Z Żelaznym facetem jest trochę jak z socjalizmem, który sam był źródłem problemów stojących na drodze jego rozwoju. Wyobraźmy sobie Pawełka, któremu ciocia Hania obiecała przyszyć guzik do kamizelki, ale zapomniała, bo zupę pomidorową gotowała. Za tę krzywdę Pawełek dokonuje na cioci najstraszniejszej zemsty: wiesza ją na haku rzeźniczym, aby patrzyła, jak Pawełek zjada serce wyrwane z piersi jej córki, ugotowane w zupie pomidorowej. Grunt to właściwa motywacja do działania. Iron Man nie obdarzył uśmiechem pewnego bystrego gostka, a ten po latach mści się na nim i na całym świecie porywając prezydenta SZA. Świat oniemiał z grozy, ale Iron Man przychodzi z odsieczą. Nie idzie mu gładko, bo prócz bezsenności dopadają go dziwne stany lękowe, a bystry gostek znalazł dobry sposób na walkę z żelazem, i to nie w duchu "idź złoto do złota", lecz praw fizyki i genetyki (he he). Bo jak wiadomo, wystarczy tam w genach trochę pogrzebać i już siłą woli można rozgrzać rączkę do paru tysięcy stopni. Żelazo wymięka w tej sytuacji. Niestety widz też wymięka, bo choć film nie jest zły, to konwencja zużyła się totalnie. Zdaje się, że twórcy filmu też to zauważyli.
PS. Kolejny raz mamy nawiązanie do serialu Downton Abbey, który ponoć wywołał modę na zatrudnianie kamerdynerów wśród nowojorskich nuworyszów. Wcześniej widzieliśmy bohaterów How I Met Your Mother ekscytujących się odcinkiem tego serialu, w którym zaparzono herbatę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz