Nie wiem po co ten tytuł

              

poniedziałek, 28 lipca 2025

Platea, opera Jeana-Philippe'a Rameau (online na Arte TV)

Lepiej nie doszukiwać się głębszego sensu w fabule tej opery, czy operowego baletu, w którym więcej się tańczy niż śpiewa. Być może chodziło o to, że Junona, przyłapując Jowisza na fałszywym romansie z Plateą o nieklasycznej urodzie, będzie sądzić, że pogłoski o niewierności męża są bujdą, a ten wykorzysta jej naiwność wdając się w prawdziwe romanse. Platea jest więc narzędziem w ręku sił od niej większych, jak my wszyscy z resztą. Zadziwiające, że jest to opera komiczna, czyli podgatunek opery barokowej, którego nie podejrzewałem o istnienie. Jeszcze bardziej zaskakujące jest to, że Czesi potrafili ten komizm ożywić stosując parę pomysłowych sztuczek scenicznych. Kiedy na scenie ma pojawić się Merkury, jego przyjście zapowiadają postacie niosące błyszczące pokrywki od garnków. Pomysł na Plateę jest, okazuje się, standardowy, bo jest to po prostu drag queen, rozwiązanie stosowane już od pierwszych wystawień. Na niektórych członkach baletu da się z przyjemnością zawiesić oko, ale i tak najlepszym elementem przedstawienia pozostanie muzyka. Nie pierwszy to raz, kiedy zwróciłem uwagę na Rameau, który miał szczególny dar tworzenia przyjemnych kompozycji, nawet jego recytatywy brzmią strawnie (w przeciwieństwie do Mozarta, przykładowo).

Kresy szczerości (Echo Valley)

Kate ma sprytną córkę Claire, która wie jak wykorzystać matkę, by wyłudzić od niej forsę potrzebną na narkotyki i życie u boku chłopaka z półświatka. Nie jest jednak na tyle sprytna, by dobrze zatrzeć ślady po sobie. Konsekwencje byłyby poważne, gdyby nie pojawiło dużo poważniejsze zagrożenie ze strony innego znajomego córki. Konwencja wskazuje na to, że Kate wyjdzie zwycięsko z opresji, a to za pomocą chytrego planu opartego na paru zbiegach okoliczności. Święty Augustyn sarkałby na te podstępy i oszustwa, którymi posłużyła się Kate, ale mniej świątobliwych widzów ucieszy to, że dobro zatryumfuje nad złem. Ogólne przesłanie filmu jest takie, że lepiej nie mieć dzieci, a już, Zeusie broń!, dzieci narkomanów. Zakończenie jest nieco zagadkowe, bo nie wiemy, czy matka wybaczy córce, ale w mojej mrocznej duszy rodzi się kolejny twist tej historii poza oficjalnym scenariuszem. - Dzięki, moje dziecko, że pomogłaś mi wykończyć tego gnoja i jednocześnie oszukać ubezpieczyciela - mówi matka do córki, po czym obie świętują tę okazję kieliszkiem Dom Perignon śmiejąc się złowieszczo.

Opowieści Hoffmanna (online na Operavision)

Słyszeliście o tych ciołkach, które chciały się wybrać do opery, ale w repertuarze były tylko jakieś Opowieści Hoffmanna, na które nie pójdą, bo po co iść na jakieś opowieści? Byłem jednym z tych ciołków, który jakiś czas później przekonał się, że jest to znakomita opera ze słynną Barkarolą, jednym z największych operowych przebojów wszechczasów. Zuryskie przedstawienie wygląda dobrze, ma tę zaletę, że jest dość świeżym zapisem spektaklu stworzonego niedawno, więc audio i obraz są na przyzwoitym poziomie. Śpiewają i grają pięknie, choć miałem wrażenie, że aria Olimpii była dowcipniejsza w wykonaniu Katarzyny Oleś-Blachy. Dziwna jest scenografia z pochyłą płytą, z której w pewnym momencie spadają artyści i sprzęty, ale jakimś cudem nic nikomu się nie dzieje. Kostiumy w większości są zwyczajne, mogliby ich przenieść w wiek XIX i nie byłoby zgorszenia, choć momentami zaszaleli kolorystycznie. Jeśli chodzi o fabułę, to chyba jeszcze nie do końca ją pojąłem. Generalnie opowieści to trzy historie miłosne, w pierwszej Hoffmann zakochany jest w robocicy, w drugiej - z wątkiem spirytystycznym - w kobiecie umierającej, a w trzeciej - w kobiecie zdradliwej. Można to odczytywać jako opowieść o różnych aspektach miłości, a przesłanie ogólne jest takie, że wszystkie one mieszają się ze sobą.

sobota, 26 lipca 2025

„Aida” i „Proces” (opery online)

Aida, którą obejrzałem, nie jest świeżym spektaklem, a została wystawiona we włoskim miasteczku Busseto. Nigdy dotąd o nim nie słyszeliście? Ja też nie, bo wolę wiele innych aktywności od wgłębiania się w biografie artystów, na przykład oglądanie oper Verdiego niż czytanie o jego związkach z Busseto, gdzie dorastał i pobierał pierwsze lekcje muzyki. Aby to upamiętnić, postawili Włosi operę w miasteczku, którego populacja dorównuje większej polskiej wsi. Pobudki, aby obejrzeć ten akurat spektakl Aidy spośród pierdyliarda innych na jutubie, miałem niskie: przystojni faceci z eyelinerami w obsadzie. Radames nawet obnażył popiersie w scenie obrządku dla boga Ptaha, choć był to raczej brawurowy gest ze strony reżysera Zeffirellego (sik!) i odtwórcy tej roli, Scotta Pipera. Nie widzę powodów, by narzekać na stronę muzyczną. Scenografia też niezła, choć marsz tryumfalny wyszedł raczej skromnie. Kolejny raz zdziwiłem się fabułą, w której Radames jest po prostu szlachetnym idiotą, nie zważającym na zdradę Aidy, która jednak na końcu decyduje się umrzeć razem z nim.

Proces to opera współczesna, inscenizacja Procesu Kafki. Potencjalnych widzów należy ostrzec: muzyka współczesna bywa szalona, a poziom szaleństwa w tej operze oceniam na sześć w skali 0-10, przy czym należy tu zaznaczyć, że kompozytorem jest Gottfried von Einem, nie Philip Glass, który też ma na koncie muzykę do adaptacji Procesu. Należy oczywiście zapomnieć o wiernym przekładzie książki na język opery, której związek z literackim pierwowzorem polega głównie na oddaniu nastroju i ogólnego wrażenia, a nie fabuły. Nie ma nawet słynnej rozmowy w katedrze. Pojawił się za to inny trop interpretacyjny, tak naturalny, że aż dziwne, że nigdy o nim nie pomyślałem: sąd, przed którym staje Józef K., to Sąd Ostateczny. Gdybym był chrześcijańskim Bogiem, zmarszczyłbym czoło na ten pomysł. W trakcie spektaklu dochodzi do zmiany postaci grającej Józefa K., więc trzeba uważać. Jak pamiętamy z książki, cała historia procesu Józefa K. przypomina przygody Alicji w Krainie Czarów, z wyłączeniem ostatniego, tragicznego epizodu. Wprawdzie mam pozytywne wrażenia po obejrzeniu opery, muszę przyznać, że jakoś nie zauważyłem tego dramatyzmu w finale. To niestety rujnuje całą koncepcję Procesu. Das ist wirklich schrecklich - rzekłbym po spektaklu, gdybym jako Kafka zasiadał na widowni.

piątek, 25 lipca 2025

Kopciuszek, opera Giacomo Rossiniego (wersja sceniczna w Operze Krakowskiej)

Jest to kolejny, ostatni już spektakl z tegorocznego Royal Opera Festival, wystawiony w siedzibie Opery Krakowskiej, chyba pierwszy raz to się zdarzyło. (Żeby operę wystawiać w Operze, dzika myśl.) Nasz festiwal jest chyba odnogą festiwalu Rossiniego organizowanego na Zachodzie, dlatego rzadko zdarzają wykonawcy polscy, a scenografia jest bardzo skromna (jeśli w ogóle jest), bo musi być łatwa w transporcie. Poprawka: są wykonawcy polscy, bo polska była orkiestra, którą przepraszam za to przeoczenie. Uznałem, że było to najlepsze przedstawienie w ramach tegorocznej edycji, a wbrew pochopnemu sądowi - nie był to spektakl dla dzieci. Historia oczywiście jest wersją znanej bajki, ale z wyciętymi wszelkimi wstawkami magicznymi. Po balu książę będzie szukał niezwykłej nieznajomej, ale nie po pantofelku ją pozna, lecz po przewiązce na nadgarstku. W czasach, kiedy opera była pisana, papieżowi nie spodobałoby się, że ktoś tam będzie macał kobiety po stopach. (Dygresja: a jeszcze mniej więcej 20 lat wcześniej Napoleon zrzucił z tronu „ostatniego” papieża.) Podobno Rossini zrzynał sam z siebie, ale jeśli to robił, to dość inteligentnie. Były jakby arie podobne do Factotum lub Callunni, ale nie były to wierne muzyczne cytaty. W wersji Rossiniego mamy maskaradę, sługa przebrany za księcia przygląda się kandydatkom na jego żonę i do sióstr Kopciuszka mówi (być może na stronie): półślepy Amor wystrugał was na swej tokarce. Szlachetny Kopciuszek zakochał się w księciu przebranym za sługę i odrzucił zaloty fałszywego księcia, czym jeszcze bardziej podbił serce prawdziwego. Jeśli chodzi o aparycję, to oczywiście też wolałbym czarnoskórego księcia (Patrick Kabongo), ale bez wahania rzuciłbym go dla Alidora (Dogukan Özkan).

Thelma

Thelma bez Louise? O co tu chodzi? Będzie i Louise, ale jako postać z dalszego planu, pozbawiona znaczenia. Thelma jest ponad dziewięćdziesięcioletnią babunią, którą poznajemy, kiedy wnuczek Danny uczy ją obsługi komputera. Ale widać, że nie chodzi mu o to, żeby odbębnić to przykre zadanie, bo spędza z babcią więcej czasu, niżby tego wymagały okoliczności. Ta relacja wnuczka z babcią wygląda na przesłodzoną, ale kiedy poznamy jego rodziców, zaczynamy to lepiej rozumieć. Thelma żyłaby sobie spokojnie, gdyby nie wypadek wnuczka, który trafił do paki, a żeby został zwolniony, trzeba było wpłacić 10 tysi. Oczywiście od razu widzimy, że to metoda na wnuczka stosowana wobec starszych ludzi. Po stracie pieniędzy Thelma postanawia się odegrać. Sprawa nie jest prosta, bo przestępcy są anonimowi, ale z niedaleka, bo pieniądze odbierali w pobliskim depozycie. Nie ma sensu wchodzić w dalsze szczegóły, kogo i w jaki sposób zwerbowała Thelma do pomocy (a nie mógł to być nikt z rodziny, która na wieść o pomyśle rewanżu wsadziłaby Thelmę do domu opieki). W filmie nawiązuje się do Mission Impossible i to całkiem dowcipnie - będzie scena, w której agentka Thelma pokonuje przeszkody prowadzona przez głos w słuchawce. Jest w tym filmie również odniesienie do Thelmy i Louise, choć być może lekko przeze mnie wyimaginowane. Kiedy zwycięska Thelma opuszcza siedzibę szubrawców, wnuczek radzi jej, by na wszelki wypadek unieszkodliwiła ich komputer. Thelma przestrzeliła monitor, zupełnie jak Louise przestrzeliła radio w pewnym samochodzie. Dzieciom nie trzeba tłumaczyć, więc wyjaśniam ich rodzicom: uszkodzenie monitora nie niszczy komputera. Bawiłem się nieźle, dużo bardziej niżbym się spodziewał. Temat starych ludzi nie jest sexy, pewno ten film nic tu nie zmieni, ale przynajmniej pobudza do refleksji nad starością i przemijaniem. Na koniec anegdotka, trochę rekonstruowana. Przed paru laty członkowie Rolling Stones wystąpili na konferencji prasowej, wszyscy mieli coś do powiedzenia, tylko jeden Keith Richards był dziwnie małomówny. Po fakcie okazało się, że biedakowi popsuł się aparat słuchowy. Pani w radiowej Trójce miała z tego ubaw, życzmy jej więc, żeby jej aparaty nigdy nie szwankowały.

American dream comes true

Postanowiłem zachować sobie parę znalezisk związanych z sytuacją w Ameryce, a dokładniej w SZA. Jeśli chodzi o nielegalnych imigrantów, to przychodzi na myśl Franciszek Fiszer, który kiedyś stwierdził, że w Polsce nie będzie dobrze, jeśli nie wystrzela się stu tysięcy szubrawców. A jeśli aż tylu nie ma? - zapytano go. - To się dobierze z uczciwych. Mało kto miałby problem z wyrzucaniem imigrantów kryminalistów, ale tych zabrakło, więc wydala się zwyczajnych ludzi - i to bez wchodzenia w takie drobiazgi jak rozpatrzenie sprawy w sądzie. W ten sposób można nawet pozbywać się amerykańskich obywateli, bo skoro żaden sąd nie będzie fatygowany rozpatrzeniem twojej sprawy, to cóż stoi na przeszkodzie. Cała ta akcja ma posmak rasistowski, najbardziej zagrożeni są ludzie wyglądem przypominający mieszkańców Meksyku. Z tego powodu niegdysiejsza akcja rządu polskiego, by przygotować się na te rzesze wyrzucanych Polaków, świadczyła o pewnej naiwności. Poniżej zamieszczam dwa filmiki. Na pierwszym widzimy stronniczą relację z parady wojskowej, jaką postanowił urządzić Trump, przypadkiem w dniu swoich urodzin. Jest sporo przestrzeni na poprawę, bo kiedy się obejrzy parady Putina lub Kim Jong Una, to widać wyraźną różnicę. Na drugiej poruszona jest kwestia ceł, które miały uczynić Amerykę znowu wielką. Nikt w czasach globalizacji wprawdzie nie wyszedł dobrze na wojnie celnej, ale teraz na pewno się uda. (Źródła: #1, #2).
Sprawdziłem, że wyrażenie past history („przeszła historia”), jakkolwiek durne się wydaje, jest w użyciu w języku angielskim.

Na koniec filmik stand-upera Sammy'ego Obeida, który rozważa definicję terroryzmu i dochodzi do dziwnych konkluzji.

sobota, 19 lipca 2025

Trylobicie życie czyli paleontologiczne porno

Pytanie nie powinno brzmieć „What's your Roman Empire?”, lecz „What's your porn?”. Dla niekumatych (w tym dla mnie z nieodległej przyszłości) wyjaśniam, że to pytanie metonimiczne, znaczące po polsku tyle, co „Co jest twoją pasją?”. Nie potrafię wskazać tego mojego porno jednoznacznie, a wbrew temu, o czym tu najczęściej piszę, nie są to filmy niepornograficzne, bo w przeciwnym razie publikowałbym codziennie. Moim małym porno jest paleontologia, w wersji polskiej najlepsza w postaci onlajnowych wykładów dra Daniela Tyborowskiego. Zarzuciłem sobie na uszy wykład o trylobitach, które przetrwały na Ziemi ponad 250 milionów lat, ale wyginęły w permie, biedactwa. Trzy są zagadnienia poruszone w wykładzie, trylobity walczące, zakochane i konsumujące, przy czym nie chodzi o podział na trzy grupy, a o różne ich życiowe aspekty. Oczywiście używam terminologii nieadekwatnej, zasłużyłem na dwóję i klęczenie na grochu, bo nie tyle chodzi o zakochanie, ile o rozmnażanie. Otóż niedługo po 25 minucie wykładowca Tyborowski wyraził przypuszczenie poparte obserwacją gatunków współczesnych możliwie przypominających trylobity, że samce rzucały się grupowo na samice w ramach swoistego gangbangu. Wykład ma formę hybrydową, po głosach zadających pytania po wykładzie wnosimy o obecności na sali małoletnich, ale nimi specjalnie bym się nie przejmował. Zapewne w tej grupie znajomość pojęcia „gangbang” może być częstsza niż u ich rodziców. W ogóle nie wspominam o tym, aby się (lub kogokolwiek) zbulwersować, ale dlatego, że spodobało mi się to nieco pornograficzne skojarzenie z moim małym paleontologicznym porno. Doszło do zazębienia dwóch dziedzin, jeśli nie ich, że tak powiem, zbliżenia.

Otello, opera Giacomo Rossiniego (Filharmonia Krakowska, wersja sceniczna)

Kiedy szedłem na operę Poniatowskiego, wiedziałem, że to będzie wersja koncertowa. Otello był zapowiedziany jako przedstawienie, więc doznałem lekkiego wkurwu pomieszanego z rozczarowaniem, kiedy okazało się, że to też wersja koncertowa. To niestety wpływa na odbiór. Ponieważ miałem świeżo w pamięci operę Poniatowskiego, ta wydała mi się słabsza. Owszem, w trzeciej części były ładne melodie, więc być może zgodziłbym się z samym Rossinim, który sam uważał ją za jedno z trzech najlepszych swoich dokonań. Do wykonawców nie mam zastrzeżeń, ale na wszelki wypadek podkreślę ponownie, że pisze to laik. (Co nie oznacza, że nigdy nie zdarzyło mi się uważać, że jakieś wykonanie jest lepsze od innego, np. Elina Garanca wydaje mi się lepsza od Moniki Korybalskiej w roli Carmen, choć tej drugiej przecież profesjonalizmu nie odmówię.) Jeśli chodzi o samą historię, to dobrze ją znamy z Szekspira, ale ja radziłbym akurat tę wersję na moment zapomnieć, bo w ten sposób można uniknąć niemiłego zdziwienia, które spotkało Byrona. Zmiany fabularne względem Szekspira są spore, ale może to niewłaściwe podejście, bo sam Szekspir wziął historię wymyśloną przez kogo innego i ją na swój sposób ubarwił. Librecista Rossiniego mógł też czerpać z oryginału, a nie z Szekspira. Poza tym jest to libretto na swój sposób barokowe w stylu, przez co rozumiem ten zabieg, że jakiś banał śpiewamy przez pięć minut, np.
Radość jest tym milsza, im dłużej wyczekiwana i bardziej upragniona.
Niby to oczywiste, ale ja w duchu przekory zawsze mam ochotę się pospierać, bo może
Radość jest tym milsza, im bardziej powodowana nienawiścią?
Tu zamieszczam link do dużo wartościowszego niż moje wynurzenia na temat Otella - ale po angielsku.

piątek, 11 lipca 2025

Jurassic World: Odrodzenie (Jurassic World: Rebirth)

W poprzednim filmie serii, którego nie widziałem, dinozaury podobno opanowały świat. Ale - jak dowiadujemy się w tym filmie - jednak nie cały, bo to stworzonka ciepłolubne, więc żyją głównie w obszarach równikowych, do których zwykłym śmiertelnikom wstęp jest wzbroniony. Bohaterowie filmu nie są oczywiście zwykłymi śmiertelnikami, więc odwiedzą zakazaną wyspę. Wśród nich mamy korpoludka, który opłacił całe przedsięwzięcie mając na uwadze cel biznesowy. Poza tym Scarlett Johansson w roli ochroniarki, która ma znajdować ratunek w sytuacjach zagrożenia, oraz mój faworyt, doktorek od dinozaurów, grany przez Brytyjczyka Jonathana Baileya, który przywodzi mi na myśl popularne swego czasu gify „my body is ready”. Doktorek nosi seksowne okularki, które - uwaga, spojler - nie rozbiją się nigdy, nawet kiedy będzie spadał w przepaść lub biegł przez gęstą puszczę. Poza tym przyplącze się jeszcze rodzinka, która przeżyła atak mozozaura i również znalazła się na wyspie. Pokrzepiła nas ta opowieść, bo niesie złudny przekaz, że każdy dostanie to, na co zasłużył, a dobro nad złem zwycięży (może więc Adam Neumann z serialu WeCrashed naprawdę zasłużył na te dwa miliardy, z którymi wyszedł z katastrofy swojej firmy?). Korpoludki są złe i chciwe, tępi najemnicy są tępi, za to dzieciątka w wersji żeńskiej są nieśmiertelne w świecie jurajskim. Oczywiście znowu był tyranozaur, który podchodząc do ofiary tuż przed kłapnięciem musi zawsze zaryczeć. Gdyby wszystkie drapieżniki były tak głupie, to by wyginęły w tydzień. Oczywiście fajnie popatrzeć na dinozaury, nawet te głupie, ale na jakiś czas się nimi nasyciłem. Co nie znaczy, że nie wylądują od czasu do czasu na moim talerzu w postaci kawałka kury.

Pierre de Médicis, opera Józefa Michała Poniatowskiego (Filharmonia Krakowska, wersja koncertowa)

Poniatowski był stryjecznym wnukiem naszego ostatniego króla, ale pomimo prawdziwie polskich personaliów nie przypuszczamy, że czuł się specjalnie mocno związany z Polską, której wówczas nie było na mapie. Opera o Medyceuszu odniosła sukces w marcu 1860 roku, niedługo po tym jak Wagner zaliczył klapę z Tannhäuserem, ale, niestety, Wagnera wystawiają do dziś, a Poniatowskiego wygrzebują z otchłani zapomnienia, by zaraz odłożyć go tam z powrotem. A szkoda, bo to całkiem przyzwoita muzyka, efektowna, a chwilami efekciarska. Oj, lubimy te bębny, chóry i talerze. Fabuła opiewa Piotra Medyceusza, nieszczęsnego władcę Florencji w czasach, zanim go nie przepędził Savonarola. Jest w tym spektaklu Fra Antonio, prototyp tego typa. Brat Piotra, Julian, kocha Laurę z wzajemnością, ale tę upatrzył sobie również Piotr. W jednej ze scen Piotr wraz Fra Antoniem zaskakują Laurę swoim przyjściem, po czym Piotr wyznaje jej miłość. Ta odpowiada sprytnie:
Nie jestem godna twej miłości.
To jednak nie zadziała. Wzburzony Piotr mówi:
Ty jedna jesteś winna mojego gniewu,
po czym każe jej udać się do klasztoru. Czy Julian zdąży powstrzymać ją przed złożeniem ślubów zakonnych? Ta wątpliwość rozstrzygnie się na końcu. Chodzi nie o byle co, bo wówczas nie było możliwości złamania ślubów zakonnych. Dziś chyba nie byłoby z tym tak dużego problemu, choć trzeba aż zgody papieża, aby była zakonnica mogła wziąć ślub kościelny. (Znakomity opis opery po angielsku: tutaj.)

Że co? Że jak?! (I Don't Understand You)

Nicka Krolla pamiętam z roli Douche'a w Parks and Recreation, gdzie był postacią z tak dalekiego planu, że aż nie wymieniają go w obsadzie. Sumarycznie na wszystkie sezony serialu było to zapewne około 10 minut, ale i tak zapadł mi w pamięć. (Podobny przypadek to O-T Fagbenle grający finansistę z Benchmark Capital w serialu WeCrashed, czego się po nim nie spodziewałbym po jego roli w Opowieści podręcznej.) Niestety po obejrzeniu wielu filmów z żalem stwierdzałem, że aktorzy komediowi z Parks and Recreation wypadali mizernie w innych produkcjach. A jak wypadł Kroll? Nie uchylam się od odpowiedzi, ale najpierw o fabule. Para gejów mocno liczy na to, że zostaną wybrani jako rodzice przez pannę w ciąży, która chce oddać dziecko do adopcji. Rozwiązanie już niedługo, ale para wyjeżdża na zaplanowane wakacje we Włoszech. Główna część akcji dzieje się na włoskiej prowincji, gdzie mieszka słynna onegdaj restauratorka, która zgodziła się wyjątkowo przyrządzić wystawną kolację dla Doma i Cole'a. Dalej następuje rozwój dość głupkowatych wypadków, będzie trochę śmiesznie, trochę krwawo i nie tylko trochę głupio. Jedno z nieporozumień wiązało się z niestaranną wymową angielskich słówek. Aby tego uniknąć zalecam ćwiczyć poprawną wymowę zdań w rodzaju „He said it was sad that the dad was dead”. A jak wypadł Nick w tym filmie? Nie mam zastrzeżeń do jego występu, ale nawet Meryl Streep nie wypadłaby dobrze w czymś, co w przypływie dobroduszności nazwalibyśmy niewyrafinowaną komedyjką.

Idiotyzm wart ocalenia

Kuratorzy oświaty stracą obowiązek opiniowania arkuszy organizacyjnych szkół.
Cytat pochodzi zapewne z wielu źródeł, znaleźć go można na przykład tutaj. Ja poproszę, aby stosowne organy bezlitośnie i bez trybu odwoławczego pozbawiły mnie obowiązku płacenia podatków.

Wszystkie kolory świata pomiędzy czernią a bielą (All the Colours of the World Are Between Black and White)

Afrykański film o tematyce homo to rzadkość. Jak zacięta katarynka przypomnę głupią krowę Cherie Blair, żonę Tony'ego, zachwyconą żywiołową religijnością afrykańskich chrześcijan. Nie wspomniała przy tym ani słówkiem na temat sadystycznej homofobii wyznawanej i praktykowanej przez tamtejszych wiernych (dorównującej homofobii konkurencyjnego islamu). W tym filmie homofobia jest w tle, ma momentami ten znany nam posmak kiboli kopiących pedałka. Główny bohater imieniem Bambi jest na tyle ostrożny, że raczej nie grozi mu atak fizyczny. (Nb. gdybym sam coś pisał o Afrykańczyku Bambim, zapewne posądzono by mnie o rasizm ze względu na wybór imienia.) Bambi niby ma dziewczynę, ale ewidentnie woli towarzystwo przystojnego fotografa Bawy. Kolejny raz mamy do czynienia ze schematem, w którym główny bohater jest raczej odpychającym mrukiem, a z niezrozumiałych względów o jego przychylność zabiega osoba sympatyczna i przystojna. Nie zobaczymy więc miłosnych uniesień i porywów namiętności, lecz raczej nieśmiałe próby i mozolną wspinaczkę. Czy bohaterowie osiągną szczyt - to się wyjaśni, ale oczywiście tego nie wyjawię.

wtorek, 8 lipca 2025

Let's learn some English, shall we?

Zaczniemy od frazy „zluzuj cyce”, co jest bardzo dobrym tłumaczeniem angielskiego „calm your tits”. Pojawiła się w którymś z odcinków 10 lub 11 sezonu 6 serialu Co robimy w ukryciu lub w odcinku 3 sezonu 1 Ricka & Morty'ego. Nieoceniony Urban Dictionary dołącza ostrzeżenie:
Wyrażenie „Republican dick riders” wystąpiło w filmiku Kulinskiego około 1:10. Odnosi się ono do części elektoratu Partii Republikańskiej zawsze wiernego Trumpowi nawet wtedy, gdy hurtowo złamał swoje obietnice wyborcze. Przy tej okazji zapytałem SI:
Was Twardowski a cock rider?
No, Twardowski was not a "cock rider" in the modern, vulgar sense of the term. The legend of Twardowski describes him riding on a rooster as a magical means of transportation, not as a sexual act. He used this unusual method of travel as a way to demonstrate his magical abilities and to escape the devil, who was coming to collect his soul.
Na koniec dowcip Jona Stewarta o Elonie Musku, który niedawno zrezygnował z rządowej posady: „He took a break to make more family with his time”. Oto wyjaśnienie dowcipu po katalońsku: És tradicional dir que algú es pren un descans per passar temps amb la seva família, però Musk és conegut per tenir múltiples descendents de diferents dones perquè, com ell diu, vol que la humanitat sigui més sàvia després de la seva mort.

poniedziałek, 7 lipca 2025

28 lat później (28 Years Later)

W sequelu do 28 dni poźniej zombiaki biegały wokół wieży Eiffela, a tymczasem na początku tego filmu dowiadujemy się, że Europa - z wyłączeniem Wielkiej Brytanii - uporała się z nimi. Minął szmat czasu, a brytyjskie zombiaki wciąż żyją, a nawet rozmnażają się płciowo. Poza tym podzieliły się na podgatunki, niektóre są grube i powolne, inne bystre i silne, a koroną tych stworzeń są osobniki „alfa”, wyjątkowo żywotne i trudne do ubicia. Oczywiście bohaterowie zetkną się z takim okazem, którego na swój użytek nazwałem Panem Dyndolem, a dlaczego - tego nie zdradzę. Głównym bohaterem jest Spike, chłopiec ledwo co nastoletni, który mieszka w osadzie odgrodzonej od lądu okresowo zalewaną groblą. Warunki życiowe bliższe są średniowieczu niż współczesnej cywilizacji, żadnych komórek, zero prądu. Nie będę już pisał o tym, co zmotywowało Spike'a, by opuścić swoją bezpieczną siedzibę, ale tak uczyni, dzięki czemu obejrzymy sobie nowy zarażony świat. Cóż, wiemy z góry, że główny bohater ma licencję na przeżycie, więc musi wyjść cało z każdej opresji. Jedna z nich zdarza się parę minut przed końcem filmu, kiedy przychodzi mu z pomocą niespodziewany ratunek. Wyznam, że pierwszy film z serii, czyli 28 dni później, zadziałał na mnie zgodnie z intencją twórców, co jest o tyle dziwne, że żadne wampiry, ani wilkołaki mnie nie ruszają - tak jak nie boję się Wilka z bajki o Czerwonym Kapturku. Niemniej zombiaki z filmu Boyle'a były lekko uprawdopodobnione - i to już wystarczyło. Sequel też jeszcze na mnie zadziałał, ale ta trzecia odsłona już całkiem nie, a to dlatego, że te potworki stały się zbyt umowne. Jasne, że jest trochę napięcia, ale nie tyle, co kiedyś. Końcówka wygląda na zachętę dla widzów, aby pójść na kolejne film z serii. Czuję się zachęcony.

piątek, 4 lipca 2025

VIII Symfonia Mahlera w ICE

Ze zdziwieniem stwierdziłem, że ten utwór powstał już w XX wieku. Mahler zawsze wydawał mi się bliższy Beethovenowi i Wagnerowi niż Szymanowskiemu i Pendereckiemu. Dzieło bywa zwane Symfonią Tysiąca, co ma odnosić się do liczby wykonawców. W wersji Filharmonii Krakowskiej była to Symfonia Niecałych Czterystu, ale nie szkodzi. Nie sądzę, że większa liczba śpiewaków miałaby istotny wpływ. Wykonanie tej symfonii to spory wysiłek, więc zapewne nie jest wystawiana zbyt często. W ramach kącika spirytystycznego zwrócę się do Mahlera z pytaniem: Gustawie, czemu nazwałeś oratorium symfonią? Przed ósmą skomponowałeś parę uznanych klasycznych symfonii, więc wiesz, jakie są terms and condition, by zaliczyć dzieło do tego gatunku. Nazywając swoje dzieło symfonią wytwarzasz lekki zamęt w stosowaniu pojęć. Jeśli struktura twojego dzieła nie pasuje również do oratorium, to zapewniam cię, że do symfonii nie pasuje bardziej. Ale w końcu to nieważne, jak się nazywa, byle było dobre. Czy było? Tak, jeśli - jak ja - uwielbia się chóralne dynamiczne śpiewy, nawet jeśli po zakończeniu nie jestem w stanie zanucić żadnego charakterystycznego urywka (a po X Symfonii Beethovena każdy by umiał). Uprzejme ze strony organizatorów, że wyświetlali śpiewany tekst w polskim przekładzie. Na podstawie zapamiętanych fragmentów ustaliłem, że w pierwszej części śpiewali Hymn do Ducha Świętego ze słowami:
I wątłą słabość naszych ciał
Pokrzep stałością mocy swej
Potem było nieco dziwniej, nastąpiły herezje o bogom równorodzonej Maryi, która jest nazywana Boginią (!), a dalej chóry męskie, żeńskie, dziecięce i niebinarne śpiewnie zarzekały się, że „wieczna kobiecość nas pociąga hen”, co jest być może cytatem z Fausta Goethego, ale proszę w to zbyt ufnie nie wierzyć.

Zamieszczam komentarz polityczny

Oto obrazek [źródło].
Oto jeden z komentarzy do obrazka.
Mam swoje powody, żeby uważać, że komentarz jest zabawny, ale to, że chodzi o Trzaskowskiego, nie jest jednym z nich.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger