Z pewną taka nieśmiałością zgodziłem się na wyjście do kina na ten film. Naziści założyli w 1945 roku bazę na ciemnej stronie Księżyca i po ponad siedemdziesięciu latach planują inwazję na Ziemię? Trudno to przełknąć, ale wydarzenia, które miały miejsce "dawno, dawno temu, w odległej galaktyce" uznajemy za fascynujące. A jednak łatwiej mi uwierzyć w nazistów na Księżycu niż w moc rycerzy Jedi. Pretensje o brak realizmu w tym filmie są zwyczajnie chybione, bo jest to coś w rodzaju filozoficznej groteski z elementami satyry i całkiem poważnej zadumy. Produkcja jest europejska, ale ostrze satyry skierowane jest przede wszystkim przeciw SZA, w których Pahlinopodobna prezydent stara się o reelekcję. Wśród wielu błyskotliwych konceptów jest taki, że w pewnym momencie pani prezydent przemawia językiem propagandy nazistowskiej podsuniętym jej przez agentkę z Księżyca. Jest również wybielony przez nazistów były ciemnoskóry astronauta, który po powrocie na Ziemię próbuje na ulicy Nowego Jorku wykrzyczeć swoją prawdę o nazistach na Księżycu, ale nikt jakoś się nie przejmuje jego przesłaniem. Ot, jeszcze jeden lumpowaty szaleniec. Akurat ten ma rację, happy endu nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz