poniedziałek, 4 stycznia 2021
Daleko od Reykjavíku czyli Héraðið
Po tym filmie mając w pamięci inny, Kobieta idzie na wojnę, zasadne jest podejrzewać, że Islandczycy lubią kobiety z cojones. Tym razem chodzi o świeżą wdowę Ingę, która do niedawna razem z mężem tyrała przy krowach na islandzkiej prowincji. Lokalnym potentatem jest Kooperatywa, spółdzielnia rolników założona po koniec XIX wieku. Inicjatywa miała szczytne cele, ale z biegiem czasu wyrodzila się w monopol, a nawet gorzej - w paramafijną organizację, która pilnuje swoich interesów. Nikt nie broni rolnikom zamawiać farby poza sklepem Kooperatywy, ale gdy to wyjdzie na jaw, ograniczone zostaną zamówienia u słabiej podporządkowanych. A w sklepie oczywiście marża policzona jest hojnie. Słusznie imponują nam postaci takie jak Inga, które wiele ryzykują ujawniając niemiłą prawdę. Inna niemiła okoliczność jest taka, że rozwalenie Kooperatywy wcale nie oznacza końca kłopotów. Chcecie, by przyjechali tu ludzie ze stolicy i postawili domki letniskowe? - pyta szef Kooperatywy. Interesującą fobia. Mało holiłódzki to film, więc i zakończenie mało holiłódzkie, a za to bliższe życia. Poeta onegdaj chwytał życie za brzeg listka, ale w tym filmie wdeptujemy w życie jak w krowi placek. I jakiś czas jeszcze będziemy chodzić w butach umazanych życiem.
Zenek
Część filmu przespałem. Przyśnił mi się pan Kleks, który z kosmosu tłumaczył mi, że Zenek wcale nie jest nudnym filmem, ale trzeba go oglądać będąc fanem Zenka Martyniuka lub pragnąc zrozumieć, jak dość przeciętny wokalista przez serce prezesa Kurskiego dotarł do tylu Polaków uważających go za gwiazdę. Pierwsza opcja w moim przypadku nie wchodzi w grę, a druga jest mało atrakcyjna. Mniej więcej rozumiem, dlaczego lud polski woli słuchać prostych melodii z tekstem niewymagającym namysłu, zamiast dociekać na przykład, czemu Anna Jopek nie będzie spętana w zwoje czyjegoś mózgu, a Katarzynie Nosowskiej pies zjadł z życia ostatni sezon. Ludu polski, wybacz mi, że nie przyłączę się do ciebie w podziwie dla Zenka. Słuchając pana Kleksa przysnąłem i wtedy we śnie ujrzałem gmin polski z wypiekami na twarzy czytający Ulissesa, podczas gdy w tle rozbrzmiewa drugi koncert wiolonczelowy Pendereckiego. A kiedy się obudziłem, rzekłem sobie: ja chyba śnię. Już w czasie tegorocznego pobytu nad polskim morzem coś mi nie grało. Coś tu nie gra, ta myśl snuła się od jelit po czaszkę. No tak, to disco polo nie grało z żadnego stoiska z balonami i watami cukrowymi. No więc tego...
Tajemnica szczęścia czyli Secretul fericirii
Lepiej nie czytać opisu z filmwebu, skąd dowiemy się, do czego zmierza akcja po pierwszej połowie filmu, w której Tom namawia przyjaciela Davida i żonę Anę, aby się ze sobą przespali. Niby to potem Tom prześpi się z żoną Davida i w ten sposób urozmaicą sobie życie seksualne. Okazuje się, że to tylko gra pozorów, na którą poświęcono blisko pół filmu, trochę za dużo, bo w pewnym momencie naprawdę mieliśmy dość tych namolnych namów na zamianę partnerów z jednej strony oraz nieustannego oporu z drugiej. W przeciwieństwie do filmwebu zachowam dyskrecję, zdradzę jedynie, że do końca będziemy mieli tylko tych troje rozgadanych bohaterów, bo to najwyraźniej ekranizacja dramatu scenicznego. Jak zwykle w filmach rumuńskich jest tu mój ulubiony rodzaj aktorstwa, w którym unika się sztuczności i przerysowań. Tego wieczoru szczęścia bohaterowie raczej nie zaznają, klimat jest nieco podobny do Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, choć trochę też w duchu kryminałów do przeczytania w pięć minut, jakie pamiętam z peerelowskich czasopism. W jednym z nich pewien gość poczęstował drugiego kawą, ten wypił i poczuł dziwny smak. Wówczas pierwszy wytłumaczył, że to trucizna, wyjawił motyw i malowniczo opisał męki przedśmiertne zachęcając otrutego do samobójstwa. Po fakcie okazało się, że w kawie była zwykła sól. W drugim opowiadanku dwie kobiety lecą samolotem i zaczynają pogawędkę o swoich mężach. Od słowa do słowa okazuje się, że poślubiły tego samego faceta. Jeśli się przećwiczyło odpowiednią liczbę takich fabułek, nie zakończenie filmu będzie dla nas zaskakujące, lecz to, że można zrobić tak wciągający i jednocześnie skromny film. Przy okazji zauważyliśmy, że Rumunia zalicza się do krajów „kurwy”, w których to słowo używane jest w znaczeniu słowiańskim.
Wyspa Róży czyli L'incredibile storia dell'isola delle Rose
Historia istotnie niesamowita. Pod koniec lat sześćdziesiątych Giorgio Rosa zbudował własną platformę na wodach międzynarodowych niedaleko Rimini, w ten sposób tworząc terytorium niezależne od jakiegokolwiek państwa. Przynajmniej w teorii, bo gdyby rzeczywiście uznać platformę za osobne państwo, to proste sankcje w rodzaju zamknięcia granic szybko by je wykończyło. Na Wyspie Róży mieli swoją słodką wodę, ale przecież nie żywność czy system opieki zdrowotnej. Nocami widzimy oświetlenie, lecz z filmu się nie dowiemy, jak to było możliwe. Jakiś czas wcześniej Giorgia wkurzyły włoskie regulacje dotyczące awiacji i pojazdów lądowych, dlatego postanowił uniezależnić się od represyjnego państwa, które przez jakiś czas sprawę ignorowało, ale później przystąpiło do poważnych działań z użyciem pancernika z Wenecji. Dochodzi do próby, w której jedna ze stron - wiadomo, która - zwycięży moralnie. Odtąd będą chodzić po świecie niczym ocalony z Raportu z oblężonego miasta, „on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania/ on będzie Miasto”. Był więc Giorgio Wyspą, uosobieniem pięknej, choć naiwnej tęsknoty za prawdziwą wolnością. W prawdziwym życiu marzenie Giorgia obróciłoby się w swoją karykaturę, być może bazę handlarzy narkotyków, a być może burdel dziecięcy dla funkcjonariuszy Watykanu. Nie każda wolność jest piękna, nieprawdaż.
Giń, 2020! czyli Death to 2020
Gdybyśmy my, ludzie, mieli trochę oleju w głowie, to przedłużylibyśmy rok 2019, a po nim od razu przeszli do 2021. Ale wtedy o czym byłby ten film pierdokumentalny? Tak można by przełożyć na polski angielskie „mockumentary”, czyli film prześmiewczo udający dokument. Sięgam pamięcią wstecz i przypominam sobie, że pierwszym dziełem pierdokumentalnym, z jakim się zetknąłem, był Zelig. Było coś takiego przed nim? W literaturze - oczywiście, ale zostawmy to. Wydarzenia z 2020 komentują różne postaci, dziennikarz, naukowiec, gospodyni domowa z SZA, brytyjska królowa, podejrzany historyk i nie tylko. Głównym tematem jest oczywiście pandemia, ale nie sposób pominąć innych zdarzeń, jak na przykład protestów w SZA po śmierci George'a Floyda i wyborów prezydenckich tamże. Reakcja Trumpa na wynik wyborów pasuje doskonale do tego rodzaju filmu. Cały Trump zresztą jest postacią jakby wyciętą z paszkwila. Do dzisiaj po mediach grasuje pani blondynka, która pełni rolę sekretarza prasowego prezydenta Trumpa, ale również łącznika sztabu wyborczego z prasą, przy czym obie te role są ściśle oddzielone. Zdarzyło się więc pani blondynce rzec, że to pytanie należy skierować do Białego Domu, kiedy akurat wypowiadała się jako rzeczniczka sztabu. Jedne z zabawniejszych scen w filmie to wystąpienia takiej podróbki pani blondynki, która ma własne argumenty i fakty. Rozbawił nas również naukowiec, któremu pod wypowiedzi podkładano bardzo kreatywne ilustracje filmowe. Szkoda, że tak blado wypadła przeciętniaczka ze Zjednoczonego Królestwa. Była przeciętna, bo może taki był zamierzony efekt? Po to, żeby o reszcie dało się powiedzieć, że jest powyżej przeciętnej?
Subskrybuj:
Posty (Atom)