Nie oglądałbym, nawet gdyby Polska w finale grała z Rosją, mówi Kwiatek, którego patriotyzm wielki jest, ale jak widać, radykalnie antyfutbolowy, albo lepiej rzecz ujmując - futbolowo indyferentny. W dużym stopniu jest to też moje nastawienie, choć podejrzewam, bo tego nie sprawdziłem, że jednak taki finał bym obejrzał. Manifestacyjnie wybraliśmy się na trening w czasie meczu Polaków z drużyną Senegalu, było pusto, przyjemnie i nawet dość wesoło, bo jeden z trenerów bezwstydnie kibicował Senegalowi, choć meczu nie oglądał. Jak mi wyjaśnili koledzy z pracy, po meczu z Senegalem nie jest tak źle, bo w statystykach strzelonych goli mamy samobója (czyli razem dwa gole z trzech), a w drugim golu dla Senegalu była polska asysta. Dzień po meczu w drodze do pracy puszczam radio i - co za ulga - ucichły te nieznośne reklamy z triumfalnymi, chóralnymi okrzykami. Słyszę teraz, że nieśmiało wracają, ale dopiero po ewentualnej wygranej z Kolumbią spodziewam się ich ataku, szambo wyleje i żadnego wynurzenia z niego już nie będzie. Nadzieja jednak tli się skromnie, bo w czeluściach mego mózgu, nawet nie mózgu, gdzieś w synapsach dolnych kręgów czai się wspomnienie kolumbijskiego bramkarza Martineza, który w 2006 roku strzelił gola Kuszczakowi broniącemu polskiej bramki. Czy nasi komentatorzy przypomną tę chlubną kartę z dziejów polskiego futbolu? Inne piękne kuriozum w mojej pamięci to jedyny gol Furtoka strzelony ręką w 1993 roku w meczu z San Marino. San fucking Marino! Są jeszcze ci irytujący bardzo ludzie, którzy mówią, że po Krymie, Donbasie i Skripalu Rosja to nie towarzystwo, zgadzam się z nimi, ale jedzmy ładnie i nie garbmy się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz