Może mógłbyś ze mną tam pójść? - pyta Oren ledwie co poznanego cukiernika Tomasa. Tam, czyli do sklepu, w którym Oren chce kupić prezent dla syna. Ciach, bez zbędnych fabularnych owijek w bawełnę, widzimy mężczyzn splecionych cieleśnie. Mija rok i i ciągle się spotykają, ale z rzadka, bo Oren ma pracę i rodzinę w Jerozolimie, a w Berlinie bywa najwyżej raz na miesiąc. Niespodziewanie w pewnym momencie kontakt się urywa, a smutek rzuca cień na prosiaczkowate oblicze Tomasa. Po krótkim śledztwie okazuje się, że Oren zginął w wypadku i dlatego nie reagował na wiadomości, które Tomas zostawiał na poczcie głosowej. Nie wydaje się, żeby Tomas był człowiekiem zamożnym, ale scenariusz przewidział, że stać go było na porzucenie pracy i wyjazd do Jerozolimy, gdzie odnalazł żonę Orena, a po niedługim czasie nawet zatrudnił się w jej kawiarence jako piekarz ciast. Ani słowem przy tym nie zdradził się, jakie były jego związki z Tomasem. Więcej o fabule nie będzie, ale można się domyślać, że prawda wyjdzie na jaw, choć jakie tego będą efekty - to już takie jasne nie jest. Zwłaszcza że zakończenie jest otwarte. Bohaterowie są dość mało wylewni, więc to widz musi odgadnąć, co kierowało Tomasem, gdy postanowił się zbliżyć do rodziny swojego zmarłego kochanka. Pierwsze z brzegu nasuwające się wyjaśnienie to tęsknota po utraconej miłości, której namiastkę może w ten sposób uzyskać. Ciekawostki: Przed Tomasem w kawiarni żony do kawy oferowano jakieś humusy lub szakszuki, a w zestawie z kawą kosztowały 25 szekli (szekla to praktycznie jeden peelen). Poza tym niesłychanie ważny jest certyfikat koszerności, który można na przykład stracić, kiedy goj dotknie piekarnik. Szczypta kolorytu lokalnego - zawsze dobry pomysł. [X]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz