sobota, 28 grudnia 2013
El sexo de los ángeles
Bruno ma dziewczynę Carlę, bardzo im ze sobą dobrze. Wkrótce się okazuje, że z nowo poznanym Raiem jest mu równie dobrze, ale tym odkryciem nie dzieli się z Carlą, która sama przekonuje się o tym na własne oczy, nieszczęsna. To jakiś pierwszy kwadrans filmu, który ma dobrze ponad półtorej godziny, więc o czym tam dalej będzie, skoro wiele fabuł filmów z wątkiem homo tu się kończy? I to jest niespodzianka, którą częściowo zepsuję, bo w pewnym momencie film staje się opowieścią o trudach pożycia w trójkącie. Wynikałoby z tego, że warto by ustalić jakieś dobry kodeks postępowania na tę okoliczność, który regulowałby kompetencje organów, że tak powiem. A że takiej regulacji zabrakło, sytuacja bohaterów komplikuje się jeszcze bardziej, a jest przy tym tyle uciechy, że można - a nawet trzeba - wybaczyć ten melodramatyczny akcent na końcu. Film jest podobno komedią romantyczną, ale chyba tylko w ramach prymitywnego zabiegu reklamowego. Jedyny zabawny moment zauważyłem, kiedy koledzy Carli z pracy szczerzą do niej zęby, bo właśnie podsłuchali, że powinna się odegrać na swoim facecie i też znaleźć sobie kogoś na boku. Na otwarcie i zakończenie mamy sceny tańca, pierwsza jest niesamowita, a druga radosna. Na tę drugą, my tetrycy, to się nie damy tak łatwo nabrać.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz