Nie wiem po co ten tytuł

              

poniedziałek, 4 sierpnia 2025

Ciurè

Zaczynamy od sytuacji nietypowej, w której Salvo, samotny ojciec, opiekuje się synem niemową. Przyciśnięty do finansowego muru Salvo udaje się po pomoc do Tony'ego, karykaturalnego bandziora, stanowczo zbyt mało wyrafinowanego jak na przestępcę z Palermo. Jeden z dżobów u tego typa to pobieranie opłat za „ochronę” od lokalnych drobnych przedsiębiorców. Salvo wchodzi w ten nieprzyjemny układ, ma warunki, jest dobry w przemoc fizyczną, ale niespodziewanie ktoś spuszcza mu łomot. Mocno pobitego ratuje tytułowa Ciurè, kobieta po tranzycji. I tak zaczyna się nieoczekiwany związek między bandziorem a osobą z seksualnego marginesu, pogardzaną przez typowych przedstawicieli środowiska Salvy. Może i do czegoś między nimi dojdzie, ale bandzior nigdy nie zostanie drag queen, nieprawdaż? Albo prawdaż...? Poza tym Salvo nigdy nie dopuściłby do tego, aby Ciurè zaprzyjaźniła się z jego synem...? Obrót zdarzeń doprowadzi do tragicznego finału z nie całkiem jednoznacznym zakończeniem. Moja robocza hipoteza jest taka, że syn Salvy był jednym z tych małych chłopców, którzy widzą martwych ludzi, niczym bohater Szóstego zmysłu. Aktorka wcielająca się w Ciurè jest naprawdę transowa, ale na moje oko wygląda całkiem kobieco, więc zaskoczyło mnie, że w filmie w paru kluczowych momentach dają jej znać, że ją przejrzeli. [X]

poniedziałek, 28 lipca 2025

Platea, opera Jeana-Philippe'a Rameau (online na Arte TV)

Lepiej nie doszukiwać się głębszego sensu w fabule tej opery, czy operowego baletu, w którym więcej się tańczy niż śpiewa. Być może chodziło o to, że Junona, przyłapując Jowisza na fałszywym romansie z Plateą o nieklasycznej urodzie, będzie sądzić, że pogłoski o niewierności męża są bujdą, a ten wykorzysta jej naiwność wdając się w prawdziwe romanse. Platea jest więc narzędziem w ręku sił od niej większych, jak my wszyscy z resztą. Zadziwiające, że jest to opera komiczna, czyli podgatunek opery barokowej, którego nie podejrzewałem o istnienie. Jeszcze bardziej zaskakujące jest to, że Czesi potrafili ten komizm ożywić stosując parę pomysłowych sztuczek scenicznych. Kiedy na scenie ma pojawić się Merkury, jego przyjście zapowiadają postacie niosące błyszczące pokrywki od garnków. Pomysł na Plateę jest, okazuje się, standardowy, bo jest to po prostu drag queen, rozwiązanie stosowane już od pierwszych wystawień. Na niektórych członkach baletu da się z przyjemnością zawiesić oko, ale i tak najlepszym elementem przedstawienia pozostanie muzyka. Nie pierwszy to raz, kiedy zwróciłem uwagę na Rameau, który miał szczególny dar tworzenia przyjemnych kompozycji, nawet jego recytatywy brzmią strawnie (w przeciwieństwie do Mozarta, przykładowo).

Kresy szczerości (Echo Valley)

Kate ma sprytną córkę Claire, która wie jak wykorzystać matkę, by wyłudzić od niej forsę potrzebną na narkotyki i życie u boku chłopaka z półświatka. Nie jest jednak na tyle sprytna, by dobrze zatrzeć ślady po sobie. Konsekwencje byłyby poważne, gdyby nie pojawiło dużo poważniejsze zagrożenie ze strony innego znajomego córki. Konwencja wskazuje na to, że Kate wyjdzie zwycięsko z opresji, a to za pomocą chytrego planu opartego na paru zbiegach okoliczności. Święty Augustyn sarkałby na te podstępy i oszustwa, którymi posłużyła się Kate, ale mniej świątobliwych widzów ucieszy to, że dobro zatryumfuje nad złem. Ogólne przesłanie filmu jest takie, że lepiej nie mieć dzieci, a już, Zeusie broń!, dzieci narkomanów. Zakończenie jest nieco zagadkowe, bo nie wiemy, czy matka wybaczy córce, ale w mojej mrocznej duszy rodzi się kolejny twist tej historii poza oficjalnym scenariuszem. - Dzięki, moje dziecko, że pomogłaś mi wykończyć tego gnoja i jednocześnie oszukać ubezpieczyciela - mówi matka do córki, po czym obie świętują tę okazję kieliszkiem Dom Perignon śmiejąc się złowieszczo.

Opowieści Hoffmanna (online na Operavision)

Słyszeliście o tych ciołkach, które chciały się wybrać do opery, ale w repertuarze były tylko jakieś Opowieści Hoffmanna, na które nie pójdą, bo po co iść na jakieś opowieści? Byłem jednym z tych ciołków, który jakiś czas później przekonał się, że jest to znakomita opera ze słynną Barkarolą, jednym z największych operowych przebojów wszechczasów. Zuryskie przedstawienie wygląda dobrze, ma tę zaletę, że jest dość świeżym zapisem spektaklu stworzonego niedawno, więc audio i obraz są na przyzwoitym poziomie. Śpiewają i grają pięknie, choć miałem wrażenie, że aria Olimpii była dowcipniejsza w wykonaniu Katarzyny Oleś-Blachy. Dziwna jest scenografia z pochyłą płytą, z której w pewnym momencie spadają artyści i sprzęty, ale jakimś cudem nic nikomu się nie dzieje. Kostiumy w większości są zwyczajne, mogliby ich przenieść w wiek XIX i nie byłoby zgorszenia, choć momentami zaszaleli kolorystycznie. Jeśli chodzi o fabułę, to chyba jeszcze nie do końca ją pojąłem. Generalnie opowieści to trzy historie miłosne, w pierwszej Hoffmann zakochany jest w robocicy, w drugiej - z wątkiem spirytystycznym - w kobiecie umierającej, a w trzeciej - w kobiecie zdradliwej. Można to odczytywać jako opowieść o różnych aspektach miłości, a przesłanie ogólne jest takie, że wszystkie one mieszają się ze sobą.

sobota, 26 lipca 2025

„Aida” i „Proces” (opery online)

Aida, którą obejrzałem, nie jest świeżym spektaklem, a została wystawiona we włoskim miasteczku Busseto. Nigdy dotąd o nim nie słyszeliście? Ja też nie, bo wolę wiele innych aktywności od wgłębiania się w biografie artystów, na przykład oglądanie oper Verdiego niż czytanie o jego związkach z Busseto, gdzie dorastał i pobierał pierwsze lekcje muzyki. Aby to upamiętnić, postawili Włosi operę w miasteczku, którego populacja dorównuje większej polskiej wsi. Pobudki, aby obejrzeć ten akurat spektakl Aidy spośród pierdyliarda innych na jutubie, miałem niskie: przystojni faceci z eyelinerami w obsadzie. Radames nawet obnażył popiersie w scenie obrządku dla boga Ptaha, choć był to raczej brawurowy gest ze strony reżysera Zeffirellego (sik!) i odtwórcy tej roli, Scotta Pipera. Nie widzę powodów, by narzekać na stronę muzyczną. Scenografia też niezła, choć marsz tryumfalny wyszedł raczej skromnie. Kolejny raz zdziwiłem się fabułą, w której Radames jest po prostu szlachetnym idiotą, nie zważającym na zdradę Aidy, która jednak na końcu decyduje się umrzeć razem z nim.

Proces to opera współczesna, inscenizacja Procesu Kafki. Potencjalnych widzów należy ostrzec: muzyka współczesna bywa szalona, a poziom szaleństwa w tej operze oceniam na sześć w skali 0-10, przy czym należy tu zaznaczyć, że kompozytorem jest Gottfried von Einem, nie Philip Glass, który też ma na koncie muzykę do adaptacji Procesu. Należy oczywiście zapomnieć o wiernym przekładzie książki na język opery, której związek z literackim pierwowzorem polega głównie na oddaniu nastroju i ogólnego wrażenia, a nie fabuły. Nie ma nawet słynnej rozmowy w katedrze. Pojawił się za to inny trop interpretacyjny, tak naturalny, że aż dziwne, że nigdy o nim nie pomyślałem: sąd, przed którym staje Józef K., to Sąd Ostateczny. Gdybym był chrześcijańskim Bogiem, zmarszczyłbym czoło na ten pomysł. W trakcie spektaklu dochodzi do zmiany postaci grającej Józefa K., więc trzeba uważać. Jak pamiętamy z książki, cała historia procesu Józefa K. przypomina przygody Alicji w Krainie Czarów, z wyłączeniem ostatniego, tragicznego epizodu. Wprawdzie mam pozytywne wrażenia po obejrzeniu opery, muszę przyznać, że jakoś nie zauważyłem tego dramatyzmu w finale. To niestety rujnuje całą koncepcję Procesu. Das ist wirklich schrecklich - rzekłbym po spektaklu, gdybym jako Kafka zasiadał na widowni.

piątek, 25 lipca 2025

Kopciuszek, opera Giacomo Rossiniego (wersja sceniczna w Operze Krakowskiej)

Jest to kolejny, ostatni już spektakl z tegorocznego Royal Opera Festival, wystawiony w siedzibie Opery Krakowskiej, chyba pierwszy raz to się zdarzyło. (Żeby operę wystawiać w Operze, dzika myśl.) Nasz festiwal jest chyba odnogą festiwalu Rossiniego organizowanego na Zachodzie, dlatego rzadko zdarzają wykonawcy polscy, a scenografia jest bardzo skromna (jeśli w ogóle jest), bo musi być łatwa w transporcie. Poprawka: są wykonawcy polscy, bo polska była orkiestra, którą przepraszam za to przeoczenie. Uznałem, że było to najlepsze przedstawienie w ramach tegorocznej edycji, a wbrew pochopnemu sądowi - nie był to spektakl dla dzieci. Historia oczywiście jest wersją znanej bajki, ale z wyciętymi wszelkimi wstawkami magicznymi. Po balu książę będzie szukał niezwykłej nieznajomej, ale nie po pantofelku ją pozna, lecz po przewiązce na nadgarstku. W czasach, kiedy opera była pisana, papieżowi nie spodobałoby się, że ktoś tam będzie macał kobiety po stopach. (Dygresja: a jeszcze mniej więcej 20 lat wcześniej Napoleon zrzucił z tronu „ostatniego” papieża.) Podobno Rossini zrzynał sam z siebie, ale jeśli to robił, to dość inteligentnie. Były jakby arie podobne do Factotum lub Callunni, ale nie były to wierne muzyczne cytaty. W wersji Rossiniego mamy maskaradę, sługa przebrany za księcia przygląda się kandydatkom na jego żonę i do sióstr Kopciuszka mówi (być może na stronie): półślepy Amor wystrugał was na swej tokarce. Szlachetny Kopciuszek zakochał się w księciu przebranym za sługę i odrzucił zaloty fałszywego księcia, czym jeszcze bardziej podbił serce prawdziwego. Jeśli chodzi o aparycję, to oczywiście też wolałbym czarnoskórego księcia (Patrick Kabongo), ale bez wahania rzuciłbym go dla Alidora (Dogukan Özkan).

Thelma

Thelma bez Louise? O co tu chodzi? Będzie i Louise, ale jako postać z dalszego planu, pozbawiona znaczenia. Thelma jest ponad dziewięćdziesięcioletnią babunią, którą poznajemy, kiedy wnuczek Danny uczy ją obsługi komputera. Ale widać, że nie chodzi mu o to, żeby odbębnić to przykre zadanie, bo spędza z babcią więcej czasu, niżby tego wymagały okoliczności. Ta relacja wnuczka z babcią wygląda na przesłodzoną, ale kiedy poznamy jego rodziców, zaczynamy to lepiej rozumieć. Thelma żyłaby sobie spokojnie, gdyby nie wypadek wnuczka, który trafił do paki, a żeby został zwolniony, trzeba było wpłacić 10 tysi. Oczywiście od razu widzimy, że to metoda na wnuczka stosowana wobec starszych ludzi. Po stracie pieniędzy Thelma postanawia się odegrać. Sprawa nie jest prosta, bo przestępcy są anonimowi, ale z niedaleka, bo pieniądze odbierali w pobliskim depozycie. Nie ma sensu wchodzić w dalsze szczegóły, kogo i w jaki sposób zwerbowała Thelma do pomocy (a nie mógł to być nikt z rodziny, która na wieść o pomyśle rewanżu wsadziłaby Thelmę do domu opieki). W filmie nawiązuje się do Mission Impossible i to całkiem dowcipnie - będzie scena, w której agentka Thelma pokonuje przeszkody prowadzona przez głos w słuchawce. Jest w tym filmie również odniesienie do Thelmy i Louise, choć być może lekko przeze mnie wyimaginowane. Kiedy zwycięska Thelma opuszcza siedzibę szubrawców, wnuczek radzi jej, by na wszelki wypadek unieszkodliwiła ich komputer. Thelma przestrzeliła monitor, zupełnie jak Louise przestrzeliła radio w pewnym samochodzie. Dzieciom nie trzeba tłumaczyć, więc wyjaśniam ich rodzicom: uszkodzenie monitora nie niszczy komputera. Bawiłem się nieźle, dużo bardziej niżbym się spodziewał. Temat starych ludzi nie jest sexy, pewno ten film nic tu nie zmieni, ale przynajmniej pobudza do refleksji nad starością i przemijaniem. Na koniec anegdotka, trochę rekonstruowana. Przed paru laty członkowie Rolling Stones wystąpili na konferencji prasowej, wszyscy mieli coś do powiedzenia, tylko jeden Keith Richards był dziwnie małomówny. Po fakcie okazało się, że biedakowi popsuł się aparat słuchowy. Pani w radiowej Trójce miała z tego ubaw, życzmy jej więc, żeby jej aparaty nigdy nie szwankowały.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger