I co? Wcale nie trzeba kosmitów, zabójstw, napadów na bank, żeby zrobić świetny film. Ponieważ historia dotyczy czasów współczesnych w naszym kraju, zestawienie ze Smarzowskim jest nieuniknione. Zgadzam się z Mietczyńskim, że na dobre wyszło filmowi to, że obrazek nie był zbyt groteskowy. Nie wszyscy ciągle piją, zdradzają i kradną, a mimo to nadal nie jest zbyt przyjemnie. Dobrym pomysłem jest bardzo wolne odkrywanie kart, na początku nie mamy pojęcia skąd i dokąd jedzie główny bohater Adam, a zjawia się u rodziny nieoczekiwanie, choć to wigilia. Widzimy, że ma jakiś plan, a kiedy dowiadujemy się jaki, ciągle jeszcze jest parę niewiadomych. W każdym razie to nie miała być taka zwykła wizyta na święta. Gdyby była zwykła, to zapewne nie skończyłoby się katastrofą. Jeden z motywów to praca zarobkowa na zachodzie, temat ważny w rodzinie Adama, bo przez lata on i jego liczne rodzeństwo oglądali tatusia tylko parę razy w roku. I choć to już jest przeszłość, tata słabo wytrzymuje pretensje dzieci o jego nieobecność, a same dzieci, nawet te dorosłe, zbyt mocno tę swoją krzywdę akcentują. Jak ten Litwin Gombrowicza, co wciąż rozmyślał o niedosolonej zupie, jaką mu żona podała piętnaście lat wcześniej. I dodajmy za Mietczyńskim, że polski film, a można dialogi zrozumieć! Widział to pan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz