Pojechali do Soczi Polacy, jakieś złota zdobywają, jest radość, ale czy to wypada? W zeszłym tygodniu, bodaj w środę, miałem ubaw, bo w Poranku Tok FM produkował się Lisicki, którego teza naczelna jest taka, że Soczi to jedna wielka wieś potiomkinowska, ale i tak będzie klapa, niedoróbki i w ogóle nędza. Owszem, krążą po sieci łeb zabawne obrazki, ale jakoś nie wierzę, że w Vancouver czy innym Lillehammer wszystko było bez zarzutu. Ale Lisicki chlapnął coś przy tym, bo rzekł, że sukcesu nie będzie pomimo całej tej pompy połączonej z zamachem (cytat raczej nie jest wierny, ale słowo zamach padło). W takim razie należałoby wziąć Lisickiego na sesję waterboardingową, żeby o tym zamachu coś więcej powiedział. Redaktor Węglarczyk tłumaczy nam przecież, że tak można i należy postępować.
W temacie olimpiady pozwolę sobie wyrazić umiarkowany zachwyt zdobyciem przez Kowalczyk olimpijskiego złota. Przede wszystkim mam kłopot ze zrozumieniem znaczenia tego osiągnięcia dla przeciętnego obywatela, takiego jak ja. Jeśli chodzi o dumę, to można trochę pogrzebać, żeby sprawdzić, że inne kraje mają większe powody do dumy. Ale ja niedorozwinięty jestem. Nie mogę zrozumieć dumy z pękniętej kości Kowalczyk. Już podobno komuś połamanemu tłumaczyła jakaś komisja lekarska, że poradzi sobie, skoro Kowalczyk dała radę. Nie życzę tego Kowalczyk, co jakiś czas temu przytrafiło się naszym byłym reprezentantom olimpijskim. Jak oświadczyli, zrujnowali dla ojczyzny zdrowie, a teraz nie mają środków na utrzymanie. W takiej sytuacji będę popierał ustawowy zakaz uczestniczenia w olimpiadach i inych zawodach sportowych. Minister zdrowia ostrzega, sport albo zdrowie, wybór należy do ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz