wtorek, 9 września 2014
Lucy czyli Lucy
Jak twierdzi Kwiatek, teza o wykorzystaniu jedynie dziesięciu procent możliwości mózgu jest od dawna nieaktualna. Chyba jednak wykorzystujemy sto procent i nic lepiej już nie będzie. Na użytek filmu jednak należy w tę nieświeżą rewelację uwierzyć, żeby zobaczyć, jak głupawe dziewczę przeistacza się w Boga pod działaniem pewnego specyfiku. Akcja, która prowadzi do takiego finału, poprowadzona jest przez Bessona dowcipnie, a panna Lucy chętnie demonstruje swoje nadzwyczajne możliwości. Z demonicznym przeciwnikiem radzi sobie nadzwyczaj lekko, bo potrafi obezwładniać myślą na odległość. Z teleportacją ma jednak problem, więc jest okazja do pokazania szalonej jazdy po Paryżu, przez większą część trasy pod prąd naturalnie. Zabawa jest, ale czy mądra? Gdybym się uparł, to bym zadał parę kłopotliwych pytań scenarzyście, ale po co. Nie chciałbym przypominać tego faceta, który narzekał na klauna w cyrku, że Łomnickim to on nie jest.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz