Nie wiem po co ten tytuł

              

piątek, 14 lutego 2014

Oz Wielki i Potężny czyli Oz: The Great and Powerful

O Dorotce, którą tajfun porwał do Oz, zdążyłem przeczytać będąc w wieku, w którym takie historie jeszcze robią wrażenie. Czyli przed trzydziestką. Przypadek zrządził, że pierwszy z tomów, jaki wpadł mi w ręce, opowiadał o wizycie Dorotki u króla gnomów. Do dziś pamiętam gadającą kurę, towarzyszkę Dorotki, która dar elokwencji uzyskała na skutek magicznej aury roztaczającej się wokół niezwykłej krainy (nie był to Oz), do brzegów której przydryfowała dziewczynka razem z dotychczas całkiem zwyczajną przedstawicielką drobiu. A przecież w pierwszym tomie piesek Toto nie był zbytnio rozmowny. Coś tutaj nie gra. Kraina Oz jest do dzisiaj obecna w amerykańskiej kulturze, podobno nie sposób dobrze zrozumieć Dzikości serca Lyncha bez odniesień do tej bajki. Jakiś czas temu powstała nawet zabawna książka o Złej Wiedźmie z Zachodu, która jest pocieszna, bo losy postaci tytułowej przedstawione są na tle szerokiej panoramy politycznej, społecznej i gospodarczej. Jakoś nie gryzie mnie ciekawość, czy w powstałym na tej kanwie musicalu ocalała ta szeroka perspektywa. Jedno jest pewne, film Oz Wielki i Potężny przedstawia historię całkowicie inaczej. W duchu starego filmu z Judy Garland (dygresja: wizyta Dorotki w Oz jest w nim pokazana jako produkt maligny, to prawdziwie przygnębiające; kolejna dygresja: muzycy Pink Floyd zawsze wypierali się tego, że ich Dark Side of the Moon został z rozmysłem skorelowany z sekwencją wideo filmu z Garland) początek ogląda się jak na starym czarno-białym telewizorze, a kolor i szeroki ekran pojawia się, kiedy Oz, cyrkowy tandeciarz, zostaje porwany przez tajfun do cudownej krainy. Jest ona ślicznie cyfrowo do dziesiątego miejsca po przecinku wygenerowana, przy tym film z Garland wygląda jak dziecięce bazgrołki. Akcja jest dokładnie taka, jak można się spodziewać, tandetny sztukmistrz okazuje się bohaterem, który przepędza złe wiedźmy fortelami i cyrkowymi sztuczkami. Oczywiście było po drodze parę nieoczekiwanych zwrotów akcji, które tendencyjnie przemilczam. Jednego na pewno temu filmowi nie przebaczę: latających małp jako broni masowego rażenia. Są wredne i bez przerwy zagrażają bohaterom pozytywnym, do czasu zastosowania skutecznego fortelu, rzecz jasna. W książce Bauma jest jakoś mądrzej, wprawdzie małpy okazują się bardzo skuteczne, ale zła, zielona wiedźma musi się poważnie zastanowić zanim je wezwie. Nie tylko dlatego, że wymaga to wygłupów, stania na jednej nodze, gwizdania i wykrzykiwania jakiś nonsensownych sylab. Również dlatego, że małpy można wezwać jedynie trzy razy, więc należy dobrze przemyśleć, czy jest na to rzeczywiście czas. I jeszcze jedno, jedna ze złych wiedźm chyba praktykowała u Sithów, bo do ataku stosowała wysokonapięciowe impulsy na wzór złego imperatora z Gwiezdnych Wojen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger