wtorek, 9 września 2014
Nimfomanka czyli Nymphomaniac (obie części)
Obejrzałem dwie części dzień po dniu i trudno mi je mentalnie rozdzielić, bo w zasadzie po co miałbym to robić. Byłoby zabawne, gdyby ktoś nam wmawiał, że część druga jest wyraźnie lepsza od pierwszej lub na odwrót. Zaczyna się od tego, że Seligman znajduje pobitą Joe leżącą na bruku i zabiera ją do siebie. Pyta zaintrygowany, co się stało, i otrzymuje wielogodzinną spowiedź w odpowiedzi. Przyznam, że odtąd boję się pytać ludzi "Jak tam?", bo mi zaraz opowiedzą całe swoje życie, żeby wyjaśnić czemu nie smakowała im przedwczoraj bułka z żółtym serem. Jest to oczywiście temat bardzo ważny, tak jak dla Joe niezwykle istotny jest temat seksu. I teraz rodzi się pytanie, po co nam ta historia. Żeby zapoznać się z problemem nimfomanii? W takim razie bym odradzał, bo niewiele mnie tu specjalnie zadziwiło. Historia życia Joe jest nie bardziej zaskakująca niż przeciętnego dojrzałego człowieka, któremu zapewne też przydarzały się jakieś zbiegi okoliczności; niekoniecznie miał oziębłą mamusię i sympatycznego, kochającego jesiony tatusia jak Joe, a za to miał skąpą ciocię. Chyba jednak nie chodzi o dendrologiczne - nomen omen - korzenie nimfomanii, ani o to, że poszukiwanie kochanków można porównać do wędkarstwa muchowego, albo też współżycie z wieloma kochankami ma jakieś odniesienie do fugi - organowy splot różnych melodii niczym splot cielesny z organami różnych partnerów, który prowadzi do duchowego spełnienia. W pewnym momencie życia Joe miewa dziesięciu kochanków dziennie, ci wydzwaniają do niej, a ona średnio ich kojarzy, więc rzuca kostką. Wypada szóstka - było fajnie, przyjdź, dwójka - mam cię dosyć, i tak dalej. Pewnemu gościowi mówi na pożegnanie, że go kocha, ale nie chce się z nim widywać, bo jest żonaty. Chciała go tą ściemą spławić na dobre, a on wrócił z walizką, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć w świetnym epizodzie Umę Thurman jako porzuconą żonę z dwójką dzieci. Zobaczyliśmy również Shię LaBeoufa w roli pierwszego kochanka Joe (i nie tylko), który zainicjował ją seksualnie trzema pchnięciami członka w pochwę i pięcioma w tyłek. Biedak LaBeouf chodził potem po czerwonych dywanach z papierową torbą na głowie, ale to przesada. Pokazał zgrabne ciało, ale nie organy, a wszyscy wiemy, że te momenty, kiedy widać członka, to byli dublerzy. Zresztą tych momentów w filmie jest całe pięć do dziesięciu sekund, żadna tam gratka dla amatorów pornografii (nie tak jak w 9 Songs). Nie wliczam w to zabawnego epizodu trójkąta z dwoma ciemnoskórymi braćmi, którzy mocno się o coś w suahili spierali dyndając wzwiedzionymi członkami. Pomijam wiele motywów - konanie ojca, przygarnięcie dziewczynki z rozbitego domu, próba terapii, ciągoty masochistyczne - warto odnotować, że wątków jest wiele. Było ciekawiej niż w poprzednich wytworach von Triera, nieszczęsnym Antychryście i przynudzającej Melancholii. Film kończy się mocnym akcentem, ale moją uwagę zwróciło bardziej to, że bohaterka ma poczucie winy z powodu swojego stylu życia. Seks dorosłych jest dla mnie moralnie obojętny, można się nim bawić źle i dobrze, krzywdząc innych lub nie. Nie mam poczucia, że taka nauka wypływa z filmu i czy w ogóle wypływa jakaś nauka. Redaktor Janicka na pewno by wiedziała.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz