Nie wiem po co ten tytuł

              

wtorek, 29 maja 2018

Han Solo: Gwiezdne wojny - historie czyli Solo: A Star Wars Story

Disney jest bliski efektu Marvela, który doprowadził do tego, że filmy o superbohaterach stały się pospolitsze od kiełbasy zwyczajnej. Na razie filmy z serii Gwiezdnych Wojen utrzymują wysoki status polędwicy wędzonej, ale prosciutto di Parma już nie. Han Solo to postać barwna i na pewno zasługuje na odrębny film. W tej części zobaczymy, jak doszło do spotkania Solo z Chewbaccą i Lando Carlissianem, tego ostatniego zagrał Donny Glover znany mi z serialu Community, co bardzo mnie ucieszyło. Oczywiście były też inne postaci, jak Beckett lub Qi'Ra, których nie kojarzę z wcześniejszych produkcji opowiadających o czasach późniejszych. Historia bezczelnego złupienia drogocennego paliwa coaxium, w którą wmieszał się Solo, jest wciągająca, ale po części przewidywalna, bo przecież wiemy, że Solo z Chewbaccą muszą na końcu odlecieć Sokołem Millenium w kierunku Tatooine. Czuję, że możemy liczyć na kolejny film o Solo, bo scenarzyści zaszaleli pokazując Dartha Maula, który jakieś dwadzieścia lat wcześniej został malowniczo przepołowiony przez Obi-Wana. Zawsze żałowałem, że Maul zginął zanim dał się bliżej poznać, bo doceniałem jego specyficzną urodę. Ciekawe, czy doczekamy się wyjaśnienia, skąd wziął się zrośnięty Maul. Podobnie wciąż czekamy na opowieść o Snoke'u, który wzorem Palpatine'a wziął odległą galaktykę za twarz, a przecież po obaleniu Imperium miało być na wieki ślicznie i demokratycznie.

poniedziałek, 28 maja 2018

Kochankowie czują bluesa czyli Even Lovers Get the Blues

Kochankowie może czują, ale czy ja poczułem? Zawyłem w momencie, w którym film na parę minut zmienił się w musical, kiedy byłem dość pewny tego, że oglądam porządny, półpornograficzny film nie wiadomo o czym. A tu taka wpadka! Przesadzam oczywiście, film jest o czymś, a konkretnie o seksie w związkach. Partner Any zaliczył zgon po seksie z nią, a po jego enterrement puszczają jej hamulce, dzięki czemu ubogaca się seksualnie z wieloma partnerami. Panna Léo i jej partner Louis prowadzą spór o spłodzenie potomstwa. Najciekawszy jest przypadek Graciana, który próbuje urozmaicać sobie seks z Dalhią przebierając się za strażaka, co się zresztą średnio udaje, choć doceniliśmy całkiem ładny wzwód. Bardziej udaje się seks Graciana z gejem Arthurem, który dostaje miejsce na kanapce w mieszkaniu Graciana i Dalhii, choć na problemy wywołane tym ménage à trois trzeba będzie trochę zaczekać. Co to wszystko znaczy? Lubię się zastanawiać nad takimi kwestiami, ale tę odłożę chwilowo na bok, bo najpierw muszę przemyśleć Aquamana, który w pornograficznej przeróbce Marvela oddał się Batmanowi, Supermanowi i Zielonej Latarni, choć nie wiem, czy w tej kolejności.

piątek, 25 maja 2018

Wszystko o mojej matce (teatr Łaźnia Nowa)

Autorzy na pewno się ucieszą, jak ich tu zacznę etykietkować, ale taka ich dola. Gdyby dali pół litra Felliniemu i kazaliby wystawić Kartotekę Różewicza, to mogłoby wyjść Wszystko o mojej matce. W podsłuchanych po spektaklu rozmowach słyszałem o wzruszeniu. To dość dla mnie tajemnicze, bo tematem przedstawienia, przynajmniej dla mnie, jest ta bolesna świadomość, że tak naprawdę o zmarłej matce nie da się opowiedzieć. Wzruszyć tym się nie umiem, ale rozumiem w czym rzecz. Twórcy nawiązują do starego triku - nie wiesz jak o czymś mówić, więc mów o tym, że nie wiesz. Większa część scen to historia powstającego spektaklu o dwóch zmarłych na raka matkach, przekomarzania aktorek z reżyserem lub wymyślone wywiady z twórcą-synem, który w rozpaczy zmyśla jakieś bzdury o tym, jak to w jego domu wszyscy chodzili nago. Jest też rozmowa z jedną z matek, a jeśli się czegoś z niej dowiadujemy, to tego, że mama niewiele ma do powiedzenia, ale zdołała sobie samej zaprzeczyć w ciągu paru minut. Co to za życie - kocham życie. W tej sytuacji ucieczka w ironię nie razi mnie wcale, a w paru momentach jest to ironia dobrej próby. Szczegół techniczny: aktorzy korzystali z nagłośnienia, które sprawia, że słychać ich dobrze, za to czasami nie bardzo wiadomo, kto mówi, bo głos dobiega zewsząd.

PS. Wszelkie podobieństwo spektaklu do filmu Almodóvara o tym samym tytule jest przypadkowe albo wydumane.

czwartek, 24 maja 2018

Drood (Dan Simmons)

Chwila szaleństwa. Ulica Szydło, kawalerka w Wałbrzychu. Masłowska zjadła właśnie kaszankę ze świnki morskiej, popiła denaturatem, wykręca numer telefonu i umawia się z Tokarczuk, którą właśnie planuje zamordować. Zamawia Ubera, choć mogłaby pójść pieszo, bo Tokarczuk przecież nie mieszka daleko od niej... Gdyby jeszcze zgrać szczegóły z danymi biograficznymi, to napisalibyśmy coś w rodzaju Drooda, ale dość dużo czasu by nam to zajęło, bo trzeba by zapełnić ponad osiemset stron. Książka Simmonsa nie jest fantastyką naukową, lecz pseudo-pamiętnikiem dziewiętnastowiecznego angielskiego pisarza Collinsa przeznaczonym do publikacji po ponad stu latach. Głównym bohaterem historii jest Dickens, o którym pamięta się do dziś, choć w swoich czasach obaj autorzy byli niemal tak samo popularni. Gdybym fascynował się postacią Dickensa, zapewne czytałoby mi się dużo ciekawiej. Bez tej fascynacji też da się przeczytać, za to z nawracającą myślą, że jest wiele innych książek, które by mnie bardziej wciągnęły. Nie rozumiem, czemu powieściowemu Collinsowi tak bardzo zależy na stworzeniu tego tekstu dla późnego wnuka, w którym nie widzę żadnego doniosłego przesłania, a mroczna tajemnica jest spowita oparami opiumowego dymu, laudanum i mesmerycznych sztuczek na umyśle. No cóż, wychodzi na to, że makabryczny Drood mógł być tylko urojeniem Collinsa. A nie było to jedyne urojenie Collinsa. Ale czy na pewno urojenie? Kiedy Collins przeprowadził się do nowego domu, okazało się, że na schodach do piwnicy coś chrobocze. Collins zszedł tam, po czym wybiegł z krzykiem i kazał służbie deskami zabić wejście. Jakiś czas później skorzystał z tych schodów, aby pozbyć się niewygodnej osoby, bo to był świetny sposób na problem zwłok, które zostawały po prostu pożarte. Tajemnica schodów pozostanie do końca niewyjaśniona, jak wiele innych. Wydaje się jasne, że chciał Simmons opowiedzieć historię o mrocznym Londynie ery wiktoriańskiej, w którym największe bogactwo otoczone było przerażającą nędzą, a świat najlepszych manier ocierał się o zgniliznę moralną i kryminalną. Ale to przecież żadna nowość. Dickens jako dziecko i młody człowiek zakosztował smaku biedy, więc nic dziwnego, że propagował reformy społeczne na rzecz ubogich warstw społecznych. Ale jednak w pewnych rozsądnych granicach.
Cztery lata wcześniej, jesienią 1865 roku, tłum Czarnych z Jamajki przypuścił szturm na gmach sądu w Morant Bay. Eyre, tamtejszy gubernator, osobiście dopilnował tego, żeby czterystu trzydziestu dziewięciu z nich rozstrzelano lub powieszono, a dalszych sześciuset wychłostano. Co bardziej naiwni liberałowie skrytykowali zachowanie gubernatora, natomiast Dickens przyznał, że żałuje, że zemsta i kara nie były bardziej dotkliwe.
– Jestem całkowicie przeciwny – mówił wówczas – takiemu programowemu współczuciu dla Czarnych, tak samo jak dla dzikusów czy dla diabła. Moim zdaniem, traktowanie Hotentotów w taki sposób, jakby niczym nie różnili się od odzianych w czyste koszule ludzi z Camberwell, jest moralnie niewłaściwe...
Podczas indyjskiego powstania sipajów – na długo przed tym, jak się z Dickensem poznaliśmy – dopingował brytyjskiego generała, którego odpowiedzią na rebelię było przywiązanie zbuntowanych Hindusów w poprzek wylotu luf armatnich i odesłanie ich „do domu” w kawałkach. Ostrze swojej złości i pogardy w
Samotni i tuzinie innych powieści zawsze kierował raczej przeciw skretyniałym misjonarzom, którzy bardziej troszczą się o los brunatnych i czarnych tubylców za granicą, niż przejmują kłopotami porządnych Anglików i Angielek i ich białych dzieci tutaj, w kraju. [13553]
We wspomnianej w powieści książce Mąż i żona Collins wyśmiewa tak zwane muskularne chrześcijaństwo. Wygląda na zmyślenie, ale ku mej radości to rzeczywiście miało miejsce. A wydawało się, że kult mięśni jest wytworem naszych czasów.

środa, 23 maja 2018

Szczepan Twardoch pisze na fejsie

Jak pijany płotu trzymam się przekonania, że w krytyce „P”i„S”-u lepiej posługiwać się argumentami racjonalnymi, choć nie jest to chyba szczególnie racjonalne. Zapewne słuszniej byłoby zastosować strategię samego „P”i„S”-u, czyli lansować narrację, w której obecne rządzący są przedstawiani jako pazerne Misiewicze, a ta cała demolka sądownictwa to szczegół bez znaczenia. Dzisiaj w Tok FM wysłuchałem dwóch rozmów, w których raczej broniono rządzących. W rozmowie z Janiszewskim Maciej Samcik wyjaśnił, dlaczego „afera” GetBacku zasługuje na cudzysłów. Naprawdę trudno obarczać rządzących winą za dopuszczenie do sytuacji, w której wielu ludzi wykupiło obligacje tej bliskiej upadłości firmy, jeśli nie podlega ona żadnemu publicznemu nadzorowi (nie jest rolą państwa odciąganie ludzi od ryzykownych transakcji), a rząd polski jest w sporze prawnym na szczeblu międzynarodowym z właścicielem GetBacku. Jedyne związki z obozem rządzącym to w zasadzie tylko akcja reklamowa GetBacku w mediach rządowych. W tym sensie można by też obarczać rząd odpowiedzialnością za przeterminowany serek z Biedronki.W innej rozmowie profesor Katarzyna Duczkowska-Małysz opowiadała o nieracjonalnych pretensjach polskich rolników wobec ministra Jurgiela, bo niby nie chroni polskich producentów żywności. Jest prosty sposób na taką ochronę: wyjście z UE. Ale wtedy nie byłoby już tak łatwo eksportować polskich produktów za granicę. Nie wiem, czy opłaci się skórka za wyprawkę. Ostatnio krytyką obozu rządzącego popisał się Durczok, kiedy wspomniał o wszczęciu prokuratorskiego śledztwa przeciw pisarzowi Twardochowi.
Twardoch odpowiedział.
Chodziło wówczas o słowa Twardocha „Pierdol się, Polsko”, kiedy Sąd Najwyższy odmówił uznania Ślązaków za naród. Żeby pisiorki się nie cieszyły z sojusznika Twardocha, przytoczę inną jego wypowiedź.

Polish shorts

Najpierw opis z outfilmu.

DZIEWCZYNY
Portret pary – Ani i Edie, których wspólną pasją jest drag king. Bohaterki w czasie wolnym przebierają się za mężczyzn i organizują występy sceniczne. Obserwujemy ich codzienne życie i przygotowania do kolejnych występów, w których oswajają stereotypową i opresyjną męskość. Jest to historia dziewczyn, które podejmują trud budowania relacji i realizowania się w konserwatywnym kraju.

KINKY

Klawesyn jest instrumentem, w którym najważniejszy jest dotyk. Dotyk jest sposobem komunikacji. Zanim człowiek nauczy się porozumiewać werbalnie, szuka dotyku, pożąda go. Film jest krótką historią z życia Olgi – klawesynistki, która eksploruje swoją cielesność.

MARZENIE

Czyjeś marzenia są czyimiś lękami… Spotkanie dwóch mężczyzn bez zobowiązań często wyzwala nadmierne oczekiwania i nieuświadomione obawy.

OFIAROWANIE

Nim młody ksiądz zacznie nauczać innych o miłości, sam musi zrozumieć czym miłość jest dla niego.

POGARDA

Historia skomplikowanej relacji dwóch kobiet. Niefortunny wypadek nieodwracalnie zmienia dynamikę ich związku. Historia miłości, ubezwłasnowolnienia i psychologicznej manipulacji.

SKAZANI NA GLAM

Historie kilku chłopaków warszawskiej społeczności LGBT, ukazanych na tle nocnego życia stolicy. Po zmroku tylko w jednym klubie mogą czuć się w pełni swobodnie – co czyni go miejscem, od którego zdaje się nie być ucieczki.

ZAMIAST

Młody chłopak sprzedaje swoje ciało na ulicach Warszawy. Nigdy nie wie czego jego klienci będą chcieli w zamian.

Komentarz mój. Zacznijmy od tego, że część tych filmów to raczej dokument niż fabuła (Dziewczyny, Kinky, Skazani na Glam). W standardowych zestawach zwykle mamy tylko fabułę, ale przy takim podejściu raczej zabrakłoby polskiego materiału na dłuższy film. Dziewczyny to filmik ciekawy, w którym widzimy, jak młode kobiety bawią się w dragkinga, czyli przebierają się za facetów na scenie, co oczywiście jest odbiciem zjawiska dragqueen w przypadku gejów. Przynajmniej się czegoś dowiedziałem. Nie wiem, czemu Olga z Kinky trafiła do zestawu filmów homo, bo jej orientacja seksualna wcale nie jest oczywista. A jeśli orientacją seksualną jest upodobanie do lateksu, to może rzeczywiście mieści się ona w szeroko pojętym LGBTQ+, a dokładniej - w tym ostatnim znaczku. I co z tego, że ktoś lubi lateks? Marzenie jest ok, choć przesłanie gorzkie. Ofiarowanie opowiada o księdzu, który musi wybrać między dwoma mężczyznami: Jezusem i Maćkiem. Wybiera właściwie, a wcześniej podsłuchujemy spowiedź, a której starszy ksiądz zabawnie rozwadnia miłość w rozumieniu katolickim. O Pogardzie, przypadku krwawej miesiączki, powiem tylko tyle, że to na szczęście tylko cztery minuty. Skazani na Glam to dokument, w którym geje opowiadają o swoim, życiu, są samotni, w związkach, ćpają, jednym się podoba być towarem, inni nie chcą być tylko „mięsem”, a łączy ich klub Glam, gdzie mogą być sobą. Gdyby nie było homofobii w różnych odcieniach, to samo można by nakręcić o miłośnikach latawców. Zamiast jest zastanawiający, ale czy to na temat? Chłopiec się prostytuuje z kim popadnie, ale główny motyw, to jego spotkanie ze starszą facetką, która chce z nim spędzić parę chwil, nie chodzi jej o seks, a raczej o zaspokojenie tęsknoty za synem, który umarł lub odszedł.

La Mission

Che ma syna Jessego, a jego pasją są stare samochody, którymi zajmuje się w gronie znajomych z podobnym hobby. Mamy nie ma, bo zmarła parę lat wcześniej. Jesse jest w zasadzie synem wymarzonym, bo uczy się dobrze i mimo młodego wieku nie ugania się za dziewczętami, bo ma ustabilizowane życie płciowe o boku chłopaka Jordana. Ups, o tym szczególe akurat Che nie wie, a jak się dowie, będzie ciężko, głównie dlatego, że Che jest facetem krewkim o więziennej przeszłości. Nie od rzeczy jest tu wspomnieć o umiłowaniu Che dla Najświętszej Panienki, tutaj lekko podejrzanej, bo w jakimś azteckim wydaniu. Na szczęście wyrzucony z domu Jesse ma gdzie mieszkać. W fabułę miesza się Lena, nowa sąsiadka Che, znak nadciągającej gentryfikacji. Wydaje się miła i chętna, ale jest do zdobycia jedynie w pakiecie z przekonaniem o tolerancji dla gejów i takich tam, podobnie jak miłość Jezusa jest w pakiecie z piekłem. Che stoi przed dylematem, a film taktownie kończy się w momencie, kiedy już wiemy, co postanowił. A mogło być jeszcze tyle wzruszeń! I dobrze, że nie było, bo byłaby to emocjonalna taniocha. Film rzeczywiście działa na emocje, a przy tym nie obraża mózgu, czyli posłanko Krystyno Pawłowiczówna, daruj go sobie.

Czy agnostycyzm ma sens?

Ma i nie ma, zależy jak go rozumieć. Każda dyskusja powinna być poprzedzona wyjaśnieniem pojęć. W tym przypadku wymienię parę konkurencyjnych możliwości (nie twierdzę, że wyczerpałem listę możliwych znaczeń). Agnostycyzm to:
  1. wstrzymywanie się od przesądzania o prawdziwości twierdzenia z powodu braku przesłanek za jego przyjęciem lub odrzuceniem,
  2. wstrzymywanie się od przesądzania o prawdziwości twierdzenia o istnieniu Boga z powodu braku przesłanek za jego przyjęciem lub odrzuceniem,
  3. twierdzenie, że nigdy nie było, nie ma i nie będzie wystarczających przesłanek za przyjęciem lub odrzuceniem hipotezy o istnieniu Boga.
Zastrzeżenie: chodzi o rzecz jasna o twierdzenia falsyfikowalne, czyli możliwe do odrzucenia. Punkt 3 jest dość mocnym stwierdzeniem, a każdy, kto tak twierdzi, powinien być zapytany dlaczego. Jeśli odpowiedź jest: „bo takie jest moje głębokie przekonanie”, to ja w ten sam sposób mogę uzasadnić twierdzenie przeciwne i cześć, po sprawie. A jeśli uzasadnienie jest inne, to chętnie je poznam i wejdę w dyskusję. Ateistą można być z powodów głupich lub rozsądnych, a w tym drugim przypadku punkty 1 i 2 są jak najbardziej do przyjęcia. Na pytanie, czy prawdziwa jest hipoteza o istnieniu Boga, uczciwy ateista odpowie, że nie wiadomo. A na pytanie, czy wierzysz w Boga, uczciwie odpowie, że nie, podczas gdy agnostyk próbujący się od tego pytania uchylić powołując się na 2 będzie kombinatorem, bo na to pytanie każdy zna odpowiedź. Zna? No właśnie, tu mamy pewien problem, bo jeśli ktoś pyta o Boga, to nie chodzi o abstrakcyjnego „nieruchomego poruszyciela” lub niepoznawalny arystotelesowski Absolut, ale konkretną objawioną wersję Boga. Wymigiwanie się od odpowiedzi, czy wierzysz w katolicką wersję Jezusa lub wahabickiego Allaha, jest po prostu śmieszne. Uczciwie przyznam, że wśród denominacji chrześcijańskich jest taka, w której uznaje się Jezusa za człowieka i tylko człowieka, ale z bardzo ważnym przesłaniem. Pomińmy chwilowo opinię filozofa G.H. Smitha, że nauki Jezusa nie zasługują na nic więcej, niż pobieżny rzut okiem. W tego rozwodnionego Jezusa nadal nie wierzę, bo w przeciwnym razie, będąc konsekwentnym, powinien aktywnie angażować się w to wyznanie. Agnostycyzm w sensie 1 jest jednak często dobrym uzasadnieniem, aby oddalić pytanie, czy wierzę, że coś jest prawdą. Do dziś matematycy nie wiedzą, czy istnieje przestrzeń niezmiennicza (pomijam szczegóły). Głupio mi jakoś deklarować wiarę w to, czy istnieje. Gdyby jednak wyznawcy przestrzeni niezmienniczej organizowali co tydzień spotkania, na których by się utwierdzali w wierze w przestrzeń niezmieniczą i potępiali niewierzących, to wtedy stanowczo powiedziałbym, że nie, nie wierzę w przestrzeń niezmienniczą.

środa, 16 maja 2018

Środek świata czyli Die Mitte der Welt

Kiedy Phil wraca do domu z wakacyjnego obozu widzi, że coś się stało między matką i jego siostrą bliźniaczką Dianne, które odnoszą się do siebie jak suka do kotki. W końcu się dowiemy, o co chodzi, ale trzeba długo na to poczekać, bo jest to jakby główny temat filmu. W tle mamy mroczną tajemnicę z przeszłości, która jest bardzo ważna, a wiąże się z brakiem tatusia, o którym mama nigdy nie chciała nic bliższego dzieciom wyjawić, podczas gdy inni kandydaci na tatusia zastępczego byli przez mamę dość szybko spławiani, choć zdarzył się taki, którego dzieci polubiły z wzajemnością. Phil przejmowałby się bardziej pęknięciem w swojej rodzinie, gdyby nie jego obsesja na punkcie Kyle'a, nowego chłopaka w klasie. Pierwsza miłość geja nie różni się specjalnie od pierwszej miłości heteryka, ale zdrowy rozsądek podpowiada, że gejom jest trudniej się odnaleźć, więc radość jest większa. Kyle jest miły i przystojny, podoba się mamie Phila, ale nieco mniej jego najlepszej przyjaciółce, z czego wynikną komplikacje. Gdyby Phil był heteroseksualny (co dla głównego wątku nie byłoby bardzo ważne), nie udostępniliby tego niezłego filmu na outfilm.pl, więc raczej bym go nie obejrzał. Cieszę się, że Phil był gejem.

Rodzeństwo czyli Die Geschwister

Przystojny Thies pracuje w berlińskiej wypożyczalni mieszkań, więc udostępnia lokale do wglądu dla potencjalnych najemców, wśród których jest Polak Bruno. Raczej nie przypadkiem dochodzi do nieoczekiwanego spotkania Thiesa z Brunem, kiedy ten pierwszy biegał sobie po parku. Tak jak lubimy, bez żadnych podchodów, w ramach jednego cięcia przeskakujemy do łóżka, w którym Bruno robi Thiesowi dobrze, i rozumiemy, że panna z biura narzucała mu się na darmo. Thies wykorzystuje swoją pozycję i niezbyt legalnie załatwia Brunowi mieszkanie, ale jest też siostra Bruna. Tu zaczyna się komplikacja, bo ta siostra jest jakaś wylękniona, i w ogóle są wątpliwości, czy to w ogóle siostra. W dalszym ciągu będzie między innymi wyprawa w interesach do Polski i inne nieszczęścia, ale główny dylemat Thiesa jest taki, że nie wie jak określić swój związek z Brunem, a formułka „bzykamy się”, która pasuje Brunowi, niespecjalnie nadaje się jako status związku na fejsbuku. Happy endu nie było, zgodnie z oczekiwaniami zresztą, za to był bitter end, ale bez rozlewu krwi. I żadnych innych wydzielin. [X]

niedziela, 13 maja 2018

Eurowizja 2018

Nie całkiem się zgadzam z tekstem z Newsweeka o Eurowizji. Zgodnie z wysokimi (hm...) standardami niewymieniony z nazwiska autor wie, czy występujący w Eurowizji traktują to wydarzenie poważnie, czy też robią sobie jaja. Podobno zjawisko tak zwanej chałtury jest typowe dla Polski, bo w innych krajach piosenkarze zawsze starają się grać na maksa, bo kto wie, czy na sali nie znajdzie się wpływowy manager. Poza tym nie zgadzam się, że Eurowizja to tylko sztampowy euro-happy-pop. Kiedyś widziałem Fatygę, która w kabaretowym numerze wykonała „Wlazł kotek” w pięciu różnych konwencjach muzycznych, w tym jako diwa operowa, która „jest tylko jedna” w wielu egzemplarzach, jak stwierdziła. Przy odpowiednio lekceważącym podejściu jest tylko jedna piosenka eurowizyjna, no nie? No nie, bo zwycięski Sobral z zeszłego roku był daleki od popu (wcześniej Jamala też). A w tym roku też była różnorodność: hardrockowi Węgrzy, funkowy Czech, Holendrzy z muzyką country, diwa operowa z Estonii, Włosi z protest-songiem, Niemiec z rodzajem hymnu na cześć matki (chyba), Słowenka à la Nicki Minaj, Duńczycy z szantą, Serbowie z etno-popem. Gdyby Gromee z Polski się dostał do finału, raczej by się nie wyróżniał w ten sposób. Jeśli ktoś się oburza, że się nie zakwalifikował, to wskutek ucha przydeptanego przez słonia, bo przecież śpiew wynajętego wokalisty Meijera był równie czysty, co deklaracje obecnie rządzących w Polsce o umiłowaniu demokracji. Złośliwi realizatorzy w krótkich powtórkach w czasie półfinałów wybrali oczywiście ten najgorszy moment wokalny, ale kto by nie skorzystał z okazji? Zwłaszcza jak się sami podkładają. Jak napisano w Newsweeku ciężko jest wysłać na Eurowizję kogoś znanego w Polsce, bo sam występ to niewielki zaszczyt, a szanse na wygraną - marne. Trudno zaprzeczyć, że Eurowizja ma cieniutki potencjał promocyjny, ale jednak pierwsze miejsce coś tam znaczy. Wygrała Netta wyglądająca jak naćpana Björk na diecie z McDonalda z piosenką działającą mi na nerwy. Już wolałbym, żeby zwyciężył Afro-Austriak Sampson, który był pierwszy w rankingu jury. Podobno Sobral powiedział coś niemiłego o utworze Netty, ale przełknął żabę, to znaczy ją pocałował i szybciutko zszedł ze sceny. Koncepcja, aby prowadzącymi były cztery panie, miała ten przyjemny aspekt, że pojawił się na scenie przedmiotowo traktowany półgoły mężczyzna, ale poza tym ubawiłem się trochę słabiej niż latach ubiegłych, kiedy na przykład Zelmerlöw i Mede zaśpiewali „Love, Love, Peace, Peace”. Podobnie jak autor Newsweeka nie wiem, jak sprawić, żeby na Eurowizję z Polski trafił ktoś z realnymi szansami na wygraną. Można by spróbować bardziej liczyć się z głosem publiki? Nawet gdyby to oznaczało wysłanie Martyniuka, byłbym skłonny zaryzykować.


Na obrazkach wybranych według właściwego dla Eurowizji klucza widzimy kolejno Sampsona z Austrii, Afro-Bułgara, Bushpepę z Albanii i Josefa z Czech.

czwartek, 10 maja 2018

Męskie szorty 5: Miłość jak narkotyk czyli Boys on Film 17: Love is the Drug

Na początek skopiuję opis z outfilm.pl.

ZŁOTA RĄCZKA
Alex mieszka z rodzicami w wielkiej rezydencji. Zauroczony pracującym w niej, młodym mężczyzną, zaczyna bardzo zabiegać o jego uwagę.

SPONSOR
Hans, mężczyzna po pięćdziesiątce, poznaje w klubie młodego, przystojnego Andreja, który wydaje się być nim bardzo zainteresowany. Towarzystwo chłopaka coraz więcej go kosztuje i Hans zaczyna wątpić w jego intencje.

SPOILER
Kiedy Leon spotyka na swojej drodze idealnego faceta, jego życie wydaje się zmieniać na lepsze. Jednak on sam już wie, co się wydarzy dalej. Film wyróżniony nagrodą Iris.

LIST DO TATY
Dan od roku jest w związku z facetem i postanawia w końcu wyoutować się przed swoją rodziną. W obawie przed konfrontacją, do każdego z bliskich pisze list. Najdłużej musi czekać na reakcję swojego ojca.

CHŁOPCY
Jest pierwszy dzień wakacji. Brian nocuje w domu u swojego szkolnego przyjaciela Jake'a. Chociaż spał już u niego wiele razy, właśnie ta noc będzie wyjątkowa.

OTWÓR
Odważny portret niepełnosprawnego mężczyzny, który pragnie intymności z drugim człowiekiem. Film wyróżniony nagrodą Iris.

HAPPY AND GAY
Oryginalne, queerowe spojrzenie na czarno-białą animację z lat 30. Przewrotna, tradycyjna kreskówka ze współczesnym przesłaniem. 

PEDRO
Pedro wybiera się z matką na wspólny spacer po plaży. W pewnym momencie zauważa bardzo przystojnego mężczyznę, który też wydaje się być nim zainteresowany.

POCAŁUJ MNIE
Kiedy 17-letni Jasper niespodziewanie dostaje buziaka od swojego przyjaciela, jego nudne życie nagle się zmienia. Niestety, chłopak nie znajduje oparcia w skupionym na sobie ojcu.

A teraz moje wrażenia. Dziecku ze Złotej rączki należałoby się solidne lanie. Jak zobaczyliśmy w Sponsorze, nie warto być podstarzałym gejem, a przynajmniej liczyć na podryw w klubie. Spoilera w zasadzie nie zrozumiałem, bo też chyba nie o to chodziło, w każdym razie historia spotkania dwóch facetów opowiedziana jest w wielu sprzecznych ze sobą wersjach, a całość zamknięta klamrą, kiedy jeden czeka na drugiego przed kinem, gdzie te wszystkie wersje wyświetlono. Pomysłowe, ale dziwaczne. List do taty był prosty i sympatyczny. Chłopcy dla mnie zbyt chłopięcy. Otwór cenię najwyżej, choć to mało przyjemny film, bo główny bohater jest inwalidą. Zawsze wtedy sobie myślę, jakie mam szczęście. Czarno-biała animacja Happy and gay jest pomysłowa, trochę w stylu starego Disneya, ale przesłanie dość banalne. Naprawdę wiadomo, że homofobia jest be. A kto nie wie - na pewno nie zmieni zdania po tym filmiku. Pedro w Pedro użył sobie na plaży, jego mama też, no i co z tego? Z kolei Pocałuj mnie to znowu film sympatyczny z ładną sceną coming outu. 

Mixed Kebab

W jednej z pierwszych scen mama Kevina spogląda na zapatrzonego w coś Ibrahima, zwanego też Bramem, podąża wzrokiem za jego spojrzeniem i trafia w tyłek Kevina. Byłby to niezły wstęp do komedii, którą ten film nie jest. Jak to w cywilizacji śmierci (czyli na zachodzie Europy), mama Kevina wie, że syn jest gejem i wspiera go w poszukiwaniach drugiej połówki. Bram wydaje się dobrym kandydatem, ale jest z pochodzenia Turkiem, a jego rodzina przejawia typowe muzułmańskie uprzedzenia wobec gejów. Poza tym Bram sam nie bardzo wie, czego chce, bo choć wyraźnie podoba mu się Kevin, pokazuje zdjęcia tureckiej narzeczonej, którą ma sprowadzić do kraju. Z rodziny Brama wyróżnia się brat Furkan, młodociany kandydat na kryminalistę, który po kolejnych problemach z policją trafia pod skrzydła fundamentalistów islamskich, co wygląda na dość prawdopodobny życiowy scenariusz. Kiedy Bram jedzie do narzeczonej w Turcji, zabiera ze sobą Kevina, co jest poniekąd zabawne, ale spowoduje dość poważne komplikacje, kiedy na jaw wyjdą szczegóły seksualnego życia Brama. Odrzucenie przez rodzinę okaże się mniejszym problemem, a co było większym - powie redaktor Janicka. Film jest godny uwagi, z której część warto poświęcić na przyjrzenie się tureckiemu kolorytowi, w którym mamy na przykład przyzwoitki i zakaz wstępu do hotelu dla tureckich dziewcząt.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger