poniedziałek, 21 kwietnia 2014
Ang lalake sa parola czyli The Man in the Lighthouse
Na Filipinach też kręcą filmy, i to z wątkami homo. Jerome przybywa na wakacje na filipińską prowincję, gdzie szybko wpada mu w oko dwudziestoletni latarnik Mateo, bo nie da się zaprzeczyć, że jest dorodnym młodzieńcem. Pewne sprawy komplikują rozwój uczuć między nimi, choćby to, że Mateo ma dziewczynę, z którą figluje w łóżku, atoli nie bez problemów, bo ona jakaś jest niewyżyta. Poza tym Mateo ma uraz życiowy w postaci nieobecnego ojca, która właśnie ma wrócić po długim czasie, ale wcześniej założył nową rodzinę i nawet chyba nie wie, że ma takiego syna, który sobie po tym spotkaniu wiele - lub choćby cokolwiek - obiecuje. Inny motyw filmu to rozmowy Mateo ze starszym Tisho snującym opowieść o wróżkach z latarni morskiej, które komplikują ludziom życie. Główny pomysł fabularny polega na przeplataniu tej opowieści w stylu mocno upalonego trawką Coelho z wydarzeniami z życia Mateo. Pomysł okropny, ale da się wytrzymać, bo film nie jest długi. Oczywiście dochodzi do romansu Jerome'a z Mateo, nawet do próby wspólnego ułożenia sobie życia. Jest w tym filmie moment fajny, kiedy mówimy sobie, że teraz będą żyli długo i szczęśliwie, i zupełnie nie wiemy, co będzie przez te dwadzieścia minut do końca. Fajerwerków nie ma, niestety. Wielce zabawne są tu sceny seksu, bardzo namiętnie odgrywane, nawet widać momentami organy, ale że tak powiem, dalekie od wzwodu. Zupełnie jak w Dante's Cove.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz