Na podstawie tegorocznych wynurzeń można by odnieść wrażenie, że jestem jakimś hobbystą amerykanistą. Chwilowo rzeczywiście jest to dla mnie najciekawszy temat, bo sprawdziło się moje przypuszczenie, że po wyborze Trumpa - w przeciwieństwie do Kamali Harris - nudno nie będzie. Afera kondomowa może kiedyś wstrząsnęłaby światem amerykańskiej polityki, ale dziś jest to powód raczej do wzruszania ramionami niż załamywania rąk. Panna „Usta Trumpa” demonstrująca krzyżyk na bujnej piersi bez żadnych zahamowań wyrzyguje te swoje kłamstwa i półprawdy, i mało kto tym się przejmuje. Podjąłem się dziwnego zadania przeczytania dzieła Gibbona o zmierzchu i upadku cesarstwa rzymskiego (trzy grube tomy, a kolejne trzy już po angielsku). Zapewne za jakiś czas napiszę o tym więcej, a tymczasem wspomnę o chrześcijanach w czwartym wieku, którzy według Gibbona wychwalali pokorę i rezygnację pierwszych uczniów Ewangelii, ale ich nie naśladowali. Kiedy (arcychrześcijański skądinąd) cesarz Teodozjusz dokonał interwencji na korzyść żydów, którzy ucierpieli wskutek chrześcijańskiego fanatyzmu, spotkał się z reprymendą świętego Ambrożego, dla którego tolerancja wobec żydów oznaczała prześladowanie religii chrześcijańskiej. Dzisiaj Ambroży zapewne doznałby szoku, gdyby zobaczył współczesne imperium władane przez chrześcijan, które wspiera państwo żydowskie w jego ludobójczym przedsięwzięciu.
Wredne liściki (Wicked Little Letters)
Dziwnym trafem zdarzyło mi się wiele lat temu widzieć Traviatę w budapesztańskiej operze. W roli amanta obsadzili artystę dalekowschodniego, a ja, dziecię naiwne, dałem wyraz swemu zdziwieniu. Okazało się, że wyrobiony widz opery zwyczajnie ignoruje tego rodzaju obsadowe wybryki, bo w operze liczy się przede wszystkim muzyka. Kiedy jakiś czas później obejrzałem Sigismonda, w którym węgierscy monarchowie byli ciemnoskórzy, niczemu już się nie dziwiłem. Najwyraźniej dzisiejsi twórcy filmów chcą u widzów filmowych wyrobić podobną niewrażliwość na kwestie rasowe. (Wiem dobrze, że pojęcie rasy to konstrukt rasistowski itd. itp., ale w pełni to zrozumiem wtedy, gdy zobaczę Channinga Tatuma w roli Zulusa Czaki lub Umę Thurman jako Siedzącego Byka.) We Wrednych liścikach na angielskiej prowincji tuż po pierwszej wojnie mamy ciemnoskórą policjantkę, a jedna z dwóch głównych bohaterek ma czarnoskórego faceta (poniekąd zgrabnego). To nie jedyne etniczne postaci; co dziwne, jakoś nie było Azjatów. W tym zamieszaniu zrazu nie można pojąć, cóż takiego przeszkadza panu Swanowi, który nie chciał złożyć skargi na ręce policjantki Moss: jej skóra czy płeć? Facet okazał się mizoginem, ale rasizmu nie sposób mu zarzucić. Cała ta historia wydarzyła się naprawdę, a dotyczyła incydentu rozsyłania tytułowych wrednych liścików, z początku tylko do rodziny Swanów, a ich wulgarny język bardzo dobrze pasował do sąsiadki Rose, która została uznana za ich autorkę, a potem aresztowana. Historyjkę zapewne nieco podkręcili, Rose z jej niewyparzoną gębą jest najzabawniejszą postacią, a obsadzenie Colman w roli świętoszkowatej Edith wydawało się obsadowym nieporozumieniem. Do czasu. Film jest ok, ale nie jest to dzieło, które koniecznie należy zobaczyć, więc odradzam umierającym rozpamiętywanie na łożu śmierci tego, że nie zdążyli obejrzeć Wrednych liścików.
Planeta samotności (Lonely Planet)
Komentarz do tego filmu w stylu mojego ojca byłby taki, że starej babie nie zaszkodzi młody bolec, wedle maksymy w wolnym tłumaczeniu ze staro-cerkiewno-słowiańskiego: jak młody pobodzie, to starej dogodzi. Wszystko rozgrywa się w Maroku na jakimś spędzie pisarzy z wielu stron świata. Ona jest pisarką zmagającą się z chwilowym blokiem twórczym, a on - osobą towarzyszącą innej, dużo młodszej pisarki. Och, czyżby miało dojść do zdrady? I tak, i nie. Miło pooglądać sobie marokańskie pejzaże, ale przyznam szczerze, że Hemsworth swoim torsikiem ukradł ten film. To niezbyt trafnie sugeruje, że było wiele do ukradzenia, bo przecież tym torsikiem można by przyćmić dzieło dużo większej klasy. Tytuł jest zarąbiście na wyrost, gdyż sugeruje sięganie po analizy bolączek współczesnego świata. Tymczasem przypomina on bardziej te reklamy z przystojnymi tatusiami zajętymi opieką nad dzidziusiem. Jak to nam cynicznie wyjaśniła specjalistka od reklamy, nie chodziło w nich o zmianę stereotypu, ale o trafianie w oczekiwania kobiet, które używając jednorazowych pieluch firmy XY mogą sobie fantazjować o takim partnerze. Tak jak ja mogę pomarzyć, że używając dezodorantu AB będę miał torsik Hemswortha.
Wróg (Foe)
Jeśli chodzi o fantastykę bliskiego zasięgu, to bardzo trudno być oryginalnym, przynajmniej w zakresie pomysłów na przyszłe możliwości technologiczne. Przenosimy się w przyszłość zaledwie o czterdzieści lat, a odmalowany przed naszymi oczami obraz jest tak „lively and colorful” (pełny życia i kolorowy) jak niezapomniana April Ludgate, czyli wcale. Susze, upały, burze piaskowe, limitowane przydziały wody itd. Według fabularnych założeń wdrażane są plany przeniesienia ludzkości w przestrzeń pozaziemską na jakieś wielkie bazy kosmiczne. Teraz musimy sobie dać wmówić, że istotnym problemem staje się paroletnia rozłąka małżonków, więc mąż wysyłany w kosmos zastępowany jest kopią do złudzenia przypominającą oryginał (nie do końca biologiczną). W miarę oczywiste staje się to, z jakimi moralnymi dylematami można tu mieć do czynienia. Wracając do wspomnianego deficytu oryginalności zaczniemy od Lema, który w Summa technologiae rozważał scenariusz powstania dokładnej kopii osoby. Przecież nikt ze zdrowym mózgiem nie pomyśli, że skoro jest ta kopia, to ja mogę spokojnie umrzeć lub dać się zabić bez sprzeciwu. Inne skojarzenia to dwa opowiadania Philipa K. Dicka, Oszust (w późniejszych edycjach Impostor - to pod wpływem mało udanej ekranizacji) i Człowiekiem jest.... Kto pamięta te opowiadania, ten może zarzucić mi spojlerowanie (ale w zamian może poczuć się członkiem elitarnego grona). To, że wykorzystano znane wcześniej pomysły, nie oznacza, że film musi być wtórny. Nawet rzekłbym, że nie jest, ale mam wrażenie, że troszkę na siłę ciągnęli pierwszą część, kiedy widz już od dłuższego czasu wie, że zmierzamy do twistu, ale musi grzecznie czekać. Dialogi i sytuacje w tej części są celowo zagmatwane i niejednoznaczne. Kiedy już zrozumiemy, o co chodzi, w głowie rodzi się sto pytań o sens pewnych poczynań. Jak to zwykle bywa, twórcy wybrali epatowanie emocjami kosztem poczucia dorzeczności.
Żegnajcie, laleczki (Drive-Away Dolls)
Ujmując rzecz krótkie: jest to bardzo dobrze zrobiony słaby film. Dobrze zrobiony, bo reżyserem był jeden z Coenów, któremu udało się namówić do występu w rolach epizodycznych takie gwiazdy jak Pedro Pascal czy Matt Damon. Scenariusz wygląda jak historyjka sklecona przez nastolatka lubującego się w lesbijskim porno, więc projekt należało odrzucić na tym wstępnym etapie. Nie odrzucili, więc obejrzeliśmy film o dwóch lesbijkach (które nie są parą, ale dobrze wiemy, że będą), które wplątały się w przerażająco głupią aferę kryminalną, jadąc z Filadelfii do Tallahassee wypożyczonym samochodem. Jedna z bohaterek jest sztywniarą czytającą Henrego Jamesa, a druga używa życia wykorzystując okazje do niezobowiązującego seksu. To ostatnie, czyli seks, może być dobrym motywem, by film obejrzeć, ale po co stosować półśrodki, kiedy można włączyć Pornhub.
Generacja przyszłości (The Pod Generation)
I znowu mamy wycieczkę w przyszłość, ale tym razem jest ona puchata i pastelowa - przynajmniej z początku. Będziemy żyć w obszernych mieszkaniach, sztuczne inteligencje będą nam podpowiadać, jak możemy poprawić swój byt (ale też kontrolować wydajność naszej pracy), wszyscy będą uśmiechnięci i uprzejmi, a to wskutek psychoterapii u Eleny, kolejnej sztucznej inteligencji. Para złożona z Racheli i jej męża Alvy po lekkich przejściach decyduje się na dziecko. Oczywiście można by podjąć próbę wywołania ciąży naturalnej (wiedza o tym sposobie nie zanikła), ale po co, skoro można skorzystać z bociana, czyli firmy, która opracowała technologię inkubacji noworodków w sztucznych łonach przypominających strusie jaja. Więcej trudno byłoby napisać bez spojlerowania, za to mogę wyznać, że zakończenie było w moim odbiorze niezwykle zaskakujące i jednocześnie dość rozczarowujące. No i naraziłem się połowie Europy, która złożyła się na ten film.
Hmm, relacje osób starszych z młodszymi, to od wieków temat dość drażliwy dla... (no właśnie dla kogo).
OdpowiedzUsuńMnie samemu zdarza się doznawać takowego. I teraz jak jest to w dzisiejszych czasach postrzegane przez innych?
No domyślam się, ale może inni, z boku, mają inne zdanie.
Pierwsze pytanie, jakie sobie zadaję oceniając ludzkie sprawy, jest o to, czy krzywdzą mnie lub kogokolwiek swoimi działaniami. Wśród moich znajomych doszło do „uwiedzenia” blisko osiemnastoletniej dziewczyny (wnuczki znajomych moich rodziców) przez faceta po sześćdziesiątce. Oburzonych pytałem, skąd mają pewność, że nie chodzi o jakieś rzeczywiste głębsze uczucie, na co wskazuje upór dziewczyny, która postawiła się rodzicom. Jeśli są jakieś powody do oburzenia, to chciałbym je poznać.
OdpowiedzUsuń