czwartek, 20 lipca 2023
Indiana Jones i artefakt przeznaczenia czyli Indiana Jones and the Dial of Destiny
Gdybyż tłumacze wiedzieli, że każdy egzemplarz gazety „Fakt” jest artefaktem, to może tak ochoczo nie szafowaliby tym określeniem. Jest rzeczywiście problem ze spolszczeniem dial. Ja zaryzykowałbym „tarczę” lub „frytkę”. Frytka przeznaczenia? Podłożona przez motyla zemsty? Prrr. Nowy film o Indym powraca do wszystkich znanych schematów. Złole to naziole, które już, już kładą swoje brudne łapy (ma się rozumieć, moralnie brudne, bo pod każdym innym względem - czyste i wypielęgnowane) na cudownym antycznym przedmiocie, ale Indy jak zwykle jest pierwszy. Oczywiście potem naziole przechwytują przedmiot, ale kiedy go aktywują - zawsze wychodzi inaczej, niż się spodziewali. Tak naprawdę tylko dzięki Indiemu udaje im się przedmiot odnaleźć, bo jedynie on potrafi rozkminić zagadki sprzed wieków. Jak pamiętamy, w poprzednich częściach mieliśmy Arkę Przymierza, Święty Graal i kryształową czaszkę, za to nie pamiętam, o co biegało w części drugiej, prócz bijących serc wyjmowanych z otwartych klatek (widzom oszczędzono widoku łamanych żeber, bez czego do serduszka nie dotrzesz... - no i mamy suchar: jak dotrzeć do serca kobiety? - przez wyłamane żebra) i zupy z małpich oczu (na pewno małpich?). Googlu, pomóż. Święte kamienie bogini Kali? Jasiu, staraj się bardziej. Tu dodam, że w dwójce nie było nazioli, ale złole byli. W pierwszych sekwencjach mamy (jeszcze) młodego, a raczej cyfrowo odmłodzonego Indianę, kiedy w ręce wpada mu wskazówka, która może pomóc odnaleźć „tarczę Archimedesa”, urządzenie pozwalające na podróże w czasie. Niby tego nie wiadomo, ale pada taka sugestia, a żelazne filmowe prawo mówi, że za sugestiami kryje się prawda. Potem przenosimy się do czasów rewolucji 68 roku, Indy wygląda jak Harrison Ford dzisiaj i pędzi żywot niewesoły, bo syn poległ w Wietnamie, a żona Marion (ta rozrywkowa panna z jedynki, która wygrywała w pijackich zawodach) opuściła go. Czyżby dlatego, że na jaw wyszedł romans Indiego z dwójki? Trochę trudno sobie wyobrazić, że Indy w wersji dziaduniowej wywoła te same emocje jak ten przystojniak z lat osiemdziesiątych. Twórcy wpadli na pomysł, żeby Indiemu towarzyszyła Helena, córka współpracownika sprzed lat. Skoro tę postać zgodziła się zagrać Waller-Bridge, to musiała być ona nietuzinkowa. Trochę zadziorna, trochę krętaczka, ale da się ją polubić. Na podobną opinię nie zasłużył Mikkelsen w roli głównego czarnego charakteru - no niestety, jest schematyczny do bólu i bardziej głupkowaty niż groźny. Jeśli czyta to Spielberg lub Lucas, to przestrzegam: Waller-Bridge jest bardzo ok, ale nie myślcie, koledzy, że uda wam się zastąpić nią Indiego w kolejnych częściach. No chyba że przedmiotem pożądania będzie astrolabium Kopernika lub przęślik Rzepichy. Na zakończenie, spełniając życzenie patriotów polskich, zauważę po trzykroć: naziole byli Niemcami, naziole byli Niemcami, naziole byli Niemcami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz