Nie wiem po co ten tytuł

              

sobota, 8 marca 2025

Zeznanie #8

Dzisiaj w menu są trzy filmy, spektakl teatralny i omówienie kiążki. Nieco à propos spektaklu o Latającym Potworze proponuję obejrzeć przedpotopowy filmik z jutuba.


Pies i Robot (Robot Dreams)
Chciałem napisać, że jest to niemy film animowany, ale technicznie nie, bo przecież mamy wiele różnych dźwięków, skrzypiące drzwi, szumiące morze, ale żadnych dialogów. Może to dobrze, bo w tej rzeczywistości alternatywnej Nowy Jork z dwiema wieżami jest zamieszkany przez rozmaitą faunę, psy, koty, słonie, kaczki, a wszystkie okazy prowadzą zwykłe ludzkie życie. Nasz główny bohater Pies z początku nie robi nic innego poza oglądaniem telewizji i wcinaniem makaronu z serem (ale w jaki sposób na to zarabia - nie wiemy i się nie dowiemy). Psu doskwiera samotność, więc wpada na pomysł, aby sprawić sobie Robota. To nie takie proste, bo Robot przychodzi w częściach, które trzeba skręcić. W końcu się udaje i Pies znajduje w Robocie przyjaciela - i to z wzajemnością, bo to Robot z Duszą, do tego Marzyciel. Nie wchodząc w szczegóły zdradzę, że okrutny los ich rozdzieli, a nurtujące nas, widzów, pytanie jest takie, czy uda im się wrócić do siebie. Tego oczywiście nie mogę wyjawić, ale stwierdzę, że temat potraktowano bardzo mądrze i nie tylko dzieci mogą wynieść cenną refleksję z tego filmu. Dorzucę tu moją śmieciową refleksję: czemu Pies nie sprawił sobie człowieka do towarzystwa? Czyżby obawiał się konieczności częstej wymiany kuwety ze względu na wyjątkowo nieprzyjemną woń ludzkich odchodów? A może chodzi o tę trudną do zbilansowania dietę, bo żałosne ludziki - w przeciwieństwie do innych stworzeń - nie potrafią same zsyntetyzować witaminy D czy K? A poza tym - co to za przyjemność tulić się do takiego stworzenia, które nawet nie ma porządnej, przyjemnej w dotyku sierści?

Emilia Pérez
Jeśli ktoś zrezygnuje z obejrzenia tego filmu jedynie z powodu transpłciowej bohaterki, to - ujmę to elegancko - postąpi bardzo nierozważnie. Temat zmiany płci jest ważny dla fabuły, ale w gruncie rzeczy jest drugorzędny. Gdyby mafioso Manitas w jakiś inny sposób zmienił wygląd, można by przepisać tę historię z niewielkimi zmianami. Scenariusz zakładał, że Manitas pragnął być kobietą, a że zgromadził spory majątek, postanowił zmienić płeć i w ten sposób stał się tytułową Emilią. Jako mężczyzna miał żonę i dzieci - i to z nimi będą związane dalsze perypetie. Drugą postacią filmu, równie ważną co Emilia, jest prawniczka Rita (grana przez aktorkę z Dominikany, co nawet zaznaczono w fabule, żeby usprawiedliwić jej niemeksykański akcent - ale kontrowersje i tak były). Idąc na film nie wiedziałem, że to musical, więc przeżyłem zaskoczenie. Musical to dość zużyta forma, ale wciąż zdarzają się świetne wyjątki. Przez moment myślałem, że może to być przypadek tego filmu. Wiele piosenek Rity to po prostu znakomite, szarpiące duszę kawałki ze szczeno-opadowym montażem pomysłowych ujęć. Niestety nie da się tego powiedzieć o śpiewie Emilii, która przy Ricie wypada blado. Inny powód, dla którego Emilia nie jest nowym Tańcząc w ciemnościach, to jednak niedostateczne zgranie piosenek z fabułą. Kiedy Rita śpiewa o skorumpowanych elitach Meksyku, spodziewamy się, że akcja skręci w stronę rozliczeń. Mały spojler: nie skręciła. Dwa zdania podsumowania. Pierwsze: film jest świetny, ale nie idealny. Drugie: miał rację Mistrz, pisząc: „więc tu trzeba by zalecić w czasie deszczu nie mieć dzieci”, a po Emilii to zalecenie wydaje się słuszne w każdych warunkach atmosferycznych.

Titane
Przed seansem streaming kazał nam potwierdzić, że mamy ukończone 18 lat, bo tam goła babka jest. Jest tylko taki problem, że ktokolwiek doznałby seksualnej przyjemności w trakcie filmu, powinien się przebadać psychiatrycznie. Znawcą strejtowej erotyki nie jestem, ale bez trudu dostrzegam, że główna bohaterka Alexia mało przypomina typowe gwiazdy porno. Nawet nie w tym rzecz, że jest szpetna, bo raczej nie, ale jej nagość nie ma w sobie nic erotycznego (poza początkiem). Alexia jest psychopatką (więc będą trupy), która zachodzi w ciążę z pojazdem mechanicznym (miejmy nadzieję, że był po przeglądzie), a w dalszym ciągu uciekając przed organami trafia pod opiekę kapitana strażaków. I ta chora opieka to coś ponad pół filmu. Oczywiste jest, że twórcy, a raczej twórczynie chciały widza zaszokować. Doceniam, ale co dalej? Gdyby amputować makabrę i groteskę, to nie bardzo wiem, co zostaje i czy to jest warte obejrzenia. Wydaje mi się, że ta amputowana opowieść o bólu po stracie i fałszywym ukojeniu mogłaby być ciekawiej rozegrana w realiach wiktoriańskiej Anglii lub peerelowskiej Polski.

Latający Potwór Spaghetti (Łaźnia Nowa)
Jest to już enty spektakl Mateusza Pakuły, jaki widziałem, więc trudno mi się dziwić tematem, którym zajął się twórca. Że religia go uwiera, było jasne od dawna. Według konceptu autora Bobby Henderson, orędownik Latającego Potwora Spaghetti, trafia do chrześcijańskiego piekła (zapewne po zgonie, miejmy nadzieję, że po). Fabuła wątłą jest, a składają się na nią interakcje Bobby'ego z Szatanem i dwiema osobami z Trójcy Świętej. Jest przy tym dużo ubawu (o czym wnioskuję z reakcji publiczności), wiele niedorzecznych tekstów włożonych w usta osób boskich i szatańskich, a także dużo niezłego śpiewu w stylu gospel. Jako niedowiarek krytyczny wobec religii powinienem być wniebowzięty. Niestety nie byłem. Jakiś czas temu doznałem przesytu argumentacją przeciw religii, bo ileż można. W tym zakresie od Pakuły nie dowiedziałem się niczego nowego - poza tym drobiazgiem, że ponoć Rushdie ukorzył się i pokajał za Szatańskie wersety, ale guzik mu to pomogło, bo fatwa nie została zdjęta. Co przytaczane jest na obronę religii, można śmiało określić jako bełkot (momentami zabawny). Argumenty przeciw ujęte są w formę monologu-diatryby, czyli opcji rozpaczliwej. Pastafarianie od ponad dziesięciu lat starają się o zarejestrowanie ich jako związku wyznaniowego w Polsce. Podobno odwołania do trybunałów unijnych są skazane na porażkę, bo kult Potwora uznawany jest za parodię religii. Niby to oczywiste, ale jakimi kryteriami odróżnić wiarę udawaną od rzeczywistej? I dlaczego niby mormonizm nie jest parodią religii? Bo takie wyniosłem wrażenie z występu Julii Sweeney w Letting go of God. Sztandarowy przykład to Zakon Braci Zjednoczenia Energetycznego, który nie wydaje mi się poważnym religijnym przedsięwzięciem, a jest zarejestrowany. Gdybym miał dwadzieścia lat i nie słyszał nigdy o spektaklu Sweeney, zapewne byłbym szczerze ubawiony. Ktoś może zapyta, czemu się czepiam Pakuły, skoro monolog Sweeney to jedna wielka dwugodzinna diatryba? Jednak nie, bo w swój spektakl Julia włożyła kawał duszy. Pakuła też to umie, co pokazał w Jak nie zabiłem swojego ojca..., ale nie w Potworze.

Pastuch panem Rzymu. Ostatni Sewerowie i barbarzyńca na tronie (Łukasz Ścisłowicz)
Gratulujemy klikbejtowego tytułu. Wyczuwam tu bardziej rękę wydawcy niż autora, bo polscy uczeni najbardziej gustują w tytułach typu „próba zarysu interpretacji...” Książka poświęcona jest trzem postaciom na tronie rzymskim: Heliogabalowi, Aleksandrowi Sewerowi i Maksyminowi Trakowi. W tle za dwoma pierwszymi stały szare eminencje, panie Meza i Mamea, które w rzeczywistości rządziły imperium. To za sprawą Mezy na tronie zasiedli jej wnukowie Heliogabal i Aleksander, i to ona poświęciła pierwszego z nich, kiedy przebrała się miara jego niepopularności. Autor próbuje przedstawić postaci władców w kontrze do utartych schematów (np. Gibbona), co najsłabiej udaje się w przypadku Aleksandra, który przez całe swoje niezbyt długie życie nie wyzwolił się spod wpływu matki. Relacje o wyuzdaniu Heliogabala pochodzą ze źródeł stronniczych lub mało wiarygodnych - część z nich już z czasów chrześcijańskich, w których było społeczne zapotrzebowanie, by przedstawić bałwochwalcę w jak najgorszym świetle. Bardzo smakowite anegdoty o Heliogabalu (p. [26]) są zapewne mocno przesadzone, ale można mniemać, że coś tam było na rzeczy. Heliogabal podpadł elitom, bo był żarliwym wyznawcą nieznanego do tej pory boga. Nie pasowało to do dekorum, wedle którego cesarze wprawdzie uczestniczyli w obrzędach, ale bez nadmiernej egzaltacji. A Maksymin, ów tytułowy pastuch? Jak wielu innych cesarzy lub uzurpatorów został wybrany przez wojsko, w którym po latach służby doszedł do stanowiska dowódcy. Jego rządy uznane zostały za wyjątkowo brutalne, zarzucano mu chciwość i brak umiaru w łupieniu zacnych rzymskich obywateli z majątków. Podobno Maksymin miał nienawidzić elit z powodu swego niskiego pochodzenia. Ale - mówi autor - może te relacje też są przesadzone, a nie chodziło o chciwość, lecz o troskę o stan imperium. Być może Maksymin słusznie dostrzegał ciemne chmury nad cesarstwem, ale nie rozumiał ograniczeń władcy, którego nieprzemyślane działania mają konsekwencje. To samo żołdactwo, które Maksymina wyniosło, po paru latach się go pozbyło. Potem w dziejach Rzymu nastąpił wieloletni kryzys (tzw. kryzys wieku trzeciego), w czasie którego liczba cesarzy przewyższyła chyba liczbę cesarzy spoza tego okresu (jeśli chodzi o Zachód). Wśród tych pierwszych był ów nieszczęsny Walerian, który został pojmany przez króla Persów i podobno służył mu jako podnóżek podczas dosiadania końskich grzbietów.

[16, o imieniu Heliogabal]
Leonardo de Arrizabalaga y Prado [...] wskazuje, że analogicznie można by nazywać Dalajlamę Buddą, rzymskiego papieża Jehową czy japońskiego cesarza Amaterasu. Heliogabal (Elagabalus) to zlatynizowana wersja imienia Elah Gabal (aramejskie: ĕlāhgabāl), dosłownie „Bóg Góry”, imię bóstwa, któremu wnuk Mezy oddawał posługę kapłańską w Emesie.

[20]
Kłamliwej informacji E. Gibbona, jakoby Gannys był eunuchem, towarzyszy kąśliwa uwaga: „Sam Antoninus [Heliogabal - G.], który już potem nigdy w życiu nie postąpił jak mężczyzna, w tej zwrotnej chwili swoich losów okazał się bohaterem”.
• Gannys to wychowawca Heliogabala, który - nie będąc szkolonym dowódcą - z sukcesem stanął na czele wojsk przeciw konkurentowi jego wychowanka.

[22, o Heliogabalu]
Pyzaty, przypominający wielką bryłę tłuszczu, dziwacznie szeroki w biodrach młodzieniaszek budził zaciekawienie otoczenia.

[26, o Heliogabalu]
Wielkość członka miałaby być kryterium rozstrzygającym o doborze uczestników wewnętrznego, cesarskiego kręgu znajomych

[56, w czasie panowania jej syna Aleksandra...]
Mamea zyskuje rozbudowaną tytulaturę: mater Augusti et castrorum et senatus atque patrie et universi generis humani („Matka Augusta i obozów, i senatu oraz ojczyzny i całego rodzaju ludzkiego”).
• To natychmiast przypomina argument Russella o błędzie złożenia: z tego, że każdy człowiek ma matkę, nie można wnosić, że cała ludzkość ma matkę. Jak widać, to zależy - za czasów Mamei miała.

[57]
Mamea postanowiła wybrać sobie synową. Padło na Gneję Seję Herennię Sallustię Barbię Orbianę, córkę Lucjusza Sejusza Herenniusza Sallustiusza. Sewer podniósł teścia do rangi cezara, a pannę młodą błyskawicznie uczynił augustą.
• Źle się to dla nich skończyło.

[65, o wojnie Aleksandra z Persami]
Początek kampanii przypomina kondycję naszej piłkarskiej reprezentacji, (s)kopanej w meczu z Mołdawią w czerwcu 2023 roku, oczywiście do przerwy.

[103]
Dzięki nim [silnym kobietom - G.] seweriański ród pozostawał zwornikiem systemu. To jego roztrzaskanie otworzyło symboliczną beczkę (bo nie puszkę, jak tłumaczy Natalie Haynes) Pandory.

poniedziałek, 3 marca 2025

Zeznanie #7

Rekord świata w powstrzymywaniu się od mrugania należy do Julio Mora z Ekwadoru. Udało mu się nie mrugać przez 1 godzinę, 5 minut i 40 sekund (29 października 2021). Preselekcje do ESC wygrała babunia Steczkowska, co było zgodne z moimi oczekiwaniami i preferencjami. W tej kwestii zachowuję full wypas stoicyzm, za to zdziwiło mnie, że wiele osób kierowało się przeciwieństwem stoicyzmu, czyli wkurwizmem. I na biedną Steczkowską wylały się pomyje i inne niemiłe substancje. Trzymaj się, Justyna, i rób swoje. Pozytywnym zaskoczeniem tych preselekcji był większy niż dotychczas profesjonalizm, którym popisała się TVP w Likwidacji. Znakomitym ruchem była amputacja jury, które wielokrotnie w zeszłych latach zadecydowało, żeby na konkurs główny wysyłać śpiewaczki specjalnej troski. Do grochu z kapustą, czyli niniejszego wstępu dołączam trylemat Agryppy, filozoficzny gadżet, który brzmi jak następuje. Jeśli twierdzisz o czymś, że jest prawdą, i chcesz to uzasadnić, to masz trzy możliwości. Pierwsza: znajdziesz uzasadnienie, dla którego potrzebne będzie nowe uzasadnienie i tak bez końca. Druga: w tym ciągu uzasadnień zatrzymasz się i powiesz, że tego uzasadniać nie będziesz, bo to przyjmujesz za prawdę, czyli dogmat. Trzecia: twoje rozumowanie sprowadzi się do błędnego koła, czyli w ciągu uzasadnień będzie powtarzać się to samo stwierdzenie. To ostatnie pasuje do tezy o Biblii jako boskim przesłaniu. Dlaczego Biblia jest boskim przesłaniem? Ponieważ Bóg przemawia przez tekst Biblii. A skąd to wiemy? Ponieważ Biblia nam o tym mówi, więc jest przesłaniem od Boga. Przypięty obrazek przywłaszczyłem sobie z tego blogu.

Bridget Jones: Szalejąc za facetem (Bridget Jones: Mad About the Boy)
Specjalność Bridget Jones to nie całkiem fortunne związki z facetami, w każdym odcinku serii jest ich dwóch, ale oczywiście tylko jeden okaże się Panem Bezbłędnym (niekoniecznie tym sensie). Zaraz, zaraz, no przecież ona w ostatnim filmie poślubiła tego Darcy'ego, więc co z tym szukaniem? Czyżby chciała urządzić romantyczny trójkąt? Dobra, koniec ze ściemą, Darcy został po prostu wyeliminowany z fabuły, a Bridget na pociechę zostały po nim dwie pociechy. Trochę trudno randkować w takim układzie, ale kobieta sobie poradzi. Konkurentów jest dwóch, niespełna trzydziestoletni nieomal Adonis (zgoda, przystojniak, ale mierząc go w hemsworthach dalibyśmy mu co najwyżej osiem i pół na dziesięć), a drugi to nauczyciel w szkole dzieci Bridget (też nie dziesiątka, ale tors godny dłuta Fidiasza). Nie ma wielkiego sensu wchodzić w dalsze detale fabuły, bo nie one są najważniejsze. Albowiem najważniejsze jest to, że film jest udaną komedią. Hugh w rozmowie z „matką” wspominający niegdysiejsze wybryki łóżkowe, Bridget kupująca zapas kondomów dla małej armii facetów, też Bridget wyznająca publicznie, że ubiegłej nocy odbyła wiele intensywnych stosunków, no i Emma Thompson jako ginekolożka. Niespodzianka wiąże się z tym, że są momenty refleksyjne, ale tak samo jak dowcipy - organicznie zgrane z fabułą. Udał się ten czwarty film, ale co dalej? Chwilowo nie wyobrażam sobie kontynuacji, bo musiałaby chyba być osadzona w domu spokojnej senioralności. No chyba, że zrobią z tego franczyzę i tak jak u Bonda będą wymieniać Bridget, Darcy'ego i Cleavera na młodsze modele.

Simona Kossak
Simono, szkoda, że nie możesz zobaczyć tego, że ze wszystkich Kossaków ty jesteś obecnie najbardziej znana. Kręcą o tobie filmy, a również niepowtarzalna Przepiórska poświęciła ci jeden ze swoich monodramów. Oczywiście film nie startuje w tej samej konkurencji co monodram, ale nie sposób uniknąć porównań. Z monodramu zapamiętałem moment magicznej poezji w finale, nieoczywiste zwieńczenie opowieści o życiu Simony. W filmie zobaczymy tylko Simonę za młodu, od studiów do doktoratu. Nie minęło wiele czasu, kiedy świeżo upieczona magisterka (lubimy feminatywy) postanawia opuścić Kraków i zająć się badaniami w Puszczy Białowieskiej. Zatrudnił ją Batura, szef leśników, aby przyjrzała się diecie saren. Okaże się to elementem jakiejś bizantyjsko-peerelowskiej intrygi, w której ów Batura przestaje być bohaterem jednoznacznie pozytywnym, atoli na końcu też chyba nie ostatnią gnidą. Simona mieszka w leśnej placówce nie obfitującej w cywilizacyjne udogodnienia, a że mieszkał tam również młody Wilczek, będzie trochę erotycznie, do czasu aż mamunia nie zepsuje. Ów Wilczek również zaznał trochę sławy światłem odbitym od gwiazdy. W tej roli zobaczymy bardzo sympatycznego (czytaj przystojnego) blondasa, któremu życzymy szczęśliwego rozwoju kariery na ekranie. Odtwórczyni roli głównej zresztą też tego życzymy. Nie wiem, jaki las wcielił się w rolę Puszczy Białowieskiej, ale i jemu życzymy powodzenia i niech opatrzność chroni go przed kornikami tudzież piłami spalinowymi.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger