Niezależnie od dnia tygodnia myślę, że nie rozumiem samej idei pieniądza wirtualnego, a konkretniej chodzi mi o mechanizm jego kreacji. Wartość bitcoina jest kwestią umowy, tak jak wartość złota, które owszem miewa jakieś zastosowania, ale raczej nie one mają kluczowe znaczenie. Żeby „wykopać” bitcoina trzeba zaprząc do pracy możliwie dużo komputerów, które wykonują jakieś proste operacje w liczbie takiej, że średnie rachunki za prąd przewyższą wartość urobku. Jak to możliwe, żeby ta zasada działała teraz, gdy bitcoin jest wart tysiące dolarów, i wtedy gdy był wart parę centów? Inna kwestia to prawa ekonomii, według których - jeśli dobrze pamiętam - przy płaskiej stopie inflacji nie są możliwe podstawowe machinacje finansowe (jak hedging). Gdyby bitcoin stał się jedyną walutą świata i byłby już cały „wydobyty”, to przecież inflacja nie byłaby możliwa, bo liczba bitcoinów jest z góry ograniczona. Możliwe, że kreacja bitcoina zakrojona jest na skalę geologiczną, a wtedy inflacja jest możliwa, ale miałaby tempo porównywalne do dryfu kontynentalnego. Jak myślę we wtorki? Tak: jaki to piękny pomysł, żeby całkowicie uniezależnić pieniądz od rządu, który przez to straci wpływ na manipulowanie przy walucie swojego kraju. Są wprawdzie mechanizmy, które mają temu zapobiegać, ale nie bądźmy naiwni. Niektórzy ekonomiści uważają, że to dobrze mieć swoja walutę, bo można reagować na zmiany kursu. Niby można, ale to kosztuje, a w przypadku większej inflacji bici są obywatele. Dobrze, a co myślę w środy? Jakim pięknym prezentem jest bitcoin dla świata przestępczego i dla wszystkich, którzy chcą ukryć swój majątek! Wolę wtorki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz