Nie wiem po co ten tytuł

              

środa, 24 lutego 2021

Bitwa warszawska 1920 (Teatr Stary online)

Czas się poddać i przyznać, że nie dorosłem do twórczości Strzępki i Demirskiego. Biorąc pod uwagę niesprzyjające okoliczności - już chyba nigdy nie dorosnę. Nie umiem się przejąć losem postaci ze spektaklu, bo za dużo w nim ironii i umowności. Nie potrafię docenić ironii ani umowności, bo za bardzo chcą, żebym się przejmował. Nie jestem w stanie brać serio przesłania, bo zbyt chaotyczne i niewyraźne. To, co klarownie wypływa ze spektaklu, jest dla mnie dość oczywiste i wcale nie potrzebowałem tych paru godzin, by się przekonać. Wiele razy jest mowa o kraju między Bugiem a Odrą, więc chwytamy aluzję. Bohaterami są niby Piłsudski, Broniewski, Dzierżyński, ale to dzisiejsza Polska jest tematem, a ściślej - jej dzisiejsza mitologia. Wiem, a raczej podejrzewam, że wiem, że twórcy przejmują pałeczki od Wyspiańskiego, zatrudniając postaci niby to autentyczne w interakcjach z personifikacjami pojęć abstrakcyjnych i wkładając im w usta nasz dzisiejszy język potoczny, „kurwami” utrefiony. Jak widać, jest co podziwiać i doceniać, więc podziwiajcie i doceniajcie za mnie, bo ja nie umiem. To jeśli chodzi o całokształt, bo bywają urocze detale, jak na przykład pieśń na otwarcie. Z tej okazji przeżyłem ulotną fascynację Marcinem Czarnikiem, którego tu załączam w innej produkcji.

Balkan Express (Dominika Ćosić)

Na Bałkanach piją kawę z dżezwy. Przeczytałem opis przyrządzania takiej kawy i nabrałem przekonania, że polskie określenie „kawa po turecku” ma tyle sensu co zeszłoroczny śnieg (czego bym nie powiedział o tegorocznym). Trzeba choć trochę interesować się Jugosławią, żeby zabrać się do czytania tej książki. Motyw autorki jest oczywisty: tata Serb, który przez lata uważał się za Jugosłowianina. Mój jest dużo skromniejszy i niebezpośredni: wiele wakacyjnych wyjazdów do Chorwacji ze świadomością, że to nie te prawdziwe Bałkany, które znamy z filmów Kusturicy (o ile coś można poznać z filmów). A już zupełnie niebałkańska jest ta Słowenia, gdzie zdarzyło się nam wstąpić do restauracji i poprosić kelnerkę o sugestię jakiegoś lokalnego dania. No i zjedliśmy te tysiączne ćevapčići, ale z poczuciem, że coś tu jest nie na swoim miejscu. Najwięcej na wojnach w rozpadającej się Jugosławii straciła Serbia, która się do nich walnie przyczyniła, ale trzeba pamiętać, że winnych można szukać we wszystkich stronach konfliktu. Serbowie zostali zmuszeni do rozliczenia się ze zbrodni wojen lat dziewięćdziesiątych, ale na Chorwatów chronionych przez Niemcy już takich nacisków nie było. Bośniaccy Muzułmanie występują głównie w roli ofiar, ale czy słusznie? Serbia miała złą prasę, więc świat z entuzjazmem powitał niepodległe Kosowo. A gdy na podobnej zasadzie kosowska prowincja zamieszkana przez Serbów chciała się odłączyć od nowego państwa - entuzjazmu nie było. Widać, że emocje górują nad rozsądkiem i jasnymi kryteriami, którymi można by kierować się przy ocenie słuszności postulatów niepodległościowych. O niepodległym Kosowie zadecydował Clinton, a główna jego motywacją, jak sądzę, było to, że w ten sposób można było przywalić Rosji. I teraz ma Clinton w Prisztinie aleję swojego imienia. Książkę można przeczytać szybko i przyjemnie, bo wygląda jak wyciąg z pamiętnika sympatycznej autorki, ale raczej nie wnikliwa analiza w stylu Kaplana.

Dzień z życia 2020 czyli Life in a Day 2020

Jak rozumiem, pierwsza edycja tego przedsięwzięcia sprzed 10 lat obrosła legendą. Czy wtedy już były nasze dzisiejsze możliwości, jeśli chodzi o produkcję i przesyłanie wideo? Nie pamiętam, ale długo wzbraniałem się przed kupnem smartfonu, chyba jeszcze wtedy też, bo w tamtych latach ceny internetu komórkowego bywały zaporowe, a smartfon bez internetu ma nie więcej sensu niż „P”i„S” bez Prezesa (z Prezesem zresztą też). Teraz dodatkowo można kręcić atrakcyjne ujęcia z dronów. Ludzie przesłali filmy ze swojego życia z 25 lipca, a twórcy pod okiem Ridleya Scotta zmontowali. Od pobudki, przez gimnastykę poranną, obiad, modlitwy do luli. Komuś uciekła koza, ktoś ma pieska po zmarłej ukochanej, czyjeś plany dzieciorodne obracają się w niwecz, a pewien chłopiec zapragnął zobaczyć siedem pociągów towarowych na różnych trasach. W Polsce nie mieliśmy wtedy takich restrykcji kowidowych, jakie widzimy gdzie indziej. Nie mieliśmy też (jeszcze) protestów porównywalnych z Black Lives Matter. Nie znam nazwy tej gry, w której kolejne osoby dopisywały zdania widząc tylko ostatnie słowo poprzedniego. Film przypomina mi tę grę, ale efekt wyszedł mało zabawny. I słusznie, bo nie o to chodziło twórcom. Projekcji doświadczyłem w gronie trzyosobowym, mój werdykt to half amused, drugi widz był quarter amused, a co do trzeciego - nie mieliśmy serca budzić, by zapytać.

Bonobo i ateista (de Waal)

W Polsce książkę wydało Copernicus Center Press, wydawnictwo założone przez księdza Michała Hellera, ale jednak solidnego uczonego o otwartym umyśle. Tak się wydaje, bo nie znam jego poglądów na drażliwe tematy. Książka ateisty de Waala opublikowana przez religijnego wydawcę nie dziwi wcale, bo jest bardzo miła dla wierzących. Poniżej wchodzę z autorem w polemikę bardziej konkretnie, tu tylko stwierdzę, że stanowisko de Waala dotyczy bardzo wyidealizowanego wizerunku religii, tak jakby nie była ona siłą napędową przekonań o zasadności dyskryminacji homoseksualistów, że przytoczę przykład mi bliski. Gdyby te nadzieje i marzenia, na które według autora odpowiada religia, ograniczały się do kontemplacji Trójcy Świętej lub tego, czy wierzący powinien się kłaniać w modlitwie razy pięć czy siedem, to nie byłoby o czym mówić - atak na religię w jej kontekście społecznym byłby małostkowy i niepotrzebny, choć jako stanowisko filozoficzne nadal podlega krytyce, jak każde inne. Myśl tę świetnie ujęła Joanna Podgórska (zob. [5]). Tytułowy bonobo to gatunek szympansa nie tak dawno temu uznany za odrębny od zwykłego szympansa. Różnice między tymi gatunkami są znaczne, a najogólniej rzecz ujmując, bonobo są dużo łagodniejsze, umieją rozładować napięcia poprzez seks, a poza tym występuje u nich system matriarchalny. Jak argumentuje autor, u bonobo, a szerzej - u wielu ssaków żyjących stadnie, można zaobserwować protomoralność, czyli pewne rodzaje zachowań, które w społecznościach ludzkich interpretujemy jako dobre lub złe, egoistyczne lub altruistyczne. Dobrym przykładem jest poczucie sprawiedliwości, które ma dwa poziomy. Pierwszy to poczucie krzywdy własnej, kiedy dla przykładu dostajemy wyraźnie gorszą nagrodę niż inni za wykonanie jakiegoś zadania. Można to zaobserwować już u psów. Drugi poziom to sprzeciw wobec tego, że gorzej traktuje się innych, co stwierdzono u bonobo. Być może wynika to trochę stąd, że uprzywilejowany osobnik dostaje bęcki od pozostałych, ale wśród ludzi taka motywacja też jest do wyobrażenia. Jak pisze autor, moralność jest starsza niż współczesne cywilizacje i religie o co najmniej sto tysięcy lat [101]. Jeśli sobie przypomnimy te gazele w Afryce, które narażając siebie ratują ranną koleżankę przed atakiem lwa, to moglibyśmy zasadnie mówić nawet o milionach lat. Ludzi od innych zwierząt różni oczywiście to, że są zdolni do refleksji nad moralnością. Po części zgadzam się z autorem, że - jakkolwiek interesujące - wszelkie traktaty o etyce nie miałyby żadnego znaczenia, gdyby nasze poczucie dobra i zła nie było w nas wdrukowane ewolucyjnie. Ale nie tylko traktaty, religie też, które według autora przez wieki „podtrzymywały” moralność. Polemika z tym stwierdzeniem to temat na książkę, więc zauważmy tylko, że sztywne stanowisko religijne często jest sprzeczne ze zmieniającym się powszechnym odczuciem tego, co dobre i złe. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu dyskryminacja gejów była ok, a dzisiaj uchodzi za ciasnotę umysłową, ochoczo podtrzymywaną przez różne religie. Tego aspektu autor nie tyka, bo cholernie ciężko jest ewolucyjnie uzasadnić przemiany moralnego zeitgeistu, jeśli negujemy znaczenie filozoficznych rozważań nad moralnością. Nie raczył de Waal odnotować tej sprzeczności, bo niewygodna jest dla jego wywodu. Mniej istotny, ale interesujący motyw to inne stworzenia społeczne, jak mrówki lub pszczoły. Można by przecież i w ich zachowaniach dopatrywać się altruizmu, kiedy na przykład bez wahania poświęcają życie dla dobra ogółu. Wiemy, że wynika to głównie z chemicznych uwarunkowań, więc porównanie z nami jest nie na miejscu. Jednak według autora nasza moralność jest wypadkową mechanizmów ewolucyjnych, niby nieporównywalnych z owadzimi, które również wyewoluowały... Jedna ścieżka ewolucji prowadzi do naszej pięknej moralności, a inna do protezy moralności? To stanowisko de Waala kojarzy mi się z Chruszczowem, którego według encyklopedii komunistycznej odsunięto od władzy z powodu jego subiektywizmu i woluntaryzmu.

[6, dedykacja]
Dla Catherine, mojego ulubionego naczelnego

[22]
Holandia jest kalwińska, podczas gdy prowincje południowe pozostały w XVI wieku katolickie, pod rządami Hiszpanów, którym zawdzięczamy księcia Albę oraz inkwizycję. Nie tę sparodiowaną – „Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji!” – przez Monty Pythona, lecz tę, która używała prawdziwych zgniataczy kciuków, gdy ktoś śmiał wątpić w dziewictwo Maryi. Wobec zakazu przelewania krwi inkwizytorzy upodobali sobie metodę tortur nazywaną {strappado}, czyli wieszanie na odwrót, która polegała na tym, że ofiarę podwieszano pod sufitem za nadgarstki związane za plecami, a do kostek przymocowywano ciężary. Tego rodzaju traktowanie jest wystarczająco wyniszczające, by sprawić, że torturowany szybko porzuci jakiekolwiek posiadane uprzednio przekonania na temat tego, jak ma się seks do poczęcia.

[23, o obrazie Ogród rozkoszy ziemskich w Prado]
Muzeum należy się jednak uznanie za przygotowanie cyfrowej wersji popularnego obrazu w niewiarygodnie wysokiej rozdzielczości, co sprawa, że każdy może „mieć go na własność” dzięki programowi Google Earth.

[37]
Podzielam ich [„nowych ateistów” - G.] sceptycyzm w odniesieniu do instytucji religijnych i tamtejszych „naczelnych” – papieży, biskupów, kaznodziejów z megakościołów, ajatollahów i rabinów – ale co dobrego może wyniknąć z obrażania tych wszystkich ludzi, dla których religia stanowi wartość? Oraz, co istotniejsze, jaką alternatywę ma do zaproponowania nauka? Nie jest rolą nauki wyjaśnianie sensu życia ani tym bardziej mówienie nam, jak mamy postępować.
Po pierwsze, jak zauważył Dennet, nie ma miłego i grzecznego sposobu oznajmienia komuś, że jego religia jest wymysłem opartym na sile tradycji. Jeśli natomiast chodzi o strategię, to wcale nie jest pewne, że ostre opinie „nowych ateistów” są przeciwskuteczne. Gdyby były stonowane i ugrzecznione („żałuję, że brak mi łaski wiary”), to zapewne by się nie przebiły, o czym świadczą liczne wcześniejsze publikacje, które przeszły bez echa. Stanem idealnym byłby dla mnie taki, że nie mam potrzeby nikogo obrażać za wyznawaną religię, ale aby tak się stało, potrzebne jest dostosowanie się wierzących i instytucji religijnych do małego, ale niezwykle dla nich trudnego wymagania, aby nie urządzały życia innym według swoich popieprzonych standardów. Od takiej sytuacji oddalamy się w Polsce coraz szybciej, gdzie indziej wcale nie jest lepiej, czego de Waal jakoś nie dostrzega. A że nie jest rolą nauki... Thank you, Captain Obvious! Najbliższy twierdzeniu, że to MOŻE być zadaniem dla nauki, jest Sam Harris, a analiza argumentów de Waala przeciw Harrisowi to niezbyt wymagające ćwiczenie z sofizmatu chochoła.

[42]
Główny problem ateizmu, czyli (nie)istnienie Boga, wydaje mi się koszmarnie nudny. Co zyskujemy, emocjonując się kwestią czegoś, czego istnienia lub nieistnienia nikt nigdy nie dowiedzie? W 2012 roku Alain de Botton uderzył w czuły punkt, rozpoczynając swoją książkę Religion for Atheists („Religia dla ateistów”) od zdania: „Najnudniejsze i najmniej produktywne pytanie, jakie można zadać na temat jakiejkolwiek religii, dotyczy tego, czy jest prawdziwa – w sensie bycia przekazaną ludziom z nieba, w akompaniamencie trąb”. Dla niektórych osób pozostaje to wszakże jedyny temat do rozmów. Co sprawiło, że staliśmy się do tego stopnia małostkowi, iż zachowujemy się, jakbyśmy dołączyli do klubu dyskusyjnego, w którym można tylko wygrywać lub przegrywać?
Śmieszne postawienie sprawy. Skoro to taki nudny temat, to czemu ci wszyscy wyznawcy Jezusa czy Allacha wydzwaniają co tydzień do The Atheist Experience chcąc wytknąć błąd ateistom? Nikt ich do tego nie zmusza. Czy obsesja na temat argumentów za istnieniem Boga nie jest bardziej udziałem wierzących? De Waalu i de Bottonie, udajecie chyba, że nie rozumiecie, bo rzecz jest niezwykle prosta. Wskazując na słabość argumentów na rzecz tez religijnych ateiści wytrącają teistom z ręki broń, która służy im do forsowania światopoglądu. Bez tego twoje dzieci, de Waalu, już teraz uczyłyby się w szkole o kreacjonizmie jako prawdziwej alternatywie dla ewolucjonizmu. Jeśli ci to zwisa, to masz dziwne priorytety.

[46]
(...) nawet zdeklarowani ateiści nie mogą się odzwyczaić od częściowo religijnej moralności, myśląc, że świat byłby lepszym miejscem, gdyby tylko kapłani w białych fartuchach przejęli władzę od tych w habitach.
Czyż to nie dorodny chochoł?

[74]
(...) Richard Dawkins jednoznacznie wyparł się Darwina, mówiąc w wywiadzie z 1997 roku dziennikarzowi, iż „w naszym życiu politycznym i społecznym mamy wszelkie prawo odrzucić darwinizm”.
O, boże Spinozy! To rodzaj argumentacji pożyczony od Ziemkiewicza, choć jest skrajnie nieprawdopodobne, że de Waal zna tego autora. Metoda polega na tym, że tam, gdzie nam pasuje, niuansujemy i okazujemy wyrozumiałość, a jeśli komentujemy kogoś, kogo nie lubimy, to walimy maczugą bez żadnych zahamowań. W przytoczonym cytacie Dawkins ma na myśli potoczne rozumienie darwinizmu, czyli bezwzględną walkę o byt. De Waal żyje w świecie idealnym, gdzie jest tylko jedno prawidłowe rozumienie terminu „darwinizm”, dokładnie takie, jak rozumie je de Waal. Dawkins oblał test czystości fundamentalisty de Waala.

[76]
Darwin dostrzegał potencjał zaistnienia autentycznego altruizmu, przynajmniej na poziomie psychologicznym. Jak większość biologów, odróżniał proces doboru naturalnego, którego faktycznie nie charakteryzuje nic miłego, od wielu produktów jego działania, które obejmują cały wachlarz tendencji. Nie zgadzał się ze stwierdzeniem, że okrutny proces musi ipso facto przynosić okrutne rezultaty. Taki pogląd nazwałem „błędem beethovenowskim”, ponieważ przypomina on ocenianie muzyki Ludwiga van Beethovena na podstawie tego, jak i gdzie została skomponowana. Wiedeńskie mieszkanie maestra było brudnym, śmierdzącym pobojowiskiem, zagraconym odpadkami i nieopróżnionymi nocnikami. Nikt oczywiście nie ocenia na tej podstawie jego muzyki. Na tej samej zasadzie, nawet jeśli ewolucja genetyczna zachodzi na drodze śmierci i zniszczenia, nie pozostawia to skazy na cudach, które jej zawdzięczamy.

[135]
(...) całkowita swoboda seksualna [u bonobo] sprawia, że każdy samiec jest potencjalnym ojcem każdego młodego. Nie dlatego, żeby bonobo znały pojęcie ojcostwa, ale czy istnieje coś gorszego niż zabijanie własnego potomstwa? Możemy mieć pewność, że dobór naturalny eliminowałby takie zachowanie, dlatego też promiskuityzm skutkuje ochroną młodych. Da się to zauważyć u bonobo w zachowaniu matek, które niedawno urodziły. Zamiast trzymać się z daleka od dużych skupisk małp, jak rozważnie postępują matki szympansów, dołączają one do grupy od razu po porodzie. Matki bonobo zachowują się tak, jak gdyby nie miały się czego obawiać.

[142]
Dopiero niedawno dowiedzieliśmy się, w jaki sposób mózg bonobo umożliwia tę wrażliwość. Pierwszej wskazówki dostarczył specyficzny rodzaj neuronów, zwanych neuronami wrzecionowatymi, których funkcje wiąże się z samoświadomością, empatią, poczuciem humoru, samokontrolą i innymi atutami człowieka. Początkowo uważano, że neurony te występują jedynie u ludzi, ale jak to zazwyczaj w nauce bywa, następnie odkryto je również w mózgach małp człekokształtnych, w tym u bonobo (...)

[152, niesprawdzona teza autora, jak sam stwierdza]
(...) aktywistyczny ateizm odzwierciedla traumatyczne przeżycia.
Gdyby „wściekły” ateizm był reakcją na czyjeś religijne praktyki przeżywane prywatnie w głębi ducha, to zapewne przychyliłbym się do tej tezy. Żyję w kraju, gdzie władza chodzi do łóżka z Kościołem, płaci mu za to hojnie i spija z ust jego przedstawicieli mądrości o tym, jak to pedofilia wynika z homoseksualizmu lub że ludzki zarodek jest człowiekiem mającym więcej praw od kobiety. De Waalu, gdyby władza kazała twojej córce urodzić dziecko bez czaszki, to chyba jednak zostałbyś „aktywistycznym ateistą”. Mój argument anegdotyczny wskazywałby na to, że teza de Waala jest raczej słaba, znam paru ateistów łącznie ze mną, którzy nie przeżyli traumy religijnej. Choćby taka Julia Sweeney, która bardzo miło wspomina swoje dzieciństwo w katolickiej rodzinie.

[158]
Harris na przykład z obrzydzeniem sięga po „nisko wiszący owoc” islamu, eksponując tę religię jako wielkiego wroga Zachodu. Dorzućmy do tego kilka zdjęć kobiet w burkach, wspomnijmy o infibulacji, a któż będzie chciał podważać nasz wstręt do religii? Brzydzę się tym, jak wszyscy, ale jeśli misją Harrisa jest wykazać, że religia nie promuje moralności, to dlaczego wybierać na cel akurat islam? Czy okaleczanie narządów płciowych nie jest powszechne również w Stanach Zjednoczonych, gdzie noworodki płci męskiej rutynowo obrzeza się bez ich zgody?
Czy wy też uważacie, że zestawienie infibulacji z obrzezaniem jest koszmarnie nikczemnym zabiegiem? Powszechne w SZA obrzezanie noworodków płci męskiej jest dziwne i głupie, ale do kurwy nędzy... Nawet w ferworze polemiki nie widzę usprawiedliwienia dla takich argumentów.

[183]
Gould zmarł przedwcześnie w 2002 roku, a brak nietolerancji przypłacił, ściągając na siebie burzę krytyki.
Czy tu poległ autor, czy tłumacz? Straszne bywają skutki niedoboru nietolerancji... Gould snuł swoje fantazje o odrębnych „magisteriach” nauki i religii, koncepcji, która zakładała ich harmonijne współistnienie. Chwilę potem w książce wspomniano o Gouldzie ciężko wzdychającym nad kreacjonizmem. I tyle widziano tej harmonii.

[212]
Są też pies, który odmawia opuszczenia rannego towarzysza...
Umiałbym lepiej w polski.

[230, tymczasem w Ogrodzie uciech ziemskich Boscha]
Cierpimy wraz z grzesznikami, którzy są przeszywani nożami, zwisają na wpół martwi z drzew, są pożerani przez wygłodniałe psy, powieszeni na strunach harfy, mają wetknięty w odbyt flet, są zmuszeni do niewolniczej pracy lub kończą na patelni.

[287]
(...) cała idea „czystego rozumu” wydaje się czystą fikcją. Słyszeliście o badaniu, z którego wynika, że sędziowie wydają łagodniejsze wyroki po lunchu niż przed?

[299]
Łowcy wielorybów z wioski Lamalera w Indonezji przemierzają otwarty ocean w dużych, drewnianych łodziach, z których kilkunastu mężczyzn poluje na wieloryby prawie gołymi rękami. Kiedy podpłyną do zwierzęcia, harpunnik wskakuje na jego grzbiet, aby wbić w niego ostrze, po czym mężczyźni czekają w pobliżu, aż olbrzym się wykrwawi.
Ponieważ polowanie jest wysiłkiem zbiorowym, przy późniejszym podziale mięsa bardzo skrupulatnie przestrzega się zasady sprawiedliwości.

[302]
W tamtych czasach hawajskie dzieci edukowano, by z masowania i stymulacji oralnej genitaliów potrafiły czerpać przyjemność.
W tamtych, czyli przed przybyciem Europejczyków. Podobnie jak autor nie widzę w tym nic złego, choć rzecz jasna bez mieszania się dorosłych w takie zabawy. Czy autor zauważa idiotyzm seksualnej etyki chrześcijaństwa? O tak, ale z właściwą sobie powściągliwością i wyrozumiałością.

[304]
Kiedy konserwatywny polityk stwierdził w programie satyrycznym The Colbert Report, że Dekalog powinien pozostać wystawiony na widok publiczny, gdyż „bez dziesięciu przykazań możemy stracić orientację”, gospodarz po prostu poprosił go, by je wymienił. Polityk był zaskoczony. Mocno rozbawił publiczność, kiedy okazało się, że nie potrafi ich przywołać, a w odpowiedzi może powiedzieć tylko: „Nie kłam, nie kradnij”. Większość przykazań nie ma jednak nic wspólnego z moralnością, na co zwrócił uwagę Christopher Hitchens. Dotyczą one szacunku.
Lynn Westmoreland, zapewne można znaleźć w jutubie... Szukałem, ale mi się znudzilo.

[305]
Jakkolwiek podoba mi się ton i przesłanie złotej zasady – „Traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany” – kryje się w niej nieusuwalna wada. Zakłada ona, że wszyscy ludzie są tacy sami. By zilustrować to raczej mało wybrednym przykładem, jeśli biorąc udział w konferencji, pójdę za atrakcyjną kobietą, której praktycznie nie znam, do jej pokoju hotelowego i wskoczę nieproszony do jej łóżka, mogę sobie całkiem dobrze wyobrazić jej reakcję. Gdybym wyjaśnił jej, że czynię jej to, co chciałbym, by ona uczyniła mi, obawiam się, że odwołaniem się do złotej zasady nic bym raczej nie wskórał.

[306, o utylitaryzmie]
Mimo że pragnienie zwiększenia całkowitego szczęścia w świecie zazwyczaj popchnie nas we właściwym kierunku, do niezawodności jest mu daleko. Powiedzmy, że mieszkam w bloku, w którym jeden człowiek czyni pozostałych stu ludzi nieszczęśliwymi, co noc grając do rana na tubie. Skoro nie udało nam się odwieść go od hałasowania, jedna z osób postanawia go zastrzelić, kiedy będzie spał. Nawet nie zorientuje się, co się stało. Zważywszy na to, jaką ulgę przyniosło to cierpieniu nas wszystkich, cóż mogło być złego w naszej decyzji? Jeśli nie podoba wam się, że został zastrzelony, powiedzmy, że zrobiliśmy mu śmiertelny zastrzyk. Zgoda, pozbawiliśmy w ten sposób jednego człowieka życia i potencjalnego szczęścia, ale w ogólnym rozrachunku samopoczucie mieszkańców całego budynku niewątpliwie odrobinę się poprawiło. W kategoriach utylitarnych postąpiliśmy słusznie.
(...)
Propozycja utylitarystyczna ignoruje miliony lat tworzenia się więzi rodzinnych i lojalności grupowej.

[310, o Singerze, filozofie-utylitaryście]
(...) opłacał prywatnych opiekunów, którzy zajmowali się jego matką w zaawansowanym stadium choroby Alzheimera. Spytany, dlaczego nie przekazał tych pieniędzy bardziej potrzebującym ludziom, przynajmniej według swojej teorii, odpowiedział: „Być może ta sytuacja jest trudniejsza niż wcześniej sądziłem, ponieważ wygląda to inaczej, jeśli chodzi o własną matkę”.

[340]
Właściwe neoateistom narzekanie, że liczy się tylko rzeczywistość empiryczna i że fakty górują nad wierzeniami, to odmawianie ludzkości jej nadziei i marzeń.
Marzeń o tym, żeby zakazać aborcji i dyskryminować homoseksualistów. Tak, chętnie odbiorę ludziom takie marzenia. Czy ja tu atakuję chochoła? Nie większego niż de Waal w tym momencie.

[395]
Moralność powstała pierwsza, a współczesna religia się pod nią podpięła. Wielkie religie nie zostały wynalezione, by przekazać nam prawo moralne, lecz po to, by je podtrzymywać.
Podtrzymywanie absurdalnych postulatów w zakresie praw reprodukcyjnych i praw mniejszości seksulnych trudno nazwać „podtrzymywaniem prawa moralnego”.

poniedziałek, 15 lutego 2021

Krystyna Pawłowicz mówi: przebywałam na pobycie (osobiście)

Nie wiem, czy pobyt, na którym przebywała osobiście, był zgodny z prawem, ale mam pewność co do dwóch rzeczy: po pierwsze, że sanepid nie zobaczy nic złego w tym pobycie, co jest stuprocentowo zgodne z moimi oczekiwaniami wobec władz naszej republiki bezbananowej, a po drugie, że gdyby w podobnej sytuacji przyłapali Budkę lub Żukowską, to w tvpis i innych mediach „patriotycznych” wybiłoby szambo. Ale ja nie o tym. Uważam, że urocze jest „przebywanie na pobycie” i to do tego osobiście! Przysłówek ów ma w sobie wiele intrygującej magii, a wtrącanie go do banalnych wypowiedzi czyni z nich stwierdzenia niepokojące lub dające do myślenia. Już to utarte „osobiście uważam” powinno nas skłonić do zadumy nad sytuacją, w której ktoś uważa coś za nas. „Kocham cię osobiście” - a mógłbym za czyimś pośrednictwem, co w aspekcie fizycznym kochania byłoby wprowadzeniem w czyn myśli o tym, że jeżeli kochać, to nie indywidualnie. Czy można skorzystać z toalety nieosobiście? Pamiętamy słynne pytanie panny posłanki Wassermanówny: czy był pan świadkiem tego, jak wręczano panu łapówkę? Czego w tym pytaniu brakuje do perfekcji? Oczywiście każdy odgadł, że „osobiście”.

Dzień hardkoru

Producentem hardkoru była Opera Rara. Najpierw wysłuchaliśmy czegoś, co zostało zaanonsowane jako „Anton Webern Langsamer Satz Alban Berg Lyrische Suite”, a było wytrawnym kawałkiem muzyki współczesnej z tekstem Baudelaira:
De Profundis Clamavi - Charles Baudelaire

Jedynie, ukochana, błagam twej litości
Z głębi przepaści mrocznej, gdzie serce me kona!
Wszechświat to czarny, na nim z ołowiu opona,
Tam przestrach i bluźnierstwo nurza się w ciemności.

Słońce bez żaru nad nim wznosi się pół roku,
Drugie pół roku ziemię okrywa noc czarna;
Jest to kraj bardziej nagi niż ziemia polarna;
Ni zwierza, ni zieleni, ni drzew, ni potoku!

I nie ma zgrozy większej, straszniejszej na ziemi,
Nad zimną srogość słońca z blaski lodowemi
I ową noc bezmierną wiecznego chaosu;

Zwierzętom najpodlejszym zazdroszczę więc losu,
Bo sen je w odrętwiałość bezmyślną spowija:
Tak z wrzeciona się czasu wolno nić odwija!
Ten to umiał cierpieć! Jakże współczuję Charlesowi, że nie popadł w senną odrętwiałość zwierząt. Z czasu wrzeciona nić powoli się odwija, ile to będzie metrów na sekundę? Charles, poszedłbyś na emeryturę, jak mój tato, który na nic nie ma teraz czasu, a już najbardziej na jakieś wołanie z otchłani.

Potem była Cassandra (Marcello), niezwykła inscenizacja: szalona Kasandra śpiewa w swojej monumentalnej sukni o wojnie trojańskiej na całkiem nieprzewidywalną melodię barokowej suity. Jej słowa były onegdaj zapewne rozkoszą dla widza o klasycznym wykształceniu, ale kto ma dziś czas i ochotę wgryzać się w Homera do tego stopnia, aby delektować się tym, że pomna losu Akteona różanopalca jutrzenka hołd składa dzielnej Minerwie, walecznych Myrmidonów od zemsty Wulkana pragnąc uchować? Cytat wyssany, ale oddający ducha niemal każdegi wersetu z osobna. A tu cytat autentyczny, który mam ochotę powtarzać przu każdym niepowodzeniu dnia powszedniego:
ty słońce tej straszliwej grozie promieni dnia użyczasz.
Z kolei w niezwykle ponurej pieśni współczesnej Vanitas (Sciarrino) usłyszymy, że
widma kłamliwe ledwie koją pięknym spojrzeniem, kiedy przemykają śliską stopą.
Dwie wieczności, czyli pięć minut później jest mowa o płomieniach, które niszczą śmierć. To chyba dobrze? Nawet jeśli tak - ponury ton pieśni nawet się nasila. Na zakończenie hardkoru zaprezentowali Just (Lang), pieśń chóralną z tekstem wziętym z Pieśni nad pieśniami, która w zestawieniu z poprzednimi brzmiała wręcz jak muzyka pop.

Opery w reżimie sanitarnym

Widziałem dwie onlajnowo. Dydona i Eneasz Purcella w ramach Opera Rara, śliczna ramotka z czasów, kiedy przedstawienia trwały mniej więcej godzinę, aby zanadto nie absorbować księcia pana. Oszczędność środków, stroje gimnastyczne jako kostiumy, a co więcej śpiewakom kazano odtwarzać układy taneczne przedszkolaków z zajęć rytmiki. Na domiar piękności ta fascynująca fabuła: Dydona i Eneasz kochają się, ale zły czarnoksiężnik namówił go, aby wyjechał odbudować Troję, więc bidulka oddaje ducha, bo tym się w operach kończy rozłąka z ukochanym.

Nabucco Verdiego z Opery Wrocławskiej też mocno współczesny. Ismael wjeżdża na scenę rowerem, a w akcie trzecim i czwartym schorowany Nabucco jeździ na wózku inwalidzkim i tupta ze stojakiem na kroplówkę. Po wkroczeniu Nabucca do Syjonu ludność protestuje trzymając transparenty „Nabucco precz!” i „Prasa kłamie”. Kiedy rządy przejmuje niegodziwa Abigaille, jej żołdacy machają kwiatami ogłaszając początek nowego życia w szczęściu i radości. Chciałoby się rzec, uczcie się dyktatorzy i tyrani, jak się robi propagandę, tyle że oni lekcje odrobili już dawniej, a Nabucco tylko o tym przypomina. Ten Babilon całkiem postępowy był jak na tamte czasy, skoro córka Nabucca mogła sprawować rządy w zasadzie wbrew woli ojca. Byłoby ciekawe poczytać podręczniki do historii napisane na podstawie oper, na przykład takiego Sigismondo.

Bridgertonowie (serial)

Jeszcze parę takich seriali, a młodzi ludzie przestaną rozumieć, na czym polegała opresja czarnoskórych, skoro w serialu są diukami i hrabiami, nawet królowa brytyjska jest etniczna. Pominąwszy kolor skóry, epoka jest pruderyjna w całej krasie, panna z dobrego domu nie może być całowana, już jej wyjście do ogrodu w pojedynkę może zszargać jej reputację. Pannę Phoebe rozumiemy doskonale, bo któż nie chciałby zszargać sobie reputacji z Simonem Bassetem, diukiem Hastings?


W pewnym momencie o rękę panny Phoebe stara się pruski książę, skoligacony z brytyjską rodziną królewską. Książę waha się, czy warto podejmować próby, skoro panna wydaje się zainteresowana innym. You are a prince. Charm her! - pada polecenie z ust królowej.

sobota, 6 lutego 2021

Ginczanka. Przepis na prostotę życia (Teatr Łaźnia Nowa online)

Nazwisko, a raczej pseudonim obiło mi się o jedno ucho, i gdyby na decyzji, czy obejrzeć, miało zaważyć moje zaciekawienie postacią międzywojennej młodziutkiej poetki, to grzecznie bym odmówił. A jednak obejrzałem. Teraz jest moment trudny, bo to przedstawienie zrobiło ze mną to, co „Szał uniesień” z Zapolską. Dlatego ograniczę się do stwierdzenia, że spektakl jest wybitny, a Agnieszka Przepiórska w roli głównej i jedynej - genialna. Zwłaszcza gdy woła: ja! ja! ja!

Solaris w Teatrze Ludowym

Teatry zeszły do internetu, ideał sięgnął bruku, ale żeby się za bardzo nie upaprać, postanowili, że spektakle będą dostępne tylko przez bardzo ograniczony czas, dóbka i cześć. Dobrze, że obraz idzie z wielu kamer, mamy więc coś w stylu teatru telewizji. Możemy więc popatrzeć z bliska na aktorów, którzy przeżywają. A przeżywają bardzo, dużo bardziej, niżby to wynikało z książki Lema. Udał się pomysł na obsadę kobiecą, podobała mi się ta zadziorna Harey (zupełnie nie ta „melodramatyczna cipunia” z filmu Soderbergha), a i Snow jako kobieta wypada super, choć w pewnym momencie znużyła mnie jej trudna relacja z matką. Oglądając spektakl doświadczyłem swoistego, kulturalnego rozdwojenia. Z jednej strony niewątpliwie wziąłem udział w zjawisku kulturalnym, a drugiej - słuchałem dialogów nafaszerowanych „kurwami”. No to teraz, kurwa, pytam, czy się prawidłowo ukulturalniłem. Liczę na kulturalne odpowiedzi.

Barakah Meets Barakah czyli Barakah yoqabil Barakah

Głęboka i wszechstronna jest moja niewiedza o Arabii Saudyjskiej. Mógłbym nawet być dumnym z tego gruntownego braku znajomości realiów życia w tym dziwnym kraju, który jest prawdziwą monarchią (nie jakąś żałosną jej namiastką z przydomkiem „konstytucyjna”), gdyby nie to, że podobny poziom rozeznania w tym temacie ma ponad trzydzieści milionów moich rodaków. Po obejrzeniu filmu nie mogę mieć pewności, że uzyskałem rzetelną wiedzę, skoro ten produkt przeszedł przez sito wewnętrznej kontroli, a wiemy przecież, że tego rodzaju władza nie pozwoli sobie na daleko posuniętą krytykę. W filmie krytyka lekką jest, ale jest, co lekko dziwi. Czego dotyczy? Głównie nadmiernej kontroli „dobrych” obyczajów, której nie było jeszcze jakieś pół stulecia wcześniej. Gdyby to pominąć, mielibyśmy dość banalną historyjkę romansu młodego mężczyzny z gwiazdą Instagrama o jednako brzmiących imionach - za to z niesztampowym zakończeniem. Mężczyzna pracuje jako - mutatis mutandis - strażnik miejski, a po godzinach występuje na deskach dość amatorskiego teatru w roli Ofelii. Hm, w starej, poczciwej Europie Ofelię odgrywali mężczyźni, ale chyba mniej brodaci. Dzisiaj znowu grywają, ale wciąż bardziej w ramach koncepcyjnej awangardy, a nie rutynowo. Z kolei instagramerka jest o tyle odmienna od koleżanek z Zachodu, że nie pokazuje twarzy. Jednym ze stereotypów krajów islamskich jest podporządkowanie kobiet mężczyznom. Czy film potwierdza stereotyp? W pewnym stopniu tak, choć - jak widzimy - bywają pyskate te kobiety, zwłaszcza w zaciszu domowym. To ja dziękuję za takie zacisze.

Elegia dla bidoków czyli Hillbilly Elegy

Dobrze, że wcześniej zapoznałem się z omówieniem tego filmu, więc się nie zdziwiłem. A mógłbym się zdziwić mocno, bo chyba nie są moim omamem te opinie o książce, że wyjaśnia fenomen Trumpa i jego poparcia u amerykańskiej biedoty. Jeśli coś takiego jest w książce, to prawie nic z tego nie przeniknęło do filmu, który jest opowieścią o niezbyt szczęśliwej rodzinie z prowincji. W tym sensie jest to za prosta historia, której nie da się odpicować na poważną analizę polityczną, czy też społeczno-gospodarczą. Mam w pamięci zdarzenie ze szkoły podstawowej, w której na lekcjach polskiego pani katowała nas, czyli mniej więcej dwunasto-, trzynastolatków, problemami przemian społecznych i ekonomicznych w XIX wieku. Wywołana do odpowiedzi na taki temat Adrianka wstała i milczała przez pięć minut. Taka właśnie wypowiedź Adrianki znakomicie podsumowałaby wkład filmu w dyskurs polityczny o dzisiejszych SZA. Trochę przesadzam, nie? W jednej ze scen pobrzmiewa wyższość elit wobec prowincji, z której chce wyrwać się J.D., świeżo po studiach w Yale. Jakkolwiek stwierdzenie, że Trump to elita, jest paradoksalnie głęboko prawdziwe, było jakieś pięć minut w 2016 roku, kiedy mogło się wydawać inaczej. I to mogło zadecydować o jego wygranej. „Bidok” z polskiego tytułu ma odpowiadać angielskiemu „hillbilly”, protekcjonalnemu określeniu prostego człowieka z prowincji – dyskusyjne. Główny problem rodzinny J.D. Vance'a to niezrównoważona matka narkomanka. Czy to coś specyficznego dla prowincji? Dopóki ktoś nie pokaże mi jakichś statystyk, będę uważał, że nie. Oglądany jako dramat rodzinny film wypada nieźle. Niesamowita jest ta Glenn Close, kojarząca się z rolami kobiet wyrafinowanych, a tutaj na wskroś małomiasteczkowa babcia z Appalachów. Zazwyczaj w filmach amerykańskich jest ten moment, kiedy jeden z bohaterów przytacza parabolę o niezwykłej, metaforycznej głębi (za wiele z tych scen przyznaję w duchu Złote Maliny lub Węże). A tu nic, ale nie szkodzi, bo dzięki temu rośnie wrażenie autentyczności. Jeśli się pamięta niektóre filmy Jarmuscha, a w dodatku posłucha pogadanek Kulinskiego, to obraz amerykańskiej biedy nas nie zdziwi. Film nie jest laurką, choć garść informacji rzucona przed napisami końcowymi powinna nas pokrzepić. Ta amerykańska prowincja nie wygląda jednak tak ponuro... Przy okazji sprawdziłem sobie polskie synonimy słowa „prowincjonalny”, które wiąże się z zacofaniem, prostactwem i tym podobnymi. Biedna polska prowincja przypomina polski seks, o którym da się mówić tylko wulgarnie lub naukowo, tertium non datur.

Puk, puk czyli Toc Toc

Pięcioro osobników ze swoistymi psychicznymi defektami przychodzi na konsultacje do doktora Palomero. System nawalił, wszyscy dostali ten sam termin wizyty, ale nawalił też doktor, który wraca z daleka opóźnionym lotem. Pacjenci zaczynają więc sesję terapeutyczną na własną rękę. Cóż to za defekty? Zespół Tourette'a, fobia przed drobnoustrojami, maniakalne liczenie (jakby odwrócona dyskalkulia), unikanie stawiania stóp na liniach, natręctwo sprawdzania stanu mieszkania i kompulsywna potrzeba powtarzania każdego zdania dwa razy. Sześć przypadłości, sześć postaci, a siódma - to moja niechęć do wprowadzania zmian w pisanym tekście, który zacząłem od błędnej informacji. Komedia cieszy się szalonym powodzeniem wśród widzów, więc dziwnie mi trochę mówić, że zdecydowanie odradzam oglądanie. Postaci są całkiem określone przez te swoje natręctwa i wariactwa. Jakoś szybko zaczęła mnie nudzić ta dewotka czyniąca co chwilę znak krzyża w reakcji na wulgarne wyskoki gościa z Tourettem, czy ta bidulka, która co chwilę biegnie do łazienki myć ręce. Komediom wybaczam wiele, nie muszą być szczególnie mądre, a postaci w nich nie muszą być wyrafinowane. Infantylizmu wybaczyć nie umiem, a z nim tu mamy do czynienia - trochę w odniesieniu do tematu chorób psychicznych, ale głównie w zakresie konstrukcji postaci nakreślonych ręką czterolatka. A co gorsza, to nie jest film dla dzieci.

Dziwniejsza historia (Remigiusz Ryziński)

Chyba nic nie poradzę na to, że jakoś mało mnie obchodzi życie gejów i amatorów seksu homo przed drugą wojną, w jej trakcie i po. Coś tam wiem, a to, czego nie wiedziałem, a o czym w książce mogłem przeczytać, raczej mało wstrząsające jest. Homoseksualizmu starano się nie zauważać, zwłaszcza w PRL-u, bo to przecież jakiś burżuazyjny wymysł. Oczywiście służby specjalne lubiły gromadzić notatki na temat nietypowej orientacji seksualnej, bo zawsze jest poręcznie mieć haka na kogoś. Kwestię homoseksualizmu w czasach przedwojennych zdarzyło się poruszyć Miłoszowi, który sugerował, że funkcjonowało wówczas coś w rodzaju „don't ask, don't tell”. Józio Czechowicz pomieszkiwał ze swoim kuzynem, co Miłosz skwitował „powiedzmy, że to był kuzyn”. Najciekawsze okazały się relacje o czasach okupacji, kiedy miłość analna przekraczała podziały między okupowanymi a okupantami. No cóż, mundury od Hugo Bossa to niezły rodzaj fetysza. To rzecz gustu, że niezbyt mi się podoba konstrukcja książki. Byłaby zapewne dobra jako scenariusz filmu, gdzie skaczemy z ujęcia do ujęcia. Czasami podążamy za autorem w ślepe uliczki, jak historia morderstwa oficera milicji na tle seksualnym. Gdyby była jedną z pięciu, zrobiłaby wrażenie. Jest jedną ze stu i na tym polega nieszczęście. Wzmianka o polskiej Policji Kobiecej (pisała o niej „nawet prasa zagraniczna, bywały wzmianki lokalne” [941]) sama w sobie interesująca, ale słabo się rymuje z resztą. Lepiej dla książki byłoby, gdyby autor skupił się na dwóch, trzech nietuzinkowych postaciach starszych gejów, którzy wspominają dawne czasy. Jeśli książka jest kompromisem między autorem a redaktorem, to w tym przypadku zawalił redaktor, bo autor pokazał bez wątpienia, że potrafi pisać dobrze.

[670, w czasie okupacji w Warszawie]
Tymczasem do Café Otto niemiecki oficer mógł przyjść i prawie oficjalnie chłopaka jakiegoś poderwać.

[757]
Od 1932 roku mundury dla SS i dla Hitlerjugend projektowano i szyto w fabryce Hugo Bossa. Żeby zaspokoić ogromne zapotrzebowanie, korzystano z pracy niewolniczej. Po wojnie projektant stanął przed trybunałem, który zasądził karę stu tysięcy marek.

W 1948 roku Hugo Boss zmarł, a firma zajęła się produkcją garniturów.

[797]
Volksdeutsch R. dokonywał czynów na swoich praktykantach.

W obecności żony.

W tym samym pokoju.

W tym samym łóżku.

Gdy ona spała.

Było to możliwe, bo żona nie wiedziała, że takie rzeczy istnieją, a chłopcy bali się kary.

– Jeśli tego nie zrobisz, wyślę cię na roboty do Niemiec – mówił rolnik R.

Żona spała, a chłopiec nie.

Sprawy te skończyły się procesami.

Rolnik R. dostał dwa lata więzienia. Uwzględniono okoliczności łagodzące. W końcu to byli tylko Polacy. Walter G. odwrotnie, nie dość, że dokonywał czynów homoseksualnych, które były karalne, ale co gorsza, robił to z Polakiem, co wskazywało na zupełny upadek i brak elementarnej godności.

Gwałceni praktykanci volksdeutscha R. dostali po cztery lata.

[1154]
Według opinii Heinricha Himmlera seksualność człowieka nie jest sprawą prywatną, ale ma znaczenie dla państwa, bo „dotyczy życia i śmierci narodu”. Dlatego homoseksualiści byli ścigani tak samo jak kobiety dokonujące aborcji, która też była zakazana.

Na podstawie paragrafu 175 w latach 1931–1945 zginęło około pięćdziesięciu tysięcy mężczyzn.

Został zniesiony w 1994 roku.

[1176, opowieść Michała]
– Mój znajomy po marszu śmierci trafił do szpitala, potem zaczął studiować i mniej więcej po roku szukał matki tego swojego zaprzyjaźnionego współwięźnia. Trafił do niej i zaczął jej opowiadać, co się stało. Okazało się, że ta matka była hitlerówką i kiedy usłyszała, co się stało, zaczęła skakać z radości, że jej homoseksualny syn nie żyje.

[2167]
W 1934 roku wyszła w Polsce książka Alfreda Adlera Homoseksualizm. Trening erotyczny i erotyczny odwrót.

Na okładce przedstawiono autora jako profesora w Cambridge i Wiedniu. Nie wspomniano, że był też niegdyś przyjacielem i uczniem Freuda, ale zamieszczono hasłowo tematy omawianego problemu, a tu między innymi: sadyzm i masochizm, fetyszyzm i ekshibicjonizm, neurastenia płciowa i nekrofilia. 

Homoseksualizm – według Adlera – był chorobą wynikającą z niskiej oceny samego siebie oraz z pierwotnego odrzucenia przez ojca. Mowa tu naturalnie o chłopcach. Lesbijki, jak uczył jeszcze Freud, nie istniały, a to ze względu na ogólnoludzkie dążenie do posiadania penisa, który symbolizuje władzę oraz pełnię człowieczeństwa. Niemożliwym jest przecież, żeby ktoś nie chciał posiadać władzy oraz pełni człowieczeństwa, a więc lesbijek nie ma.

Adler włączył jednak ostatecznie i wbrew Freudowi lesbijki do szeregu perwertów chodzących swobodnie po ziemi. Ich przypadłość także określał chorobą, którą – dziękować bogom – można i należy leczyć.

[3798, opinia Huberta]
– Antysemityzm istnieje, w różnych formach, od zburzenia świątyni w Jerozolimie, przez Rzymian i początki diaspory. Kazimierz Wielki pozwolił Żydom żyć w Polsce, nie z litości, ale aby zaludnić miasta zniszczone przez Tatarów. Ta polska tolerancja to propaganda, królowie i magnaci ich chronili, bo Żydzi umieli pisać, znali tabliczkę mnożenia i byli potrzebni. Wiedzieli, co się dzieje na świecie, i mieli kuzynów od Lizbony do Indii czy nawet Chin. Ich wiara i ich język to była ich siła i wcale nie chcieli tej siły stracić. To był układ donnant-donnant, ochrona za usługi i nikomu nie przychodziło do głowy, aby z Żydów robić Polaków.

[3893, mówi Hubert]
– Te czterdzieści lat z Carlosem to było bardzo dobre życie. Może dlatego, że ja mam taki dobry charakter. Ja jestem przyzwyczajony żyć z Baranami. Moja matka była Baran, moja siostra jest Baran i Carlos Baran.
Ja jestem Wodnikiem. Cechą zodiakalną Wodników jest pogląd, że znaki zodiaku są idiotycznym wymysłem.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger