Idea odpowiedzialności zbiorowej
...czyli grzechu pierworodnego. Wszyscy jesteśmy winni z powodu postępku Adama i Ewy, choć nie mieliśmy najmniejszego wpływu na przebieg tych wydarzeń. Inna sprawa, że nauka wyklucza istnienie pierwszej pary ludzi, więc jedyna możliwa interpretacja upadku człowieka to metafora. Jezus zatem poświęcił się za metaforę, ale grzechu pierworodnego w ten sposób nie usunął. Grzech pierworodny jest wymysłem dość późnym, bo z wieku piątego. Był to pierwotnie prywatny pogląd św. Augustyna, który włączono do doktryny. Z punktu widzenia obserwatora zewnętrznego względem religii całkiem jasne jest, dlaczego tak uczyniono. Kościół niniejszym jeszcze mocniej uzasadnił potrzebę swojego istnienia, będąc jedyną instytucją, która prowadzi ludzi do zbawienia oferując chrzest jako rytuał zmazujący rzekomą winę grzechu pierworodnego.
Idea nieskończonej kary
Chodzi rzecz jasna o piekło. Ciekawe, że są dobre doktrynalne podstawy, by uważać, że piekło nie będzie trwało wiecznie, co wynika z Apokalipsy św. Jana, ale wizja wiecznych mąk, od których zbawia Kościół, lepiej przemawia do wyobraźni. Tej idei nie ma w Starym Testamencie, co sprawia, że bardzo trudno myśleć o moralnej przewadze Nowego Testamentu nad Starym. Moja dość podstawowa intuicja moralna wskazuje na to, że nawet Hitler i Stalin nie zasługują na wieczne męki. Najlepsze jest jednak to, że według doktryny katolickiej los Hitlera i Stalina podzielą te szerokie rzesze (Bogu ducha winnych) ludzi, którzy znają przesłanie tej religii, ale go nie akceptują. Ci, którzy nie znają, zapewne też nie trafią do nieba, ale cytując stary czeski mem, „tento problem dojebal system” chrześcijański, więc najlepsza odpowiedź to „trochę trafią, trochę nie trafią” lub „trafią, ale będą mieć gorsze wi-fi i ciepłą wodę tylko od ósmej do dziewiątej dwadzieścia”.
Idea ofiary zastępczej
Poświęcenie się dla innych jest zawsze godne podziwu, choć z podziwem dla ofiary Jezusa bym nie przesadzał. Skoro był Bogiem, to wiedział, co się wydarzy, w szczególności że zmartwychwstanie, więc cała ta męka to jest jedynie przedstawienie, a nie prawdziwa śmierć. Na tych warunkach i ja gotów byłbym dać się ukrzyżować, gdyby to miało odmienić świat na lepsze. Jeśli Jezus był człowiekiem bez boskich mocy i umarł naprawdę, to oczywiście żałujemy, że do tego doszło, ale przecież nie on jeden padł ofiarą mordu sądowego lub innej niesprawiedliwości. Żałujemy Sokratesa, Morusa czy Kolbego. Oczywiście nie postać ofiarnika jest ważna w tym miejscu, a niegodziwość systemu, w którym dopuszcza się ofiarę zastępczą. Czy fajnie byłoby żyć w świecie, w którym - dajmy na to - morderca chodzi wolny, bo jego matka zgodziła się być usmażoną na krześle elektrycznym zamiast niego? Dodajmy ten absurd dodatkowy: łaska, którą Bóg obdarzył świat po „śmierci” Jezusa, spłynęła na ludzi właśnie dlatego, że dopuścili się na nim ohydnej zbrodni.
Idea bezwarunkowego uwielbienia
Dlaczego mam być wdzięczny Bogu? Za co? Za świat? Owszem, świat bywa miły, bywa zachwycający, ale też okrutny i nieprzewidywalny, pełen raków, dżum, covidów i trzęsień ziemi. Chrześcijanie mogliby podsunąć wiele innych powodów, by okazywać wdzięczność Bogu, ale nigdy nie uda im się zatrzeć tego, że uwielbienie Boga jest konieczne do zbawienia. Istota, która w tak patologiczny sposób domaga się wychwalania siebie samej, już z tego jednego powodu zasługuje na rezerwę (w ujęciu łagodnym) lub wręcz na wzgardę. I też na odrobinę współczucia, jakie na przykład okazałbym nauczycielkom, które krzykiem domagają się od uczniów szacunku dla siebie. Posłuch może w ten sposób osiągną, ale szacunku niemal na pewno nie.
Idea zbrodni bez ofiar
Na tym polu chrześcijaństwo doznaje największych klęsk, co prowadzi do odpływu wiernych, zwłaszcza młodych. Rozumiem, że Bogu nie podobają się rozwody (tylko w NT, bo w ST rozwody są cool), masturbacja lub seks homo, ale brutalna prawda jest taka, że poglądy Boga rozmijają się coraz bardziej z tym, co sądzą na te tematy zwykli ludzie. Niemal wszystkie religijne moralne postulaty są formułowane jako arbitralne sądy, których nie trzeba uzasadniać. A kiedy teiści biorą się za ich obronę, to zwykle używają argumentów niereligijnych (najczęściej cytując wątpliwe badania lub przestarzałe naukowe teksty). Tymczasem wedle współczesnej wiedzy masturbacja jest zjawiskiem najzupełniej normalnym i nieszkodliwym (w granicach rozsądku, nadmiar nigdy nie jest wskazany, nawet w modlitwie). Nie jest zrozumiałe, czemu ślubu nie mogą zawrzeć pary kochających się kobiet lub mężczyzn, które funkcjonalnie nie różnią się niczym od bezpłodnej pary hetero. Piszę na wszelki wypadek: jeśli ktoś zwróci mi uwagę, że rozwody wiążą się z cierpieniem, to się zgodzę, ale przecież w wielu sytuacjach rozwód jest lepszym wyjściem niż trwanie w nieszczęśliwym małżeństwie. Inne zbrodnie bez ofiar, z którymi zupełnie bez sensu walczy Kościół, to Harry Potter lub Halloween. A wisienką na torcie jest polska policja ścigającą dziecko za zbezczeszczenie hostii.
Na koniec słówko o meta-idei wyprowadzania „absolutnych” wartości moralnych z tekstów „natchnionych”, co nie jest specyficzne dla chrześcijaństwa. Wszystko wskazuje na to, że te „absolutne” wartości nie są wcale absolutne, lecz dobierane według aktualnych potrzeb. Według Biblii jedzenie krewetek jest równie godne potępienia, co seks homo (ale niewolnictwo już nie, ono jest ok). Jedną z bezczelnych tez chrześcijan jest pogląd o wartościach chrześcijańskich jako podstawie współczesnej moralności. Przypadkiem wiele szeroko rozpowszechnionych intuicji moralnych (nie kradnij, nie kłam itd. - nb. tego ostatniego NIE MA wśród dziesięciu przykazań, jest tylko „nie kłam w pewnych okolicznościach”), które można sensownie wywieść z perspektywy ewolucyjnej, współbrzmi z chrześcijańskimi, ale wiele innych - nie. Odwołanie do wartości „absolutnych” jest atrakcyjne, bo sprawia, że oponenci wyglądają na desperatów podważających fakty. Ale czy istnieją „fakty moralne”? Lekko wątpię, a to dlatego, że nie zetknąłem się z żadnym prawem moralnym, od którego nie byłoby jakichś odstępstw lub które nie wymagałoby doprecyzowania. Dla przykładu: czcij ojca swego i matkę swoją. No jasne, czcij ojca, który, powiedzmy, zapłodnił i się zmył, i matkę alkoholiczkę, której odebrano dziecko, kiedy miało pięć lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz