Gdyby podobno genialny pianista dopasował się do oczekiwań, grałby wyfraczony jakieś szopeny i betoweny w salach koncertowych, solo bądź z orkiestrą. Jakkolwiek grono wybitnych pianistów szerokie nie jest - byłby jednym z wielu. Od losu otrzymał dar charyzmy, dzięki któremu potrafił na swoje koncerty przyciągać sporą publikę złożoną w przeważającej części z amerykańskich statecznych dam, które emocjonowały się jego życiem prywatnym, a szczególnie tym dziwnie nieszczęśliwym związkiem z Sonją Henie. Że Sonja nie była w typie Liberace, który wolał bardziej wybujałe kształty męskie, to jakby było powszechnie wiadome, ale kto nie chciał, nie był tą prawdą rąbany prosto w oczy. W filmie śledzimy historię związku Liberace ze Scottem, która przebiega całkiem standardowo, od pierwszej fascynacji, miłosnych uniesień, poprzez drobne niesnaski przeradzające się w poważne nieporozumienia, do całkowitego rozkładu pożycia pozamałżeńskiego zakończonego rozmowami z udziałem prawników. Podstawą fabuły była książka Scotta, który po czasie na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że był jednym z wielu, ale jeśli mu wierzyć, to właśnie z nim Liberace spędził najszczęśliwsze lata życia. Umierający na AIDS Liberace nie usłyszał od Scotta, że jego też. Życie u boku podstarzałego Liberace było skrzyżowaniem złotego snu w oszałamiającym przepychu ze złotą klatką. Może dlatego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz