czwartek, 30 listopada 2023
Niewierni w Paryżu czyli Coup de Chance
Woody Allen umiał kiedyś sprawić, że turlałem się ze śmiechu (bardziej z powodu tego, co pisał, niż filmował), więc mam do niego sentyment. Wszelako po wielu ostatnich jego produkcjach przestałem liczyć na jego świetny sarkazm, bo to najwyraźniej się już w nim wypaliło. Filmy Woody'ego bez dowcipu są najczęściej manieryczne w zakresie gry aktorskiej - dziwnie często aktorzy próbują naśladować ten niezgrabny styl samego Allena z charakterystycznym wysławianiem się na granicy jąkania. A tu niespodzianka, bo w najnowszym filmie z francuskimi aktorami tego nie zauważyłem. To oczywiście należy policzyć na plus. Fabuła nie wygląda na zbyt oryginalną, rzecz toczy się w Paryżu, oto żona bogatego faceta spotyka miłość z dawnych lat i po niewielu interakcjach dochodzi do zdrady. Strasznie mnie znudził ten motyw z pierwszej części filmu. Potem robi się ciekawiej, bo mąż podejmuje kroki zaradcze, ale tu należy zawiesić relację. Nie wyjawię już, komu przytrafił się ów „łut szczęścia” z tytułu oryginalnego. Ów łut idzie w parze z czyimś „łutem pecha”, o czym też dokładniej nie napiszę. Chwila namysłu nad tym, o czym jeszcze nie napiszę... Na przykład o tym, że to jest bardzo dobry film, bo nie jest. A jaki jest? Dobry, ale nie bardzo dobry. Przyjemnie było obejrzeć coś po francusku, czyli w języku, który chciałbym rozumieć lepiej, niż mi się to obecnie udaje. Lekkim wyzwaniem jest dla mnie pytanie o szerszy przekaż płynący z twórczości Allena, w szczególności z tego filmu. Przychodzą mi na myśl tylko jakieś banały o nieprzewidywalności człowieczego losu (Anna German wynurza się z keczupu w futrze z golców piaskowych...).
środa, 29 listopada 2023
Końskie zaloty czyli Los agitadores
Ktoś w końcu na serio wziął tezę Kazi Szczuki o kibolach jako środowisku homoseksualnym spajanym poprzez ostro deklarowaną homofobię. Nie na serio, ale od bardzo długiego czasu ten motyw przewija się w produkcjach porno, gdzie jeden homofob posuwa konsensualnie drugiego, ale oczywiście żaden z nich nie jest gejem. Co miło ogląda się w wersji porno, niekoniecznie musi się sprawdzić w zwykłym filmie. Opowieść dotyczy grupy około dziesięciu latynoskich facetów przebywających w hacjendzie jednego z nich (raczej dzianego, bo to jakaś willa z basenem, choć znowu nie tak obszerna, by chłopaki mogły spać w pojedynkę. Jest alkohol i wygłupy, a kobiet mało, choć pojawiają się na chwilę i znikają. Te wygłupy stają się dość monotonne, bo niemal nieustannie sprowadzają się do parodiowania seksu homo, dla przykładu wiele śmiechu wywołuje opublikowanie w sieci zdjęcia śpiącego kolegi, któremu we śnie włożyli rękę do majtek drugiego. Czaicie, o co chodzi. Tymczasem żarty żartami, ale gdzieś w tam krzakach dochodzi do prawdziwej akcji. Łatwo odgadnąć, że się wyda i że będą konsekwencje - i to dość brutalne. W tym miejscu widzę pewien problem, bo chciałbym lepiej zrozumieć motywacje. Ale co stoi na przeszkodzie? - zapytacie. Po pierwsze, przestaję rozumieć ludzkie interakcje, jeśli w grę wchodzi naraz więcej niż sześć osób (plus to, że te interakcje polegają głównie na tym, o czym napisałem wyżej). Po drugie, jest za mało danych, żeby jednoznacznie zinterpretować finał. Czy chodzi o ciężką homofobię, czy o zranione, choć głęboko skrywane uczucia? Podejrzewam, że tego nie wiedziałby nawet Artur Baranowski.
wtorek, 28 listopada 2023
Nuovo Olimpo
Zacznę tak, jak się nie powinno: jakże to piękny, klasyczny melodramat! Jest utracona miłość, ale nie taka, którą zapomnimy po paru latach, bo pamięć o niej trwać będzie przez dziesięciolecia. Zakochani tymczasem niby to ułożą sobie życie z innymi osobami, ale w końcu dojdzie do ponownego spotkania, a stare uczucie powróci z nową siłą, choć oczywiście dawni kochankowie nie mogą tak zwyczajnie wpaść sobie w ramiona, bo wiadomo: rodzina, dzieci. Zagalopowałem się, dzieci akurat nie ma, bo scenarzystom nie chciało się komplikować sytuacji bohaterów. Jedna zmienna w tym obrazku jest mniej standardowa, mianowicie to, że kochankami jest para facetów. Jeden z nich okazał się niereformowalnym gejem, znanym filmowcem, który znalazł sobie nadzwyczaj urodziwego (i w dodatku prawdziwie kochającego) partnera, podczas gdy drugi wybrał heteroseksualny styl życia i poślubił kobietę. Jeśli historia zahacza o biografię reżysera Ozpetka, to na miejscu jego partnera (lub partnerki) byłbym zaniepokojony, bo niefafuśnie jest mieć taką mocną konkurencję do miejsca w sercu ukochanego. Jest jeszcze nasz ulubiony motyw, kiedy partner (lub partnerka) jednego z kochanków mówi mu: biegnij za nim! Patrzyłeś na niego z taką miłością, z jaką nigdy nie spojrzałeś na mnie. I pobiegnie. Historia opowiedziana w filmie ma walor nostalgiczny, a tytułowe Nuovo Olimpo to kino, w którym w latach siedemdziesiątych spotykali sie rzymscy geje. Interesujące przemilczenie dotyczy dekady lat osiemdziesiątych, która w filmach amerykańskich (i nie tylko) przedstawiana jest jako WGW, wielkie gejowe wymieranie spowodowane HIV-em. Ryzykowny zabieg polegał na pozostawieniu tych samych aktorów grających młodzianków oraz postaci starsze o ponad trzydzieści lat. Możemy jedynie westchnąć z żalem skierowanym do nikogo, że nie starzejemy się tak jak bohaterowie w tym filmie. Dodatkowa radość dla zboków: fiutki pokazywali (rzadkość w melodramatach).
poniedziałek, 27 listopada 2023
Nie martw się, kochanie czyli Don't Worry Darling
Alicja, jak wiele innych żon, pędzi sielski żywot u boku męża, który, jak inni mężowie, codziennie wyjeżdża do pracy, by utrzymać rodzinę (w jej przypadku bezdzietną). Wygląda to wszystko jak słodki obrazek z lat pięćdziesiątych, ale jest trochę dziwne. Mężowie nigdy nie mówią o swoim miejscu pracy, bo to podobno wielka tajemnica państwowa lub korporacyjna, a miasteczko położone jest na środku pustyni, z której jakoś nie da się wydostać. Społeczność jest mała, na jej czele stoi Frank, który wygląda bardziej na przywódcę sekty niż szefa korporacji. Dobry nastrój psuje jedna z żon, która najwyraźniej nie ma ochoty się podporządkować i wywołuje ferment w życiu Alicji. O dalszych perypetiach nie wypada tu pisać, ale wszystko wskazuje na to, że ten świat jest jakimś mirażem, za którym ukryta jest prawda. Spokojnie widzu, wszystko zostanie wyjaśnione, ale w taki sposób, że na koniec będzie więcej wątpliwości niż na początku. Problem w tym, że te wątpliwości obejmują również intencje scenarzystów, którzy mieli zapewne ambitne zamiary, ale sklecili historyjkę średnio sensowną. Nie wchodząc w szczegóły rzucę takie pytanie: czy można naprawdę chcieć takiego fałszywego życia, jakie wybrał mąż Alicji i to bez jej zgody? Osoby, które powiedziałyby, że owszem, tak, mają dziwnie pofałdowane zwoje, przynajmniej moim skromnym zdaniem. [X]
niedziela, 12 listopada 2023
Brutalna szczerość czyli You Hurt My Feelings
Wyobraźcie sobie, że macie dziecko, niech to będzie sześcioletnia Zosia, która kreśli niezdarne szlaczki w zeszyciku, a wy jej mówicie, że takich pięknych szlaczków nikt inny nie narysuje. Albo, wariant drugi, powiecie, że mogłaby ładniej. Zosia podrosła, jest teraz trzydziestoletnią kobietą i roni łzy na kozetce u psycho-szamana, bo - w wariancie pierwszym - rodzice wmawiali jej talenty, których nie miała, a w wariancie drugim - rodzice nigdy jej w niczym nie wspierali, nawet głupie szlaczki krytykowali. Relacja rodzice-Zosia ma oczywiście szerszy zasięg, obejmuje na przykład kochających się współmałżonków, z których jeden czyta literackie próby drugiego (ewentualnie chory blog, który ten drugi uparł się pisać). Co zrobić, jeśli uważasz wypoty ukochanego lub ukochanej za poronione? Kierować się prawdą, która, hm, może nas wyzwolić w tym sensie, że wyzwoli z małżeństwa, lub wspierać i chwalić wbrew własnej opinii? Rzec by można, że są to dylematy przyziemne, więc może przesadą jest kręcić o tym cały film. Z drugiej strony, nierzadko większe głupoty producenci biorą na tapet, więc wypada przyznać, że w przypadku tego filmu przynajmniej chodzi o coś uchwytnego, nawet jeśli w zakresie filmowej fantazji dostaniemy coś w rodzaju bigosu z kajzerką. Uprzedzam, że film nie powala jako komedia, ale miał jeden czy dwa momenty poruszające. A poruszenia duszy, jak wiemy z wiersza Szymborskiej o zmarłym Stalinie, trudno oddać w znakach drukarskich zwanych fontami.
niedziela, 5 listopada 2023
The Palace
Rzecz jest zaskakująca, bo nie spodziewaliśmy się podobnych „wzruszeń” na filmie Polańskiego, który specjalizuje się raczej w historiach mrocznych lub dających do myślenia. Na filmwebie zaklasyfikowali tę komedię jako dramat, co być może miało oznaczać, że jest to dramat w oczach krytyków, czyli produkcja poniżej poziomu. Polański zwykle robi filmy na podstawie książek. Nie wiem, czy tak było tym razem, ale jeśli tak, to musiały to być wspomnienia jakiegoś menagera hotelowego, będące zbiorem anegdot z wielu lat pracy. Polański dokonał selekcji i teraz oglądamy około pięciu wątków, ale równie dobrze mogłoby to być pięć innych. Hotel położony jest w malowniczych Alpach, a czas akcji to Sylwester przed rokiem 2000, w którym z powodu pluskwy milenijnej miał się skończyć świat. Smakowity detal dotyczy Rosjan, którzy przeżywają chwile przełomowe, bo Jelcyn właśnie ogłosił przejście na emeryturę, a na następcę wyznaczył Putina, który w pierwszym przemówieniu do narodu przedstawił się jako orędownik swobód obywatelskich, wolności prasy, słowa i takich tam. W innym wątku mamy polskiego hydraulika, który wpadł w oko podstarzałej hrabiance. Większość sytuacji jest przewidywalnych, bo sprowadzają się do tego, że ci wszyscy bogaci ludzie mają idiotyczne zachcianki i kretyńskie problemy, ale trzeba wokół nich skakać, bo taka rola personelu hotelowego. Moim zdecydowanie ulubionym wątkiem są perypetie pracownika bankowego, który wbrew swoim oczekiwaniom poluzował gorsecik, do czego skłoniły go wyluzowane rosyjskie niewiasty. Jako komedia film wypadł nieźle, choć nie zarzuciłbym mu oryginalności ani głębi. Być może głębia tkwi w obserwacji, że porządne sejfy otwiera się tylko od zewnątrz - kto widział, wie, o co chodzi.
piątek, 3 listopada 2023
Jak płakać w miejscach publicznych (Emilia Dłużewska)
Jak dowiemy się z książki, dziewiętnastowieczny niemiecki psychiatra Kraepelin podzielił choroby psychiczne na upośledzające umysł i upośledzające emocje. Swoją drogą, krótki esej o Kraepelinie, który pierwszy opisał wiele chorób, w tym psychozę maniakalno-depresyjną, jest znakomitą częścią opowieści. Autorka miała nieprzyjemność zapaść na taką właśnie psychozę, co nie od razu u niej zdiagnozowano. Na szczęście dla nas, czytelników, z umysłem Emilii jest w porządku, dzięki czemu możemy przeczytać tę niezwykle dowcipną, ale i poruszającą książkę. („Umysł w porządku” to straszliwe uproszczenie, a kto chce się przekonać dlaczego - marsz czytać książkę.) Zaskakujące, że na temat dość ciężki można było napisać tak lekko. Lektura nie jest długa, mnie wystarczył jeden dzień. Taką rzecz można napisać tylko raz w życiu, bo kolejna książka autorki musiałaby być sequelem (czyli powtórką z rozrywki) lub czymś zupełnie innym. Nie miałbym nic przeciwko tej drugiej opcji. A teraz garść cytatów.
Późny kapitalizm jest źródłem wielu wspaniałych wynalazków: od kryptowalut po bieżnie odchudzające dla psów.
Pochłaniają mnie powerpointowe prezentacje dowodzące, że Eurowizja jest częścią planu powszechnej sterylizacji, o czym świadczą tajne symbole ukryte w kostiumie reprezentantki Bułgarii.
(...) przed oczami przesuwają mi się kolejne jego [piekła] kręgi: blond rodzina w lnianych ubraniach i mokasynach; wieczór z winem, planszówką i rozpływaniem się nad nowym filmem Smarzowskiego; ludzie zwracający się do swoich dzieci w wołaczu; Tulipany Dwurnika pod podwieszanym sufitem; wysoko funkcjonujący alkoholizm i nisko funkcjonujące życie seksualne; szerowanie postów Krystyny Jandy…
(...) skoro przyroda traktuje mnie w taki sposób, to kończę z segregacją śmieci i niech sobie radzi sama.
Wiara, że wyleczy cię światło albo zestaw suplementów, jest dokładnie tak samo głupia jak wiara, że ktoś może zostać twarzą depresji. Równie dobrze można by wybierać twarz jedzenia chleba albo twarz wciskania drzemki w telefonie: to może być każdy.
Ilu freudystów trzeba do zmienienia żarówki? (...) Odpowiedź: przynajmniej dwóch – jeden wykręca żarówkę, drugi trzyma penisa, znaczy matkę, znaczy drabinę.
Odpowiedź: wystarczy jeden, to żarówka musi chcieć się zmienić.
Nigdy nie byłam królową asertywności. Ani księżniczką. W sumie daleko mi było nawet do zubożałej-szlachcianki-której-rodzice-rozsyłają-podrasowane-portrety-do-świeżo-owdowiałych-właścicieli-ziemskich-z-drugiego-końca-kraju-licząc-że-nie-będzie-im-się-chciało-tłuc-przez-trzy-dni-powozem-żeby-sprawdzić-towar-na-żywo-przed-zaręczynami asertywności.
Freud mówił, że człowiek zdrowy psychicznie to ten, który jest w stanie kochać i pracować, co samo w sobie pokazuje, że nie był jednak aż takim geniuszem, jak się zwykło mówić. Człowiek zdrowy psychicznie to ten, który jest w stanie prowadzić small talk i śmiać się na The Office.
Późny kapitalizm jest źródłem wielu wspaniałych wynalazków: od kryptowalut po bieżnie odchudzające dla psów.
Pochłaniają mnie powerpointowe prezentacje dowodzące, że Eurowizja jest częścią planu powszechnej sterylizacji, o czym świadczą tajne symbole ukryte w kostiumie reprezentantki Bułgarii.
(...) przed oczami przesuwają mi się kolejne jego [piekła] kręgi: blond rodzina w lnianych ubraniach i mokasynach; wieczór z winem, planszówką i rozpływaniem się nad nowym filmem Smarzowskiego; ludzie zwracający się do swoich dzieci w wołaczu; Tulipany Dwurnika pod podwieszanym sufitem; wysoko funkcjonujący alkoholizm i nisko funkcjonujące życie seksualne; szerowanie postów Krystyny Jandy…
(...) skoro przyroda traktuje mnie w taki sposób, to kończę z segregacją śmieci i niech sobie radzi sama.
Wiara, że wyleczy cię światło albo zestaw suplementów, jest dokładnie tak samo głupia jak wiara, że ktoś może zostać twarzą depresji. Równie dobrze można by wybierać twarz jedzenia chleba albo twarz wciskania drzemki w telefonie: to może być każdy.
Ilu freudystów trzeba do zmienienia żarówki? (...) Odpowiedź: przynajmniej dwóch – jeden wykręca żarówkę, drugi trzyma penisa, znaczy matkę, znaczy drabinę.
Odpowiedź: wystarczy jeden, to żarówka musi chcieć się zmienić.
Nigdy nie byłam królową asertywności. Ani księżniczką. W sumie daleko mi było nawet do zubożałej-szlachcianki-której-rodzice-rozsyłają-podrasowane-portrety-do-świeżo-owdowiałych-właścicieli-ziemskich-z-drugiego-końca-kraju-licząc-że-nie-będzie-im-się-chciało-tłuc-przez-trzy-dni-powozem-żeby-sprawdzić-towar-na-żywo-przed-zaręczynami asertywności.
Freud mówił, że człowiek zdrowy psychicznie to ten, który jest w stanie kochać i pracować, co samo w sobie pokazuje, że nie był jednak aż takim geniuszem, jak się zwykło mówić. Człowiek zdrowy psychicznie to ten, który jest w stanie prowadzić small talk i śmiać się na The Office.
Obrona przed relatywizmem czyli chrześcijańskie absurdy moralne
Idea odpowiedzialności zbiorowej
...czyli grzechu pierworodnego. Wszyscy jesteśmy winni z powodu postępku Adama i Ewy, choć nie mieliśmy najmniejszego wpływu na przebieg tych wydarzeń. Inna sprawa, że nauka wyklucza istnienie pierwszej pary ludzi, więc jedyna możliwa interpretacja upadku człowieka to metafora. Jezus zatem poświęcił się za metaforę, ale grzechu pierworodnego w ten sposób nie usunął. Grzech pierworodny jest wymysłem dość późnym, bo z wieku piątego. Był to pierwotnie prywatny pogląd św. Augustyna, który włączono do doktryny. Z punktu widzenia obserwatora zewnętrznego względem religii całkiem jasne jest, dlaczego tak uczyniono. Kościół niniejszym jeszcze mocniej uzasadnił potrzebę swojego istnienia, będąc jedyną instytucją, która prowadzi ludzi do zbawienia oferując chrzest jako rytuał zmazujący rzekomą winę grzechu pierworodnego.
Idea nieskończonej kary
Chodzi rzecz jasna o piekło. Ciekawe, że są dobre doktrynalne podstawy, by uważać, że piekło nie będzie trwało wiecznie, co wynika z Apokalipsy św. Jana, ale wizja wiecznych mąk, od których zbawia Kościół, lepiej przemawia do wyobraźni. Tej idei nie ma w Starym Testamencie, co sprawia, że bardzo trudno myśleć o moralnej przewadze Nowego Testamentu nad Starym. Moja dość podstawowa intuicja moralna wskazuje na to, że nawet Hitler i Stalin nie zasługują na wieczne męki. Najlepsze jest jednak to, że według doktryny katolickiej los Hitlera i Stalina podzielą te szerokie rzesze (Bogu ducha winnych) ludzi, którzy znają przesłanie tej religii, ale go nie akceptują. Ci, którzy nie znają, zapewne też nie trafią do nieba, ale cytując stary czeski mem, „tento problem dojebal system” chrześcijański, więc najlepsza odpowiedź to „trochę trafią, trochę nie trafią” lub „trafią, ale będą mieć gorsze wi-fi i ciepłą wodę tylko od ósmej do dziewiątej dwadzieścia”.
Idea ofiary zastępczej
Poświęcenie się dla innych jest zawsze godne podziwu, choć z podziwem dla ofiary Jezusa bym nie przesadzał. Skoro był Bogiem, to wiedział, co się wydarzy, w szczególności że zmartwychwstanie, więc cała ta męka to jest jedynie przedstawienie, a nie prawdziwa śmierć. Na tych warunkach i ja gotów byłbym dać się ukrzyżować, gdyby to miało odmienić świat na lepsze. Jeśli Jezus był człowiekiem bez boskich mocy i umarł naprawdę, to oczywiście żałujemy, że do tego doszło, ale przecież nie on jeden padł ofiarą mordu sądowego lub innej niesprawiedliwości. Żałujemy Sokratesa, Morusa czy Kolbego. Oczywiście nie postać ofiarnika jest ważna w tym miejscu, a niegodziwość systemu, w którym dopuszcza się ofiarę zastępczą. Czy fajnie byłoby żyć w świecie, w którym - dajmy na to - morderca chodzi wolny, bo jego matka zgodziła się być usmażoną na krześle elektrycznym zamiast niego? Dodajmy ten absurd dodatkowy: łaska, którą Bóg obdarzył świat po „śmierci” Jezusa, spłynęła na ludzi właśnie dlatego, że dopuścili się na nim ohydnej zbrodni.
Idea bezwarunkowego uwielbienia
Dlaczego mam być wdzięczny Bogu? Za co? Za świat? Owszem, świat bywa miły, bywa zachwycający, ale też okrutny i nieprzewidywalny, pełen raków, dżum, covidów i trzęsień ziemi. Chrześcijanie mogliby podsunąć wiele innych powodów, by okazywać wdzięczność Bogu, ale nigdy nie uda im się zatrzeć tego, że uwielbienie Boga jest konieczne do zbawienia. Istota, która w tak patologiczny sposób domaga się wychwalania siebie samej, już z tego jednego powodu zasługuje na rezerwę (w ujęciu łagodnym) lub wręcz na wzgardę. I też na odrobinę współczucia, jakie na przykład okazałbym nauczycielkom, które krzykiem domagają się od uczniów szacunku dla siebie. Posłuch może w ten sposób osiągną, ale szacunku niemal na pewno nie.
Idea zbrodni bez ofiar
Na tym polu chrześcijaństwo doznaje największych klęsk, co prowadzi do odpływu wiernych, zwłaszcza młodych. Rozumiem, że Bogu nie podobają się rozwody (tylko w NT, bo w ST rozwody są cool), masturbacja lub seks homo, ale brutalna prawda jest taka, że poglądy Boga rozmijają się coraz bardziej z tym, co sądzą na te tematy zwykli ludzie. Niemal wszystkie religijne moralne postulaty są formułowane jako arbitralne sądy, których nie trzeba uzasadniać. A kiedy teiści biorą się za ich obronę, to zwykle używają argumentów niereligijnych (najczęściej cytując wątpliwe badania lub przestarzałe naukowe teksty). Tymczasem wedle współczesnej wiedzy masturbacja jest zjawiskiem najzupełniej normalnym i nieszkodliwym (w granicach rozsądku, nadmiar nigdy nie jest wskazany, nawet w modlitwie). Nie jest zrozumiałe, czemu ślubu nie mogą zawrzeć pary kochających się kobiet lub mężczyzn, które funkcjonalnie nie różnią się niczym od bezpłodnej pary hetero. Piszę na wszelki wypadek: jeśli ktoś zwróci mi uwagę, że rozwody wiążą się z cierpieniem, to się zgodzę, ale przecież w wielu sytuacjach rozwód jest lepszym wyjściem niż trwanie w nieszczęśliwym małżeństwie. Inne zbrodnie bez ofiar, z którymi zupełnie bez sensu walczy Kościół, to Harry Potter lub Halloween. A wisienką na torcie jest polska policja ścigającą dziecko za zbezczeszczenie hostii.
Na koniec słówko o meta-idei wyprowadzania „absolutnych” wartości moralnych z tekstów „natchnionych”, co nie jest specyficzne dla chrześcijaństwa. Wszystko wskazuje na to, że te „absolutne” wartości nie są wcale absolutne, lecz dobierane według aktualnych potrzeb. Według Biblii jedzenie krewetek jest równie godne potępienia, co seks homo (ale niewolnictwo już nie, ono jest ok). Jedną z bezczelnych tez chrześcijan jest pogląd o wartościach chrześcijańskich jako podstawie współczesnej moralności. Przypadkiem wiele szeroko rozpowszechnionych intuicji moralnych (nie kradnij, nie kłam itd. - nb. tego ostatniego NIE MA wśród dziesięciu przykazań, jest tylko „nie kłam w pewnych okolicznościach”), które można sensownie wywieść z perspektywy ewolucyjnej, współbrzmi z chrześcijańskimi, ale wiele innych - nie. Odwołanie do wartości „absolutnych” jest atrakcyjne, bo sprawia, że oponenci wyglądają na desperatów podważających fakty. Ale czy istnieją „fakty moralne”? Lekko wątpię, a to dlatego, że nie zetknąłem się z żadnym prawem moralnym, od którego nie byłoby jakichś odstępstw lub które nie wymagałoby doprecyzowania. Dla przykładu: czcij ojca swego i matkę swoją. No jasne, czcij ojca, który, powiedzmy, zapłodnił i się zmył, i matkę alkoholiczkę, której odebrano dziecko, kiedy miało pięć lat.
...czyli grzechu pierworodnego. Wszyscy jesteśmy winni z powodu postępku Adama i Ewy, choć nie mieliśmy najmniejszego wpływu na przebieg tych wydarzeń. Inna sprawa, że nauka wyklucza istnienie pierwszej pary ludzi, więc jedyna możliwa interpretacja upadku człowieka to metafora. Jezus zatem poświęcił się za metaforę, ale grzechu pierworodnego w ten sposób nie usunął. Grzech pierworodny jest wymysłem dość późnym, bo z wieku piątego. Był to pierwotnie prywatny pogląd św. Augustyna, który włączono do doktryny. Z punktu widzenia obserwatora zewnętrznego względem religii całkiem jasne jest, dlaczego tak uczyniono. Kościół niniejszym jeszcze mocniej uzasadnił potrzebę swojego istnienia, będąc jedyną instytucją, która prowadzi ludzi do zbawienia oferując chrzest jako rytuał zmazujący rzekomą winę grzechu pierworodnego.
Idea nieskończonej kary
Chodzi rzecz jasna o piekło. Ciekawe, że są dobre doktrynalne podstawy, by uważać, że piekło nie będzie trwało wiecznie, co wynika z Apokalipsy św. Jana, ale wizja wiecznych mąk, od których zbawia Kościół, lepiej przemawia do wyobraźni. Tej idei nie ma w Starym Testamencie, co sprawia, że bardzo trudno myśleć o moralnej przewadze Nowego Testamentu nad Starym. Moja dość podstawowa intuicja moralna wskazuje na to, że nawet Hitler i Stalin nie zasługują na wieczne męki. Najlepsze jest jednak to, że według doktryny katolickiej los Hitlera i Stalina podzielą te szerokie rzesze (Bogu ducha winnych) ludzi, którzy znają przesłanie tej religii, ale go nie akceptują. Ci, którzy nie znają, zapewne też nie trafią do nieba, ale cytując stary czeski mem, „tento problem dojebal system” chrześcijański, więc najlepsza odpowiedź to „trochę trafią, trochę nie trafią” lub „trafią, ale będą mieć gorsze wi-fi i ciepłą wodę tylko od ósmej do dziewiątej dwadzieścia”.
Idea ofiary zastępczej
Poświęcenie się dla innych jest zawsze godne podziwu, choć z podziwem dla ofiary Jezusa bym nie przesadzał. Skoro był Bogiem, to wiedział, co się wydarzy, w szczególności że zmartwychwstanie, więc cała ta męka to jest jedynie przedstawienie, a nie prawdziwa śmierć. Na tych warunkach i ja gotów byłbym dać się ukrzyżować, gdyby to miało odmienić świat na lepsze. Jeśli Jezus był człowiekiem bez boskich mocy i umarł naprawdę, to oczywiście żałujemy, że do tego doszło, ale przecież nie on jeden padł ofiarą mordu sądowego lub innej niesprawiedliwości. Żałujemy Sokratesa, Morusa czy Kolbego. Oczywiście nie postać ofiarnika jest ważna w tym miejscu, a niegodziwość systemu, w którym dopuszcza się ofiarę zastępczą. Czy fajnie byłoby żyć w świecie, w którym - dajmy na to - morderca chodzi wolny, bo jego matka zgodziła się być usmażoną na krześle elektrycznym zamiast niego? Dodajmy ten absurd dodatkowy: łaska, którą Bóg obdarzył świat po „śmierci” Jezusa, spłynęła na ludzi właśnie dlatego, że dopuścili się na nim ohydnej zbrodni.
Idea bezwarunkowego uwielbienia
Dlaczego mam być wdzięczny Bogu? Za co? Za świat? Owszem, świat bywa miły, bywa zachwycający, ale też okrutny i nieprzewidywalny, pełen raków, dżum, covidów i trzęsień ziemi. Chrześcijanie mogliby podsunąć wiele innych powodów, by okazywać wdzięczność Bogu, ale nigdy nie uda im się zatrzeć tego, że uwielbienie Boga jest konieczne do zbawienia. Istota, która w tak patologiczny sposób domaga się wychwalania siebie samej, już z tego jednego powodu zasługuje na rezerwę (w ujęciu łagodnym) lub wręcz na wzgardę. I też na odrobinę współczucia, jakie na przykład okazałbym nauczycielkom, które krzykiem domagają się od uczniów szacunku dla siebie. Posłuch może w ten sposób osiągną, ale szacunku niemal na pewno nie.
Idea zbrodni bez ofiar
Na tym polu chrześcijaństwo doznaje największych klęsk, co prowadzi do odpływu wiernych, zwłaszcza młodych. Rozumiem, że Bogu nie podobają się rozwody (tylko w NT, bo w ST rozwody są cool), masturbacja lub seks homo, ale brutalna prawda jest taka, że poglądy Boga rozmijają się coraz bardziej z tym, co sądzą na te tematy zwykli ludzie. Niemal wszystkie religijne moralne postulaty są formułowane jako arbitralne sądy, których nie trzeba uzasadniać. A kiedy teiści biorą się za ich obronę, to zwykle używają argumentów niereligijnych (najczęściej cytując wątpliwe badania lub przestarzałe naukowe teksty). Tymczasem wedle współczesnej wiedzy masturbacja jest zjawiskiem najzupełniej normalnym i nieszkodliwym (w granicach rozsądku, nadmiar nigdy nie jest wskazany, nawet w modlitwie). Nie jest zrozumiałe, czemu ślubu nie mogą zawrzeć pary kochających się kobiet lub mężczyzn, które funkcjonalnie nie różnią się niczym od bezpłodnej pary hetero. Piszę na wszelki wypadek: jeśli ktoś zwróci mi uwagę, że rozwody wiążą się z cierpieniem, to się zgodzę, ale przecież w wielu sytuacjach rozwód jest lepszym wyjściem niż trwanie w nieszczęśliwym małżeństwie. Inne zbrodnie bez ofiar, z którymi zupełnie bez sensu walczy Kościół, to Harry Potter lub Halloween. A wisienką na torcie jest polska policja ścigającą dziecko za zbezczeszczenie hostii.
Na koniec słówko o meta-idei wyprowadzania „absolutnych” wartości moralnych z tekstów „natchnionych”, co nie jest specyficzne dla chrześcijaństwa. Wszystko wskazuje na to, że te „absolutne” wartości nie są wcale absolutne, lecz dobierane według aktualnych potrzeb. Według Biblii jedzenie krewetek jest równie godne potępienia, co seks homo (ale niewolnictwo już nie, ono jest ok). Jedną z bezczelnych tez chrześcijan jest pogląd o wartościach chrześcijańskich jako podstawie współczesnej moralności. Przypadkiem wiele szeroko rozpowszechnionych intuicji moralnych (nie kradnij, nie kłam itd. - nb. tego ostatniego NIE MA wśród dziesięciu przykazań, jest tylko „nie kłam w pewnych okolicznościach”), które można sensownie wywieść z perspektywy ewolucyjnej, współbrzmi z chrześcijańskimi, ale wiele innych - nie. Odwołanie do wartości „absolutnych” jest atrakcyjne, bo sprawia, że oponenci wyglądają na desperatów podważających fakty. Ale czy istnieją „fakty moralne”? Lekko wątpię, a to dlatego, że nie zetknąłem się z żadnym prawem moralnym, od którego nie byłoby jakichś odstępstw lub które nie wymagałoby doprecyzowania. Dla przykładu: czcij ojca swego i matkę swoją. No jasne, czcij ojca, który, powiedzmy, zapłodnił i się zmył, i matkę alkoholiczkę, której odebrano dziecko, kiedy miało pięć lat.
Subskrybuj:
Posty (Atom)