Bardzo to czasem ciekawe doświadczenie, kiedy rozpoczyna się oglądać film z zerową o nim wiedzą. Może nie zerową, bo w końcu outfilm.pl pokazuje filmy z wątkami homo, ale w tym przypadku było o tyle dziwnie, że bohaterowie wyglądają jak Europejczycy, ale mówią w języku obcym totalnie (czyli nawet nie ma podstawowego stopnia znajomości: rozpoznania - a w taki sposób znamy wiele języków, na przykład francuski, węgierski, rosyjski...). A gdybym się zainteresował, to wiedziałbym od razu, że jest to film albańsko-kosowski z akcją osadzoną zapewne w Prisztinie. Głównym bohaterem jest Bekim, który planuje ślub z Anitą, gdy tymczasem z Paryża wraca jego dawny kumpel Nol. He's bad news - mówi Anicie siostra Bekima, Zana (po albańsku). Podejrzenia widzów są jednoznaczne, nie potwierdzę ich tutaj, ale wyjawię to jedno: myliła się Anita sądząc, że Nol jest byłą miłością Zany. Fabularnie jest to bardzo dobrze znany nam schemat, choć podany w sosie bałkańskiego kolorytu (wspomnienia niedawnej wojny), co jakoś ten film wyróżnia. A zupełnie zadziwiające, niesamowite i w pewnym sensie alarmujące jest to, że taki film powstał w rzekomo skrajnie niesprzyjających okolicznościach. Po pierwsze, Kosowianie mają wiele innych problemów wartych sfilmowania, a po drugie, podobno w Kosowie dominuje islam (atoli ceremonia ślubna wyglądała mało religijnie). Po trzecie, ten film nie sprawia wrażenia „wprawki w temacie”, jest zdumiewająco dojrzały i w pewien sposób wymyka się kliszom (czego wyjaśnić nie mogę, aby nie spojlerować). Dlaczego alarmujące? Bo w naszej ukochanej ojczyźnie, tak dumnej ze swoich osiągnięć, czegoś podobnego jeszcze nie widziałem (a mam w pamięci Płynące wieżowce). Przy obecnych trendach nawet nie robię sobie takich nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz