Nie wiem po co ten tytuł

              

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu (Dorota Masłowska)

Masłowska jak zwykle wyzwala u mnie podejrzane instynkty. Pierwszy to panika wywołana poważnym defektem tej książki, która ma koniec, a przecież w połowie postanowiłem, że będę ją czytał do emerytury z przerwami na podtrzymanie procesów życiowych i zarobkowych, a potem - już tylko życiowych. Drugi lęgnie się w nieświeżej wołowinie w mroku mojej czaszki: chcę napisać coś jak ona, choćby jedno zdanie, które bym sobie wytatuował na czole lub nawet założył konto na fejsbuku i wpisywał w rubryce „rodzina i związki” obok wzoru chemicznego glukozy. Na pocieszenie przeszukałem sieć i zostałem niepocieszony, bo nikt nigdy nie wydał dawnych felietonów Masłowskiej z Wysokich obcasów (tam się ukazywały, jeśli dobrze pamiętam). Jeden z tekstów był poświęcony Balladzie o lekkim zabarwieniu erotycznym, zwiastunie jeszcze większych kuriozów medialnych, z którymi nie wiadomo co zrobić, bo przecież nie można obtoczyć w cieście, posypać kruszonką i podawać teściowej do kawy. Nie oglądałem Słoików ani Azja Ekspressu, ale czytam o tym do zaparcia tchu, wszak zetknąłem się z Sędzią Anną Marią Wesołowską, tandetnym teatrzykiem, i miałem też udział w stuporze wywołanym pierwszym Big Brotherem, antenatem Azji. Można na to niby machnąć ręką i inne gesty wykonywać stojąc po pas w szambie i do tego do góry nogami. W książce używane są brzydkie wyrazy na „p” i „k”, ale nie chodzi o poczciwe „pierdolenie” i swojską „kurwę”, lecz o „pis” i „kukiz”. W pewnych kręgach oznacza to przeobrażenie się Masłowskiej z osoby zabójczo, acz ożywczo inteligentnej w osobę źle podtartą po powrocie z wychodka. Jeśli teraz będą wołać: jebał cię pis, Masłowska, kukiz twoja tać!, to ja się nie przyłączę. Ostatni z tekstów jest przyswajalny zdecydowanie mniej więcej, co ma zadziałać na czytelnika odstresowująco. Ale nawet ten felieton mówi o czymś ważnym, uświadamiając nam, że Black Friday nie jest wcale tak wszechogarniający, jak nam się wydawało. Do tej pory bowiem wydawało nam się, że Black Friday jest znakiem nadciągającej apokalipsy, a jednym z jej jeźdźców jest Barbie na grzbiecie My Little Pony.

[122]
Znacie Bali, prawda? To to, co dają zawsze na zdjęciach w katalogu TUI jako „najpiękniejsze plaże Grecji” i „Egipt, twój raj na ziemi”. Biały jak śnieg piasek, morze koloru oczu Jezusa w Przebudźcie się, masa fajnych babeczek, a do tego piętnaście posiłków dziennie (kuchnia lokalna i europejska), klimatyzowany autokar i opieka pilota! Nikt nie wspomina, że po zrobieniu zdjęcia fotograf godzinami musi czyścić zalegające plażę zwłoki psów i stare klapki, oczywiście w Photoshopie.

[196]
Mój ulubiony indyk to taki, do którego wkłada się kaczkę, do której wkłada się kurczaka. Podawano go zresztą w Gotuj z H. Lecterem.

[284]
A zaraz za nimi jest, jak wiadomo, coś w rodzaju „Galerii autorskiej Elżbiety Tudorskiej”, czy coś takiego. W każdym razie w witrynie na sztalugach, wśród udrapowanych welurów wyeksponowane są obrazy przedstawiające różne łąki i konie w galopie, i tego typu rzeczy w tonacjach musztardowo-zbożowych. A ponieważ często przy mijaniu „Galerii autorskiej” towarzyszy mi spokrewniona dziewięciolatka, odbywamy ciągle tę samą rozmowę – dlaczego te obrazy nie są wcale aż tak piękne, skoro są aż tak piękne. I oprócz mojego głównego argumentu, że NIE SĄ, PO PROSTU NIE SĄ!!! – który jest silny, ale jakoś widocznie niewystarczający, przychodzą mi w sukurs jeszcze te słowa Kundery, że „kicz to świat bez gówna”. No ale że też nie chodzi o to, by w winnicy obok kamiennych schodków leżał teraz stolec; że gówno jest tu metaforą wszelkich rozpadów, rozkładów i procesów gnilnych, toczących rzeczywistość, i że całkowite usunięcie go widzowi z pola widzenia daje pewien rodzaj absurdu, zwany właśnie kiczem.
Jak dowiadujemy się później, „spokrewniona dziewięciolatka” zwraca się do autorki „mamo”. Dobrze, że nie „pani matko”.

[362, autorka o sobie w trzeciej osobie]
Na dalszych jego etapach badająca została więc rozpoznana na dworcu kolejowym i w chińskiej budce na osiedlu Retkinia. Wynik podwyższył jeszcze fakt, że ostatnie rozpoznania zostały dokonane w miejscach mało spodziewanych, przez jednostki w komfortowych strojach bawełnianych, zdradzających zainteresowania sportowe, samochodowe i rozrodcze, na niekorzyść innych zainteresowań.

[641]
Moim zdaniem każde drgnienie kondycji kobiety w tradycyjnej obyczajowości jest pozytywne. Stopniowo jednak, gdy wpatruję i wsłuchuję się w klipy świeżo upieczonych królowych disco polo, takich jak przytoczona Etna czy Eva Basta, oprócz wrażenia, że ktoś długo kozłował moją głową, a potem wrzucił ją do kosza, oraz że byłam w Hurghadzie, choć nigdy tam nie byłam, pozostał mi niepokój innego rodzaju.
Tu następuje analiza utrwalających patriarchat tekstów piosenek disco polo, którą pomijam.

[721, o serialu W labiryncie]
Widać czarno na białym (a biorąc pod uwagę kolorystykę serialu: brązowo na szarym lub cytrynowożółto na buraczkowym), że twórcy nie musieli walczyć o względy widza tak zaciekle jak teraz, a czas antenowy płynął sobie niespiesznie i leniwie jak woda w Zalewie Zegrzyńskim. Bądźcie gotowi więc na szafujące waszą uwagą dialogi, takie jak:
– On nie żyje.
– Nie żyje?
– Tak.
– A więc umarł?
– Zginął.
– Jest więc martwy.
– Tak. Niestety.

[950, o Kuchennych rewolucjach]
To, co uderza, to skrajna wulgarność języka. Latające w tę i we w tę „kurwy” nie dziwią, gdy konstrukty biznesowo-rodzinne ulegają apokalipsie; taki zresztą tembr narzuca sama prowadząca. Jednak przy niektórych bohaterach gangsterzy z Psów to ambasadorzy kultury, sztuki i dziedzictwa narodowego.

[1036]
(...) ludzie tacy jak ci nie mają w życiu miękko. Społeczeństwo nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, przechodzi na drugą stronę ulicy, nie odpowiada na pozdrowienia. Pracodawcy nie zatrudniają w handlu i usługach, przypisują od razu złe cechy charakteru: konfliktowość, nieumiejętność współpracy w grupie, wynoszenie ręczników z kibla, słaba znajomość Worda i jeszcze gorsza Excela.

[1259, o młodocianym sprzedawcy w Wólce Kosowkiej]
Patrzył na nas nieustępliwie, bez zachowania unijnych norm patrzenia się, poza tym cały czas kontrolował też parking i wzrokiem porozumiewał się z drugim.

[1267]
Najpierw popsuł się samochód i mechanik jako auto zastępcze zaoferował nam wywleczone z jakichś czeluści cinquecento. Staliśmy z otwartymi ustami, gapiąc się na odrapany, psu z gardła wyciągnięty samochód zabawkę, skłonny rozsypać się od pacnięcia ptasiej sraki.

[1319]
Fraza: „Tata zrobił kupę do bidetu”, choć o mniejszym potencjale gastronomicznym, również na trwałe wpisała się w naszą kulturę, i myślę, że wypłynie jeszcze kiedyś jako hasło w Kole fortuny w kategorii „cytat”.

[1375, o serialu Słoiki]
Ciekawie robi się też, kiedy improwizujący porywają się na stylizacje językowe, próbując odgrywać sposób, w jaki mówią na przykład ludzie ze wsi. Najczęściej obierając spontanicznie ścieżkę mieszania staro-cerkiewno-słowiańskiego ze swoją osobistą ekspresją językową:
„– Szczerze? Dobry Bóg mnie cię chyba zesłał, Aniela.
– Powiem może tak: sama nie będę krasuli doiła, taaak?”.
(...)
Warszawa natomiast to demoniczna metropolia, Nowy Jork Niziny Mazowieckiej, a może i nawet Garbu Łódzkiego, pełen występku, zboczeń, buddyzmu i wyścigu szczurów; świat, do którego akcesu bronią zdeterminowani, chorzy z ambicji pracownicy agencji reklamowych, fryzjerzy geje i bezdzietne dyrektorki kreatywne.

[1410, o Słoikach]
Ich targetem są „niemłodzi, niewykształceni, z niewielkich ośrodków”, „niełapiący się na Grę o tron i Stranger Things”. Ci, którzy chcą, żeby po prostu coś znajomo wrzeszczało i szarpało się w tle, kiedy jedzą wodzionkę.

[1415]
Gdyby Andrzej Żuławski nie poszedł na pogrzeb Ministerstwa Kultury, tobym sobie to spokojnie wytłumaczyła. Ale żeby nikt z Ministerstwa nie przyszedł na pogrzeb Andrzeja Żuławskiego, to już podważyło niedobitki mojej wiary w poczytalność nowych jego oficjeli. Jeśli był to świadomy akt – sromota, jeśli akt nieświadomości – jeszcze gorzej. Pocieszające jest tylko, że sam zainteresowany byłby pewnie takimi gośćmi zupełnie niezainteresowany.

[1481]
W tym świetle sceny miłosne z Szamanki, spazmatyczne i fizjologicznie lepkie, opatrzone rytmiczną, szamańsko-pogańską muzyką Andrzeja Korzyńskiego (z nieodłączną nutką fascynacji Casio), już nie szokują. Nie są bardziej pornograficzne niż standardowy klip Miley Cyrus, oglądany przez dzieci przy lepieniu z ciastoliny.

[1667]
W uśmiechniętej twarzy nie znajduję niczego znajomego, jednak on łapie mnie za ramiona w zażyłym geście, wskazującym na to, że sraliśmy razem za stodołą. Cóż, nie mogę tego wykluczyć; nie mogę też od razu zupełnie go przekreślić, bo komplementuje mój płaszcz, jednocześnie badając jego fakturę dłońmi. Tępo patrzę na swój płaszcz; jako obywatelka pierwszego świata, mam dużo płaszczy, bardzo dużo płaszczy, na różne pogody, na okazje, na nastroje; mam też depresję, więc nie wiem, który z nich włożyłam.

[1692, na poczcie polskiej]
A tam – zdroje dobra wszelkiego, iście statoilowy róg obfitości. Wszystko, co najpotrzebniejsze, wszystko, co kończy się w najmniej odpowiedniej chwili. Czyli znicze. Trochę kuchni, trochę mody, trochę antysemityzmu. Pozytywne autoafirmacje na każdy dzień roku błogosławionej Faustyny i Bikini Golgota świętej Ewy Chodakowskiej. Przy magazynie „Historia Prawdziwa. Numer specjalny. Niemcy, Ukraińcy, Żydzi. WBILI NAM NÓŻ W PLECY” jeszcze się opieram resztką silnej woli, ale „Manipulacji & Hipnozy”, dodatku „Super Expressu”, nie mogę już sobie odmówić.
(...)
W artykule Ezomieszczanie Jakub Bożek wykazywał, jak zawirowania historyczno-polityczne sprzęgają się z pobudzeniem ezoterycznym klasy średniej, która w okresach dziejowych turbulencji ochoczo zawierza swój los rozmaitym cudotwórcom, szamanom i tępicielom glutenu. „Manipulacja & Hipnoza” jest zjawiskiem w oczywisty sposób przynależnym do obrządku „jak trwoga, to do braku Boga”, choć stanowczo odcinającym się od konotacji ezoterycznych. Poradnik stylizuje się na publikację jeśli nie naukową, to przynajmniej popularnonaukową.

[1835, o zjawisku PUA, czyli pick-up artist]
Moim zdaniem jednak tajne komplety, na których młodzi mężczyźni nawzajem uczą się, jak manipulować kobietami i je wykorzystywać, to, co do siebie mówią, nie krępując się pozorami, a wręcz nakręcając się w ich dezawuowaniu, dają bardzo prawdziwy (bo niezakłócony polityczną poprawnością) obraz kondycji kobiet w tradycyjnej polskiej mentalności. W której kobiecość to nielogiczność, niezrównoważenie, nieopanowana biologia. Podrzędność – potrzeba mentora, patrona, lidera. Wreszcie: bezradność wobec instynktów własnego ciała. Można się pocieszać, że to nisza, strefa patologii. Ale przecież przez tych cynicznych dwudziestoletnich nerdów ryczy coś niesamowicie uniwersalnego: katolicko-sarmacka wąsata mizoginia, osłodzona rajstopami na ósmego marca i soczystym całusem w rękę. Ta sama, która ryczy przez Pawła Kukiza, gdy w roku 2016, w kraju Unii Europejskiej, z mównicy sejmowej upomina kobiety, że „trzeba było uważać, komu się dawało i jak się dawało”. I ta sama, w której ramach PiS gargantuiczne demonstracje przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej nazywa „wyprowadzeniem polskich kobiet na ulicę”. Jak olbrzymi, przemyślany, żmudny wysiłek edukacyjny musi zostać wykonany, by zacząć to zmieniać. Póki co jednak PiS-owska specjalistka od edukacji seksualnej ogłasza ścisły związek używania prezerwatyw z zachorowalnością na raka piersi.

[1847]
Jesień 2003 roku była jesienią tak niedawną, że widzę to wszystko jeszcze bardzo wyraźnie. Jednocześnie była jesienią tak bardzo dawną, że otwarto wtedy na Marszałkowskiej pierwszy w Polsce H&M.

[1964]
Oczy jej – cóż, z perspektywy czasu powiedziałabym, że miały czarne białka i białe źrenice, ale wiem, że to niemożliwe, więc powiem tylko, że nie były one zwierciadłem duszy.
Opis całkiem obcej autorce dziewczyny, która skorzystała z łazienki w jej mieszkaniu. Bo to był bardzo otwarty dom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger