Na wstępie poruszę sprawę TikToka, który uchwałą Kongresu SZA został zakazany w tym kraju. Zatroskani mężowie stanu chcieli w ten sposób uchronić swoich łatwowiernych obywateli przed wyłudzaniem ich danych osobowych przez Xi Jinpinga. To nic, że wcześniej pozwolili swoim internetowym gigantom na dowolne dysponowanie danymi użytkowników, więc w tej kwestii mamy wolną amerykankę (czy prawo europejskie chroni obywateli korzystających z amerykańskich apek, to inna kwestia, ale nie sądzę). TikTok wystosował do swoich amerykańskich użytkowników uspokajającą notkę, że wszystko będzie ok, bo nowy prezydent Trump zniesie zakaz, chwalmy Pana, na harfie grajmy Panu. Trump zapewne już to uczynił zyskując ciepłe uczucia rzesz młodych ludzi. Narracja jest taka, że znowu Republikanie muszą chronić ludzi przed fatalnymi posunięciami Demokratów. Chrzanić to, że Kongres jest obecnie kontrolowany przez Republikanów, którzy mogliby łatwo zapobiec uchwaleniu zakazu. Tylko dlaczego zbawca Trump był onegdaj pierwszym politykiem, który zaczął mówić o blokadzie TikToka? A mówił często i całkiem jednoznacznie - polecam ten oto filmik na ten temat. No chyba nie podejrzewamy, że hojna donacja szefa TikToka na rzecz Trumpa miała jakikolwiek wpływ na zmianę jego stanowiska... Bliżej prawdy o zakazie TikToka wydają się ci, którzy twierdzą, że dla władz SZA nieznośna jest popularność platformy, na której możliwa jest nieaprobowana przez nie wolność słowa. Na TikToku bowiem bez zahamowań można mówić o ludobójstwie w Gazie (przy czym mam pełną jasność, że zapewne nie można tam w swobodny sposób obrabiać dupy Xi Jinpingowi). Wolność słowa powinna mieć granice, nieprawdaż. Jak widać z ostatnich deklaracji, rodzimi szefowie platform sieciowych dzielą się na tych, którzy wleźli do tyłka Trumpowi w całości (jak Musk), i tych, którzy wleźli tylko częściowo (jak Zuckerberg i szef TikToka).
Napój miłosny w Operze Śląskiej
Napisałbym, że to spektakl zrobiony po bożemu, tylko że ta ekipa hotelowa złożona z wielu mężczyzn i niewiast śpiewa o jakichś żniwiarzach znojonych pracą na polu. Hotelowy boy Nemorino w liberii wyśpiewuje tęskne żale o nieodwzajemnionej miłości do Adiny, upozowanej na szefową hotelowych posługaczek. No, rzeczywiście, za wysokie progi... Donizetti by się zdziwił, gdyby zobaczył, że żołnierze w jego operze dokonują desantu spadochronowego. Sierżant Belcore ląduje wprost na hotelowym kontuarze i uwodzi Adinę. O reszcie fabuły można poczytać w sieci, ale raczej nie znajdziecie obrazków z tej inscenizacji z nadobnymi żołnierzami paradującymi w samych gatkach (plus jakieś fetyszystyczne uprzęże). Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie było. Podobno opera powstała naprędce, była przeznaczona dla zespołu niezbyt wyrobionych śpiewaków, a okazała się ponadczasowym hitem. Jak porównuję z Mozartem, u którego - obok arii wyrafinowanych - zdarzają się przedszkolne melodyjki, to Napój wcale źle nie wypada. Głównym hitem opery jest aria Una furtiva lagrima, jedna z tych którą się zna, ale nie wiadomo skąd pochodzi. No to ja już wiem.
Jeśli mowa o Bytomiu, to dotychczas kojarzyłem to miasto z operą, producentem markowej odzieży męskiej, zakładem Bytom Pogrzeby oraz Hatszepsut z Bytomia. Do tej puli dołączam niniejszym Muzeum Górnośląskie. Zobaczyłem trzy stałe wystawy: przyrodniczą (z wypchanymi żubrami, które ponoć posłużyły do odnowienia tego gatunku w Polsce), etnograficzną (z dziwnym naciskiem na śląskich górali - są tacy, bo jest coś takiego jak Beskid Śląski) oraz najciekawszą, z malarstwem i rzeźbą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz