Nie wiem po co ten tytuł

              

czwartek, 29 września 2022

Nie jestem łatwy czyli Je ne suis pas un homme facile

Francuzi obejrzeli skecz Hrabi o mamie Wandzie i zdecydowali się zrobić swoją wersję, dłuższą i subtelniejszą? - Nie denerwuj mnie, mężczyzno! - krzyczy Wandzia, po czym idzie do knajpy z koleżankami, zostawiając mężowi dom na głowie. Filmowy Daniel, typowy współczesny samiec, cudownym trafem przenosi się do świata mamy Wandzi, który skonstruowano w prosty sposób: kwestie typowo męskie wypowiadają kobiety, ubolewające nad niską zawodową i polityczną aktywnością mężczyzn, którzy jakby na złość uparli się siedzieć przy garach i zajmować dziećmi. Jedna z pań chce zaliczyć Daniela, więc zabiera go do klubu go go, gdzie przy drinkach można oglądać skąpo odzianych panów tańczących przy rurze. Z kolei mężczyźni muszą pamiętać o starannej depilacji, bo nikt (czytaj: żadna) nie poleci na faceta z kudłami na klacie. (Pamiętacie takiego premiera Marcinkiewicza, medialnego attention whore, który dał się sfotografować topless? I te komentarze, że mamy XXI wiek, więc trzeba być wieśniakiem, żeby nie depilować klaty...) Oczywiście nogi też mają być gładziutkie, bo inaczej byłby mega obciach, gdyby taka męska sekretarka w miniówie z włochatymi girami podała kawę koleżance prezesce. Dla Alexandry, szefowej Daniela, jego opowieści o innym świecie brzmią jak szalone bajki, czyli świetny pomysł na nową książkę. Wróćmy do naszego świata z jego feminizmem trzeciej fali, który (zbyt) często przybiera karykaturalne formy, w odróżnieniu od poprzednich fal, kiedy chodziło o cele słuszne i dobrze zdefiniowane (np. jakieś 50 lat temu kobiety nie mogły mieć kart kredytowych na własne nazwisko, a jeszcze wcześniej musiały mieć zgodę męża na zakup pigułek antykoncepcyjnych). Temat jest szeroki, więc tylko przypomnę opinię Marii Czubaszek, której bardziej podobałoby się, żeby kobiety polityczki lub inżynierki zostawały nimi dla ich kompetencji, a nie wskutek akcji afirmatywnych. Mało mnie obchodzi płeć strażaka, który wyniesie mnie z płonącego budynku, za to wolałbym, żeby dla płciowej dywersyfikacji nie obniżano wymogów sprawności fizycznej. Jeszcze jest ten bolesny przykład Norwegii, gdzie zrobiono tyle, ile było w ludzkiej mocy, by wyrównać szanse, a te Norweżki ciągle wolą gary i pieluchy. No dobrze, ale czy warto obejrzeć tę pozycję? Moja ocena opisowa: palącej potrzeby obejrzenia nie widzę, ale film trzyma się dobrej średniej z ostatnich kilku seansów, które tu zrelacjonowałem.

wtorek, 27 września 2022

Dwa życia czyli Look Both Ways

A może by tak Kochanowskiego poczytać?
Chyba w serce, Miłości, proszę, nie uderzaj,
Ale na każdy członek inszy śmiele zmierzaj!
Tak oto Natalia pofiglowała z przyjacielem Gejbem, z kuśką ogumioną.
Ale nietrwała rozkosz na tym świecie,
Upadnie jako kwiat za kosą lecie.
Dobrze powiedziane, bo skutkiem figlów Natalia zaszła (ogumienie nawaliło?), ale tylko trochę. I teraz jest z dwojej natury złożona, a raczej na dwie podzielona, jedna z latoroślą, druga z planem pięcioletnim na karierę.
Ciężko, kto nie miłuje, ciężko, kto miłuje,
Naciężej, kto miłując łaski nie zyskuje.
I to zobaczymy w obu wątkach na pięć lat rozwleczonych. W drugim pojawi się Dżejk, chłopiec śliczny jak marzenie, ale bez śladu charyzmy. Nawet w pornosie bym go nie zatrudnił. Przez kontrast inne osoby dramatu wypadają znacznie lepiej, co jednak filmowi zanadto nie pomoże, bo w żadnej z dwóch historii nie znalazłem nic oryginalnego, jako i w ogólnym przesłaniu na poziomie jutubowych psycholożek bredzących o energiach. Finałowa scena jest lekko głupia, obie Natalie odwiedzają łazienkę, w której zrobiły sobie test ciążowy, choć dla jednej z nich jest to zdarzenie równie błahe, jak dla niektórych polskich polityków gwałt na konstytucji.
Skąd cię potyka, co twej duszy miło,
Masz przyjąć i to, co nie g’myśli było.
Ponieważ Dwa życia bliższe są przypadkowi opisanemu w drugiej linijce, wolałbym wariant swojego życia, w którym nie obejrzałem tego filmu. W przeciwieństwie do Natalii nie potrafię zlokalizować momentu, w którym obrót rzeczy doprowadził do takiego skutku. Całkiem jak bohaterka Przypadkowej dziewczyny, odrobinę lepszego filmu, z którego nam tu zrobili powtórkę.

sobota, 24 września 2022

Powodzenia, Leo Grande czyli Good Luck to You, Leo Grande

Szkoda, że ten film nie ma w filmwebie etykietki „melodramat”, jak mi wmawiano. Gdyby miał, to by oznaczało, że melodramaty są nie tylko romansidłami o nieszczęśliwej miłości, ale też historiami o radosnym seksie, nieobciążonym bagażem uczuciowym. W tym sensie melodramatem jest niemal każdy pornos. Leo Grande pornosem nie jest, choć być może tak zaklasyfikowałaby film Szymborska. Albo i nie? Rozmowy Nancy z Leo odbyte w czasie czterech spotkań nie są uczonymi dysputami, ale prowadzą do autorefleksji o istotnym znaczeniu dla bohaterki. Ona jest wdową z dwuletnim stażem, byłą nauczycielką religii, a on - wynajętym facetem do towarzystwa, który jest oczywiście przystojny, ale i podejrzanie elokwentny. Dzięki temu uda mu się stłumić obawy Nancy, bliskiej paniki przed seksem z nieznajomym. Leo ma oczywisty interes w byciu miłym - być może Nancy będzie zachęcona do kolejnego spotkania. A ona? Może dozna w końcu orgazmu, który udawała przez całe seksualne życie z mężem? (Dygresja: od Stanowskiego dowiedziałem się o feministycznej akcji #nieczekam107lat, gdzie owe 107 lat to czas potrzebny na zrównanie statusu kobiet i mężczyzn, jeśli sprawy biegłyby obecnym tempem. Nie czekajmy 107, podejmijmy działania! Jedna z bolączek wspomnianych pod hasłem 107 lat to 39% kobiet, które nie przeżyły lub nie przeżywają orgazmu. Car Nikołaj wydał takoj manifest: która diewka niekochana, to wykochać ją na fest.) W spotkaniach Nancy z Leo dojdzie też do dramatycznego zwrotu, kiedy zwykle opanowany Leo zacznie niemal demolować pomieszczenie. Film jest skromny, w obsadzie są praktycznie trzy osoby, a przez większość czasu miejscem akcji jest jeden pokój hotelowy. Emma Thompson swoją charyzmą rekompensuje ten niewielki rozmach realizacyjny, ale Daryl McCormack również dokłada kawałek niezłej osobowości z ładnym torsem. Napiszę tu zapewne coś mało politpoprawnego: część uroku Daryla to efekt wymieszania ras w jego DNA. Oj, słaby byłby że mnie biały supremista (supremacjonista?), skoro podoba mi się taki gostek. Ponieważ chadzam na plaże nudystyczne, widok nagiego ciała Emmy wyglądającej na swoje lata nie sprawił mi przykrości. Jest dla mnie dość jasne, co chciała nam przekazać w tej prowokacji - i ja to doceniam.

piątek, 23 września 2022

Trzy tysiące lat tęsknoty czyli Three Thousand Years of Longing

Zazwyczaj w bajkach o spełnianiu życzeń pojawia się łatwy do ogrania humor związany z tym, że dostajemy niby to, o co prosiliśmy, ale jakieś wykoślawione. Najlepszym tego przykładem jest Zakręcony, gdzie bohater na przykład chce być prezydentem, więc zostaje Lincolnem w dniu zamachu. Lub chce mieć powodzenie u kobiet, więc zostaje gejem Wilde'em - i tak dalej. (W pacholęctwie zetknąłem się z książkami Edith Nesbit o piaskoludku na podobny temat, w wikipedii piszą, że to literatura dla dzieci w wieku 8-10 lat - cóż za wstrząsająca precyzja! Oczywiście, że przeczytałem to jeszcze raz parę lat temu.) A tu niespodzianka, film o życzeniach jest czymś w rodzaju ckliwego melodramatu. Nie jest to podsumowanie sprawiedliwe, bo dotyczy tylko wątku nadrzędnego, w którym narratolożka (?) Alithea prowadzi długie rozmowy z Dżinnem, wypełniające resztę filmu w postaci udramatyzowanych facecji. W pierwszej z nich Dżinn był towarzyszem królowej Saby, którą odwiedził król Salomon (a Biblia to przeinaczyła). Tenże Salomon był jednocześnie potężnym magiem, który uwięził Dżinna w butli rzuconej w głębiny Morza Czerwonego, a dokonało się to trzy tysiące lat temu, stąd tytuł. Tęsknota w tytule odnosi się do pragnienia wolności, którą Dżinn może odzyskać po spełnieniu trzech życzeń wypowiedzianych przez jedną osobę. Wprawdzie udało mu się wydostać z butli już stulecia wcześniej, ale z trzema życzeniami mu się nie powiodło. Trochę dziwne, ale po namyśle - nie aż tak bardzo. Oczywiście łatwo jest wymyślić jakieś trzy banalne życzenia, czego zresztą Alithea spróbowała, ale to nie zadziałało, bo chodzi o rzeczywiste pragnienia serca, a te Dżinn umie wyczuć swoim wyspecjalizowanym organem. Opowieści Dżinna mają oprawę aktorską z nieustanną narracją, konieczną dlatego, że postaci mówią w swoich językach. Moje wrażenie jest takie, że ów chwyt realizacyjny zadziałał lekko usypiająco, zwłaszcza że perypetie Dżinna były fascynujące w stopniu umiarkowanym (choć nie posunąłbym się do stwierdzenia, że były nudne). Moment dla mnie zabawny (choć taki raczej nie miał być) to wystąpienie Alithei na konferencji naukowej, rodzaj show prowadzonego wspólnie z kolegą. Gdyby zrobili to licealiści, dałbym im piątki, ale to byli podobno wielcy uczeni w ogromnym audytorium, który pitolili banały w stylu niektórych encyklik JP2 (które znam z drugiej ręki, ale żaden wielbiciel nigdy nie zacytował mi nic z JP2, co wywołałoby reakcję: o, to ciekawe!). Z uwagi na wspomnianą ckliwość film można i należy polecić wszelkim osobom identyfikującym się jako kobiety. Osobom wpisującym „helikopter bojowy” w rubryce „płeć” zaleca się wybór innej rozrywki, na przykład polerowaie śmigła ogonowego.

czwartek, 22 września 2022

Nowy sennik egipski

Mam nadzieję, że sennik egipski jest aktualizowany. Że można odczytać znaczenie snów o odrzutowcach lub platformach streamingowych. Układ scalony pastą Oral-B czyścić - wyschnie woda w studni stryjenki. Poniżej zamieszczam mój ulubiony sennik Gałczyńskiego.

Al óleo

Po kraju produkcji sądząc akcja rozgrywa się w Hiszpanii. Malarka Maria wybiera się ze swoim facetem Juliem na wieś do ojca, który mieszka razem z jej bratem, Hugo. Czwartą postacią jest kuzyn Ramon, pomagający w gospodarstwie i przy zbiorze owoców. Film jest króciutki, fabuła mało obfita w wydarzenia, z których jedno polega na tym, że pewien bohater zrobił sobie krótki urlop od swojej domyślnej orientacji seksualnej. (Celowo ująłem to tak tajemniczo, żeby można pomyśleć o geju Hugo.) Są oczywiście i inne sytuacje i dialogi, a największy spór wywoła kwestia sprzedaży ogrodu. Chcielibyśmy mieć takie problemy w życiu. Film jest sposobem na przyjemne spędzenie czasu, o ile czaszki nie wypełnia wam katolicki beton. Kto rzekłby, że film wywołał u niego wstrząs artystyczny lub anafilaktyczny, srodze by nas zdziwił. Ni z gruszki, ni z pietruszki pokażą nam dwa wiotkie fiutki, bez szczególnego znaczenia dla fabuły (w rodzaju: ktoś wchodzi do łazienki i doznaje wstrząsu na widok gołego tatusia, co wywołuje traumę związaną z...). Może kiedyś będzie to widok tak pospolity, że nie będzie mi się chciało nawet o tym wspominać. Teraz jeszcze nie jest.

środa, 21 września 2022

Annette

Sensacja! Znany standuper Henry bierze ślub ze słynną diwą operową Ann. Sensacja! Urodziła im się córka Annette. Kiedy słabnie zainteresowanie twórczością Henrego, a Ann w dalszym ciągu budzi zachwyty publiczności, w ich związku pojawiają się zgrzyty. Po dramatycznych wypadkach okaże się, że Annette jest wybitnie uzdolnionym bobasem, na punkcie którego oszalał świat. Ale bobas ma swoje plany, o których dokładniej nie wspomnę. Cała historia jest ubrana w formę musicalu, w którym kwestii mówionych jest bardzo niewiele - poza występami Henrego, które zobaczymy w sporej dawce. Powiem brutalnie: niewielka strata, że stracił popularność (jak niegdyś dziwnie mocno lansowany w Polsce kabaret Otto). Cotillard wokalnie jest w porządku, ale Adam Driver jest tylko nieco lepszy od Brosnana w Mamma mia!. Ten Driver to niezły aktor, ma nawet kawał zgrabnego torsu (tu też zobaczymy), ale twarzy bym mu nie pozazdrościł, zwłaszcza z tymi długimi kudłami, które uparł się nosić. Musicale jak zwykłe filmy, mogą być komediami lub dramatami, choć raczej nie thrillerami (a czy pornosami? - jak najbardziej, znam taki przypadek). Ten jest dramatem kabotyńskim, ale używam tego określenia w sensie pozytywnym. To dlatego, że od początku widać, że tak został pomyślany, jak na przykład Moulin Rouge. W Annette jest wprawdzie mniej dowcipu, ale kiedy patrzymy na parę bohaterów śpiewających Ależ my się szalenie kochamy! (to cały tekst piosenki), widzimy, że tego nie da się brać serio. Efekt nasila się, kiedy w roli Annette, przynajmniej w jej pierwszych latach, obsadzono plastikową lalkę, nawet specjalnie tego nie ukrywając. Cóż, ja ten film kupiłem, ale wcale nie zaskoczyłby mnie pogląd, że jest to straszliwa bzdura. No i zgoda, ale cieszę się, że trafiłem na tę bzdurę.

Birdman

Birdman to fikcyjny latający superbohater... Zanim ktoś mi zarzuci demencję, zrobię zastrzeżenie, że oczywiście wszyscy superbohaterowie są fikcyjni, a Birdman różni się od Batmanów i Supermenów tym, że jest wytworem wyobraźni w świecie przedstawionym filmu, w którym znany jest z trzech pozycji kinowych, a w postać tytułową wcielił się onegdaj aktor Riggan. Rola Riggana została zapewne napisana z myślą o Keatonie, którego nieprzypadkowo znamy z trzech filmów o Batmanie. Śledzenie wypowiedzi amerykańskich aktorów nie jest moją pasją, ale rzekłbym, że Keaton nie musi mieć kompleksów, bo od czasów Batmana wiele razy pokazał, że jest świetnym aktorem, który nie musi obawiać się zaszufladkowania. Inaczej niż Riggan, który jakoś nie umie uwolnić się mentalnie od swojego dawnego sukcesu i teraz próbuje swoich sił na Broadwayu. Realizowany przez niego spektakl jest sztuką obyczajową o miłości i zdradzie, a jej powodzenie będzie dla Riggana zwycięstwem nad Birdmanem. Z drugiej strony, gdyby nie Birdman, to pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się przedstawieniem Riggana. W finale aktor wywinie niezły numer, który należy odczytać jako rzeczywisty. To ważna uwaga, bo część scen w filmie to zwidy i fantazje głównej postaci, w których pojawia się sam Birdman, a i być może również karykaturalnie nieprzyjazna krytyczka teatralna z wpływowego nowojorskiego czasopisma. Film wyreżyserował Iñárritu, czyli facet nietuzinkowy, co widać w pracy kamery, oprawie dźwiękowej (w postaci żywiołowej muzyki perkusyjnej) i wybrykach filmowej fantazji. Efekt jest taki, że rzecz oglądałem z zainteresowaniem, choć temat twórczych mąk aktorów fascynuje mnie na równi z obróbką skrawaniem. Strach pomyśleć, ilu takich przyszłych Rigganów wyrośnie z aktorów występujących dzisiaj w produkcjach Marvela. Zapełnią wszystkie kina i streamingi, a my będziemy męczyć się razem z nimi, ze łzami w oczach tęskniąc za 365 dniami.

wtorek, 20 września 2022

Willa miłości czyli Love in the Villa

I jak tu nie emotnąć buźką ze zmarszczonym czółkiem? Proszę: 🤔 Julie planuje wspólny z Brandonem wyjazd do miasta zakochanych, czyli Werony, w której żyli Romeo i Julia Szekspira. W planowaniu jest znakomita, każdy dzień ma osobny grafik. Co powiesz na odrobinę spontaniczności? - pyta Brandon. Jasne, mówi Julie, w środę od 17:23 do 18:41 pójdziemy na spontaniczny spacer, w czasie którego zjemy spontaniczne lody. Super, mówi Brandon, to jedź beze mnie, i w ogóle to odpocznijmy od siebie. Więc poleciała Julia do Werony bez Brandona, za to ze złamanym sercem. (Swoją drogą, proszę mi pokazać złamane serce, może być kurze.) Przyjeżdża na miejsce, a tu w willi spod prysznica wychodzi półgoły Tom Hopper grający Angola Charlego. Dum dum, da da dam. O, przepraszam, włączyła mi się muzyczka do pornosa, kiedy dwóch bądź dwoje zostaje omyłkowo umieszczonych w jednym pokoju hotelowym. Na takie akcje będziemy musieli zaczekać, ale nawet niespecjalnie warto, zwłaszcza jeśli jesteś dzieckiem zainteresowanym, w jaki sposób zostało zrobione. Okazuje się, że zawalił właściciel, więc na jego prośbę Charlie godzi się dzielić willę z Julie. Niby spokój, ale para zaczyna sobie grać na nerwach, a wiadomo co to oznacza w romkomach. Między innymi to, że do Werony przyjedzie i podły, ale teraz już słodki Brandon, i żona Charlego, której znudziła się separacja (w tej roli prawdziwa żona Hoppera). Jak parokrotnie mówi Julie: miłość zwycięży (ang. love finds a way), więc nie miejmy złudzeń co do dalszego ciągu. Teraz muszę napisać dwie rzeczy. Pierwsza: anal love finds a way, bo zawsze kiedy widzę love, to dodaję anal. Druga: szkoda Hoppera na takie banalne komedyjki. Chyba na tym nie wyplyniesz, chłopie.

Przeżyć czyli Flee

Technicznie jest to film o tematyce homo, bo główny bohater okazuje się gejem mieszkającym w Danii. Gdybym jednak uznał to za bardzo ważne w tej opowieści, to miałbym coś źle z głową. Amin jest uchodźcą z Afganistanu, który opowie nam o swojej dramatycznej, wieloletniej podróży do Europy zachodniej. Z Afganistanu uciekł jako nastolatek po przejęciu władzy przez mudżahedinów, bo rodzina została uznana za komunistycznych kolaborantów. Zbiegli więc do Rosji, ale szybko stało się jasne, że nie mają tam przed sobą żadnych perspektyw, poza wegetacją w ośrodku dla imigrantów bez prawa do pracy i choćby swobodnego przemieszczania się. W dodatku była to Rosja w czasach największego kryzysu gospodarczego. Film chce nas poruszyć opowieścią o nielegalnych przeprawach imigrantów, w przeciekających barkach, o chłodzie i głodzie. Przejąłem się mniej, niżby chcieli twórcy, bo nie o takich rzeczach już słyszałem. Poruszyło mnie bardziej to, że po dotarciu do Danii Amin przez długie lata musiał uważać, by nie ujawnić prawdy o rodzinie w Szwecji, co mogłoby doprowadzić do jego ekstradycji. Tę rodzinę zresztą odwiedził, a nawet się przed nimi wyoutował. Lekki spojler: chrześcijanie mogliby się uczyć od muzułmanów, jak powinno okazywać się tolerancję wobec gejów. Film jest animowany z krótkimi wstawkami dokumentalnymi. Zastanawiający zabieg. Jest to oczywiście nawiązanie do innych poważnych animacji o Bliskim Wschodzie. Z innej strony, dzięki temu podejściu można było rozmowę przetykać organicznie z fabularyzowanymi scenami z życia Amina. W wersji aktorskiej zapewne wyszłoby to tandetnie (jak pokazują liczne przykłady). Chciałem zobaczyć, jak wygląda prawdziwy Amin, ale imię jest zmienione, a postać - zapewne prawdziwa - ukryta pod animacją, najpewniej z powodu małej wiary w to, że inni bracia muzułmanie popisaliby się taką tolerancją, jaka spotkała Amina ze strony krewnych.

poniedziałek, 19 września 2022

Cubby

Dzisiaj źle jest mówić, że ktoś cierpi na autyzm lub, nie daj Bóg, jest chory na tę przypadłość. Poprawne sformułowanie to „być w spektrum autyzmu ”. Poniekąd racja, autyzm miewa różne odcienie, przybiera formy ostre i łagodne. Kto jednak wpadnie na pomysł, żeby besztać za mówienie o osobach „chorych na autyzm”, jest proszony, by spadł na drzewo. Na tym drzewie być może siedzi ptak, co jest czystym absurdem, bo o ile kura naprawdę siedzi na jajach, to malutki ptak nie może w ten sposób siedzieć na wielkim drzewie. Ta cała dendrologia z ornitologią jest po to, żeby zdać sobie sprawę z tego, że język posługuje się skrótami i przenośniami. „Spektrum autyzmu” nie rozwiąże żadnego problemu osób z autyzmem. Główny bohater filmu to Mark, podejrzany o autyzm lub innego rodzaju nieprzystosowanie. Zażywa pigułki, bez których rozluźnia się jego styk z rzeczywistością. Skończył college, a teraz jedzie z matką do Nowego Jorku, gdzie znalazł pracę w galerii sztuki. Tak myśli matka i znajomi, a w rzeczywistości okazuje się to bujdą. Mark znalazł pracę jako opiekun Milo, chłopca w wieku przedszkolnym, i jak się okazało, w tej roli wypadł świetnie, zyskując wielką sympatię ze strony podopiecznego. W czasie jednego ze spacerów podeptał kabaczki w ogródku Russella, który nie tylko nie miał Markowi tego za złe, ale zaprosił Marka na spotkanie klubu książki w jego domu (niestety nie na drzewie). O gustach się nie dyskutuje, przystojniak Russell mógłby zapewne znaleźć lepsze ciacho od lekko brzuchatego Marka z wygryzionym wąsem. Z powodu braku pigułek i zażywania innych substancji w życiu Marka pojawi się Skórzak (Leather-Man), jego homoseksualna fantazja ze starego świerszczyka mamusi. Pomijam wiele innych postaci, w tym Noah-Gregga (John Duff), którego niestety nie zobaczymy w żadnej poważnej akcji. Film jest lekko szurnięty w zabawny sposób, a gdy wyświetla się tytuł, to z towarzyszeniem uwagi, że historia jest oparta na kłamstwie. Niby to oczywiste, że te Hamlety i Kareniny to przecież wymysły, ale poza Cubbym nigdzie nie widziałem takiego odważnego wyznania. Na drugim obrazku poniżej Mark ma dla Milo propozycje czytelnicze. Chyba obawiałbym się ludzi, którzy w przedszkolu czytali Pianę dni.

Saint-Narcisse

Twórcą tego filmu jest Bruce LaBruce (tak, to jest pseudonim), mający na koncie parę ostro pofyrtanych filmów, w których zobaczycie na przykład penetrację analną kikutem po amputacji stopy. Lub wskrzeszanie trupów fallusem wtykanym w broczące krwią rany. Przy tym jego pornograficzne produkcje dla studia CockyBoys wydają się filmami familijnymi, a Saint-Narcisse w tym zestawieniu jest wręcz bajką dla grzecznych dzieci. Jednak dzieciom tego filmu bym nie puścił - nie dlatego, że są sceny seksu homo i hetero, ale dlatego, że zwyczajnie by się na nim wynudziły. Dorośli powinni obejrzeć z jakim takim zainteresowaniem, podsycanym tandetnymi próbami straszenia widzów. Głównym bohaterem jest Dominic wychowywany przez babkę, który nagle odkrywa trop prowadzący do nieznanej mu matki. Wyrusza w podróż, a wcześniej ma parę razy niepokojące zwidy z towarzyszeniem mającego nas przestraszyć akordu, jak to bywa w thrillerach. Od czasu do czasu ktoś niepokojąco przygląda się Dominicowi. Dominic odnajduje matkę, która okazuje się znana w okolicy jako czarownica, a mieszka w swoim domu oddalonym od wioski razem z młodą kobietą, bynajmniej nie córką. Tymczasem robimy wycieczki do nieodległego klasztoru, aby zobaczyć, co tam u mnicha Daniela, który ma zaszczyt i nieszczęście być celem afektu opata. Jest w filmie piękny moment, kiedy staje się jasne, co łączy Dominica z Danielem. Mniej jasne jest, czemu jedno z ich spotkań przerodziło się w seks analny, ale przecież nie chodzi o to, żeby wszystko było klarowne, choć jak na film LaBruce'a historia okazuje się wręcz łopatologicznie przystępna. Zdziwiłbym się opinią, że jest to wspaniały film, ale jeśli ktoś tak będzie uważał, to niech też uważa z innymi wytworami tego pana. Już wyżej wyjaśniłem dlaczego.

niedziela, 18 września 2022

Beyto

Nie jest to pionierski film o geju w rodzinie muzułmanów. Był już Mixed Kebab, a podobny wątek pojawił się w mydlanej operze Eastenders, gdzie - w sposób typowy dla takich produkcji - romans Syeda z Christianem rozegrano najmelodramatyczniej, jak się dało. Kiedy wyoutowany Mike beztrosko rzucił w rozmowie z Beyto, że jest gejem, ów nie tylko się nie obruszył, jak na muzułmańskiego chłopca przystało, ale zaczął spędzać z Mike'iem jeszcze więcej czasu. Przez „chłopca” należy tu rozumieć bardzo miłego dla oka dwudziestolatka (gra go aktor o imieniu Burak), który z pasją oddaje się pływaniu pod trenerskim okiem Mike'a. Jesteśmy w Szwajcarii, zakochany Beyto dał się namówić na udział w paradzie, więc usłużne ciotki doniosły rodzicom, a ci postanowili szybko znaleźć synowi żonę. Jest to proste, wystarczy umówić się z rodzicami dziewczyny z wioski w Turcji, a nikt przy tym nie będzie pytać dzieci o zgodę. Czy Beyto postawi się rodzicom i odmówi udziału w zaaranżowanym małżeństwie? Czy przetrwa jego związek z Mike'iem? Odmawiam odpowiedzi na te pytania, bo sam nie chciałbym tego wiedzieć przed obejrzeniem filmu. Jedna z zagwozdek Beyto jest taka, że wystawiając pannę do wiatru uczyniłby jej wielką krzywdę, bo stałaby się pośmiewiskiem wioski. (W naszym kręgu kulturowym nie byłoby inaczej, choć nie ma mowy o pełnej analogii.) Z drugiej strony Mike ze swoimi pretensjami wobec Beyto nie grzeszy szczególną empatią i zrozumieniem dla specyficznej sytuacji swojego tureckiego ukochanego. Zakończenie filmu jest nieco bajkowe, choć nie w sensie czarów lub wychodzenia z wilczych trzewi w pełni zdrowia. A szkoda, bo pod koniec przydałyby się choćby te ograne szczenięta brykające na tle tęczy.

Epoka diamentu (Neal Stephenson)

Zaskoczyło mnie nowe tłumaczenie The Diamond Age Stephensona. Czym mnie zaskoczyło? Tym, że powstało, bo onegdaj przeczytałem Diamentowy wiek w tłumaczeniu Jędrzeja Polaka, bardzo mi się spodobało, więc postanowiłem sobie odświeżyć czytając Epokę diamentu w przekładzie Wojciecha Szypuły. Polak miał chyba więcej polotu, zob. [3719] poniżej, ale szkoda mi życia, by porównać oba tłumaczenia z oryginałem, bo tylko w ten sposób można by rozstrzygnąć, które jest lepsze. To, że lepiej bawiłem się czytając Wiek niż Epokę, może wynikać z przyczyn różnych od jakości przekładu. Chwilowo nie jestem przekonany, że nowy przekład był konieczny, choć generalnie idea nowych tłumaczeń jest okej, a czasem nawet niezbędna, jak w przypadku Nietzschego, spolszczonego przez Staffa w stylu młodopolskim. Akcja powieści osadzona jest w niezbyt odległej przyszłości, bardziej parędziesiąt niż paręset lat od naszych czasów. Zamiast eksploracji kosmosu mamy niesamowity postęp nanotechnologii w świecie bez państw, których rolę przejęły klawy (od enklawy), społeczności rozrzucone po całym świecie zorganizowane według ustalonego modelu życia. Wiktorianie mają swoją królową, oczywiście Wiktorię, i starają się żyć nowocześnie, ale zachowując arystokratyczne formy i obyczajowość oryginalnej epoki wiktoriańskiej. Jednym z głównych bohaterów jest wiktoriański inżynier nanotechnolog Hackworth, który na zlecenie lorda Finkle-McGrawa sporządza Ilustrowany Elementarz Młodej Damy, interaktywną książkę edukacyjną dla wnuczki lorda. Kopia elementarza trafia przypadkiem do małej Nell żyjącej w okolicach Szanghaju, poza jakąkolwiek klawą, u boku trochę starszego, kochającego ją brata i matki, która nigdy matką być nie powinna. Nell okazała się bardzo zdolną uczennicą, a czytelnicy mogą razem z nią poznawać metody nauczania elementarza, które są czymś w rodzaju gry typu role-play o rosnącym stopniu trudności, również w sensie przyswajania przez czytających - to moje subiektywne odczucie, jakiego nie pamiętam z lektury sprzed lat. Hackwortha również czekają niezwykłe perypetie, z których najzabawniejsza to jego wieloletni pobyt u Bębniarzy, podwodnej sekty spędzającej czas na wymianie płynów ustrojowych podczas nieustannych orgii. Tak to wyglądało z pozoru, bo w istocie ten kopulujący tłum był rodzajem komputera pracującego nad... - tu się zatrzymam, a dodam jeszcze, że za sporą częścią opisanych zdarzeń czai się Chińczyk doktor X, chcący wprowadzić w życie swój niebezpieczny dla świata plan, którego częścią będzie organizacja o pięknej nazwie Pięści Słusznej Harmonii.

[973]
Ponieważ projekt, nad którym w tej chwili pracował Hackworth, Ilustrowany Elementarz Młodej Damy, był opłacany osobiście przez lorda Alexandra Chung-Sik Finkle-McGrawa, pieniądze nie grały roli.
U Polaka: Lekcyjonarz Każdej Młodej Damy.

[1448]
Wiktoriański układ odpornościowy wykorzystywał mechanizmy darwinowskie do tworzenia zabójców przystosowujących się do ofiar, co było rozwiązaniem eleganckim i skutecznym, lecz zarazem prowadziło do powstawania tworów zbyt dziwacznych, by ogarnął je ludzki umysł – tak jak człowiek projektujący świat nigdy nie wpadłby na pomysł stworzenia golca piaskowego.
Zaprawdę, nikt nigdy nie wymyśliłby golca piaskowego. U Polaka jest bezwłosy kret, czyli to samo, ale wolę golca.

[1809]
– Dawno, dawno temu żyła sobie dziewczynka imieniem Pizda – powiedziała książka.
– Mam na imię Nell – zaprotestowała Nell.
Elementarz został wprowadzony w błąd przez kolejnego z wielu fagasów matki Nell, niemającego zahamowań w zakresie epitetów, którymi obrzucał dziewczynkę.

[3719]
Woda, melasa, importowana papryka habanero, sól, czosnek, imbir, przecier pomidorowy, smar do osi, prawdziwy dym topolowy, tabaka, niedopałki papierosów goździkowych, męty z beczki po piwie Guiness Stout, odpady z kopalni uranu, wypełnienie tłumików, glutaminian sodowy, azotany, azotyny, azotony i azoteny, azotki i azetki, sproszkowane włosy ze świńskich nozdrzy, dynamit, węgiel aktywowany, główki zapałek, używane wyciory do fajek, smoła, nikotyna, jednosłodowa whisky, wędzone wołowe węzły chłonne, jesienne liście, czerwony dymiący kwas azotowy, węgiel bitumiczny, opad promieniotwórczy, tusz drukarski, krochmal, środek do udrażniania rur, azbest chryzotylowy, karagen, E320, E321 oraz aromat identyczny z naturalnym.

Jest to skład sosu McWhortera, z jakim spotkały się kubki smakowe Hackwortha w trudnej dla niego sytuacji. W tłumaczeniu Polaka mamy sos McWkurf-fera o następującym składzie.

Woda, czarna melasa, importowana papryka habanero, sól, czosnek, imbir, puree pomidorowe, smar do osi, prawdziwy dym z orzeszków hikorowych, tabaka, niedopałki papierosów goździkowych, męty pofermentacyjne piwa Guiness Stout, poślady uranu, mielone rdzenie tłumików samochodowych, glutaminian monosodowy, azotany, azotyny, azotanki i azotki, odżywki, pożywki, używki i niedożywki, puder z włosów ze świńskich nosów, dynamit, aktywowany węgiel drzewny, główki zapałek, używane wyciory do fajek, smoła, nikotyna, niestarannie rektyfikowana jęczmienna whisky, wędzone wołowe węzły chłonne, jesienne liście, czerwony dymiący kwas azotowy, węgiel bitumiczny, odpady radioaktywne, farba drukarska, krochmal, kret do rur, błękitno-chryzolitowy azbest, irlandzkie glony, BHA, BHT i naturalne dodatki smakowe.

[6027, o edukacji w wiktoriańskiej szkole]
Zadaniem dziewcząt było przepisanie książek odręcznie i ułożenie schludnego stosiku zapisanych kartek na biurku panny Stricken. Książki najczęściej zawierały opisy przebiegu obrad Izby Lordów z XIX wieku.

sobota, 17 września 2022

Zabierz mnie do domu czyli Drive Me Home

Ludzie marzą o wyjeździe na Sycylię, ale nie wszyscy. Przyjaciele Antonio i Agostino z pipidówy Blufi w sycylijskim interiorze marzą o czymś innym - by wyjechać. Bójcie się spełnienia marzeń. Po wielu latach Antonio gdzieś w Belgii znalazł się bez środków do kontynuowania podróży do domu, ale jakoś zlokalizował w pobliżu Agostina, który teraz jest kierowcą ciężarówki. Film jest dostępny na outfilmie, więc powinien być wątek homo. Aby za bardzo nie spojlerować, napiszę, że jeden z nich okazuje się być gejem, przez co teraz włącza się standardowa klisza, że drugi da się nakłonić do zbliżenia. Może tak, może nie, ale ważniejszy w filmie wydaje się motyw utraconej przyjaźni, do czego przyczyniła się tutaj homoseksualność bohatera. W świecie braku akceptacji naturalne jest, że człowiek chce wyjechać, zerwać wszystkie kontakty i zacząć nowe życie. Szkoda, że w tej sytuacji nie zdaje sobie sprawy, jak w ten sposób krzywdzi innych. Film jest kinem drogi z akcją umiarkowanie wciągającą, choć bywają momenty dramatyczne. Zabrzmiało źle, więc zacytuję klasyka, że bardziej nie warto nie obejrzeć niż obejrzeć. Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno.

Something Like Summer

W pierwszej odsłonie Ben siedzi na ławce z parą przyjaciół i z zauroczeniem przypatruje się Timowi, nowemu chłopakowi w szkole, który gra z kolegami w piłkę. Przyjaciele próbują ostudzić zapał Bena, ale to udać się nie może. Wyobraźcie sobie, że ktoś mówi Romeowi, że ta Julka to fajna laska, ale daj se siana, bo wasi rodzice się nienawidzą? A Romeo na to, że masz rację, stary/stara, i znajduje inną pannę. Po pewnych naiwnych zwrotach akcji okazuje się, że Ben może mieć jakąś przyszłość z Timem, a po dalszych - że jednak nie. I to jest jakby prawie połowa filmu. Rozmach czasowy jest duży, po paru latach Ben, który opuścił rodzinne strony, poznaje sympatycznego stewarda (maskulinatyw od stewardessy) Jace'a i po dwóch lub trzech perypetiach układa sobie z nim życie. Wtedy w życiu Bena pojawia się znowu Tim. I co teraz? Czy Ben kopnie Jace'a i wróci do swojej pierwszej wielkiej miłości? Kto jest ciekaw, proszę sobie obejrzeć ten melodramat, który mocno odwołuje się do zdartych schematów udając oryginalność. W czym ona się objawia? W tym, że jest to musical, więc Ben parę razy nam coś zaśpiewa głosem nie wybitnym, ale poprawnym. A najwięcej oryginalności znajdziemy w tekstach piosenek. Trzymając się moich ulubionych przenośni, kiedy pisałem o Iwaszkiewiczu, który napisał libretto Króla Rogera pod wpływem grzybków z psylobicyną, powiem, że teksty w tym filmie powstały po bigosie przyprawionym crackiem. Wspomniana wyżej pierwsza scena spointowana jest piosenką z takim tekstem.
Zrobili na naszą cześć pomnik
i postawili go na szczycie góry.
Turyści przychodzą i nas podziwiają.
Całe miasto robi sobie z nami zdjęcia.
Mają ubaw.
Nazwą miasto naszymi imionami.
I powiedzą, że to wszystko nasza wina.
Będą o nas mówić i będą nas strofować,
bo mają od nas więcej doświadczenia.

Mieszkamy w dolinie złodziei,
szukamy odpowiedzi na wszystkie pytania.
Mieszkamy w dolinie złodziei
i to jest zaraźliwe.
To jest naprawdę zaraźliwe.

Nosimy szaliki przypominające pętle,
Ale nie dlatego, że chcemy zasnąć na zawsze.
I pomimo, że nie używamy całego swojego potencjału,
nie możecie brać nas w niewolę.

Mieszkamy w dolinie złodziei... (jw.)

Zrobili na naszą cześć pomnik.
Turyści przychodzą i nas podziwiają.
Mama rzeźbiarza przesyła nam pozdrowienia.
Zrobili na naszą cześć pomnik!
Czy słusznie wydaje mi się, że ten tekst słabo koresponduje ze stanem uczuciowym Bena? Bo w ogóle słabo koresponduje z czymkolwiek? Daruję sobie inne teksty, bo ten jeden dobrze oddaje klimat. A muzyka? Muzyka jest. W czasie piosenek scenografia zmienia się na umowną scenę teatralną, więc nie ma tańczących przechodniów, ani przechodniówek (udany ten feminatyw?). Pociecha w tym, że choć akcja rozciąga się na wiele lat, nasi bohaterowie pozostają wciąż młodzi i przystojni. I tacy zapewne umrą w domu spokojnej młodości.

piątek, 16 września 2022

Słowianie połabscy. Dzieje zagłady (Robert F. Barkowski)

Czyż to nie zastanawiające, że o Słowianach połabskich wiemy tak wiele już od IX wieku (choć wzmianki są i w VII), również o Słowianach wschodnich wiemy dużo więcej niż o ludności zamieszkującej wówczas tereny dzisiejszej Polski. Połabianie graniczyli z cesarstwem Karola Wielkiego, a Ruś miała kontakty z Bizancjum, natomiast ówczesne ziemie polskie były poza radarem jakichkolwiek kronikarzy. Nie znaczy to, że było tu bezludne pustkowie, ale poza świadectwami archeologicznymi nie mamy nic. Szkoda, bo archeologia to marna opowieść - o tym na przykład, że kultura pucharów lejkowatych wyparła kulturę amfor kulistych, ale gdzie tu pasja, polityka, namiętność, miłość i zdrada? Wszystko to znajdziemy w opowieści o Słowianach połabskich, którzy dzielili się na cztery grupy plemion, Obodryci i Wieleci na północy, następnie Stodoranie, a na południu - Serbo-Łużyczanie (nie należy ich szczególnie wiązać z Serbami z południa). Z nich wszystkich do dziś ocalały jedynie niedobitki Łużyczan z dwiema etnicznymi enklawami w dzisiejszych Niemczech, co jest zaskakujące o tyle, że ze wszystkich czterech grup plemion ci południowi ulegli najwcześniej i to bez szczególnego oporu. Komu ulegli? Cesarstwu niemieckiemu, za którego zaczęto wdrażać w życie doktrynę „Drang nach Osten”, być może tak jej nie nazywając. To niebagatelna zmiana, bo wcześniejsze cesarstwo Karolingów nie miało takich planów. Połabianie zamieszkujący tereny byłej NRD oprócz Niemców mieli innych sąsiadów: Danię, Czechy, Polskę (oczywiście w stosownym czasie). W tym gronie dochodziło do niemal wszelkich możliwych układów jednych przeciw innym. Słowianie wcale nie trzymali sztamy, bo albo Polacy w przymierzu z Niemcami atakowali Wieletów (zob. [2179]), a ci z kolei w 1003 roku połączyli się z niemieckim cesarzem Henrykiem II przeciwko Bolesławowi Chrobremu. Ciekawe, że Henrykowi, jedynemu niemieckiemu cesarzowi uznanemu przez Kościół za świętego, nie przeszkadzała komitywa z poganami przeciwko chrześcijańskiemu władcy. Cel uświęca środki, jak stwierdził autor. Innym razem Henryk zachował dziwną na świętego bierność, kiedy Wieleci napadli na Obodrytów mordując chrześcijańskich duchownych i niszcząc kościoły. Na nic się zdały apele biskupa wypędzonego z księstwa Obodrytów. Stały za tym pewne polityczne kalkulacje, w obliczu których pobożność schodzi na dalszy plan. Jak tu widać, część Połabian przyjęła chrześcijaństwo, w oczach reszty stając się zdrajcami wiary przodków. Generalnie jednak byli oporni, więc tym chętniej byli atakowani przez miłujących nieprzyjaciół chrześcijan. Z drugiej strony ci Połabianie wcale nie byli potulnym ludem, napadanym niesłusznie przez nieprzyjaciół. Co chwilę czytamy o łupieżczych wycieczkach Słowian na tereny niemieckie, a to zrabowali, a to wytłukli, a to spalili... Przypomina mi to argument z Ameryki Północnej, gdzie eksterminację Indian uzasadniano ich zbójeckim stylem życia (tyle że to przybysze zajmowali ich ziemie, więc analogia słaba). Przechodząc do szczegółów wspomnę o swoistej demokracji plemiennej u Połabian. Kiedy starszyzna plemienia uchwaliła decyzję, pytano wyrocznię, a wtedy wiec zatwierdzał jednomyślnie boski wyrok (który mógł być przeciwny postanowieniom starszyzny). A jeśli ktoś z wiecu wpadł na pomysł, by się sprzeciwić, był bity kijami po stopach tak długo, aż zmienił zdanie. I taką demokrację rozumiem, pod warunkiem, że będę wyrocznią. Teraz o Sławomirze, księciu obodryckim.
W 809 roku Drożko zmusił w końcu Godfreda do podjęcia rokowań pokojowych. Nie docenił jednak stopnia przebiegłości i wyrachowania wikińskiego króla. Ten bowiem wysłał jako posła i dyplomatę mającego prowadzić pertraktacje rozejmowe zawodowego mordercę do Reriku lub Mechlina. Udany zamach na Drożka pozbawił Obodrytów wielkiego księcia i zarazem wybitnego przywódcy, który przez czternaście lat kierował państwem. Następcą został jego brat Sławomir, ponieważ syn zabitego władcy, Czedróg, był jeszcze do sprawowania władzy za młody. (...) Nie wiemy, z jakich dokładnie powodów, czy wywołanych wewnętrznymi niesnaskami, czy też przekupieni i zachęceni frankijskim złotem niezadowoleni obodryccy możnowładcy wespół z paroma pomniejszymi książętami uwięzili i wydali Sławomira saskiemu pospolitemu ruszeniu bez walki. [931]
Później Sławomir sprzymierzył się z Duńczykami przeciwko Frankom. Jednym z państw, jakie pojawia się w opowieści na scenie dziejów, było państwo wielkomorawskie, potęga, której przestraszyli się Frankowie. Cesarz Arnulf, lecząc dżumę cholerą, sprowadził do Europy Węgrów, którzy wprawdzie pomogli zniszczyć państwo wielkomorawskie, ale potem sami chętnie nękali cesarstwo najazdami (a Czesi i Połabianie nie utrudniali im przemarszu przez ich tereny). Czas na chwilę zadumy nad efemerycznością niektórych potęg. Państwo wielkomorawskie znikło z mapy na zawsze, ale czemu Polsce udało uniknąć się tego losu? Gdyby nie wsparcie Niemców udzielone Kazimierzowi Odnowicielowi, Polska mogła okazać się podobną efemerydą. Wszelkie argumenty o idei polskości decydującej o przetrwaniu są racjonalizacjami post hoc. Moja lekka obawa dotyczyła tego, czy książka nie jest wytworem jakiegoś turbolechity - ale nie. Autor sprawia solidne wrażenie, a to, że wspomina o nieszczęsnym Siemowicie, interpretuję przychylnie dla niego - w końcu najpewniej miał Mieszko jakichś poprzedników na swoim stolcu, nawet jeśli ich władztwo było dużo skromniejsze. Niech będzie, że był wśród nich Siemowit.

[411]
Główny gród Redarów wraz z legendarną świątynią – prawdopodobnie najważniejszy w federacji plemion Związku Wieleckiego, a później Lutyckiego – czyli Radogoszcz, nie został do dzisiaj odnaleziony pomimo szczegółowego opisu zawartego w kronice Thietmara.

[564]
Historię otwiera wzmianka z 632 roku frankijskiego kronikarza nazwanego później Fredegarem (Fredegarius Scholasticus). Została ona zamieszczona w IV księdze napisanej przez niego kroniki (Chronicon), dotyczy zaś rozpoczęcia wojny i wynikłych z tego walk pomiędzy królem Samonem a królem Franków Dagobertem I z dynastii Merowingów. W ten sposób rzuceni zostajemy od razu na głębokie wody, ponieważ Samon byłnie byle kim, lecz władcą pierwszego królestwa Słowian Zachodnich, istniejącego w latach 624–658 w środkowej Europie. Królestwo Samona obejmowało tereny późniejszych Czech, Moraw, części Austrii, Łużyc, Węgier oraz niewielkie obrzeża południowej Polski. Nic więc dziwnego, że tereny plemion serbskich na Połabiu, a także Dalemińców i Milczan, położone częściowo pomiędzy obu adwersarzami, wciągnięte zostały w wir działań wojennych.

[852]
Sławomir udał się do obozującego w Verden nad rzeką Aller cesarza, by potwierdzić sojusz pomiędzy Obodrytami i Frankami. Gdy Sławomir nadciągał z obodryckim rycerstwem, doszło do kilku znamiennych wydarzeń. Po pierwsze, w cesarskim obozie padł z wycieńczenia, ku wielkiemu zmartwieniu zgromadzonego wojska, biały słoń imieniem Abul Abbas, podarowany ongiś cesarzowi przez kalifa Haruna ar-Raszida. Był to pierwszy imiennie odnotowany przez kroniki słoń na północ od Alp, ulubieniec i maskotka Karola Wielkiego i frankijskiej armii.
Po drugie, duński król Godfryd został przerąbany na dwie części przez syna. Po trzecie, Wieleci zaatakowali Saksonię.

[1720]
Biedni Wkrzanie, cóż oni tak naprawdę przeskrobali?
Cesarz niemiecki Otton najechał na nich dwukrotnie, w 936 i 954 roku. Autor sugeruje, że Wkrzanie mogli wchodzić w układy z sąsiadami ze prawego brzegu Odry, czyli przyszłymi Polakami, o których już za chwilę będą pisać kronikarze.

[1787]
Otto, zwany Wielkim, dał się zapędzić w beznadziejną pułapkę. Z jednej strony, był otoczony bagnami, trzęsawiskami, mokradłami i sztucznie wzniesionymi drewnianymi barykadami obsadzonymi gęsto najlepszymi słowiańskimi łucznikami. Z drugiej strony, płynęła wartka rzeka [Reknica], a na jej przeciwległym brzegu stały nieprzebrane zastępy słowiańskiego rycerstwa obserwującego w milczeniu przeciwnika. Aż ciarki przechodzą na myśl, czym to się mogło zakończyć... nie byłoby cesarza... a Połabie stworzyłoby niezależne państwo... i te dodatkowe kąski: zdradliwy książę Czech, syn Ottona i podówczas jeszcze następca tronu niemieckiego Liudolf, wcielenie zła najgorszego Gero...
I ów Gero uratował cesarza, bo pod pozorem pertraktacji zdołał przekupić Ranów, fałszywych, jak się okazało, sprzymierzeńców Wieletów, którzy razem z Obodrytami trzymali Ottona w szachu.

[2179]
W 991 roku ruszyła kolejna wielka polsko-niemiecka wyprawa na Połabie, tym razem już bezpośrednio na Brennę. Przygotowania do niej podjęto podczas zjazdu w Kwedlinburgu. W wyprawie wziął też udział nieletni cesarz Otto III oraz podstarzały już Mieszko, a wraz z nimi ogromna liczba rycerstwa i dostojników.

[3314]
Na początku XV wieku zabroniono na Połabiu używania słowiańskiego języka podczas ogłaszania wyroków sądowych.

[3687]
Tu składano Swarożycowi w ofierze najlepszy jego przysmak – duchownych chrześcijańskich, wijących się w męczarniach pod surowym spojrzeniem wielotwarzowego bóstwa. Ze źródeł wynikałoby, że Radogoszcz została zniszczona w 1068 roku podczas najazdu biskupa Burcharda z Halberstadt.

wtorek, 13 września 2022

Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków (Artur Wójcik)

Gdyby to zależało ode mnie, wprowadziłbym do szkół, pod jakąkolwiek etykietką, naukę krytycznego myślenia. W liceum można by omawiać serial o starożytnych kosmitach, na przykładzie którego młodzież uczyłaby się o manipulacjach i ściemach, jakie są możliwe pod hasłem „nie można wykluczyć, że”. Trudność z pseudonauką polega na tym, że poważnym uczonym nikt nie płaci za demaskowanie bzdur, a poza tym lekko rzucony naukowy bełkot wymaga często wielu stron odpowiedzi, i to zapisanych naukowym żargonem. Kto to będzie czytał? Jak słyszę panny psycholożki mówiące o energiach, to mam ochotę zapytać je o wzory na energię kinetyczną i potencjalną. Historia jako nauka ma swoje specyficzne narzędzia, o których nawet coś pisali w moim licealnym podręczniku, ale wtedy zupełnie mi to zwisało. Chodzi rzecz jasna o źródła, z których czerpiemy wiedzę o przeszłości. Dlaczego uważamy, że Aleksander Wielki nie był postacią mityczną jak, powiedzmy, Herakles, skoro opisywany jest dopiero w tekstach paręset lat późniejszych? Czemu nie wierzymy w bajędy Kadłubka o walkach Polaków z tymże Aleksandrem, za to chętniej wierzymy w relacje o zdarzeniach bliższych mu czasowo? Dlaczego jesteśmy sceptyczni czytając o cudach w antycznych kronikach i raczej nie wierzymy, że cesarz Wespazjan dzięki pomocy boga Serapisa przywrócił wzrok ślepcowi, a innemu człowiekowi uleczył bezwładną rękę? Jeśli poluzujemy krytyczny gorsecik, to z ciemnych szparek natychmiast wyskakują teorie w stylu Wielkiej Lechii, słowiańskiego imperium trzęsącego światem tysiące lat przed Mieszkiem I. Wiecie, że Otto III w czasie zjazdu gnieźnieńskiego złożył hołd Bolesławowi? I że znamy imiona wielu władców przed Mieszkiem? Wiemy to między innymi z kroniki Prokosza z X wieku, pisanej wprawdzie polszczyzną XVIII-wieczną i pełnej anachronizmów, ale nic to. Charakterystyczne, że turbolechici bronią swych tez z podejrzaną zawziętością, jakby od ich prawdziwości zależało czyjeś życie, a nie li tylko ukojenie dziwnych kompleksów. Po kolejnej publikacji turbolechita Białczyński wszedł w polemikę z Jakubem Linettym, historykiem dobrze wykształconym (czytaj uniwersytecko wypaczonym). Polemika wywołała reakcję, potem kolejną polemikę, a finałowy tekst Linettego miał tytuł Lechicka lekcja dialogu – czyli dlaczego Czesław Białczyński chce dać mi w gębę. Wracając do nauki krytycznego myślenia, raczej nie grozi nam ona w polskiej szkole. Biskupi na to nigdy nie pozwolą.

[54]
Historia jest nauką polityczną służącą zwycięzcom. Zwycięzcy piszą historię, a ponieważ w Polsce zwyciężył katolicyzm, obowiązuje tu turbokatolicka doktryna naukowo-propagandowa.
Cytat z: P. Szydłowski, Wandalowie czyli Polacy. Ostatnia zagadka naszej historii, pozycji lansującej „turbolechityzm”.

[332]
Bez rządzenia Polską – Sercem Świata – nie da się rządzić światem (proszę te słowa potraktować jak najbardziej poważnie i dosłownie)
Cytat z turbolechity Czesława Białczyńskiego, swego czasu nawet znanego pisarza SF.

[337]
Koncepcja [imperium lechickiego] mieści w sobie zarówno wywodzenie Słowian (Polaków) z cywilizacji Gobi, na której stworzenie mieli wpływ kosmici, jak też inne zaskakujące teorie, takie jak ta mówiąca o tym, że Słowianie wynaleźli transport kołowy, Biblia jest historią Słowian, Adam i Ewa mówili w raju po polsku, Niemcy to młodszy brat Lechitów, w zasadzie też Słowianie itp.
Autorzy tych idiotyzmów: J. Bieszk, P. Szydłowski.

[626]
(…) polemiści [przeciwni koncepcji Wielkiej Lechii] nazywani są m.in. idiotami z UJ, gówniarzerią z Hitlerjugend, nazistowskim przedszkolem, trollami akademickimi, antypolakami, międzynarodową banksterską, duplizami watykańskimi, zakutymi łbami polskiej nauki, smarkaterią, sektą rzymską, jezuicką wszą, łacińską patologią, allogermanofilami, reżimowymi kolaborantami, mendami opłacanymi przez niemieckie pieniądze, złamaną pieczęcią Goebbelsa, słupami Ruchu Autonomii Śląska, Niemcami Opolskimi itp. To jedyne cenzuralne określenia, które można zacytować.

[848, o źródłach turbolechitów]
Kronika Godzisława to w istocie Kronika Wielkopolska, którą nie wiedzieć czemu turbolechici wymieniają osobno.

[1111, o rzekomej słowiańskiej haplogrupie R1a1]
Oznaczałoby to, że geny (DNA) tworzą etnos, czyli kod kulturowy. Problem polega na tym, że haplogrupy nie mają związku ani z językiem, ani z kulturą materialną, bo zmieniają się niezależnie od siebie.

[1423]
Znalazłszy więc szczękę oślą jeszcze świeżą, wyciągnął po nią rękę, chwycił i zabił nią tysiąc mężów. Rzekł wówczas Samson: «Szczęką oślą ich rozgromiłem. Szczęką oślą zabiłem ich tysiąc». Gdy przestał mówić, odrzucił szczękę i nazwał to miejsce Ramat-Lechi.
Cytat z Biblii, Sdz 15, 9-17, w którym pojawia się „Lechi”, według turbolechitów świadectwo za istnieniem Wielkiej Lechii. Tymczasem „lechi” po hebrajsku znaczy „szczęka”, czyli ups.

[1633]
Tak naprawdę nie mamy pewności, jak nazywał się nasz pierwszy historyczny władca. Najstarsza wzmianka o imieniu Mieszka pada u wspomnianego Widukinda z Nowej Korbei w wersji Misaca. Z kolei relacja Ibrahima Ibn Jakuba podaje nam lekcję Msk. Inne źródła z tego okresu zapisują wersję Misico (Żywot św. Udalryka z Augsburga) i Miseco (Kronika Thietmara). Językoznawcy wskazują, że Mieszko mógł nosić imię w kształcie Miesław, Miecisław lub Mieżka. Łacińska forma Mesco (czyli Mieszko) miała upowszechnić się dopiero w późniejszym czasie (m.in. w kronikach Galla Anonima i mistrza Wincentego), kiedy nikt już nie pamiętał pierwotnej fonetyki i znaczenia imienia władcy. Jan Długosz w swoich Rocznikach doszedł do błędnego wniosku, że imię Mieszko to skrót od Myeczslaus, które nowożytni dziejopisarze przetłumaczyli jako Mieczysław (również w odniesieniu do późniejszych władców o tym imieniu, czyli Mieszka II Lamberta i Mieszka III Starego).

[1956, o krytyce źródeł]
Przystąpiono do prób zapobiegania skutkom fałszerstw poprzez dowodzenie autentyczności dokumentów. Ważnym krokiem na tym polu była krytyka Donacji Konstantyna (Donatio Constantini), której dokonali XV-wieczni humaniści: Mikołaj z Kuzy (1401-1464) i Lorenzo Valla (ok. 1405-1457). Dokument miał powstać w czasie panowania cesarza Konstantyna I Wielkiego (ok. 272-337) i nadawał papiestwu władzę zwierzchnią oraz liczne przywileje nad zachodnimi terenami cesarstwa rzymskiego. Wspomniani uczeni podali w wątpliwość autentyczność Donacji, zauważając słusznie, że źródła starożytne milczą o tak doniosłym i ważnym akcie (tzw. argument ex silentio). Zwrócili również uwagę na szereg innych drobniejszych błędów rzeczowych i historycznych, jak niezgodność w terminologii czy zapowiedź wybudowania Konstantynopola, który został jednocześnie wymieniony w dokumencie jako istniejące miasto. Dopiero stulecie później upowszechni się opinia o sfałszowaniu dokumentu, a współczesne badania wykazały, że akt powstał najprawdopodobniej w IX wieku w opactwie Saint Denis w państwie Franków.

poniedziałek, 12 września 2022

Inna miłość szejka (Artur Ligęska)

W 2013 roku Marte Deborah Dalelv została zgwałcona w ZEA przez szefa po zażyciu pigułki gwałtu. Poszła na policję, po czym oskarżono ją o „seks pozamałżeński”, skazano na szesnaście miesięcy więzienia, a jej szefa - na trzynaście, mimo że sędzia zarzucił jej kłamstwo - czyli siedzieli za czyny, do których według sędziego nie doszło? Amerykanie określają takie sytuacje słowami it's beyond fucked, czyli „popierdolone to zbyt mało powiedziane”. W 2019 głośna była sprawa ucieczki z ZEA do Londynu księżniczki Hai bint Al-Husajn, piątej żony (hej, a podobno dopuszczalne są cztery?!) premiera ZEA, która „nie zapomniała zabrać [ze sobą] kilkunastu milionów dolarów” [289]. W tym przypadku nie chodzi o szczególne nękanie fizyczne, ale o arabskie standardy, według których żona nie może ot tak sobie opuścić męża. Wcześniej uciec próbowały pasierbice Hai, Latifa i Szamsa, obie porwano w obcych krajach i przewieziono do ZEA. Szamsa została w 2000 roku skazana na osiem lat, od tej pory słuch o niej zaginął. O tym poczytamy w tekstach poprzedzających rozmowę z samym Arturem. Przed wyjazdem w 2017 roku do ZEA (Zjednoczonych Emiratów Arabskich) miał za sobą karierę przedsiębiorcy w branży fitness, który zasłynął otwarciem klubów w małych ośrodkach (chwała mu za to!). Nie dostajemy szczegółowego wyjaśnienia, ale tuż przed wyjazdem zaliczył bankructwo, więc chętnie skorzystał z kontraktu w ZEA, gdzie miał rozwijać branżę fitness. Zabujał się w nim Anioł (określenie Artura), syn szejka, grubawy młodzieniec, który lubił spędzać czas z Arturem, choć nigdy nie padły żadne seksualne propozycje. Przy próbie wyjazdu z ZEA Artur został zatrzymany pod pretekstem posiadania narkotyków, wtrącony do aresztu, a po groteskowej sprawie w sądzie - skazany na dożywocie i przetrzymywany w izolatce przez paręnaście miesięcy, zanim udało się go uwolnić dzięki medialnemu rozgłosowi i wstawiennictwu polskich dyplomatów (obywatele Francji w podobnej sytuacji mieli mniej szczęścia). Nie mówimy tu czystej celi z niezbędnymi do przetrwania urządzeniami, a zatęchłej i zarobaczonej norze dwa metry na dwa z wyżywieniem na granicy minimum wystarczającego do przeżycia, zob. [1508]. Do tego dochodziły sadystyczne wybryki strażników, którzy na odchodne dokonali grupowego gwałtu na Arturze. Gdyby chciał to ujawnić przed opuszczeniem ZEA, daliby znać komu trzeba, żeby zrobić mu test na obecność narkotyków, które, rzecz jasna, mu podali. Brzmi to tak strasznie, że aż niewiarygodnie, ale jednak wersja zdarzeń Artura jest uprawdopodobniona rewelacjami ze wstępu (zob. też [339]), a także sprawą Ahmeda Mansura, emirackiego więźnia sumienia, o którego przetrzymywaniu w więzieniu świat dowiedział dzięki Arturowi, co z jego strony było ryzykowną zagrywką, bo mógłby nie przeżyć, gdyby wyszło na jaw, kto się przyczynił do ujawnienia prawdy o Mansurze. Zakończenie historii okazało się ponure: Artur odzyskał wolność, ale nie pożył długo, na pewno w dużej części z powodu długiego pobytu w nieludzkich warunkach w emirackim kiciu. Po takich przeżyciach spodziewalibyśmy się więcej jadu i nienawiści wobec Arabów i islamu, o którym jednak autor wypowiada się z nutą podziwu, choć odrzucał bezwzględnie wszelkie namowy przejścia na islam (co ułatwiłoby mu życie w więzieniu). Tym razem pomijam swoje rutynowe uwagi o wszelkich religiach.

[110, z przedmowy Radhy Stirling]
Obrońcom [sądowym w ZEA] – zarówno prywatnym, jak i z urzędu – nie wolno się spotykać ze swoimi klientami, często nawet nie mówią w ich języku, a podstawowym celem adwokatów jest utrzymanie dobrych relacji z sędziami, prokuratorami i policją; mają za zadanie raczej zapewnić bezproblemowe skazanie.

[310]
W 2014 roku Centrum Praw Człowieka Zatoki Perskiej wezwało Unię Europejską do potępienia łamania praw człowieka w ZEA. Było to tuż przed głosowaniem Parlamentu Europejskiego nad możliwością przystąpienia ZEA do układu z Schengen.
ZEA w Schengen - lekki szok, nie?

[339]
W roku 2009 amerykańska stacja ABC wyemitowała film, na którym dokładnie widać, jak [brat prezydenta, szejk Isa ibn Zajid Al Nahjan] wraz z policjantem torturują człowieka. Materiał został nakręcony w Emiratach przez dwóch zaufanych wspólników księcia. Po pewnym jednak czasie mężczyźni uznali, że na nagraniu można zarobić o wiele więcej niż na interesach z niezrównoważonym szejkiem. Bracia uciekli do Ameryki i sprzedali nagranie dziennikarzom. Widać na nim, jak ogarnięty furią książę znęca się nad afgańskim handlarzem zbożem Muhammadem Szahpurem, bo ten spóźnił się z zapłatą pięciu tysięcy dolarów. Oprawcy wsypywali mu piasek do gardła, bili deską z gwoździami, a także zgwałcili metalową pałką. Na koniec książę osobiście przejechał go terenowym mercedesem. Afgańczyk cudem przeżył, choć spędził w szpitalach wiele miesięcy. Sprawa długo nie wychodziła na jaw, bo nieszczęśnik dostał od księcia 2 tysiące dolarów. Po emisji szokującego materiału szejk trafił pod sąd i… został uniewinniony. „Książę był pod wpływem silnych leków zwiększających poziom agresji”, argumentował uniewinniający go sędzia Mubarak Al-Awad Hasan.

[1402, fragment rozmowy z Arturem Ligęską]
- Na ścianie napisałem sobie listę osób, dla których warto było przetrwać to piekło.
- Kto był na tej liście?
- Pan Bóg, Maryja, Jan Paweł II, papież Franciszek, moi rodzice, rodzeństwo, chrześniacy. A także ksiądz Matteo z Warszawy i przyjaciele, którzy walczyli o moje uwolnienie.

[1508, z pamiętnika Artura o więzieniu w As-Sadr]
Odmawiają mi pasty do zębów, szczoteczki, mydła, szamponu czy choćby porcji jedzenia, którą mógłbym się najeść. Zakazują strzyżenia i golenia, nie wspominając o obcinaniu paznokci. Brak jest TV, radia, biblioteki.

[1545]
Mam przed oczami sceny, kiedy bracia muzułmanie najpierw oddawali się seksualnym zabawom, a gdy przychodził czas modlitwy, wyciągali jeszcze ociekające spermą penisy z odbytu kolegi i biegli pokłonić się Allahowi.

[1554]
Chciałbym także podkreślić z całą odpowiedzialnością za swoje słowa, że jeśli nawet przed wyjazdem do Emiratów mogłem siebie nazwać gejem, dziś jestem w stu procentach pewien, że nim nie jestem.
Nie wypada znęcać się nad autorem za te słowa. Po swoich przeżyciach mógł całkiem utracić pociąg seksualny jako taki, a w takim razie - mówił prawdę.

niedziela, 11 września 2022

Czarni (Paweł Reszka)

Kolejny atak na Kościół? Autor stara się unikać takiej etykietki, bo książka jest skomponowana z wypowiedzi wielu anonimowych księży, więc wychodzi na to, że to swoi atakują swoich. Jeden z pomysłów autora polegał na przebraniu się za księdza, by samemu przekonać się, jak to jest być duchownym. Ksiądz spacerujący po parku z młodą kobietą budzi inne skojarzenia niż ktoś po cywilu. Raczej mało kto pomyśli, że to zapewne jest siostra. Tytuły rozdziałów to kolejne grzechy główne z tym nieszczęsnym „lenistwem”, co jest bardzo słabym tłumaczeniem łacińskiej acedii, która w świetle współczesnej wiedzy jest raczej chorobą, więc zaliczanie jej do grzechów ma niewiele sensu. Wypowiedzi księży, byłych księży i partnerek księży pocięte są na krótkie fragmenty i porozrzucane po całej książce, więc tylko ktoś bardzo bystry zrekonstruuje bardziej całościowo, co myśli zakonnik Wojtek i jakie poglądy ma Monika. Ciekawe, że nie ma żadnych zakonnic... Zasadniczo, poza kilkoma szczegółami przeczytamy tu o tym, co dobrze znamy ze Znikniętego księdza, książki nieco mniej chaotycznej. Teraz wspomnę o paru wyznaniach z książki. Jeden z bohaterów wspomina homoseksualnego kleryka, który zachowywał wstrzemięźliwość, ale przyznał się rektorowi. Niedługo potem kwestia jego orientacji seksualnej stała się tajemnicą poliszynela. Został zgwałcony przez innego seminarzystę, poskarżył się biskupowi - wtedy dopiero wyleciał z seminarium. Dubajskie standardy sprawiedliwości. Z kolei któryś z księży mówi: (…) domniemanie niewinności nie obowiązuje? Czarnego można kopnąć. O, to nawet jest modne. [1976] Problem w tym, że „czarni” też mocno kopią. Z każdym publicznym wysrywem Jędraszewskiego jakoś mniej mnie obchodzi krzywda niesłusznie pomawianych księży. Poza tym ekspedientka Anna też pada ofiarą plotek i pomówień i też musi z tym sobie radzić. Inna rzecz: miejsce w kościelnej hierarchii zaznacza się ubiorem. Dodatek R.M. po nazwisku duchownego oznacza przywilej noszenia rokiety i mantoletu. Infułat może nosić czapkę biskupią nie będąc biskupem, a kanonicy mogą mieć purpurowe guziki. Zwykli księża mogą mieć tylko mokre sny o infułach, dystynktoriach, pektorałach i mucetach, w jakich paradują zasłużone ekscelencje. Jedna ze stron książki poświęcona jest opisowi tych wszystkich elementów stroju. Na koniec historia pewnego małżeństwa: mieli do wyboru kolejne ciąże wywołujące zdrowotne komplikacje u kobiety, seks z zabezpieczeniem lub abstynencję. Ksiądz zrugał ich za prezerwatywy, więc się powstrzymywali. Związek prawie się rozpadł, ale trafili na innego księdza, który miał do kondomów stosunek praktyczny: jeśli to uratuje wasz związek, to używajcie. Mieli szczęście, że takiego spotkali, ale mnie raczej dziwi, że już wcześniej nie olali tej instytucji, patologicznie przejętej ogumieniem fiutka.

[321]
(…) kapłani nie myją kibli, nie myją nawet po sobie naczyń. Nie potrafią. Oni są od innych spraw.

[381]
Najliczniejszymi zakonami żeńskimi w Polsce są służebniczki starowiejskie, elżbietanki i szarytki.
O których pierwsze słyszę.

[448,rozmowa z zakonnikiem Zygmuntem]
– Ilu odeszło po drodze?
– Dwie trzecie. Rocznik zaczynał od trzydziestu dwóch braci, skończyło ośmiu.
Trzy czwarte, ale to nic. Jak mówisz w imieniu Boga, to możesz być matematycznym głąbem.

[683]
Przykładowe prezenty [na prymicje, ze strony eprezenty.pl]
Wyjątkowy 7-elementowy zestaw do whisky Bohemia Crack na prezent na święcenia kapłańskie – 359.00 zł
Pióro wieczne Parker Urban Premium Heban Metal FP – 279.00 zł
Karafka Quadro do whisky z opcją graweru na święcenia kapłańskie – 259.00 zł
Obrazek Matka Boska (8,5x13 cm) pokryty srebrem plus grawer gratis – 109.00 zł
Karafka ze srebrem i bursztynem na święcenia kapłańskie – 309.00 zł
Ekskluzywne szachy GRUNWALD z możliwością grawerowania dedykacji – 449.00 zł
Obraz Święta Rodzina (34x43cm) z możliwością graweru – 489.00 zł
Stacja pogody: termometr, higrometr, barometr (wys. 75 cm) z opcją graweru – 549.00 zł
Pismo Święte w białej skórze zdobione złoceniami z opcją graweru – 349.00 zł
Replika szabli bojowej – Ludwikówka z 1934 r. z pochwą + opcja grawerowania – 599.00 zł
Uwaga, personalizacja wszystkich prezentów gratis!

[917, o plebanii]
No i ten szok – parter a piętro. Na dole, dla parafian, połatana sutanna. Na górze dostatnie, rodzinne życie. Rodzinne, bo ksiądz miał gospodynię – przyjaciółkę.

[961, słowa Moniki, partnerki księdza]
[Księża byli] zawsze tacy wymuskani, zadbani, mieli świetne kosmetyki. I zawsze tak było, nawet w ciężkich czasach, w PRL. Do parafii wtedy przychodziły dary. Dary szły do wszystkich, tylko nie do biednych.

[990, ksiądz Marek]
Stefan pójdzie do nieba, jak mu wdowa jeszcze trzydzieści mszy wykupi? Serio? Nie pójdzie, ale my tego głośno nie powiemy – bo z tego jest kasa.

[1055]
Od decyzji Komisji Majątkowej nie można się było nigdzie odwołać, co jawnie świadczyło o niekonstytucyjności jej charakteru. Zapewniało przy tym bezkarność i pozwalało legalizować poczynania na granicy złodziejstwa. W Krakowie zdarzyło się na przykład, że opiewające na 90 mln zł roszczenia cystersów Komisja rozpatrzyła w taki sposób, że na prośbę pełnomocnika zakonu wskazała siedem działek należących do miasta. Problem w tym, że każda z tych działek miała charakter inwestycyjny, a niektóre były wystawione na przetarg. W jednym z przypadków oferenci zdążyli nawet wpłacić wadium. Nie bacząc na trwające w magistracie postępowania, Komisja po prostu zabrała miastu atrakcyjne tereny i przekazała je cystersom. Takich spraw w Krakowie i całej Polsce były dziesiątki.
Zbawienie kosztuje, nawet niewierzących.

[1655]
Formalnie obowiązuje Instrukcja dotycząca kryteriów rozeznawania powołania w stosunku do osób z tendencjami homoseksualnymi w kontekście przyjmowania ich do seminariów i dopuszczania do święceń z 2005 roku. Jest tam napisane, że Kościół „głęboko szanuje osoby, których dotyczy ten problem”, ale „nie może dopuszczać do seminarium ani do święceń osób, które praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną »kulturę gejowską« (…) Kongregacja niniejsza potwierdza, że koniecznym jest, aby biskupi, przełożeni wyżsi i wszystkie osoby odpowiedzialne dokonywały dogłębnego rozeznania odnośnie do zdatności kandydatów do święceń, od momentu przyjęcia do seminarium aż do święceń”.
Co to znaczy „praktykować homoseksualizm”? Co z osobami „praktykującymi heteroseksualizm”? To kuriozum pojawiło się za pontyfikatu B16.

[1958, ksiądz Adam]
Przeszkadza mi, że nie mogę sobie przejść, tak po prostu: „Szczęść Boże”, „Niech będzie pochwalony”. Zagadują wszyscy. Z jednej strony niby fajne, ale po pewnym czasie męczące. Ciągle na służbie, ciągle pod obserwacją. Spróbuj pójść do Biedry i kupić browara!

[2051, ksiądz Jerzy o pamięci o JP2 w Polsce]
Ważne, że nasz, Polak. Bijemy brawo! I zostały nam po nim jakieś jebane kremówki. I to jest w naszym Kościele najsmutniejsze.
Mit „nauk papieskich” jest piękny trojako. Po pierwsze: nikt, kto naprawdę nie musi, nie sięga do encyklik i mów JP2. Po drugie: wyrwane cytaty z JP2 funkcjonują obecnie tak samo, jak niegdyś cytaty z Lenina. Po trzecie: nigdy nie zostałem przekonany, że nauki JP2, mistrza chwytu non sequitur, są warte mojego czasu.

[2587, były ksiądz Wojtek o stosunku władz Kościoła do dzieciatych księży]
Ale przecież trudno pogodzić z chrześcijańską moralnością zasad: „Gdy nie dbasz o swoje dziecko i jego matkę, znaczy, że czynisz dobrze”, „Jeśli chcesz być blisko, pomagać wychowywać to znaczy, że robisz źle”.

[2644]
Ksiądz grzesznik może przyjmować komunię, gdy odprawia mszę, bo występuje in persona Christi, więc on przyjmuje komunię jako Chrystus, a nie jako on sam.
Wniosek: Chrystus per procura zjada sam siebie.

[2714, ksiądz Karol, naukowiec]
Prawdę mówiąc, bronić celibatu od strony teologicznej nie ma sensu. Bo to się da wytłumaczyć w jedną i w drugą stronę. Jak chcesz, żebym wywiódł ci, że celibat jest konieczny i niewzruszony, to ja to zrobię. Albo że jest bez sensu i nie ma teologicznego uzasadnienia – to też mogę spokojnie wywieść. Wystarczy spojrzeć na Kościoły wschodnie, gdzie zwykli, parafialni księża mają rodziny.

[3101, proboszcz Andrzej o „trudnej” uczennicy w trzeciej klasie podstawówki]
Dzwonię więc do rodziców: „Proszę wypisać dziecko z religii, ono się męczy, córka najwyraźniej nie chce tu być”. „Ale my chcemy, żeby chodziła na religię. My jesteśmy wierzący”.

[3368]
Są jeszcze kapłani, którzy doskonale pamiętają tamtą „trydencką” liturgię. I oni zapewniają, że nie było w tym żadnego patosu. Ksiądz stał plecami do wiernych. Mruczał po łacinie sursum corda. Ludzie nic z tego nie rozumieli. Baby klęczały i klepały różaniec. Chłopy siedziały w wozach przed kościołem. Palili papierosy i czekali, aż to wszystko się skończy.

[3392, ksiądz Karol]
Jeden z młodych księży nie chciał udzielać komunii na rękę. W naszej diecezji to jest dopuszczone, ale on twardo „nie!”. Bo jakieś tam okruszynki hostii poupadają i jeszcze dojdzie do profanacji. No, kurwa! Pan Jezus w tym opłatku to symbol! Nie pochylajmy się nad kruszynkami, pochylmy się nad człowiekiem.
Symbol? Gdyby to powiedział niedouczony katolik, a nie ksiądz, to może bym się nie zdziwił. Przecież utożsamienie hostii z ciałem Chrystusa jest jedną katolickich manii.

[3681, ksiądz Marek]
Przepis na kazanie? Proste! Najpierw przypominamy ludziom, co usłyszeli przed chwilą. W pierwszym czytaniu było o tym, a w drugim o tamtym. A teraz, narodzie pobożny, aczkolwiek głupi, ja wam wytłumaczę, o co chodziło poecie! Opowiem wam jeszcze raz to samo w sposób prosty i dostępny. A na koniec? Na koniec zacytuję Jana Pawła, naszego ulubionego papieża, Świętego Jana Pawła II. Cytat dowolny, może być mętny.

piątek, 2 września 2022

Przygody Sindbada Żeglarza (z Księgi tysiąca i jednej nocy)

U Philipa K. Dicka zdarzają się postaci ludzi zamożnych i wpływowych, które w podeszłym wieku urządzają sobie kosztowne „powroty do dzieciństwa” z elektronicznie ożywionymi pluszowymi króliczkami i pistoletami na wodę. W moim przypadku mogłaby to być elektryczna kolejka, którą dostałem pod choinkę wraz z prostownikiem elektrycznym, powierzonym z niefrasobliwą ufnością przez moich rodziców paroletniemu dziecku. Oczywiście, że spaliłem nieszczęsny prostownik, a jak przy tym nie spłonęła cała chata - to pozostanie elektryzującą tajemnicą po wszystkie wieki. Chwilowo karmię swoje wewnętrzne dziecko wspomnieniem pierwszej przeczytanej w całości książki, Przygód Sindbada Żeglarza Leśmiana. - Ty niedopierku jakiś! - zakrzyknął wuj Tarabuk na siostrzeńca Sindbada, gdy ów posądzał wuja o bycie wariatem. Skoro z virtualo można za friko ściągnąć Księgę tysiąca i jednej nocy, skąd Leśmian wziął pomysł na swoją książkę, postanowiłem sprawdzić, jak układały się relacje Sindbada z wujem w oryginale. Już wyjaśniam: układały się nijak, bo o Tarabuku Księga milczy. Za to jest dwóch Sindbadów, ubogi Tragarz i zamożny Żeglarz, który opowiada o swoich przygodach Tragarzowi przez parę dni z rzędu, codziennie wypłacając mu „sto miskali złota”. (Na takich warunkach mógłbym słuchać Żenka Martyniuka, nawet przez cały tydzień.) Do zażyłości między Sindbadami doszło po tym, kiedy Tragarz przysiadł na ławce przy bramie domostwa Żeglarza i, widząc domowników ucztujących w przepychu, zawołał: Chwała Tobie[, Allachu], który wedle swojej woli jednym bogactwo, innym niedostatek zsyłasz i tego, kogoś sobie upodobał, wywyższasz, innych zaś, jeśli zechcesz, poniżasz [4868], czym zdumiał Żeglarza, a mnie uradował, bo te słowa oddają najważniejszy sens religii w życiu społecznym, jakim jest utrzymywanie status quo, w którym nierówności, majątkowe i inne, traktowane są jak element boskiego planu. I komu to przeszkadzało? W średniowieczu mało komu, ale trochę się zmieniło od tamtych czasów. Sindbad Leśmiana jest, by tak rzec, bardziej erotyczny, skoro w czasie każdej podróży poznaje nowe niewiasty, z którymi często się żeni (choć potomstwa się nie doczekał, czyżby nie uważał na lekcjach, kiedy omawiano temat prokreacji?). Sindbad z Księgi jest mniej jurny, bo i mniej okazji nadarza mu się, by wykazać się na tym polu. Lecz jeśli chodzi o seks pozaludzki, to Księga nie ma zahamowań: A gdy my byliśmy pochłonięci rozmową, z morza wynurzył się ogier, zarżał donośnie i zaraz pokrył klacz. A skoro już uczynił z nią, co zamierzał, zeskoczył z niej i chciał ją z sobą uprowadzić [4980]. Tymczasem u Leśmiana Koń Morski tańcem hipnotyzował konie króla Miesza, by w ten sposób otumanione pożreć. W Księdze, jak u Leśmiana, pojawia się olbrzymi ptak:
przypomniałem sobie pewne opowiadanie, dawno zasłyszane od podróżników i pielgrzymów, którzy dalekie wyprawy odbyli. Według opowieści tej na odległych wyspach żyje ptak ogromnego wzrostu, zwany Ruch, który swoje małe karmi słoniami. I nabrałem pewności, że kopuła, którą właśnie zobaczyłem, jest jajem Rucha [5115]
Nosorożce też wchodziły do menu piskląt Rucha.
Na wyspie tej żyje również zwierzę podobne z postaci do byka. Żeglarze, podróżnicy i ludzie, którzy wędrują przez góry i różne odległe lądy, opowiadali mi, że ten dziki zwierz, który nazywa się nosorożec, może wielkiego słonia na swój róg nadziać i nie zauważywszy go nawet, dalej się pasie. Ów słoń na jego rogu umiera, a pod wpływem słonecznego upału topi się jego tłuszcz i kapie na głowę nosorożca, zalewa mu oczy i oślepia go. Nosorożec kładzie się do snu na brzegu morza, a wtedy przylatuje ptak Ruch, chwyta go w szpony i zanosi swym dzieciom, które pożerają nosorożca wraz ze słoniem tkwiącym na rogu [5190].
U Leśmiana Sindbad w państwie króla Pawica zostaje żywcem pogrzebany, a raczej wrzucony do groty, gdzie składano nieboszczyków wraz z żywymi jeszcze małżonkami, którym dawano trochę chleba i wody. W Księdze jest podobnie, choć tej wersji nie dałbym do czytania dzieciom.
Wtedy wstałem, ująłem w dłoń piszczel po jakimś zmarłym człowieku i podszedłszy do kobiety, uderzyłem ją w sam środek głowy. Upadła na ziemię i straciła przytomność, a ja uderzyłem ją po raz drugi, a potem trzeci, aż wyzionęła ducha. I zabrałem jej chleb i wszystko, co z sobą miała [5572].
Po wielu trupach w końcu znalazł wyjście z groty. A jak poradził sobie Sindbad ze Starcem Morskim?
(...) przyniosłem wielki kamień spomiędzy drzew i podszedłem z nim do uśpionego starucha, po czym uderzyłem go tak mocno w głowę owym kamieniem, że aż mięso mu się z krwią pomieszało i zginął – oby Allach nie miał nad nim zmiłowania! [5715]
Jakby ktoś się nie domyślał, u Leśmiana wszystko jest wygładzone, a okropieństwa - amputowane. W Księdze co chwilę wspomina się o wspaniałym Allachu, co brzmi szczególnie ironicznie w chwilach największych nieszczęść. Czy ironia była zamierzona, nie jestem w stanie odgadnąć. U Leśmiana jest stanowczo mniej dewocyjne, ale zdarzają się odwołania do Allacha.

Dom Gucci czyli House of Gucci

Tak zwani dyktatorzy mody wywołują obce mi, acz rozbuchane emocje. Niedawno wpadł mi w ręce Glamour, w którym modowy koneser wieszał psy na Diorze lub Varsacem za ich promowanie się w towarzystwie Kim Kardashian z okazji jej hucznie fetowanego rozwodu. Będąc obwieszonym psami można jeszcze jakoś funkcjonować, ale zaskakująco wielu właścicieli topowych marek skończyło dużo gorzej, na przykład jako bardzo elegancko ubrane zwłoki. Film o Guccim zrealizował sam Ridley Scott, dlatego był tak szeroko komentowany i omawiany, zwłaszcza że prędzej spodziewałbym się jego filmu o filozofujących żyrafach. Temat mody lata mi koło jąder, więc film musiałby kryć w sobie niespodzianki, bym mógł go docenić. Niespodzianka jest następująca: to nie jest film o modzie. Gdyby jakimś trafem powszechne namiętności budziliby producenci spawarek - mógłby to by być film o nich. Obsada jest dobra, kolejny raz Gaga pokazała się od dobrej aktorskiej strony jako odtwórczyni roli Patrizii, prostej dziewczyny zza biurka, która w wyniku bajkowego splotu okoliczności wyszła za mąż za Maurizia, dziedzica fortuny, którego tatuś Saïd trzyma w garści równą połowę udziałów w firmie Guccich. Nie spieszyłbym się z przypisywaniem jej nikczemnych intencji, ich małżeńskie początki były skromne, skoro tatuś wywalił synka z domu nie zgadzając się na ślub. Oczywiście syn wróci do łask, a później razem z żoną wysiudają wuja i przejmą kontrolę nad firmą, ale nie przewidzą tego, że nie będą żyli długo i szczęśliwie. Manewr przejęcia firmy dokonał się po brzydkim zagraniu wobec kuzyna Paola, o czym wspominam głównie z tego powodu, co wszyscy - w tej karykaturalnej roli wystąpił Jared Leto, też jedno z niesamowitych odkryć aktorskich sprzed lat. Historia oparta jest na faktach, więc przyciągnie publiczność złaknioną „autentyzmu”, ale jako opowieść archetypiczna wypada średnio i przegrywa z Jasiem i Małgosią. Bawił mnie udawany włoski akcent u postaci, które w życiu komunikowały się zwyczajnie po włosku, zapewne bez angielskiego akcentu.

Pogromcy duchów. Dziedzictwo czyli Ghostbusters: Afterlife

Już kiedyś pisałem, że słyszałem, jak to Bill Murray został przymuszony do zagrania w drugiej części, choć bronił się przed tym, jak pewien premier przed oralnym zbliżeniem się do prawdy. Dlatego zagrał jak kłoda, a ponieważ ja nie nadążam, to dopiero tę część obejrzałem jak kłoda, lekko przytłoczona okolicznościami towarzyskimi - jednak na tyle swobodnymi, że można było oglądać na leżąco, najlepiej z zamkniętymi oczyma, wydając z siebie odgłosy świadczące o regularnym oddechu. Niestety tylko przez część tego dzieła udało mi się popaść w ten specjalny sposób kontaktu z twórczością filmową. Reszta to porażka, skoro nawet porządnie się nie wyspałem. Poprzednia feministyczna wersja wywołała gigantyczny wyrzyg kpin i zażaleń, ale dzięki temu przynajmniej wiedziałem, że oglądam coś kontrowersyjnego. I - zgoda - mocno średniego. W związku z tą produkcją większych kontrowersji nie zauważyłem. Czy jest sens mówić o fabule? Gdzieś na prowincji wylęgają się duchy, ale odpowiednio wyposażona brygada wypędza je wysokoamperowymi paralizatorami. Tym razem częścią brygady będą nastolatki, czyli chyba target tego produktu. Może i chciałbym być znowu nastolatkiem, ale nie po to, żeby znaleźć upodobanie w tym filmie. Oczywiście, że nie jest stuprocentowo denny, parę fajnych minut zawdzięczamy relacji nerdki z podcasterem, ale reszta to już banał na poziomie prezentu ze skarpetek pod choinką. Krąży pomysł na kolejną część Pogromców: złośliwe duchy wychodzą z ekranu, na którym wyświetlana jest część czwarta, opanowują Hollywood i odcinają członki filmowców myślących o odcinaniu kuponów od sukcesu serii, która powinna zostać monologią, zamiast rozrastać się do tetralogii (jak sądziliby bohaterowie tej części, która czyniłaby z serii pentalogię - zabawny paradoks na finał).

czwartek, 1 września 2022

Za duży na bajki

Waldek jest chłopcem w wieku dziesięć plus, wyczynowym e-sportowcem, który w komputerowych role-playach zamiata lepiej od Chucka Norrisa, a w realu jest dzieckiem o kształtach rubensowskich z nadopiekuńczą mamą, która chce ukryć przed synem swoją poważną chorobę. Chwilowo opieki nad Waldkiem podjęła się ciotka mamy, niby to wariatka (jak ją przedstawia w offie Waldek), a w rzeczywistości - pani poczciwa niczym premier Szydło, kobieta pachnąca rosołem. Schemacik jest typowy, Waldek za ciotką nie przepada, ale pod koniec - wiadomo co. Inny wątek to trudna przyjaźń głównego bohatera z kolegą Staszkiem z meandrami sercowymi, bo obu chłopcom spodoba się pewna dziewczynka, a poliamoria nie wchodzi w grę. Chyba wyjdę na seksistę, kiedy zauważę, że najbardziej podobały mi się sceny z dziadkiem granym przez Grabowskiego, który okazał się wprawdzie sztampowym zgredem o złotym sercu, ale też wyrazistą osobowością. I prawie uwierzylibyśmy w jego życiową mądrość, kiedy w rozmowie z Waldkiem rzuca myśl, że kłamstwo wynika ze strachu, głupoty lub miłości. Pominął najważniejsze i najczęstsze: z wyrachowania, więc o perfidii życia nasze dzieci będą uczyć się z innych źródeł. Głównym filarem filmu jest Waldek, który komentuje wydarzenia z offu, więc naturalne jest pytanie, czy młodociany aktor sprostał temu wyzwaniu. Moje wrażenie: wypadł lepiej od polskiej średniej w temacie aktorów dzieci, ale daleko mu do genialnego Haleya Joela Osmenta. Zbyt prostolinijny zdał mi się ten film na moją pokręconą, ironiczno-sarkastyczną duszę. Z drugiej strony, z pewnością zdarzyło mi się tu pochwalić jakiś prostoduszny film, a poprzednie zdanie jest jedynie próbą racjonalizacji tego, że nie kliknęło, nie zarezonowało i nie wywołało u mnie efektu, na jaki liczyli twórcy. A przecież zdarza mi się wzruszać na filmach, ale żeby to się udało, musieliby trochę bardziej pokombinować.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger