To zapewne jest ulubiony film ateistów, ale na pewno nie wszystkich, bo bywają tacy, którzy uważają, że należy szanować, respektować, unikać kpin i tak dalej. Ja taki wspaniałomyślny nie jestem, bo moja skłonność do tolerancji nieracjonalnych wierzeń jest uzależniona od stopnia, w jakim mi i całemu społeczeństwu się te wierzenia narzuca. Tu i teraz - zbyt wielkiego jak dla mnie. Co ciekawe, bywa, że ludzie wierzący lubią ten film (znam, znam), ale w swojej grupie są raczej w mniejszości. Film powstawał mniej więcej wtedy, gdy na głowę Kościoła wybrano Karola Wojtyłę, więc można powiedzieć, że jest darem opatrzności dla późniejszego pokolenia JPII. Wydawałoby się, że mamy do czynienia z szacowną ramotą, ale to wciąż jeszcze da się obejrzeć jako po prostu dobrą komedię o Brianie, przypadkowym proroku, który skończył na krzyżu. Wszyscy chyba znają pogodną piosenkę Always look on the bright side of life, którą ukrzyżowani wygwizdują w finale na pocieszenie Brianowi. A tu proszę, tym razem rozbawiła mnie piosenka z czołówki, którą zamieszczam poniżej. Pompatyczna jak wstępniaki do Bonda, a zaśpiewana przez (podobno) szesnastoletnią Sonię Jones. Zapewne sukcesowi Gwiezdnych Wojen, wtedy jeszcze świeżego hitu, zawdzięczamy motyw podróży pozaziemskiej Briana. I pamiętajmy, że:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz