycie u Dzieciątka. Jest to fragment wielce pocieszny, bo wynika z niego, że Mędrcy w liczbie nieokreślonej przybyli do Judei i rozpytywali o nowego króla żydowskiego, który się właśnie narodził. Jasne jest, że usłyszał o tym król Herod, bo widocznie mu jego CIA doniosła. Herod wezwał arcykapłanów i uczonych, aby się o tym nowym królu dowiedzieć, a oni mu na to, że to oczywiste, albowiem Pismo zapowiedziało. Potem spotkał się z Mędrcami i sam ich do Betlejem skierował, ale to jeszcze za mało, bo GPS wtedy tandetnie działał, więc pojawiła się na niebie gwiazda, która ich prowadziła, aż zatrzymała się nad odpowiednim miejscem. Wielkie cuda się działy, ale ich sprawca, choć niewątpliwie bardzo w obrotach ciał niebieskich kompetentny, z umysłu był raczej mizerny, skoro w ten sposób naprowadził Heroda na jego konkurenta, skąd wynikła ta ucieczka Egiptu, której można by uniknąć, i cała ta rzeż niewiniątek. Skutkiem dziwnego mózgowego popieprzenia zaczęto uważać, że tych Mędrców było trzech, bo tyle darów Jezusik otrzymał, a poza tym byli to królowie o imionach wziętych z sufitu, czyli framugi. „C+M+B” wypisywane kredą przez księdza miało oznaczać błogosławieństwo Chrystusa dla domostwa, a ni z tego, ni z owego zaczęło być skrótem trzech imion. Najlepsze dla mnie jest to, że rok w rok wraca problem gwiazdy i uczeni astronomowie spierają się, jakież to ciało niebieskie mogło prowadzić Mędrców. Gwiazda, która się przesuwała, aż w końcu stanęła nad jednym z domów? To rzeczywiście doniosły impuls do naukowych rozważań. Proponuję to wpisać do grafika podkomisji Berczyńskiego, a zaraz po tym techniczne aspekty latających dywanów.

poniedziałek, 22 maja 2017

Obcy: Przymierze czyli Alien: Covenant

Jak mi przypomniał Kwiatek, krwiożerczy obcy zostali stworzeni przez Inżynierów, żeby zrobili porządek z inną, niezbyt udaną ich kreacją, czyli ludźmi. Za sprawą bestii doszłoby do ostatecznego rozwiązania, zanim ludzie zdążyliby skolonizować inne światy. Plan nie wypalił, bo właśnie widzimy statek Przymierze z tysiącami zamrożonych kolonizatorów, który za siedem lat ma dotrzeć do celu. Trochę to przypomina super istotę z Lema, która biadała, że przypaliła jej się słonecznica, znowu będzie węgiel, z niego białko, a z niego pomiot lepniaczy. Na Przymierzu dochodzi do wygodnego zbiegu okoliczności, po sztormie neutrinowym lub neutronowym trzeba było wybudzić załogę, a wtedy odebrali dziwny sygnał z pobliskiego układu gwiezdnego. Ponieważ planeta rokowała dobrze, postanowili na niej wylądować. Dość długo trzeba czekać, aż coś się zacznie dziać, a najgorsze, że wiemy co. Zarazić się obcym jest niezwykle łatwo, oczywiście dochodzi do tego i do malowniczych „porodów”, do walk z obcym na statku, do zdrady androida, a główny opór bestii stawi kolejna niewiasta, która może okaże się prababką dzielnej Sigourney, bo to wszak prequel. W tym odcinku dowiemy się, jak ulepszono obcych, co niby ma być postępem w oczach twórcy, ale dziwnym, skoro dość mocno skomplikował się sposób rozmnażania. W Prometeuszu było głupio, ale chociaż nieprzewidywalnie. Tym razem może jest mniej głupio, ale brak jakichkolwiek niespodzianek. Podejrzewam, że reżyser Scott ma umowę z producentami. Kręć sobie te swoje filmy, ale raz na trzy lata ma być nowy Obcy. No i odrobił pańszczyznę.

Bromance czyli Como una novia sin sexo

Akcja osadzona jest w roku 1996, czyli w erze przedkomórkowej, kiedy telefonowanie wymagało umiejętności wykręcania numerów na tarczy. Na szczęście wytłumaczono chłopcom z obsady, jak się to robiło, przeto w tym aspekcie wypadli wiarygodnie, choć wonczas nie było dzisiejszej mody na tatuaże widoczne na ich torsach - więc i tak mamy anachronizm. Być może chodziło również o to, że przyznanie się do homoseksualizmu w gronie znajomych rodziło wtedy większe skutki niż wzruszenie ramion. Dlatego jeden z chłopców mocno jest zmieszany seksualnymi kontaktami z drugim, a trzeci wyzywa się od pedałów. A miało być przyjemnie, bo to listopadowe wakacje pod namiotem na argentyńskim wybrzeżu, poza tym napatoczyła się dość swobodna panna, a tu klops. Widz w mojej osobie też ma klops, bo ani się szczególnie nie wzruszył, ani też się nie uśmiał. Wyobrażam sobie tych chłopaków dzisiaj, już po czterdziestce, kiedy wspominają tamto lato. Nic takiego w sumie się nie stało - mówią sobie. - Wyobraźcie obie, że ktoś o tym by nakręcił film. Dobre, nie?

środa, 17 maja 2017

Właśnie leci Sense8, sezon drugi

Piękna i Bestia czyli Beauty and the Beast

Czemu by nie zobaczyć szacownej bajki z XVIII wieku? Jak wyczytałem, została napisana przez francuską autorkę na podstawie baśni ludowych, zrobiła furorę, była wielokrotnie przerabiana literacko, filmowo i musicalowo. Ciekawostka: jedna z wersji pochodzi jeszcze z wieku XVIII i ukazała się w kolekcji bajek dla dzieci. A mówi się, że dzieciństwo to wynalazek współczesny. Historyjkę rzecz jasna znałem, Bestia musi rozkochać w sobie dziewczynę, jeśli chce zdjąć z siebie czar i wrócić do zwykłej ludzkiej postaci. Królewicz, którym była wcześniej, prowadził się fatalnie, co w poetyce disneyowskiej oznacza brzydki makijaż i pląsy wśród niewiast w perukach. I podobno gnębił poddanych podatkami. Gdy zwróciła się do niego o pomoc staruszka, wyśmiał ją i wtedy właśnie spadło na niego zaklęcie. Po paru zakrętach fabuły widzimy Bellę w zamku Bestii, która ni z tego, ni z owego okazuje się istotą subtelną i czarującą, a jej służba zamieniona w różnorakie sprzęty i meble stara się jej pomóc, jak tylko może. W żadnym momencie nie pada ciężkie westchnienie, że to z musu, bo sami chcą pozbyć się uroku. Wszyscy wiemy, że będzie wyznanie miłosne, i wiemy ponadto, że padnie w ostatniej nanosekundzie, kiedy zły czar jeszcze da się odwrócić. Jest to przeróbka starej animowanej wersji Disneya, więc tu także śpiewają, tyle że po polsku, co powoduje rozjeżdżanie się fonii z obrazem, kiedy na przykład zgłoska zwarto-szczelinowa zderza się otwartą. W dzisiejszych czasach taka produkcja obowiązkowo włącza się do celebrowania różnorodności, etnicznej i seksualnej. Mamy więc niemało osiemnastowiecznych Francuzów o śniadej karnacji i podobno wielce bulwersujące aluzje homo. Proponuję, żeby zbul-bul-bulwersowani dorośli popatrzyli, jak tym przejmą się dzieci. They don't give a flying fuck, że tak z cudzoziemska wulgarnie przypuszczę.

niedziela, 14 maja 2017

Eurowizja 2017

Czyżby to była prawidłowość, że Eurowizje w latach nieparzystych są lepsze? A nie, raczej taka, że co druga oglądana przeze mnie Eurowizja jest lepsza. W każdym razie wczorajsza była udana, bo udało się przełamać sztampę dominującego euro-popu. Dało się zauważyć nieobecność Rosji, która nie wzięła udziału z powodu zakazu wjazdu na Ukrainę dla rosyjskiej wokalistki za jej występy na Krymie. Z jednej strony twarde prawo, ale prawo, niby mogliby Ukraińcy trochę wyluzować, ale niewykluczone, że taki wybór rosyjskiej artystki mógł być zamierzoną prowokacją. Celebrowanie różnorodności, główne hasło tej Eurowizji, ma swoje ograniczenia. Wygrał Portugalczyk Sobral, któremu przyznałem, jeszcze przed ogłoszeniem wyników, nagrodę imienia Miecia Szcześniaka za występ charakteryzujący się brakiem efektów i bólem istnienia. U Sobrala tego bólu wiele nie było, ale nie fikał na scenie, ani nie był euro-happy, jak niemal wszyscy pozostali. W czasie ogłaszania wyników, po kolejnej dwunastce od jednego z jury nawet już mu się nie chciało podskakiwać z radości, albo chociaż robić wesołej buzi. Po wygranej się wypowiedział: „żyjemy w świecie śmieciowej muzyki, a muzyka powinna coś wyrażać i nie sprowadzać się do fajerwerków”. Uuu, to pojechał, a raczej przejechał się po wszystkich innych wykonawcach. Tę myśl można by rozwałkować na długie akapity, ale tylko wyrażę nadzieję, że nigdy jakiś dyktator nie zrealizuje tego hasła w życiu. Nie kibicowałem Sobralowi, bo moją faworytką była Belgijka Blanche z piosenką zwyczajnie świetną. W konkursie jury radziła sobie średnio, ale w głosowaniu europubliki zajęła czwarte miejsce. A teraz parę słów o innych. Polka Moś wypadła marnie ze swoją podróbką piosenki Bonda, która miała tę wadę, że żadnych trzech nut nie dało się z niej zapamiętać. Całkowicie zaskoczyła mnie Australijka, która po wyjściu na scenę okazała się facetem. Ukraińcy zapewne nie chcieli w tym roku ryzykować wygranej, więc wystawili hard rock, niezły zresztą. Najprzystojniejsi byli Izraelczyk i Szwedzi, którzy akurat wykonali esencjonalny euro-pop, za to ci drudzy na bieżniach. Nieco dziwny był Węgier, ale pobił go baryłkowaty Chorwat z kompozycją żywcem wyjętą z Andrew Lloyda Webbera. Tyle o konkursie, a teraz o artystach spoza. Wystąpiła Jamala, zwyciężczyni sprzed roku, i - jak widzimy - poweselała przez ten rok, co było widać po soul popie w jej wykonaniu. Fetowana była Wierka Sierduczka, hermafrodytyczne dziwadło w stylu wiejskim, czyli drag queen, i eto była największa dziwność tej Eurowizji. Za to prawdziwie zatkało mnie w czasie występu Onuki w stylu folkowego elektro-popu. Twórcze rozwinięci Bregovicia, powiedziałbym. No i jak zwykle, koledzy głosują na kolegów, więc Grecja dostała dwunastkę od Cypru, Bułgaria od Macedonii, a UK od Australii. I tak dalej. Maniacy mogą sprawdzić tutaj wszystko.

piątek, 12 maja 2017

Topole dziękują Krzysztofowi Tchórzewskiemu

My, polskie topole, dziękujemy panu wiceministrowi, że pamiętał o nas i naszych podstawowych potrzebach. Cieszy nas, że nie zabraknie nam dwutlenku węgla do harmonijnego wzrostu. Będziemy szumiały na cześć pana wiceministra po kres dni. Radują się nasze rdzeń i twardziel również postawą Mirka Topolanka, czeskiego eks-premiera, który ma w sobie tyle wiary w Jezusa Chrystusa, że nie nie ma jej już dla zmiany klimatu. Liczymy na elektrownie węglowe w jak największej liczbie, na polskie domy opalane polskim węglem możliwie najniższej jakości, jak również gumowcami i styropianem. [X]

Lech Morawski reprezentuje rząd

Fajnie, że (niekonstytucyjny) sędzia trybunału konstytucyjnego przyznaje się do tego tak otwarcie. Pamiętamy, jaka była awantura, kiedy prezes sądu rejonowego uzgadniał termin wygodny dla polityka rządzącej wtedy PO (a dokładniej: P„O”). Sąd na telefon! Politycy „P”i„S” na razie rżną głupa i mówią, że nie wiedzą, co Morawski mówił, przecież po angielsku na konferencji w Oxfordzie powiedział, więc się nie liczy, przekłamania w tłumaczeniu, a poza tym Tusk to zdrajca. Bardzo urzekł mnie przykład Morawskiego na polską tolerancję: rząd nie lubi gejów, ale prokuratura ich nie ściga. Ale klaps by im się jednak należał, prawda sędzio Morawski? Klaps na goła pupę i tarmoszenie za uszyska...

Strażnicy Galaktyki vol. 2 czyli Guardians of the Galaxy Vol. 2

Ci, co widzieli część pierwszą, nie będą mieli problemu z tym, że strażnicy galaktyki to zgraja dziwadeł, o których już pisałem. Dziwactwo jest dość monotonne z wyglądu, bo prawie wszyscy w tej galaktyce to nieznaczne modyfikacje ludzi, a to skóra zielona, a to niebieska, a to złota, a to czułki na główce. W ramach rzucania ochłapem fabuły wspomnę o ucieczce przed zdalnie sterowaną flotyllą statków Suwerennych, którym strażnicy podpadli, bo zabrali sobie coś ekstra poza uzgodnioną wcześniej zapłatą za wykończenie groźnej bestii zagrażającej Suwerennym. Z opresji ratuje ich tatuś Petera, który przed trzydziestu laty jako odmłodzony Kurt Russell zapłodnił ziemską niewiastę z południa SZA, ale w czasie spotkania z synem wygląda już na zwykłego Kurta Russella. To nas trochę dziwi, bo okazuje się, że dysponuje on boskimi atrybutami, ale widocznie miał fantazję się zestarzeć. Kiedyś Marvel nakręci kolejnych Strażników na ponuro, ale tym razem jest humorek, a głównie dzięki małemu Grootowi, który poległ w poprzednim filmie, ale odrósł z sadzonki. No i dzięki dialogom w rodzaju tych o klocach Draxa prowadzonych w czasie najbardziej niebezpiecznych manewrów wśród asteroidów. Błąd scenarzystów polegał na niedostatecznym wyeksponowaniu torsu Petera, co nadrobili w kwestii daddy issues. Jak się okazuje, Peter niejednego miał tatusia, a jak jest ich wielu, to zgodnie z radą poety Różewicza należy wybrać tego, który spełnia wszystkie warunki. I tak też się stało.

środa, 10 maja 2017

Święta, święta i po świętach


Na pierwszym obrazku Kwiatek pisze z autobusu, którym jechał do domu na święta. Na drugim też mowa o autobusie, a zaczęło się od tego, że mam nowy ebook. Czy przyniósł ci go króliczek? - spytał Kwiatek.

poniedziałek, 8 maja 2017

Dziękuję Andrzejowi Dudzie

Za to, że wyznał, że nie jest prezydentem wszystkich Polaków. Mówiąc serio, jego słowa są banalną prawdą, nie wszyscy go popierają i nie wszyscy na niego głosowali. Można takie rzeczy mówić, ale trzeba się liczyć z konsekwencjami. Teraz powołując się na samego Andrzeja Dudę mogę twierdzić, że nie jest on moim prezydentem, bo ja nie mam żadnego prezydenta, tyle że wcześniej głupio byłoby mi tak twierdzić. Próbuję zdiagnozować emocje w związku z tym oświadczeniem. Nienachalna radość pomieszana z zakłopotaniem. To ostatnie dlatego, że nie wiem, czemu tyle pisać i mówić o postaci z politycznego tła. Nawet mi się nie chce go znieważać.

Drodzy prawiczkowie

Znamy hasło o rozdzielności trzech władz, ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Nazywa się to trójpodziałem władzy, ale chyba głupi jestem, bo zasadniczego rozdzielenia władzy wykonawczej i ustawodawczej chyba nie ma nigdzie na świecie, przynajmniej w krajach demokratycznych. Na przykładzie „P”i„S”-u widzimy, jak to się pięknie rozmywa. Dawniej rządy ustalały coś między resortami, konsultowały z jakimiś środowiskami, a teraz wszystko idzie przez sejm bez żadnych konsultacji i tego demokratycznego memłania. Rozdzielenie władzy sądowniczej od pozostałych wydaje się jednak ważne. Jeśli podoba się prawiczkom pomysł, aby minister Ziobro wziął pod but sądy, bo są przeżarte patologiami, to pomińmy nowe patologie, jakie rodzi ta sytuacja. Proponuję, żebyście sobie wyobrazili, że po zmianie władzy tekę ministra Ziobry obejmie koszmarna, komunistyczna, złodziejska ciota (albo jeszcze gorzej - Borys Budka), która skorzysta z tego buta, pod którym znajdą się sądy. Można rzecz jasna argumentować, że nie ma znaczenia, czy Ziobro wcześniej spacyfikuje sądy, ciota może przecież zrobić to sama, kiedy dojdzie do władzy. Jeśli jednak Ziobro wprowadzi swój pomysł w życie, to z późniejszych ewentualnych protestów posłów „P”i„S”-u, upadkiem demokracji przejętych, nie tylko koń się uśmieje, ale też słoń i okoń. Całe zoo po prostu pęknie ze śmiechu.

Life czyli Life

Z próbek marsjańskiego gruntu wyhodowali pocieszną istotkę, która szybciutko zaczęła siać grozę na stacji kosmicznej, kiedy za jej przyczyną trup zaczął polatywać (bo trup nie ma zwyczaju się ścielić bez grawitacji). Ale to już było, tak? W ogólnym zarysie tak, ale w szczegółach - nie bardzo. Obca forma życia ochrzczona Calvinem już jako mały placuszek w hermetycznym terrarium umiała połamać opiekunowi paluszki. Nie dochodzi do żadnego z nią porozumienia, ale widać, że lepiej od ludzi zna się na zakamarkach stacji i nie groźna jej kosmiczna próżnia. Film wygląda niby na fantastykę bliskiego zasięgu, ale wszystko, co wiemy o ewolucji, przeczy możliwości istnienia Calvina w takiej postaci. Czy kiedyś jakiś obcy wyhoduje ludzkiego bobasa, który rzuci mu się do gardła, wgryzie się mu w bebechy, po czym wyjdzie z nich po chwili dwa razy większy? Może, może. Pamiętamy, że Krystyna Janda polecała ten film jako nakłaniający do refleksji. Moja refleksja: należy na ten film posłać zwolenników opcji pro-life i zapytać po seansie, czy nie zmienili zdania.

czwartek, 4 maja 2017

Za co kochamy internetowe porno

Napiszę coś o serialu Pop Porn, ale wcześniej przejrzałem swój blog według słowa-klucza „porno” i znalazłem piękny hymn do internetowego porno. Pop Porn to bardzo fajny pomysł, w którym maczał paluszek nasz ulubiony Charlie David, a polega na krytycznym spojrzeniu na fabuły filmików pornograficznych. O ile mają fabuły, co dzisiaj takie częste nie jest. Skąd wiedzielibyśmy, że kostium Supermana trzyma się na rzepach? Przecież tylko w filmie porno potrzeba pozbycia się odzienia jest pierwszoplanowa. Na początek proponuję homo-parodię Tarzana. Grupa rozbitków, samych mężczyzn rzecz jasna. ląduje na dzikim wybrzeżu, a jeden z nich, Tobias, spotyka w lesie dzikiego człowieka o imieniu Tarzan. Jak zauważyli komentatorzy, Tobias mógł mieć imię Shane, skoro u boku Tarzana nie ma Jane. Jak widzimy, z początku Tarzan nie bardzo rozumie na czym polega prawidłowy seks, ale Tobias szybko wprowadził go w tajniki.


A teraz o kradzieży tożsamości (Stolen Identity). Głupcy myślą, że to trudne, że trzeba hakować i podrabiać, a tymczasem wystarczy zmienić fryzurkę. Rod i Leon wynajmują pokój sublokatorowi Silasowi, a ten uknuł plan pozbycia się Roda i zajęcia jego miejsca u boku Leona. Kiedy doszło do seksu Silasa z Leonem, ten ostatni dość słabo orientował się, że to nie jest jego Rod, albo tylko doskonale maskował zdziwienie. Kto wie? Na pierwszym obrazku widzimy Roda posuwanego przez Leona, na drugim Silasa w podobnej pozycji. Na trzecim Leon w końcu pyta, gdzie jest Rod. Ja jestem Rod, odpowiada Silas, a Leon doznaje szoku na czwartym obrazku.



Z kolei w Analnym bandycie (Ass Bandit) Jack i Johnny wracają do domu i się lekko prztykają. Poddenerwowany Jack idzie do sypialni, gdzie przyłapuje włamywacza Willa i natychmiast sięga do jego krocza. Dzieci, nie tak należy postępować z intruzami, padł komentarz. Ale przede wszystkim, nie oglądajcie takich filmów. Jeszcze nie teraz. Cały seks odbywa się praktycznie za plecami Johnny'ego, który czyta gazetę przy stole. Chyba wiem, co czytał.



Bodaj najlepszy wyczyn fabularny i aktorski zaobserwowano w Podstępnych ruchaczach 13 (Stealth Fuckers 13), gdzie żonaty Diego nigdy nie omieszka zdradzić żony z facetem, a nawet niejednym naraz. Na początku miał opory, jak widać na pierwszym obrazku. Potem się ich pozbył, więc w czasie wizyty u kuzyna żony i jego faceta posłał niebogę na zakupy, ale wróciła wcześniej niż powinna. Ale nic się nie wydało, bo gdzieżby, nawet gdy trzeba było dokończyć seks pod stolikiem, przy którym siedziała.




Na koniec inny rodzaj humorku z Belami. Jack pokazuje Andreiowi listę życzeń. Przejechać się na słoniu, wielbłądzie i Kevinie. Z Kevinem może być kłopot, bo podobno jest wyłącznie pasywny.

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger