poniedziałek, 26 kwietnia 2021
Dźwięk metalu czyli Sound of Metal
Na wszelki wypadek obejrzałem zwiastun, żeby nie spojlerować. Duet Rubena i Lou jest w trasie koncertowej po Stanach, które przemierzają wypasionym kamperem. Oprócz sceny dzielą również łoże, co nie dziwi wcale (choć to, że prywatnie słuchają jakiegoś smooth jazzu - już trochę tak). Film zaczyna się piosenką z koncertu, ostre metalowe brzmienie z tekstem zainspirowanym zakazanymi substancjami. Stąd niewątpliwie wziął się tytuł, który w kontekście filmu nabiera on drugiego, nieprzyjemnego znaczenia, ale w szczegóły nie wejdę. Kiedy z nagła Ruben traci słuch w ciągu paru zaledwie dni, zaczyna się dramat. Dawne życie poszło w dal, koniec z muzyką, Ruben trafia do ośrodka dla niesłyszących, w którym uczy się życia na nowo. Jak rozumiem, była to jedyna dostępna opcja, bo opłacana z dobroczynności, z religijnym tłem, choć bez fanatyzmu, za to z dziwnym posmakiem sekty, w której zakazane są kontakty z bliskimi, a komórki konfiskowane. Lou musi opuścić Rubena na dłuższy czas. Mamy więc heglowską triadę, z której zarysowałem tezę i antytezę, a na czym polega synteza - o tym już opowie redaktor Janicka. W każdym razie nie należy nastawiać się na happy end. Miałbym problem z głębszym odczytaniem filmu, jego wartość polega raczej na tym, że świetnie przedstawia niedolę Rubena, zwłaszcza jego słuchowe wrażenia z czasu, kiedy jeszcze cokolwiek słyszał. Jako imitacja opowieści autentycznej film ociera się o geniusz. Spod poszewki nigdzie nie wyzierają artystyczne chwyty, widz może się emocjonalnie wyczochrać, bo nie musi rozkminiać konceptu. Na koniec niemiła wiadomość dla Shii LeBeoufa, bowiem w moim rankingu wolookich aktorów wyprzedził go Riz Ahmed. Shio, wybacz.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz