Z tej lektury wychodzi się odmienionym, mówi profesor Obirek, który w innym miejscu wyrażał podziw dla spójności światopoglądu ateistycznego (którego nie podziela). Krzyżowy ogień mnie nie odmienił, ale wcale nie żałuję, że przeczytałem. Główny temat książki to chrześcijańska apologetyka, czyli uzasadnianie prawdziwości przesłania Jezusa Chrystusa, z naciskiem na racjonalną stronę zagadnienia. Myśliciele od zarania zabierają głos w tej sprawie, przypomnijmy sobie choćby Pascala, który w Myślach długo nas przekonuje o racjonalności wiary chrześcijańskiej, ale w pewnym momencie stawia na „szaleństwo krzyża” niejako odsuwając wcześniejsze rozważania na bok. Uzasadniać wiarę można na dwa sposoby: uciekając się do lub uciekając od świętych tekstów. Ten drugi przypadek to na przykład dowody świętego Tomasza lub zakład Pascala - zawsze wtedy można zasadnie zapytać, czemu nie odnoszą się one do Allaha, Zeusa czy Kriszny. Jeśli natomiast chcemy się podeprzeć Biblią (lub inną święta księgą), to od razu staje przed nami karkołomne zadanie objaśnienia tysięcy głupstw, sprzeczności i potworności, które tam znajdziemy, a przecież to tekst natchniony od Boga. Głównym bohaterem książki jest Paul, asystent pastora Samuela w Los Angeles początku zeszłego wieku. Ten ostatni nie boi się urządzać teologicznych debat z ateistami i potrafi w nich wygrywać. Paul otrzymuje zadanie, aby chodzić od drzwi do drzwi zapraszając nowych wiernych i w ten sposób poznaje ateistę Jima, którego argumenty przeciwko wierze coraz mocniej trafiają Paulowi do przekonania. To nieco utrudnia rzetelne sprawowanie funkcji w kościele, przyznacie. Pierwsza debata wypadła raczej blado, więc przez prawie całą książkę czekamy na tę drugą, a tuż przed nią dochodzi do zwrotu akcji w najgorszym stylu oper mydlanych. Powieść jest napisana sprawnie, ale dobra literatura to jednak coś innego. Na pewno warto polecić książkę każdemu, kto chce poznać argumenty w dyskusji na temat Boga. Na racjonalnym polu walki teizm przegrywa, niemniej zakończenie powinno nieco zaniepokoić ateistów. Na koniec wspomnę o jednym z naczelnych argumentów Samuela. Skąd pochodzą prawa logiki? - pyta. Czy możliwe, aby to ludzie sami je wymyślili? Jeśli tak, to czemu są takie same wszędzie na świecie? Odpowiedź jest jasna, zostały nam dane od Boga. No dobrze, odpowiadam, ale zauważmy, że nie wiadomo, o jakiego Boga chodzi. W książce pada inna riposta. Nie należy mylić logiki z prawami logiki, jest z nią jak z grawitacją, która działa bez znajomości prawa powszechnego ciążenia.
[188]
Tomasz Jefferson powiedział: „Nie dzieje mi się żadna krzywda, jeśli mój sąsiad twierdzi, że jest dwudziestu bogów albo że nie ma żadnego boga. Ani mnie to nie okrada, ani nie łamie mi nogi”.
[196, wszystko zawdzięczamy Bogu]
- Słyszałem historyjkę o kobiecie uprawiającej ogródek. [...] Przechodzi obok pastor i mówi: „Czyż nie jest cudowne to, co Bóg potrafi zrobić w ogrodzie?”. Ona ściera pot z czoła i mówi: „Powinien był pastor widzieć ten ogród, gdy On miał go cały wyłącznie dla Siebie”.
[203, Jim do Paula]
Wszystko zależy od ciebie. Nie zamieniaj Sama, jako swojego autorytetu, na mnie. Autorytetem jesteś ty.
Strony
▼
sobota, 26 grudnia 2015
czwartek, 24 grudnia 2015
Grecja wypisuje się z cywilizacji chrześcijańskiej
Taki tytuł swobodnie uszedłby we Frondzie, gdyby rzecz jasna chcieli wspomnieć o tym, że w Grecji zalegalizowano związki partnerskie. Chociaż w porównaniu z gejami zabijającymi wolność w SZA - moja propozycja wypada blado. Zawsze wydawało mi się, że grecki Kościół ma pozycje tak silną, że podobne wybryki by tam nie przeszły, a tu niespodzianka. Poza tym, czy w Grecji nie ma większych zmartwień? Imigranci, morderczy dług... Przypomnijmy Szymborską, która miała większe zmartwienia, ale to jeszcze nie powód, żeby nie mieć mniejszych.
W kręgu czyli Der Kreis
Zaskakująca hybryda dokumentu z fabułą. To niby nic nowego, zdarzało nam się widzieć gadające głowy na przemian z amatorskimi scenkami, ale tym razem elementy fabularne są naprawdę dobrej próby. Dodajmy do tego ciekawy, bo mało mi znany temat roli Zurychu na gejowskiej mapie lat pięćdziesiątych i robi się całkiem intrygująco. Okazuje się, że pisemko dla gejów o tytule Der Kreis wydawane wtedy w Zurychu miało zasięg ogólnoeuropejski (chodzi naturalnie o tak zwaną Europę Zachodnią), a na doroczne imprezy ściągali geje nawet zza oceanu. Podobno to wtedy powstał pomysł, aby podobne inicjatywy organizować w SZA, a dokładniej w San Francisco. Działalność gejów w Zurychu nie budziła szczególnego zainteresowania władz kraju, ale do czasu. Po serii morderstw w homoseksualnej społeczności opinia publiczna zwróciła się przeciwko „odmieńcom”, bo to ich niemoralne prowadzenie się doprowadziło do takich skutków, jak argumentowano w mediach. Byli ofiarami, a stali się oskarżonymi. Historia opowiada o związku nauczyciela Matthiasa z występującym jako drag queen Röbim, których widzimy też we własnej, dużo starszej postaci, kiedy wspominają stare dzieje (i parę innych postaci również). Pod koniec filmu zrozumiemy, dlaczego na opowieść o tej właśnie parze zdecydowali się twórcy.
Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy czyli Star Wars: The Force Awakens
Zapowiedzmy, że opowiemy najlepszy dowcip, jaki znamy, a w trakcie opowiadania będziemy pękać ze śmiechu. Bywałem w takiej sytuacji jako słuchacz i oczywiście wydawałem z siebie rechot w stosownym momencie, żeby głupio nie wyszło. Nowe Gwiezdne wojny przypominają mniej więcej taki marnie opowiedziany dowcip, bo oczekiwania były napompowane niebotycznie, a poza tym znawcy mówią, że dobre. Niektórzy z nich dodawali, że film jest zbudowany z dobrze nam znanych klocków, a ten eufemizm oznacza w praktyce autoplagiat. Gdzieś na peryferiach galaktyki młoda osoba odkrywa w sobie moc, splot wypadków sprawia, że wyrusza w kosmos, a na jej drodze stanie czarny, zamaskowany sługus władcy ciemnej strony mocy. Oczywiście w detalach jest wiele różnic, parę wątków jest rozwinięciem tych z pierwszej trylogii, widzimy podstarzałych Hana Solo i Leię, ale Chewbacca trzyma się nadal bardzo dobrze, choć - jeśli czegoś nie pokręciłem - występował już w prequelu. Dziwne, że choć rebelianci odnieśli sukces, imperium wciąż dziarsko fika i znowu konstruuje śmiercionośne bronie, które muszą mieć słabe punkty. Skąd to znamy? Luke Skywalker przepadł gdzieś bez wieści, a na czele imperium stoi wielkogabarytowy, tajemniczy Snoke, którego historię zapewne poznamy w dalszych częściach. Jeśli scenarzyści zdobędą się na odwagę, aby odejść od autoplagiatu, zobaczymy na przykład scenę, w której nasz obdarzony mocą adept dowie się, że Snoke jest szwagrem jego stryjenki. I to byłby najlepszy dowcip, jaki znam.
środa, 16 grudnia 2015
Beata mówi bankowy!
Dzięki podatkowi bankowemu czeka nas El Dorado. To nic, że prawie na sto procent koszty poniosą klienci, a Węgry, które zrealizowały podobny pomysł, wycofały się z niego dość szybko, gdy skutkiem tego znacznie spadła liczba kredytów udzielanych przez banki. Poza tym władze kręcą też bicz na siebie, skoro podatek ma objąć także obligacje skupowane przez banki. Najlepsze jest jednak to, że z podatku mogą się wykręcić polskie oddziały banków zagranicznych przekazując obsługę kredytów do centrali (lub coś w tym stylu, mogłem pokręcić). Takiej opcji nie mają czysto polskie banki. Używając języka obecnej władzy mógłbym śmiało zasugerować, że planowany podatek jest wprowadzany na pasku obcych mocarstw przez zdrajców narodu polskiego.
Waldemar Bonkowski postuluje
Cytuję za źródłem:
Waldemar Bonkowski, senator Prawa i Sprawiedliwości, nawołuje do odebrania Oldze Tokarczuk honorowego obywatelstwa Nowej Rudy. Jego zdaniem wypowiedzi pisarki stoją w sprzeczności z założeniami polskiej polityki historycznej.Bo program partii programem narodu, jak głosił niegdysiejszy slogan, który wrył mi się w mój chłopięcy podówczas umysł. Podobno w PiS-ie odsetek byłych partyjniaków jest większy niż w innych ugrupowaniach - to by coś wyjaśniało.
Magic Mike XXL
W kategorii komedia, do której niby zalicza się ten film, jest to dość marne osiągnięcie, bo poza połówką jednego dialogu mamy więcej wzruszeń ramionami niż wzruszeń komediowych. W jakiej kategorii byłby to lepszy film? Najprędzej chyba wśród rozerotyzowanych filmów o pretekstowej fabule, w których dominuje męska nagość, a raczej półnagość powszechnie znanych aktorów. Tytułowy Mike odszedł z biznesu estradowego, ma swój mniej ekscytujący interes, ale wkrótce się okazuje, że tęskni za dawnym życiem. Rusza więc w trasę z dawnymi kolegami, niestety już bez Dallasa granego przez McConaughey w pierwszej części. Poznaje po nocy jakieś panny, które niczym trzy siostry Czechowa marzą o wyjeździe do Nowego Jorku i niby tam jadą, a dzień później Mike widzi je w domu mocno wyluzowanej damy z południa SZA, w tej roli Andie McDowell. Jest to jeden z przystanków w odysei naszej gromadki, po drodze zdarza im się najgłupszy wypadek samochodowy, jaki dane mi było widzieć. Celem jest występ na niesławnym festiwalu męskich grup striptizerskich, a główna oś dramatu to dylemat, czy wystąpić z rutynowym programem, a może spróbować czegoś nowego? Dylemat fascynujący. Kluczowy występ oglądamy praktycznie w całości, ale jakoś bez tego entuzjazmu, którym emanował wielotysięczny tłum napalonych kobiet. To ja przepraszam, ale byle reklama bardziej na mnie działa.
Facet idealny czyli Love or Whatever
Idź na miasto, zabaw się, poznaj kogoś - mówi swojej klientce terapeuta Corey. Kobieta po ciężkich doświadczeniach zerwanego związku korzysta z rady i podrywa młodego napakowanego faceta, który akurat jest tym samym facetem, z którym Corey dzieli stół i łoże - a to niespodzianka! Akcja się rozwija, Corey wkrótce popada w taki stan, że lekarzu, lecz się sam. Na szczęście geje mogą posłużyć się Grindrem, który sprawnie pozwala znaleźć romantyczną duszę w okolicy (duszę, hm, tak, tak) i w ten sposób Corey pozna tytułowego faceta idealnego Pete'a z nieodzownymi atrybutami współczesnego ideału, czyli piękną muskulaturą i subtelną, monogamiczną duszą. Gdyby Corey tak po prostu wpadł w objęcia Pete'a i wyznałby odwzajemnioną miłość, nie było o czym robić filmu. Najpierw Corey wpadnie okrutnie się w oczach Pete'a ośmieszając, bo miłość nieokupiona płaczem i spazmami byłaby zbyt życiowa na potrzeby fabuły. Nie zdradzając zbyt wiele jeszcze dopowiem, że całkiem nieźle finansowo wypadł Corey na znajomości z Pete'em, bo ideały mają skłonność do wydawania niezłych sumek na szlachetne w swoim mniemaniu cele. A przecież ideał bez zapasu gotówki byłby raczej niepełny.
Monika Płatek robi punkt
Powtórzę własnymi słowami, bo nie bardzo mi się chce odszukiwać nagranie. Profesor Monikę Płatek irytuje porównywanie Kaczyńskiego do Orbána, ale nie chodzi o to, że Orbán sprawuje władzę faktycznie, a Kaczyński pociąga za sznurki swoich marionetek. Orbán, mówi Płatek, nie łamał węgierskiej konstytucji, ale zmienił ją dysponując konstytucyjną większością. I na tym polega główna różnica.
środa, 9 grudnia 2015
sobota, 5 grudnia 2015
Cezary Michalski twierdzi
[Z]e zniszczenia PSL-u mogą się cieszyć wyłącznie idioci. Będzie ono bowiem oznaczało oddanie polskiej wsi już wyłącznie pod zarząd twardej prawicy i radiomaryjnego Kościoła. [x]
AsapSCIENCE śpiewa a capella
Chłopcy prowadzą vlog o nauce i robią to nieźle. Ale tego się po nich nie spodziewałem.
Dumni i wściekli czyli Pride
Być może kluczem do zrozumienia poparcia Krystiana Legierskiego dla Andrzeja Dudy, kandydata na prezydenta mocno homofobicznej partii, byłoby założenie, że obejrzał sobie ten film i wyciągnął wnioski. Jaka szkoda, że chwilowo nie możemy się spodziewać kolejnych protestów dyskryminowanego przez władzę Radia Maryja, więc nie będzie ruchu poparcia gejów dla ojca redaktora-dyrektora. Podsuwam pomysł: stańmy w obronie rządowej większości bezpardonowo atakowanej przez opozycję i polskojęzyczne media. Obecna władza zapewne będzie zakłopotana takim ruchem, podobnie jak górnicy strajkujący za czasów Thatcher, o których opowiada nam film. Gdyby zadziałał mechanizm w nim opisany, w przyszłych wyborach prawa dla gejów zostałyby zapisane w programie PiS-u, tak jak stało się to w przypadku brytyjskiej Partii Pracy, a dużo później - ale jednak! - brytyjskich konserwatystów, współtworzących obecnie z PiS-em frakcję w europarlamencie. Kiedy gej Mark, jeden z głównych bohaterów Dumnych i wściekłych, wpada na pomysł pomocy dla górników, nie podejrzewamy go o koniunkturalizm. Akcja udaje mu się lepiej niż sądził, choć oczywiście bywało trudno, bo nie wszystkie starsze panie z walijskiej prowincji reagowały przyjaźnie na wizyty gejów. A ci po wielu latach bojów o swoje prawa znacznie lepiej od górników znali swoje prawa obywatelskie, ale nie tylko tą wiedzą pomagali protestującym. Dla Walijczyków być może jeszcze ważniejsza była świadomość, że ktoś w stolicy przejmuje się ich losem. Zapewne tak jak dla Słupczan, którzy wybrali Biedronia na prezydenta miasta.
Innego końca nie będzie?
Postanowiłem poważnie ograniczyć wpisy dotyczące polityki, bo zbyt wiele ich tu zamieściłem. Od czasu do czasu oczywiście znieważę prezydenta lub kogoś zacytuję, a na pewno będzie co cytować, bo ludzie nowego obozu władzy są uzdolnieni. Przedstawiciele ancien régime'u byli mniej kreatywni. Według Ziemkiewicza Ewa Kopacz powiedziała, że „nie ma zgody na ograniczanie demokracji tak długo, jak długo Platforma Obywatelska jest w opozycji”, ale to jest raczej wyssane z fiuta, więc się nie liczy. Od Wielowieyskiej wiem, że minister Morawiecki pytany o finansową podstawę działań rządu, która zapewni wprowadzenie obietnic przedwyborczych w życie, rzekł:
Obserwując działania obecnej większości parlamentarnej w sprawie Trybunału Konstytucyjnego nie dziwię się zbytnio. Kiedy Chirac objął rządy we Francji, na samym początku zadecydował o przeprowadzeniu podwodnych prób bomby atomowej na odległym atolu. Cały świat zatrząsł się z oburzenia, ale kto mu to pamiętał przy reelekcji parę lat później? Niepopularne posunięcia trzeba robić tuż po zdobyciu władzy. Naturalne jest teraz pytanie, czego mamy się spodziewać po serii wybryków? Spokojnych rządów przez cztery lata? Komedii lub tragedii? To się okaże, a sądząc po poprzedniej próbce rządów PiS-u stawiałbym na groteskę. Elementy groteskowe już mamy, skoro twarzą PiS-u w batalii o trybunał stał się poseł Piotrowicz, niegdysiejszy prokurator stanu wojennego. Ale mój ci on jest, czyli brzydko mu to wypominać, ale innym można (jak np. sędzi, która uniewinniła minister Gilowską w rządzie PiS-u od zarzutu agenturalności, ale niezbyt panegirycznie uzasadniła wyrok - bo jak jej to wypomniano, była córką peerelowskiego komunisty). Kto wie, być może nasza demokracja wytrzyma rządu PiS-u, a może nie. Może stanie się tak, jak w Piosence o końcu świata, będzie się działo na naszych oczach, a nawet tego nie zauważymy. I innego końca nie będzie. Lub jak w Inwazji jaszczurów, kiedy śmieszne gady się zalęgły na końcu świata, a gdy już opanowały cały, nadal nikt nie wiedział, w którym momencie już nie można było tego powstrzymać. Popadam w ton katastroficzny, ale tak naprawdę myślę, że w najbliższej przyszłości czeka nas Kraina Grzybów skrzyżowana z Muppet Show.
kluczowe jest dla mnie budowanie horyzontalnych mechanizmów koordynacji polityki gospodarczej.Jest to myśl piękna, od siebie dodam, że nie tylko na budowanie mechanizmów horyzontalnych, lecz także na wzmacnianie podstawowych struktur i strategizację priorytetów należałoby położyć nacisk (gorąco polecam książkę, z której wziąłem te hasła). Nie wiem do jakiego stopnia można za członka obozu nowej władzy uznać Kornela Morawieckiego, ojca wspomnianego wyżej ministra, który z trybuny sejmowej oznajmił:
prawo jest ważną rzeczą, ale prawo to nie świętość… nad prawem jest dobro Narodu!I jeszcze dostał oklaski? Tego rodzaju piękne myśli były fundamentem hitlerowskich Niemiec lub stalinowskiej Rosji. Morawiecki popisał się także podobno wzruszającą wizją nowej konstytucji, która zapewniłaby Polakom raj na ziemi. Większość tych szlachetnych postulatów jest już ujęta w obecnej konstytucji, ale to nic. Dość naiwny jest pogląd o cudownym i bezpośrednim wpływie konstytucji na życie obywateli. Konstytucja w PRL też była pełna wzniosłych zapisów, a podejrzewam, że w innych, bardziej krwawych reżimach nie było gorzej pod tym względem.
Obserwując działania obecnej większości parlamentarnej w sprawie Trybunału Konstytucyjnego nie dziwię się zbytnio. Kiedy Chirac objął rządy we Francji, na samym początku zadecydował o przeprowadzeniu podwodnych prób bomby atomowej na odległym atolu. Cały świat zatrząsł się z oburzenia, ale kto mu to pamiętał przy reelekcji parę lat później? Niepopularne posunięcia trzeba robić tuż po zdobyciu władzy. Naturalne jest teraz pytanie, czego mamy się spodziewać po serii wybryków? Spokojnych rządów przez cztery lata? Komedii lub tragedii? To się okaże, a sądząc po poprzedniej próbce rządów PiS-u stawiałbym na groteskę. Elementy groteskowe już mamy, skoro twarzą PiS-u w batalii o trybunał stał się poseł Piotrowicz, niegdysiejszy prokurator stanu wojennego. Ale mój ci on jest, czyli brzydko mu to wypominać, ale innym można (jak np. sędzi, która uniewinniła minister Gilowską w rządzie PiS-u od zarzutu agenturalności, ale niezbyt panegirycznie uzasadniła wyrok - bo jak jej to wypomniano, była córką peerelowskiego komunisty). Kto wie, być może nasza demokracja wytrzyma rządu PiS-u, a może nie. Może stanie się tak, jak w Piosence o końcu świata, będzie się działo na naszych oczach, a nawet tego nie zauważymy. I innego końca nie będzie. Lub jak w Inwazji jaszczurów, kiedy śmieszne gady się zalęgły na końcu świata, a gdy już opanowały cały, nadal nikt nie wiedział, w którym momencie już nie można było tego powstrzymać. Popadam w ton katastroficzny, ale tak naprawdę myślę, że w najbliższej przyszłości czeka nas Kraina Grzybów skrzyżowana z Muppet Show.
sobota, 21 listopada 2015
Agnieszka Romaszewska-Guzy wychodzi ze studia
Wyszła, bo najwyraźniej obraziła się na Michalskiego, który brzydkie rzeczy mówił o jej ojcu. Audycja jest tutaj, opis tutaj, a ja do tej pory nie wiem, o co się obraziła. Nie można twierdzić, że senatorowi Romaszewskiemu nie przeszkadzał sędzia Kryże w niegdysiejszym rządzie PiS-u i przystawek? Znane jest jakieś publiczne wystąpienie Romaszewskiego w tej sprawie? Być może rozmawiał o tym prywatnie z córką w tonie dezaprobaty, ale to mu chwały nie dodaje. Co do jednego mam pewność: Michalski mógł nie wspomnieć o Romaszewskim, bo w zasadzie nie o nim była mowa. Ale wspomniał, bo jest złośliwą małpą. Swoją drogą, Romaszewska-Guzy w czasie rozmowy o PiS-ie prezentowała typową postawę wiernej akolitki, skłonnej nie tylko do wybaczania brzydkich zachowań ukochanej partii, ale nawet do wypierania ich z pamięci. Coś delikatne te kobiety w Polsce. Pamiętamy Wandę Nowicką, która ostentacyjnie wyszła ze studia podczas dyskusji. A jej, jako politykowi, naprawdę nie wypadało.
Przekonamy się, jak rządzi PiS?
Odpowiadam od razu: raczej nie. Jest możliwe, że ktoś zmieni poglądy obserwując poczynania nowej ekipy i stanie się jej zwolennikiem lub przeciwnikiem, choć wcześniej miał inny na jej temat pogląd. Znam taki przypadek we własnej rodzinie z czasów poprzednich rządów PiS z przystawkami. Zwłaszcza te przystawki okazały się zbyt ciężkostrawne. Zdecydowana większość jednak ma wyrobione zdanie, hołubi je i pielęgnuje i nigdy go nie porzuci - dotyczy to zarówno oponentów, jak i stronników. Ja oczywiście zapisuję się do tej pierwszej grupy, a powodów widzę niemało. Nieważne, jak bym to uzasadniał, to już wystarczy, żeby wpisać mnie do nurtu antypolskiego i antypatriotycznego, więc moje argumenty, jakiekolwiek są, będą z góry oddalone. Nawet gdyby na czele polskiej „prawicy” stał jowialny starszy pan, a mowa jego byłaby łagodna i rozsądna, nie miałby mojego poparcia, bo po prostu nie zgodzilibyśmy się w kwestiach podstawowych. O pierwszych rządach PiS w latach 2005-2007 napisano całe tomy, dla mnie najdziwniejsze było sprzeniewierzenie się hasłu „Polski socjalnej”, w imię której rękami Zyty Gilowskiej obniżano podatki, zlikwidowano składkę rentową i trzeci próg podatkowy oraz zrobiono prezent dla dzieci Kulczyka poprzez zniesienie podatku od spadków. Jest to hardkorowy liberalizm, którego nawet w SZA nie uświadczysz. Pomijam już te liczne głupkowate konferencje prasowe Ziobry ze słynną niszczarką, sędziego Kryże w rządzie czy nocne rozmowy Lipińskiego z posłanką Beger. Buntownicza Solidarność skuliła ogonek i pozwoliła zlikwidować parę kopalni, bo rządził jej ukochany PiS. Teraz też zapewne pozwoli „wyciszyć” parę nowych. Z obecnych osiągnięć nowej władzy do gustu przypadła mi wypowiedź z exposé nowej premier. Będziemy ostro zwalczać lobbing przy tworzeniu prawa - powiedziała lobbistka SKOK-ów. Numer z Macierewiczem, który absolutnie nie miał być szefem MON-u, już przełknęliśmy, a teraz mamy niezły kwiatek w rządzie w postaci wiceministra od infrastruktury, czyli dróg między innymi, który w ciągu paru lat dwukrotnie stracił prawo jazdy. Aha, jeszcze i to. Wojewodowie teraz już nie muszą mieć stażu pracy w administracji, żeby objąć urząd. Wystarczy „rękojmia należytego wykonywania obowiązków”. Najlepiej od proboszcza. Pokażcie mi zwolennika PiS, który przez to zwątpi. Chociażby odrobinę.
Mój brat jest jedynakiem czyli Mio fratello è figlio unico
Nie jestem znawcą Włoch, ale podejrzewam, że w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia rządziła tam chadecja na przemian z jakąś łagodną lewicą. Tymczasem pod tą oficjalną kołderką nieźle się kłębiło, bo prawdziwe emocje wywoływały inne poglądy. Przyglądamy się życiu dwóch braci, którzy ideowo stoją po dwóch stronach barykady - przynajmniej początkowo. Młodszy z nich, Accio, uległ wpływowi faszystów, podczas gdy starszy, Manrico, walczy pod czerwonym sztandarem. Powinni się nienawidzić, ale nie, jakoś się dogadują, choć momentami bywa ciężko. Zadziorny Accio domaga się wszem i wobec szacunku dla swoich poglądów powołując się na demokrację, ale niedługo potem na własnej skórze przekonuje się, jak ideę wolności słowa rozumieją jego koledzy partyjni, kiedy obcesowo potraktował partyjnego bossa. Inne metody faszystów też nas nie zaskakują, a przecież włoscy komuniści też mieli nieco na sumieniu. Czerwone Brygady nie wzięły się znikąd. Tego w filmie już nie zobaczymy, a jeśli już - to w postaci delikatnych aluzji. Generalnie jest to opowieść o dorastaniu z typowymi sytuacjami, które znamy na przykład z Przedwiośnia (na starej piczy... :-). Oczywiste jest skojarzenie z Wiekiem XX, choć tragiczny finał przerywa zmagania bohaterów, inaczej niż u Bertolucciego. Jeśli ktoś jest ciekaw, polecam fragment uwspółcześnionej Ody do radości, która płynnie przechodzi w pieśń komunistów Bandiera Rossa [ten link ma prowadzić do pięćdziesiątej szóstej minuty filmu].
piątek, 20 listopada 2015
Znieważam aparatczyka partyjnego
Aparatczyk partyjny bardzo dobrze spisuje się w swojej roli. Wyliczmy jego zasługi: przewlekanie przyjęcia przysięgi sędziów wybranych do Trybunału Konstytucyjnego, dytyramb na cześć Prezesa wygłoszony przy okazji wyznaczenia jakiejś pani na prezesa rady ministrów („świadectwa wielkości są jednoznaczne” [x]), ułaskawienie Mariusza Kamińskiego od nieprawomocnego wyroku, żeby sądów nie męczyć, a na koniec - ekspresowe podpisanie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, która ma pomóc wprowadzić do tego grona właściwych ludzi. Dzięki temu wszystkie te zwyczajowe korowody z uchwalaniem nowego prawa udało się skrócić do doby.
Konrad Szymański oczekuje gwarancji
Dawno, dawno temu, czternastego listopada po ataku terrorystów w Paryżu Konrad Szymański, kandydat na ministra (teraz już minister) do spraw europejskich w rządzie Szydłowej, oznajmił, że sytuacja się zmieniła, więc uchodźców w Polsce możemy przyjąć tylko wtedy, gdy będziemy mieć zapewnione gwarancje bezpieczeństwa. Moment na takie wypowiedzi nieszczególny, bo to oznaczałoby, że radź sobie sama, Europo, z imigrantami, w szczególności Francjo, ty też. Najciekawszą dla mnie kwestią są właśnie te gwarancje bezpieczeństwa. Kto je ma nam dawać? Jakiś urzędnik unijny? Służby specjalne Grecji lub Włoch? Wyobraźnia podsuwa mi urzędnika w Atenach, który zamawia pieczątkę o treści „gwarancja bezpieczeństwa” i przybija ją wszystkim imigrantom jak leci, byle mieć ich z głowy. Udzielanie gwarancji jest najprostszą w świecie sprawą, o czym się przekonałem już wtedy, kiedy minister Łybacka podpisała jakiś świstek i stwierdziła, że od tego w szkołach będzie bezpieczniej.
czwartek, 12 listopada 2015
Anna Surówka-Pasek mówi
Prezydent jest człowiekiem, który wsłuchuje się w głos narodu.To powiedziała podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, Andrzeja Dudy. Ja nawet mam nadzieję, że do wsłuchiwania się kancelaria zatrudni profesjonalistów. Maciej Wąsik by się nadał.
wtorek, 10 listopada 2015
Podła! Na pasku kłamstw mnie wiodła!
Jarosław Gowin okazał się jednak zbyt subtelny na siłowy resort, więc mimo mocnego dementi sprzed wyborów w wykonaniu Beaty Szydło kandydatem na szefa MON-u został Macierewicz. Tym samym Szydło i Gowin są umoczeni w tym przedwyborczym kłamstwie i żadne tłumaczenia, że inaczej wybrał, tego nie zmienią. Nieźle jak na ekipę ludzi uczciwych i kompetentnych. Od Wróbla wiem, że nawet Gursztyn widzi problem [3:20]. Żeby nie skończył jak Igor Janke, który kiedyś wkurzył Kaczyńskiego pytaniem o to, czy Tusk nie jest patriotą. To w ogóle dość intrygujące pytanie, czy można być patriotą nie głosując na PiS. Są to przecież ludzie kryształowi i zawsze gotowi podesłać rządową furę po wysłanników ojca dyrektora-redaktora, jak to zrobił niegdyś Jurgiel, którego znowu witamy w rządzie. Mnie szczególnie bawi Zybertowicz, którego najczęstszą odpowiedzią na zarzuty wobec nowej władzy jest przytaczanie przykładów wpadek poprzedników w rządzie. W tamtym szambie też śmierdzi, mówi nam Zybertowicz i nawet nie wie, jaki jest przez to śmieszny.
niedziela, 8 listopada 2015
Spectre czyli Spectre
Prawo regresji do średniej zapewnia nas, że po dokonaniu szczególnie dobrym lub złym przychodzi czas na przeciętne. Poprzedni Bond niezwykle mi się spodobał, więc tym razem jest lekkie rozczarowanie, z naciskiem na lekkie. Ciekawe, że z kultury brytyjskiej akurat Bond zrobił taką karierę, nie Rewolwer i melonik czy Kosmos 1999 (według niego Ziemia już od parunastu lat nie ma Księżyca, trzeba by to uczcić). Trochę nie udało się z głównym przeciwnikiem Bonda, który miał być złowrogą siłą kreującą wielu poprzednich antagonistów 007. Powinien być więc szczególnie zatrważający, a wyszedł nieco groteskowy - włączając w to główny motyw jego działań, czyli uraz do przybranego brata, którego faworyzował tatuś. Jak to zwykle bywa, chodzi o władzę nad światem, którą zapewni aktywacja sieci inwigilującej praktycznie wszystkich i wszędzie. To marna nowinka, niemal dwadzieścia lat temu już o tym kręcili filmy. Poza tym brytyjski wywiad ma być przeorganizowany, zniknie MI6, diabli wezmą M. Do tego dojść nie może, choć Bond działa praktycznie nielegalnie, ale jak to zwykle bywa - po serii niebywałych ucieczek i pościgów wróg zostaje pognębiony. Świetny jest wstęp do filmu ze świętem zmarłych w stolicy Meksyku z helikopterem konwulsyjnie latającym nad tłumami. Bardzo podoba mi się odświeżona koncepcja Q, młodego geniusza z jego sarkastycznymi wymianami zdań z Bondem. Świat ocalał, ale cieszyć się nie ma z czego, skoro w finałowej scenie Bond odjeżdża w siną dal ze swoją dziewczyną. Czyżby Craig na serio mówił, że nigdy więcej? Jeśli nie on, nic nie szkodzi. Bond est mort, vive le Bond!
Jurassic World czyli Jurassic World (co?!)
Nie przetłumaczyli tytułu na polski? Naprawdę? Jestem na tyle dorosłym dzieckiem, że pamiętam pierwszy film z cyklu jurajskiego, czyli z roku 1993. Jako jeszcze młodsze dziecię bardzo interesowałem się dinozaurami, więc moda na nie wywołana filmem nieco mnie dziwiła, bo temat jest sam w sobie fascynujący, nie trzeba mi było do tego żadnych dodatkowych podniet. Czy wiecie na przykład, że dystans czasowy między pierwszymi a ostatnimi dinozaurami jest większy, niż dystans między nami a ostatnimi? Już pierwszy odcinek z cyklu miał tę zasadniczą wadę, że był filmem adresowanym do dzieci, ale średnio nadającym się dla dzieci. Tak jest również w tym przypadku. Interes z dinozaurami na wyspie radzi sobie dobrze, widzimy tłumy odwiedzających, świetną organizację i infrastrukturę, ale żeby zainteresowanie nie słabło, muszą być ciągle nowe atrakcje. Więcej krwi, większe potwory - co w paradoksalny sposób odnosi się do samego Jurassic World. Wyhodowali zatem dinozaura-mutanta, który nigdy w naturze nie istniał, i od początku wiemy, że będzie się działo. Schemat akcji jest w zasadzie powtórką z Parku jurajskiego, przy czym dla mnie główną atrakcją było uwolnienie paskudnych latających drapieżników, które mogły się cieszyć dużą ilością pożywienia w postaci kłębiących się tłumów ludzików. Coś jakby z Hitchcocka, ale bez tych subtelności, samo mięso bez przybrania. Przy parku swoje lody kręcą wojskowi, którzy chcieliby wykorzystać słodkie dinusie w warunkach bojowych. Przeważają tępe żołdaki, ale są wyjątki, bo jest wśród nich Chris Pratt, któremu kibicuję z powodu znajomości z Parks and Recreation. Czy będzie kontynuacja? Nie wątpię, bo dinozaury nie lubię, jak się film kończy, co wiemy z odcinka z roku 1997, kiedy Julianne Moore robiła zdjęcia spokojnym olbrzymom, które wkurzyły się dźwiękiem przewijanego filmu w aparacie. Młodsze dzieci proszone są, aby znalazły sobie jakiegoś starca, który im wyjaśni, w jaki sposób kiedyś zdjęcia robiło robiło się na taśmie.
Klucz do wieczności czyli Self/less
Trzeba przyznać, że tytuł angielski to zagwozdka dla tłumaczy, więc nie dziwię się średnio udanemu tytułowi polskiemu. Ta wieczność niby dlatego, że można, proszę pani, zawartość jednego mózgu przelać w drugi, o ile się takowym dysponuje. Wieczność kiepska, skoro mamy wiele prostych sposobów na zniszczenie mózgu (lub bardziej wyrafinowanych w stylu Lectera), a z martwego mózgu już nic wydobyć się nie da. Tak, ale skąd brać te mózgi w nowych ciałach? Umierający na raka geniusz Damian ma odpowiednią sumę, którą może przeznaczyć na tę procedurę, i nie ma wielkich skrupułów, bo jak mu rzekli, ciało jest wyprodukowane przez fachowców. Już z trailera wiemy, że nie, jest to ciało nadobnego Reynoldsa, które miało swoje życie i swoje wspomnienia, a jak się okazuje - z przeszczepem jaźni jest jak ze zwykłymi przeszczepami - może być odrzucony. Główna oś akcji to ciąg zdarzeń prowadzący Damiana do ustalenia, kim był poprzedni użytkownik ciała, a komplikacje polegają na tym, że firma dokonująca takich nielegalnych, ale dobrze płatnych przeszczepów nie życzy sobie, aby wieści o jej działaniach zataczały szersze kręgi. Nic dziwnego, że trup się zaścieli. A biorąc pod uwagę inne wątki w efekcie dostaliśmy klasyczny melodramat sensacyjny. Jeśli nikt do tej pory nie ukuł takiego terminu, to jestem pierwszy i klękajcie narody.
środa, 4 listopada 2015
Beata Szydło pozdrawia z urlopu twórców jej rządu
Jeśli już o Pasolinim mowa, to wspomniano o nim w radiu z okazji czterdziestej rocznicy śmierci. Z jego dokonań wymieniono Ewangelię według świętego Mateusza i Salò, czyli 120 dni Sodomy. Mam teraz nadzieję, że nasz katolicki naród zaintrygowany tą rekomendacją rzuci się do oglądania.
poniedziałek, 2 listopada 2015
Wtorek, po świętach czyli Marţi, după Crăciun
Pod wieloma względami byłby to całkiem przeciętny film. Historię zdrady małżeńskiej przewałkowano już na tyle sposobów, że co tu można dodać nowego? Nie ma tu nic ponadto, żadnej intrygi kryminalnej, politycznej, czy choćby satyrycznego podtekstu. A jednak poleciłbym ten film ludziom spragnionym dobrego aktorstwa. Niegdyś reżyser Żuławski wyśmiewał aktorów polskich, którzy w szkołach aktorskich nabywają okropnej maniery i rzadko kiedy udaje im się z niej wyleczyć. Wtorek nie jest filmem dla każdego, podejrzewam, że nie dla mojej mamy, która bez problemu połyka amatorski teatrzyk z Anną Marią Wesołowską. Zobaczcie więc, jak Paul zdradzał swoją żonę Adrianę i co z tego wyszło. Twórcy filmu mieli raczej skromne ambicje, ale zrealizowali je z nadmiarem. Ciekawostką jest to, że w nadzwyczaj pruderyjnym jutubie udało się pokazać całkiem konkretną nagość. Pod tym względem nie należy się zanadto napalać. Panna Raluca może i jest powabna, ale Paul, choć niegdyś zapewne przystojny, ma typową sylwetkę czterdziestolatka. Pamiętajmy, że jutub kiedyś zdjął filmik z facetem, który chodził goły po Castro, choć krocze miał nienagannie wypikselowane. Sala kinowa ma jakieś chody w jutubie, chyba wiedzieli z kim się trzeba przespać...
Jak wyprostował się płot
Typowy początek powinien brzmieć: witajcie w Polsce. Jednak nie sądzę, że to, co tu zaraz opiszę, to specyficznie polska specjalność. Zatem witajcie na Ziemi? Nadal uważam, że jeśli gdzieś w kosmosie jest rozumne życie, to i tak będzie miało swoje głupkowate wyskoki. Witajcie w kosmosie. Moi rodzice mieszkają na wsi w miejscu, gdzie akurat się kończy asfalt, a naprzeciwko jest posesja z domem i paroma arami trawy ogrodzonymi płotem, który w miejscu skrzyżowania z inną uliczką był jakieś pół metra przesunięty na teren posesji. Postawiono tam hydrant, a co ważniejsze - ułatwiało to manewrowanie większym pojazdom. Tego lata właściciel domu z polanką, który tylko okazjonalnie przyjeżdża w to miejsce, postanowił płot wyprostować. Tym samym hydrant znalazł się za płotem, trudniej jest robić zakręty, a jednolity płot sztachetowy stał się obrzydliwą sztachetowo-drucianą hybrydą z koszmarną łatą ad-hoc z drutu, bo nie starczyło na całość. Kosztowało to wiele wysiłku i pieniędzy. Z pewną dozą niekonsekwencji przyjdzie mi przyznać rację Szczerkowi.
sobota, 31 października 2015
Wychowanie panien w Czechach czyli Výchova dívek v Čechách
Tytuł czeski jest zabawny, jak to zwykle bywa. Przez pół filmu nieco się dziwiłem temu, co oglądam, bo rok premiery w Polsce to 2007, ale sama produkcja powstała dziesięć lat wcześniej. Zmiana niewielka, ale w erze telefonów komórkowych parę rozwiązań fabularnych musiałoby trafić do kosza. Nie wiem jak kogo, ale mnie dziwią sytuacje, kiedy ktoś musi korzystać z budki telefonicznej lub pilnie ściągać pracownika z wakacji wysyłając po niego swojego goryla. Film powstał na podstawie książki, która jest autorefleksyjna, że hej, i jak nic omówiłby ją Browarny w swojej dysertacji, gdyby nie ten szczegół, że to dzieło nie jest wykwitem pisarstwa polskiego. Już na samym początku, kiedy główny bohater, pisarz Oskar, otrzymuje ofertę pracy od biznesmena-gangstera Krala, jesteśmy uprzedzeni, że teraz sobie pofantazjujemy. Oskar otrzymuje zadanie rozwijania talentu literackiego panny Beaty, córki Krala. Sprawa jest ciężka, bo dziewczę właśnie przeżyło zawód miłosny, ale jej ukochanemu było po prostu miłe życie, bo tatusiowi mało się podobał. Leży skąpo odziana w półmroku, pali papierosy i wypowiada pół zdania dziennie. W zasadzie wiemy, do czego dojdzie między Beatą i Oskarem, który żonaty jest i dzieciaty, więc naprawdę nie powinien. To wszystko takie niby fantazje, fikcja literacka, fikcja filmowa, ale kto tam wie, zakończenie jest niejednoznaczne, albo ja już zbyt śpiący byłem. Po filmie Basen też byliśmy nieco ogłupiali w podobny sposób. Film obejrzałem w wersji czytanej, legalnie na jutubie. Biedny lektor miał sporo wyzwań przed sobą, bo musiał czytać wplatane w film sentencje znanych osób, a nie wiedział, że imię Russella, czyli Bertrand, nie należy wymawiać z francuska. Największy ubaw miałem, kiedy lektor odczytał myśl osoby, której nazwisko brzmiało „lek”, a był to S.J. Lec. Sprawdźcie sami, 1:34:40.
What does the fox say?
Premier in spe, Beata Szydło, została już poinformowana o składzie swojego rządu [30:05]. Dowiedzieliśmy się o tym od Tomasza Lisa, a ponieważ z zasady nie wierzymy w niezdementowane pogłoski, w tę nie mamy powodu wątpić. OŹI, czyli osobowym źródłem informacji miał być anonimowy pisior z kręgów zbliżonych do.
czwartek, 29 października 2015
Śmierć fabuły nadchodzi
Ten wpis będzie spoilerem, ale tylko na życzenie. Oglądam ci ja serial o dziwnym chłopcu z oczyma żaby, w jego życiu znienacka pojawia się starszy facet, który mógłby być jego tatusiem, i wprowadza go do grupy terrorystycznej (w pewnym uproszczeniu), w której są inne postaci, między innymi dość pewna siebie dziewczynka. Przez parę odcinków coś się tam dzieje, są problemy, seks i narkotyki, a nawet zgon, aż tu nagle dowiadujemy się, że starszy facet jest prawdziwym tatusiem, tyle że wymyślonym, bo istnieje tylko w wyobraźni chłopca, gdyż oryginał wyzionął kopytka (©Kwiatek). A dziewczynka okazuje się siostrą chłopca i tatusia oczywiście nie widzi, bo jest to normalna dziewczynka, choć pewna siebie. Jakieś nowe mistrzostwo tu zaliczyliśmy, nowy Rubikon przekroczyliśmy, choć po Lincolnie-pogromcy wampirów nic nas nie powinno dziwić. Jaki to serial
Trybunał Konstytucyjny orzekł o kwocie wolnej od podatku
Kwestia jest dość subtelna i po wysłuchaniu paru opinii mam pewien mętlik. Kwota wolna od podatku podobno wcale nie musi być ustanowiona, ale jeśli już jest, to powinien istnieć mechanizm jej podnoszenia, który odciążyłby obywateli przygniecionych podatkami. Przyjmijmy na moment, że propozycje Platformy O. sprzed wyborów spełniały swoją funkcję lepiej niż podniesienie kwoty wolnej od podatku, przez co rozumiem sytuację, w której ludzie rzeczywiście ubodzy płaciliby mniejsze podatki, a pozostali - jak do tej pory. Zauważmy, że kwota wolna powoduje, że całe rzesze ludzi płacą mniej, i ci biedni, i ci mniej biedni. Po co więc bronić rozwiązań, które są mniej efektywne? Większa kwota wolna to mniej przychodów dla państwa, więc mniejsze możliwości działań socjalnych. Nie znam trybu pracy trybunału, ale śmiem wątpić, że zasiadają w nim eksperci ekonomiczni, albo chociażby wzywa się ich na konsultacje. Ja bym poprosił trybunał na przykład o wprowadzenie teorii przestrzeni Banacha jako elementu obowiązkowej edukacji, bo według mnie podniesie to poziom szczęścia w społeczeństwie [x]. Trybunał by to zapewne kompetentnie rozważył i wydał właściwy wyrok.
Jakub Urbanik nie weźmie ślubu za granicą
Sąd drugiej instancji podtrzymał wyrok sądu pierwszej instancji w sprawie odmowy wydania zaświadczenia w Urzędzie Stanu Cywilnego, która byłaby potrzebna, aby Urbanik mógł wziąć ślub ze swoim partnerem w Hiszpanii.
%#!@& (Jeśli dobrze pamiętam, tak bluzgały postaci w komiksie Kajko i Kokosz.)
W uzasadnieniu sąd odmienił przez wszystkie przypadki artykuł osiemnasty konstytucji. Może kiedyś osłabnę umysłowo na tyle, że w końcu pojmę, w jaki sposób szczególna ochrona heteroseksualnego małżeństwa oznacza możliwość odbieranie praw innym. Buraczane państwo polskie i tak nie uzna tego ślubu, miałoby ono jakiś sens jedynie za granicą, ale stamtąd nadal miałoby złowieszczy wpływ na szczególną ochronę małżeństwa w Polsce. To dość mistyczne. Przy tej okazji należy wspomnieć o artykule trzydziestym drugim o zakazie dyskryminacji. Wobec tego odmienię ten artykuł przez wszystkie przypadki.
%#!@& (Jeśli dobrze pamiętam, tak bluzgały postaci w komiksie Kajko i Kokosz.)
W uzasadnieniu sąd odmienił przez wszystkie przypadki artykuł osiemnasty konstytucji. Może kiedyś osłabnę umysłowo na tyle, że w końcu pojmę, w jaki sposób szczególna ochrona heteroseksualnego małżeństwa oznacza możliwość odbieranie praw innym. Buraczane państwo polskie i tak nie uzna tego ślubu, miałoby ono jakiś sens jedynie za granicą, ale stamtąd nadal miałoby złowieszczy wpływ na szczególną ochronę małżeństwa w Polsce. To dość mistyczne. Przy tej okazji należy wspomnieć o artykule trzydziestym drugim o zakazie dyskryminacji. Wobec tego odmienię ten artykuł przez wszystkie przypadki.
Artykuł trzydziesty drugi.O wszystkim tym wiem z ciekawej rozmowy z samym Urbanikiem.
Artykułu trzydziestego drugiego.
Artykułowi trzydziestemu drugiemu.
Artykuł trzydziesty drugi.
Artykułem trzydziestym drugim.
Artykule trzydziestym drugim.
Artykule trzydziesty drugi.
niedziela, 25 października 2015
Uległość (Michel Houellebecq)
To nawet dziwne, że do czytania tej książki tak intensywnie namawia Jacek Żakowski i inne postaci znane z Tok FM. Uległość na pewno nie wpłynie na zmianę tonu w „dyskusji” na temat imigrantów toczącej się obecnie w Polsce. A jeśli wpłynie - to nie na rzecz opinii, że przyjmować imigrantów można lub należy. Akcja powieści Houellebecqa rozgrywa się na początku lat dwudziestych naszego stulecia, kiedy lider Bractwa Muzułmańskiego, trzeciej siły politycznej we Francji, po serii dość korzystnych dla niego zdarzeń zdobywa władzę i zostaje prezydentem. Wśród postaci przewijają się znane nam nazwiska, Marine Le Pen czy François Hollande. Przejęcie władzy przez muzułmanów nie obywa się bez turbulencji, dochodzi do paru niemrawych zamachów, ale potem jakby wszyscy się z tym godzą i z pewną rezygnacją, choć nie powszechną, dopasowują się do nowej sytuacji. Dziewczęta ubierają się skromniej, uniwersytety stają się placówkami wyznaniowymi, w których wymagana jest konwersja na islam. Na te wydarzenia patrzymy oczami oczyma François, profesora Sorbony, specjalisty od literatury wieku XIX, szczególnie Huysmansa, raczej mało znanego u nas pisarza francuskiego z końca tego stulecia. To ważne, bo główny bohater stale rozmyśla o Huysmansie, ta postać staje się punktem odniesienia do jego przeżyć. Ważnym momentem w życiu Huysmansa było jego nawrócenie na katolicyzm, więc zastanawiamy się, czy nasz François też się na to zdobędzie, choć nie o katolicyzm będzie chodziło. Jeśli tak, to z innych niż Huysmans pobudek, bo siłą islamu, jak wnoszę z książki, jest powrót do patriarchatu z jego licznymi dla mężczyzn urokami wzmocnionymi jeszcze specyfiką tej religii. Czyż to nie urocze, że podstarzały facet, który nie miał wcześniej ochoty wiązać się na dłużej z żadną pyskatą babą, może mieć teraz dwie lub trzy potulne żony, wśród których byłaby świetna gospodyni oraz ledwo rozkwitła seksualna zabawka. I to bez tego mozołu, podchodów, przewlekłego randkowania - po prostu zgłaszasz zapotrzebowanie u swatki, wypełniasz formularz C5 i masz. To być może straszliwe uproszczenie, książka Houellebecqa jest na pewno dużo głębsza, mamy tu opis kolejnej zdrady klerków, jednak dużo ważniejszy od samej książki jest podjęty przez autora temat. Wisi w powietrzu niepokojące pytanie: czy europejski standard świeckości państwa jest zagrożony? Trudno przecież wyobrazić sobie męczenników za świeckość, którzy równie gorliwie co ludzie religijni bronią swoich racji. Czy lekarstwem w tej sytuacji byłoby wzmocnienie chrześcijaństwa? Może i tak, ale świeckość znowu przegrywa. Chrześcijaństwo obecnie nie wydaje się religią dążącą do dominacji, ale w sytuacji, kiedy miałoby być odpowiedzią na zagrożenie islamem - nie byłoby wyjścia. Zwłaszcza, że sami islamscy przywódcy mówią bez ogródek, że „islam będzie polityką albo nie będzie go wcale” (Chomeini). W pamięci utkwił mi niegdysiejszy tytuł z GW mówiący o najmłodszej córce Meczetu, czyli Francji. Było to jakieś dwadzieścia lat temu! Jeśli krakanie Houellebecqa miałoby się ziścić, to niemal na pewno właśnie w tym kraju. Zresztą opozycja chrześcijaństwo-islam wcale nie musi pierwszoplanowa. Jak mówi jedna z postaci u Houellebecqa:
[P]rawdziwym wrogiem muzułmanów, którego boją się i nienawidzą bardziej niż czegokolwiek innego, nie jest katolicyzm. tylko laicyzm, państwo świeckie, ateistyczny materializm [1536].Anglikański arcybiskup Canterbury przemówił jednym głosem ze swoim kolegą imamem, ale dla sprawiedliwości dorzućmy jego obronę Fry'a, który mówił o Bogu, jako postaci kapryśnej, wrednej i głupiej. Po imamie bym się tego nie spodziewał.
sobota, 24 października 2015
Jak nie obrazić uczuć religijnych?
Sprawa jest dość nieświeża, bo dotyczy wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie obrazy uczuć religijnych, czyli w sprawie piosenkarki Dody. Jak się tak temat ujmie, to od razu widać, że to bzdura, hucpa i bezczelność. Jako cytat z Dody obrażający uczucia religijne wymieniano głównie twierdzenie, że bardziej Doda wierzy w dinozaury niż w biblię. To obraża?! To nic, że za istnieniem dinozaurów mamy ogrom świadectw, podczas gdy zasadnicze biblijne bajki mają zerowe uwiarygodnienie w źródłach pozabiblijnych. Państwo Izrael wysupłało niezłe fundusze, aby odnaleźć archeologiczne ślady exodusu, ale skończyło się fiaskiem. Ewangeliczny Jezus jest też mocno wątpliwy, skoro o postaci dokonującej tak niezwykłych czynów jemu współcześni milczą jak zaklęci. W ramach dyskusji po wyroku trybunału orzekającym, że obraza uczuć religijnych jako element kodeksu karnego jest w porządku, usłyszałem głos, bodaj jednego z sędziów (kto wie, czy nie odznaczonego watykańskimi orderami przewodniczącego), że to prawo nie budzi kontrowersji, bo nie ma problemu z ustaleniem tego, co jest, a co nie jest obrazą. Naprawdę?! Obrażeni bywają ludzie, którzy nie widzieli Nergala drącego biblię, a znają relację z mediów. Poza tym powstaje pytanie, co jest ekwiwalentem uczuć religijnych dla ateistów? Nic? Wobec tego nie ma równości wobec prawa. Jeśli jednak coś, to wymagałoby to zmiany przepisu na dopuszczający obrazę z przyczyn religijnych, a tej ateista w Polsce na pewno ma okazję doświadczać, ilekroć faceci w sukienkach się zbiorą i coś oświadczą. Brzmi jak absurd, nieprawdaż, ale zapis o obrazie uczuć jest po prostu absurdalny i arbitralny, więc powinien być wypieprzony z KK. Teraz podam parę stwierdzeń i chciałbym, żeby mi ktoś wytłumaczył precyzyjnie, jak odróżnić te obrażające uczucia religijne od tych neutralnych.
- Jezus prawdopodobnie nie istniał.
- Ewangelie to bajki.
- Bóg wszechmogący i wszechwiedzący jest logicznie sprzeczny.
- Niektóre stwierdzenia Jezusa brzmią dziwnie.
- Jezusowi zdarzało się mówić bzdury.
- Biblia jest pełna sprzeczności.
- Tłumaczenie luk w wiedzy Bogiem jest umysłowym prostactwem.
- Preferowanym w biblii modelem rodziny jest wielożeństwo (ST), a w NT celibat jest stawiany wyżej niż rodzina.
- Idiotyzmem jest to, że Kościół katolicki broni rodziny szerząc celibat.
- Non sequitur jest podstawowym narzędziem rozumowań z pism Jana Pawła Drugiego.
Komunikuj swoje żale
Zgodnie z obecnymi trendami w psychologii dobrze byłoby, aby ludzie otwarcie mówili innym o tym, co im przeszkadza i o co mają żal. I słusznie, bo często nie wiemy, że swoim postępowaniem sprawiamy komuś przykrość. Do komunikacji nie trzeba stosować wyrafinowanych technik, wystarczy powiedzieć „Jest mi przykro, że...”. W związku z tym doszło do następującej rozmowy.
- Jest mi przykro, że rzucasz nerwowo sztućcami.
- A mnie jest przykro, że stosujesz ten dziwaczny szantaż emocjonalny.
To nie była rozmowa między mężem i żoną, ale wyobraźmy sobie, że tak. Następuje eskalacja, po której...
- Jest mi smutno, że dostałam wpierdol - mówi żona.
- Jest mi przykro, że rzucasz nerwowo sztućcami.
- A mnie jest przykro, że stosujesz ten dziwaczny szantaż emocjonalny.
To nie była rozmowa między mężem i żoną, ale wyobraźmy sobie, że tak. Następuje eskalacja, po której...
- Jest mi smutno, że dostałam wpierdol - mówi żona.
Nieprawda, że Jacek Kowalczyk
Nieprawda, że Jacek Kowalczyk jest wyjątkowo czułym na punkcie swoich działań biurokratą, który żąda rozwlekłych sprostowań na antenie radiowej po audycji poświęconej Wschodniemu Szlakowi Rowerowemu Green Velo. Nieprawda, że czepia się małostkowo publicystycznych uproszczeń czy przesadnie ujętych zarzutów. Nieprawda, że lepiej jest wziąć udział w dyskusji niż wymuszać sprostowania drogą sądową lub grożeniem wejścia na taką. Nieprawda, że Kowalczyk daje zły przykład innym urzędasom, jak mają upubliczniać swoje stanowisko.
wtorek, 20 października 2015
Jarosław Kaczyński jest homofobem
Powiedział 17 października w Legionowie:
Ludzie siedzą w więzieniach za to, że odmówili dania małżeństwa homoseksualistom albo wyrazili w oczywisty sposób weryfikowalny pogląd w tej sferze.Jest ten cytat przejawem głupoty, już choćby z tego powodu, że jest to argumentacja w stylu świętego Jana Pawła Drugiego, która jest piękna, ale jeśli się rozum wyłączy. Jaki to jest ten weryfikowalny pogląd i to w oczywisty sposób? Pominąwszy te kuriozalnie głupie, znane mi argumenty przeciwko przyznawaniu praw gejom mają podłoże religijne, więc już na starcie żegnamy się z weryfikowalnością. Czy weryfikowalne jest powoływanie się na osobistą zażyłość z Jezusem urzędniczki Kim Davis w Kentucky, która odmówiła udzielenia ślubu gejom, choć nie miała prawa tego robić? Jeśli chodzi o wyrażanie poglądów, to czy uwięziono któregoś z biednych pseudonaukowców przekonujących, że z homoseksualizmu można się „wyleczyć”? Przy okazji, sama Davis jest dość groteskową obrończynią tradycyjnego małżeństwa, bo w związki małżeńskie wstąpiła cztery razy, ma także nieślubne dzieci, ale odnalazła Jezusa i jest git. Stonoga twierdzi, że ma papiery na to, że Kaczyński jest gejem, niespecjalnie się tym podniecam, ale wiele znano przypadków, kiedy obsesyjni homofobi byli przyłapywani na podrywaniu facetów. I jeszcze jedno. Zawsze mam niezwykły ubaw, kiedy słucham tych homofobicznie nadętych PiSiorów, którzy stworzyli w parlamencie europejskim taką fajną frakcję z brytyjskimi konserwatystami, dzięki którym wprowadzono w Anglii małżeństwa dla gejów. Więc powtórzę swoją myśl niegdysiejszą: PiS jest w awangardzie przyznawania praw gejom (poniekąd).
sobota, 17 października 2015
Orzeł kontra rekin czyli Eagle vs Shark
Lubię Salę Kinową, bo jest to odtrutka na kino holiłódzkie, z którym mam coraz większe problemy, zwłaszcza z Marvelem. Film Orzeł kontra rekin wybrałem z powodu Jemaine'a Clementa znanego mi z serialu Flight of the Conchords. Z napisów końcowych wynika, że to ma być kino Sundance'owe, co się wiąże z pewnym ryzykiem dla widza. W tym przypadku nie jest tak źle, film trawi się dobrze, nawet parę chachów się zdarzyło. I parę zaskoczeń. Generalnie jest to opowieść o dziewczynie Lily, zakochanej w Jarrodzie, najpierw platonicznie, a potem całkiem już konkretnie z zaangażowaniem stosownych organów. Sęk w tym, że Jarrod jest fatalnym materiałem na chłopaka, więc Lily nie będzie miała lekko. Zasadniczo rysują się przed widzem dwie opcje: Lily przejrzy na oczy lub zrobi to Jarrod. Do czegokolwiek dojdzie, główna akcja rozegra się w rodzinnej wiosce Jarroda, który planuje zemstę na swoim prześladowcy z lat szkolnych. W czasie oglądania miałem wrażenie, że postaci są lekko mózgowo upośledzone, ale wydają się takie w zestawieniu z bohaterami wielu amerykańskich produkcji, którzy mówią dialogami pisanymi przez sztaby specjalistów. W życiu niestety nie mamy takiej pomocy, radzimy sobie, jak umiemy i często średnio wychodzi.
piątek, 16 października 2015
Elżbieta Witek mówi
Elżbieta Witek, rzeczniczka prasowa PiS, postąpiła lekkomyślnie godząc się na wymianę zdań z poprzednim gościem Żakowskiego w poranku Tok FM, Moniką Płatek [x]. (Jeszcze nie dojrzałem do „gościni”, zacofany jestem.) To kuriozalne, bo dyskusja miała dotyczyć projektu zmian w konstytucji, czy wręcz całej nowej konstytucji zaproponowanej przez PiS, ale całkiem niedawno zdjętej z ich stron www. Część argumentacji Witek była więc podważaniem sensu rozmowy o zdezaktualizowanym projekcie. To po co się godzić na taką rozmowę? Swoją drogą, szybko się te konstytucje starzeją, czyż nie? Projekt nawet nie wszedł w żadną poważną procedurę uchwalania, a już nastąpił abort, choć pięć lat temu zaistniał i do niedawna był dobry. Płatek, jak na osobę z tytułem naukowym, nie trzymała wysokich standardów dyskusji, wtrącała się i przerywała, a poza tym czytała coś z komórki, co wytknęła jej Witek. Jak można z komórki czytać! Najzabawniejszy był argument pani Witek za inwokacją do Boga w preambule projektu PiS, bo zauważyła, że prezydenci SZA mówią God bless America. Zapewne i Obama tak mówi, co jest elementem retorycznym bardziej niż rzeczowym, skoro chwilę potem cieszy się z ustanowienia małżeństw jednopłciowych. Pani Witek nie wie lub udaje, że nie wie, że konstytucja SZA jest dokumentem do bólu świeckim, a jedyne odwołanie do Boga znajduje się w sformułowaniu anno Domini. W tym aspekcie nie będziemy przecież Ameryki naśladować. Mamy przecież nasz śliczny wzór do naśladowania, czyli Konstytucję 3 maja, która w praktyce wprowadzała państwo wyznaniowe.
wtorek, 13 października 2015
Marsjanin czyli The Martian
Myślałem jak ten facet, co niby miał widzieć parę żubrów wijącą się w boleściach, a po bliższym przyjrzeniu okazało się, że to szwagierka teścia. Ale nie raszpla jakaś, tylko seksbomba z marzeń Jeremiego Przybory z biustem i resztą jak trzeba. Wybrałem się na film Marsjanin z myślą, że to jakieś kolejne kosmiczne romansidło, a tu zaskoczenie, bo już niedługo po starcie zobaczyłem, że to jest dobre. Moda jest teraz taka, że wszelkie informacje o filmie są na końcu, więc dopiero wtedy zobaczyłem Ridleya Scotta w roli reżysera. Historia jest zasadniczo boleśnie prosta: załoga misji na Marsa musi się ewakuować, w trakcie zamieszania ginie jeden z uczestników, więc odlatują bez niego. Ale nieszczęsny Mark jednak przeżywa i widzi, że będzie ciężko. Na szczęście ma haba, to jest miejscówkę z prowiantem i tlenem, ale nie na te parę lat, które musiałby przeczekać do następnej misji. Facet jest zaradny, więc organizuje sobie uprawę ziemniaków, ale nadal pozostaje problem kontaktu z Ziemią, bo w habie nie ma żadnej sprawnej łączności, za to jest niezła kolekcja nagrań disco pani komandorki. Problemy się piętrzą, jednak Mark nie traci ducha. Kto inny załamałby się i w końcu poddał, ale nie on. Cała planeta kibicuje Markowi, nawet Chińczycy się wzruszyli jego losem. Od pewnego momentu w zasadzie nie ma wątpliwości, czy uda się go uratować, ale to nic, napięcie nie siada. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, poza pewną dawką schematyzmu (będzie dobrze, o ile coś się nie wydarzy - mówią na Ziemi, a chwilę potem co? - wydarza się), to do tego, że w próżni kosmicznej panuje sterylna cisza, więc na pewno nie słyszelibyśmy syku powietrza uciekającego z rozszczelnionego skafandra.
poniedziałek, 12 października 2015
Strażnicy Galaktyki czyli Guardians of the Galaxy
- Chcę nosić białą koszulkę nie wyglądając jakbym zapomniał się ubrać. Chcę się bać AIDS. Chcę mieć jakieś zdanie o tych... nudnych filmach Marvela - mówi Jeff w odcinku trzynastym szóstego sezonu Community.
- Chcę historii, mądrości i perspektyw. Coś za sobą pozostawić, a nie być niewolnicą tego, co przede mną. A na pewno nie tych... nijakich filmów Marvela - mówi Annie w odcinku trzynastym szóstego sezonu Community.
- Shayla mogłaby nawet być moją dziewczyną. Chodziłbym z nią na te głupie filmy Marvela. I zapisałbym się na siłownię - mamrocze Elliot w odcinku trzecim sezonu pierwszego Mr. Robot, kiedy dopadły go podejrzane myśli o prowadzeniu zwykłego życia. Swoją drogą, w polskim tłumaczeniu napisów kwestia o Marvelu została pominięta. Poza tym prędzej uwierzę w bezpłatną służbę zdrowia niż w to, że Elliot nie chodzi na siłownię. Tors go zdradził.
Chris Pratt zapisał się na siłownię, bo wysoki budżet źle znosi brzuchatych facetów w rodzaju Andy'ego z Parks and Recreation. I oto zagrał w filmie Marvela, o którym tak ciekawie wypowiadają się wspomniane wyżej serialowe postaci. Jakiś rasista zauważył ze dwadzieścia lat temu, że produkcje Hollywood celują w średnio rozgarniętego czarnego trzynastolatka. Peter grany przez Pratta jest kosmicznym awanturnikiem, co chwilę ktoś go napada, zwłaszcza po tym, jak odnalazł magiczną kulkę do rozpieprzania planet w drobny mak. Boże broń, aby ta broń dostała się w niepowołane ręce Thanosa lub Ronana, którzy z wielką satysfakcją wysadziliby Xandar w powietrze, co jest zabawnie niestosownym określeniem, jeśli chodzi o niszczenie planet. Peterowi towarzyszy grupa przypadkowych okazów, którzy chwilowo mają zbieżne cele sprowadzające się do spuszczenia manta Ronanowi. Zielona kobieta Gamora, genetycznie odpieprzony szop-pracz Rocket ze swoim kolegą Grootem, który jest jakiś roślinnym dziwadłem, a poza tym czerwony mięśniak Drax. Brakuje w tym towarzystwie pajęczycy Tekli, nie? Pod koniec okazuje się, że nasza nieco pokiereszowana gromadka zżyła się ze sobą, dobrze im razem, więc zostaną strażnikami galaktyki, którzy będą jej bronić do ostatniego sequela. Zabawne, że parę razy wspomina się jakąś prowincjonalną planetkę Terrę, na której ludzie żyją sobie spokojnie nic nie wiedząc o walce galaktycznych imperiów. Lub myśląc, że to tylko takie głupie filmiki Marvela.
- Chcę historii, mądrości i perspektyw. Coś za sobą pozostawić, a nie być niewolnicą tego, co przede mną. A na pewno nie tych... nijakich filmów Marvela - mówi Annie w odcinku trzynastym szóstego sezonu Community.
- Shayla mogłaby nawet być moją dziewczyną. Chodziłbym z nią na te głupie filmy Marvela. I zapisałbym się na siłownię - mamrocze Elliot w odcinku trzecim sezonu pierwszego Mr. Robot, kiedy dopadły go podejrzane myśli o prowadzeniu zwykłego życia. Swoją drogą, w polskim tłumaczeniu napisów kwestia o Marvelu została pominięta. Poza tym prędzej uwierzę w bezpłatną służbę zdrowia niż w to, że Elliot nie chodzi na siłownię. Tors go zdradził.
Chris Pratt zapisał się na siłownię, bo wysoki budżet źle znosi brzuchatych facetów w rodzaju Andy'ego z Parks and Recreation. I oto zagrał w filmie Marvela, o którym tak ciekawie wypowiadają się wspomniane wyżej serialowe postaci. Jakiś rasista zauważył ze dwadzieścia lat temu, że produkcje Hollywood celują w średnio rozgarniętego czarnego trzynastolatka. Peter grany przez Pratta jest kosmicznym awanturnikiem, co chwilę ktoś go napada, zwłaszcza po tym, jak odnalazł magiczną kulkę do rozpieprzania planet w drobny mak. Boże broń, aby ta broń dostała się w niepowołane ręce Thanosa lub Ronana, którzy z wielką satysfakcją wysadziliby Xandar w powietrze, co jest zabawnie niestosownym określeniem, jeśli chodzi o niszczenie planet. Peterowi towarzyszy grupa przypadkowych okazów, którzy chwilowo mają zbieżne cele sprowadzające się do spuszczenia manta Ronanowi. Zielona kobieta Gamora, genetycznie odpieprzony szop-pracz Rocket ze swoim kolegą Grootem, który jest jakiś roślinnym dziwadłem, a poza tym czerwony mięśniak Drax. Brakuje w tym towarzystwie pajęczycy Tekli, nie? Pod koniec okazuje się, że nasza nieco pokiereszowana gromadka zżyła się ze sobą, dobrze im razem, więc zostaną strażnikami galaktyki, którzy będą jej bronić do ostatniego sequela. Zabawne, że parę razy wspomina się jakąś prowincjonalną planetkę Terrę, na której ludzie żyją sobie spokojnie nic nie wiedząc o walce galaktycznych imperiów. Lub myśląc, że to tylko takie głupie filmiki Marvela.
piątek, 9 października 2015
środa, 7 października 2015
Andrzej Duda jako polityk światowego formatu
Tak widzą Dudę wSieci i wszyscy już zauważyli, że jest to niesamowicie śmieszne, bo zdjęcie z Obamą mógł zrobić każdy, kto chciał i był obecny na bankiecie w oenzecie. A ta półtoragodzinna rozmowa w czasie lunchu? Który trwał półtorej godziny, ale Obama spóźnił się 20 minut [x]? I z nikim innym już Obama przy tym stoliku nie zamienił ani słowa? Jakoś nie pamiętam podobnej fanfaronady po spotkaniu Komorowskiego z Obamą przed paru laty. Dziękujemy ci, Jacusiu - napisała kiedyś Szymborska rozbawiona pewnym tekstem nadesłanym do redakcji. My też jesteśmy rozbawieni i dziękujemy za to Jacusiowi Karnowskiemu.
niedziela, 4 października 2015
Krzysztof Charamsa ujawnia się
Ksiądz Charamsa wyznał publicznie, że jest gejem i ma problem z homofobią w Kościele katolickim, czego znamiennym przykładem jest działalność księdza Oko, profesora podobno. Żadnej oryginalnej myśli z siebie nie wydzielę, zacznę od tego, że wypada pogratulować Charamsie odwagi. Mógłby ze swoim partnerem się nadal ukrywać i nikt by się specjalnie tym nie przejmował. Z drugiej strony: jeśli jego orientacja seksualna jest taka dla niego ważna, to po co w ogóle dokonał takiego wyboru życiowego jak zawód księdza? Wystarczy chwila namysłu, żeby odgadnąć, że zapewne w wieku młodzieńczym, kiedy takie decyzje zapadają, Charamsa szczerze pragnął zostać duchownym, a wspomniana homofobia nie miała wtedy dla niego takiego znaczenia. Mam wrażenie zresztą, że nie była dawniej tak dobrze słyszana - nie tak jak teraz, kiedy wzmocniły się standardy przyzwoitości (zwanej pogardliwie polityczną poprawnością). Jeśli zarzuciłbym Charamsie brak kontaktu z rzeczywistością, to nie dlatego, że krytykuje homofobię w instytucji, dla której ta postawa jest nieodłączną częścią „nauczania” (jak na razie), a jedynie w przypadku, gdyby był zdziwiony, że go źle potraktują. Przy okazji przypomnijmy, że jeśli chodzi prawidłowy stosunek do gejów, to pupilek mediów, ksiądz Lemański, też się wypowiedział w jedynie słuszny sposób, a niezwykle postępowy papież Franciszek snuł obłąkane wywody w obronie Kim Davis, urzędniczki amerykańskiej, która w imię boga odmawia udzielania ślubów parom homoseksualnym.
Wkurzyło mnie to weto
Chodzi o weto prezydenta wobec ustawy o uzgadnianiu płci. W uzasadnieniu czytamy:
W opinii Prezydenta RP ustawa ta jest pełna luk i nieścisłości, a także stoi w sprzeczności z dotychczasową praktyką orzeczniczą. Rozwiązania przyjęte przez parlament dopuszczają m.in. wielokrotną zmianę płci metrykalnej na podstawie uproszczonych procedur oraz nie wymagają wykazania trwałości poczucia przynależności do określonej płci. Ustawa dopuszcza także zawarcie małżeństwa przez osoby tej samej płci biologicznej oraz adopcję przez takie pary dzieci [x].To jest pełne uzasadnienie? Wziąłem to ze stron www prezydenta, żadnych odnośników do rozwinięcie tej myśli, pardon, „myśli” nie znalazłem. Pisała to osoba bardzo uboga duchem, która wymyśliła sobie jakieś żałosne scenariusze, które podobno mogłyby być urzeczywistnione dzięki tej ustawie. Jeden z pary gejów zmieni formalnie płeć i będą mogli się pobrać? To nic, że jakiś lekarz musi potwierdzić, że faktyczna zmiana płci miała miejsce. Nic o adopcji? To ja dorzucę: nic o planowaniu zamachów na salony mięsne - absurd równie głupkowaty. Sprzeczność z dotychczasową praktyką orzeczniczą? Rany boskie, to dopiero kretyńskie! Cały sens tej ustawy miał polegać na zmianie fatalnej, idiotycznej, poniżającej, obrażającej rozum praktyki orzeczniczej w sytuacjach, kiedy prawnie ma być zatwierdzona zmiana płci. Nie spodziewałem się wiele po Dudzie i jego kancelarii, weto mnie nie zdziwiło, ale poziom uzasadnienia jest na poziomie wiejskiego parobka po dziesiątym kuflu piwa. A nawet on by powiedział: weźcie se tam zatrudnijcie w kancelarii kauzyperdę Królikowskiego, on by wam coś lepszego napisał. Droga oszołomiona prawico, pozwolę sobie zauważyć, że pary jednopłciowe mogą w Polsce zawrzeć ślub, o czym wiem od Gimpera. Jest z tym trochę zachodu, ale da się, więc biegnijcie szybciutko, tup tup, i zablokujcie tę możliwość, bo Jezus już płacze krwawymi łzami, a jego Matka Boska Częstochowska też krwawi, ale jakoś inaczej.
piątek, 2 października 2015
Irreligion: A Mathematician Explains Why the Arguments for God Just Don't Add Up (John Allen Paulos)
W ramach remanentu na własny użytek przytaczam parę cytatów z przeczytanej jakiś czas temu książki matematyka, którego - tak jak mnie - irytuje racjonalizowanie wiary w boga.
Fully discussing the arguments for God and their refutations, together with the volumes and volumes of commentary and meta-commentary that they continue to generate, brings to mind the predicament of Tristram Shandy. He was the fictional fellow who took two years to write the history of the first two days of his life. [105]
Define God in a sufficiently nebulous way as beauty, love, mysterious complexity, or the ethereal taste of strawberry Shortcake, and most atheists become theists. [131]
In fact, ordinary language breaks down when we contemplate these matters. The phrase “beginning of time,” for example, can’t rely on the same presuppositions that “beginning of the movie” can. Before a movie there’s popcorn-buying and coming attractions; there isn’t any popcorn-buying, coming attractions, or anything else before the universe. [192]
Leaving aside the issues of independence, fitness landscapes, and randomness (all analogies are limited), I offer another example. We have a deck of cards before us. There are almost 1068 - a 1 with 68 zeros after it - orderings of the fifty-two cards in the deck. Any of the fifty-two cards might be first, any of the remaining fifty-one second, any of the remaining fifty third, and so on. This is a humongous number, but it’s not hard to devise even everyday situations that give rise to much larger numbers. Now, if we shuffle this deck of cards for a long time and then examine the particular ordering of the cards that happens to result, we would be justified in concluding that the probability of this particular ordering of the cards having occurred is approximately one chance in 1068. This probability certainly qualifies as minuscule.
Still, we would not be justified in concluding that the shuffles could not have possibly resulted in this particular ordering because its a priori probability is so very tiny. Some ordering had to result from the shuffling, and this one did. Nor, of course, would we be justified in concluding that the whole process of moving from one ordering to another via shuffles is so wildly improbable as to be practically impossible. [323]
If a recover from a disease is considered a miraculous case of divine intervention, to what do we attribute the contracting of the disease in the first place? [1030]
If God is either unable or unwilling to stop the killer, what good is He? It seems that the usual response to this is that we don't understand His ways, but if this is true, once again you must ask why introduce Him in the first place? Is there such a shortage of things we don’t understand that we need to manufacture another? [1448]
We use logic to progress from the patently obvious axioms suggested to us by everyday practices to much less manifest propositions on to sometimes quite counterintuitive theorems and factoids, say about the Fibonacci sequence. (Since it seems that every popular book that touches on religion must include the obligatory mention of the Fibonacci sequence, I shall not let its complete irrelevance here prevent me from irrelevantly mentioning it as well.) [1511]
An atheist or agnostic who acts morally simply because it is the right thing to do is, in a sense, more moral than someone who is trying to avoid everlasting torment or, as is the case with martyrs, to achieve eternal bliss. He or she is making the moral choice without benefit of Pascal’s divine bribe. This choice is all the more impressive when an atheist or agnostic sacrifices his or her life, for example, to rescue a drowning child, aware that there’ll be no heavenly reward for this lifesaving valor. The contrast with acts motivated by calculated expected value or uncalculated unexpected fear (or, worse, fearlessness) is stark. [1607]
Fully discussing the arguments for God and their refutations, together with the volumes and volumes of commentary and meta-commentary that they continue to generate, brings to mind the predicament of Tristram Shandy. He was the fictional fellow who took two years to write the history of the first two days of his life. [105]
Define God in a sufficiently nebulous way as beauty, love, mysterious complexity, or the ethereal taste of strawberry Shortcake, and most atheists become theists. [131]
In fact, ordinary language breaks down when we contemplate these matters. The phrase “beginning of time,” for example, can’t rely on the same presuppositions that “beginning of the movie” can. Before a movie there’s popcorn-buying and coming attractions; there isn’t any popcorn-buying, coming attractions, or anything else before the universe. [192]
Leaving aside the issues of independence, fitness landscapes, and randomness (all analogies are limited), I offer another example. We have a deck of cards before us. There are almost 1068 - a 1 with 68 zeros after it - orderings of the fifty-two cards in the deck. Any of the fifty-two cards might be first, any of the remaining fifty-one second, any of the remaining fifty third, and so on. This is a humongous number, but it’s not hard to devise even everyday situations that give rise to much larger numbers. Now, if we shuffle this deck of cards for a long time and then examine the particular ordering of the cards that happens to result, we would be justified in concluding that the probability of this particular ordering of the cards having occurred is approximately one chance in 1068. This probability certainly qualifies as minuscule.
Still, we would not be justified in concluding that the shuffles could not have possibly resulted in this particular ordering because its a priori probability is so very tiny. Some ordering had to result from the shuffling, and this one did. Nor, of course, would we be justified in concluding that the whole process of moving from one ordering to another via shuffles is so wildly improbable as to be practically impossible. [323]
If a recover from a disease is considered a miraculous case of divine intervention, to what do we attribute the contracting of the disease in the first place? [1030]
If God is either unable or unwilling to stop the killer, what good is He? It seems that the usual response to this is that we don't understand His ways, but if this is true, once again you must ask why introduce Him in the first place? Is there such a shortage of things we don’t understand that we need to manufacture another? [1448]
We use logic to progress from the patently obvious axioms suggested to us by everyday practices to much less manifest propositions on to sometimes quite counterintuitive theorems and factoids, say about the Fibonacci sequence. (Since it seems that every popular book that touches on religion must include the obligatory mention of the Fibonacci sequence, I shall not let its complete irrelevance here prevent me from irrelevantly mentioning it as well.) [1511]
An atheist or agnostic who acts morally simply because it is the right thing to do is, in a sense, more moral than someone who is trying to avoid everlasting torment or, as is the case with martyrs, to achieve eternal bliss. He or she is making the moral choice without benefit of Pascal’s divine bribe. This choice is all the more impressive when an atheist or agnostic sacrifices his or her life, for example, to rescue a drowning child, aware that there’ll be no heavenly reward for this lifesaving valor. The contrast with acts motivated by calculated expected value or uncalculated unexpected fear (or, worse, fearlessness) is stark. [1607]