Wiecie, że tytuł Star Trek można przetłumaczyć jako Wołami do gwiazd? Woły, takie parzystokopytne eunuchy. Wołami do gwiazd w ciemność. Chodzi rzecz jasna o ciemność metaforyczną, zło ludzkiej natury przyczajone do skoku. Straszne niby, ale może dla czterolatków, bo pięciolatki już są zbyt dojrzałe, żeby się przejąć Khanem i jego knowaniami przeciw Gwiezdnej Flocie. Jak zauważył Kwiatek, akcja filmu toczy się w trzecim wieku naszego tysiąclecia, a Khan jako genetycznie sfabrykowany superman ma już trzy setki na karku, czyli Khana już mamy na Ziemi, a nawet o tym nie wiemy. Tak czułem, że media fałszują rzeczywistość, podsuwają nam tańce na lodzie i Gosię Andrzejewicz, a gdzieś tam w kosmosie ważą się nasze losy. Niby sobie tu kpiny urządzam, ale serio myślę, że całkiem zgrabnie udało się odwapnić Star Trek, są dialogi, drętwy Spock kontra spontaniczny Kirk, który - o, matko! - nagina przepisy i tłamsi się w łóżku z kociakami, dwoma na raz. Ale jest gotów poświęcić życie, aby ratować załogę, łamiąc procedury i nasze serca. Ale co za niespodzianka! Wszystko kończy się dobrze, a statek Enterprise rusza ku gwiazdom w stronę kolejnego sequela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz