Strony

Radek Rak mówi

Wyobraźnia jest wrogiem duchowości.
- Brak mi wyobraźni, by to pojąć.

Jeśli (...) duchowość daje ci siłę i zdolność do przetrwania, to pytanie o prawdziwość metafizycznych twierdzeń tracą rację bytu.
- Zgoda. Dramat zaczyna się wtedy, gdy czyjeś metafizyczne twierdzenia stają się częścią systemu prawnego i finansowego.

Cytaty pochodzą z Przekroju nr 1/2022.

Mesjasz Diuny (Frank Herbert)

Drugi tom z cyklu Diuny jest najkrótszy ze wszystkich. Tylko czterysta stron? Czytelnicy byli zawiedzeni. Herbert rzekł sobie: jeśli chcą więcej, będą mieli więcej. Nie mam pewności, że wyszło to na dobre, bo przy pewnej wprawie można lać wodę, pisać te kolejne rozdziały, w których nie dzieje się nic poza rozmyślaniami tej czy innej postaci. Jak pamiętamy z końcówki pierwszego tomu, po udanej akcji zdetronizowania imperatora i zajęcia jego miejsca Paul Atryda z przerażeniem przyglądał się, jak z towarzysza w walce staje się obiektem kultu dla fremenów. Akcja zaczyna się w dwunastym roku rządów Paula, kiedy zakończył się fremeński dżihad, którego liczba ofiar przyćmiła dokonania dwudziestowiecznych totalitaryzmów. Pytanie, czy można było to powstrzymać? Odpowiedź, że tak, oczywiście, jest raczej naiwna. Niegdyś pustynna planeta Arrakis zaczyna się zielenić i choć było to marzenie fremenów, wielu z nich to się nie podoba. Spiski sił zewnętrznych, Gildii, Bene Gesserit i Tleilaxan, mają wsparcie na samej Diunie. Już w tym tomie pojawia się sklonowany Duncan Idaho, co tłumaczy późniejsze przywiązanie Leto, syna Paula, przyszłego Boga Imperatora, do tej postaci. U boku Paula przedwcześnie dojrzała Alia stała się drugim obiektem kultu, co bynajmniej nie sprawia jej przykrości. Jej wsparcie jednakże nie powstrzymało upadku brata. Władca galaktyki, oślepiony Paul Atryda zakończył swoje panowanie odchodząc na pustynię, co wygląda na przejaw beznadziejnego idealizmu. Ale to tylko z pozoru, bo z innego punktu widzenia była to decyzja na wskroś pragmatyczna. Paul zapłacił za swoje błędy, by jego następca się ich ustrzegł. I to się udało, nawet lepiej niż ktokolwiek przypuszczał.

[1237]
Zbytnia dociekliwość szkodzi prawdzie.
– stare przysłowie fremeńskie


[1249]
Matka wielebna oddawała się medytacji pradźńa na przemian ze studiowaniem tarota.
Pradźńa - w buddyzmie mądrość powstająca z doświadczenia wglądu i zrozumienia. Jest jedną z sześciu paramit (cytat z wikipedii). Czy Sherlock Holmes praktykował pradźńę?

[2983]
Zawiłe formułowanie przepisów prawnych wzięło się z potrzeby ukrywania przed samymi sobą, że my, drapieżcy, kierujemy się prawem dżungli. Między pozbawieniem kogoś godziny życia a pozbawieniem go życia jest jedynie różnica stopnia. Zadajesz komuś gwałt – pożerasz jego energię. Wymyślne eufemizmy mogą ukazywać zamiar zabójstwa, lecz za wszelkim użyciem siły przez jednego człowieka wobec drugiego stoi elementarny aksjomat: „Żywię się twoją energią”.
– addenda do Rozporządzenia imperialnego, Imperator Paul Muad’Dib


[3347]
Tibana, apologeta chrześcijaństwa sokratycznego, pochodzący przypuszczalnie z IV Anbusa, żył na przełomie ósmego i dziewiątego wieku przed Corrinami, prawdopodobnie w czasie drugiego panowania Dalamaka. Z prac Tibany zachowały się jedynie fragmenty, wśród nich następujący passus: „Dusze wszystkich ludzi zamieszkują to samo pustkowie”.
– z Diunariusza Irulany

The Christmas Setup

W tej choinkowej produkcji wszystko jest jeszcze bardziej choinkowe. Gej Hugo wraca do domu ze swoją najlepszą przyjaciółką, a jego urocza mama próbuje zeswatać go z Patrickiem, który jest przystojny, uroczy i majętny mimo młodego wieku. W czasach królowej Wiktorii każda matka chciałaby wydać córkę za kogoś takiego, z małym wyjątkiem ludzi z nizin społecznych. W poprzednim filmie był jakiś konflikt, w tym w zasadzie nie ma, a rozterka sprowadza się w głównej mierze do dylematu: miłość czy kariera. Perypetie bohaterów przypominają opłakany stan postaci z Gombrowicza, która chciałaby zjeść eklerka i bezę, ale jest zbyt najedzona, by zjeść oba ciastka. Jest oczywiście moment grozy, kiedy mniej rozgarnięty widz mógłby zapłakać nad nieszczęśliwym losem, który rozdzieli zakochanych, ale rzecz wyjaśnia się szybko i przewidywalnie. Wszyscy co chwilę się ściskają, dodają sobie otuchy, przepraszają za drobiazgi, uśmiechają się do siebie, a jeśli dokuczają, to tylko w żartach. Od samego początku śliczny Patrick robi maślane oczęta do raczej przeciętnego Hugo, a jeśli ktoś powie, że obrzuca go wzrokiem pożądliwym, to jedynie miłości pożądliwym, bo o żadnym seksie mowy nie ma, nawet w finałowym pocałunku. Nieraz pytałem, czemu to nie kręci się filmów o ludziach, którzy są szczęśliwi od napisów wstępnych do końcowych. Myliłem się, kręci się takie filmy.

L do L (Teatr STU)

Jedno L to Lem, a drugie - Lipska. Poznali się w Wiedniu, dokąd uciekł Lem z Polski stanu wojennego. Później wrócił, ale kontaktu nie zerwali, wysyłając do siebie wiele listów. W spektaklu toczy się pozorny dialog. Lem ustami Olafa Lubaszenki (bardzo udanie skądinąd) cytuje swoje uwagi na przykład o snach, a Lipska odpowiada swoimi wierszami wyśpiewanymi przez Beatę Rybotycką. Teksty Lema bronią się, choć ich dobór sugeruje lekką autocenzurę twórców spektaklu. Nie ma żadnej jego opinii, która mogłaby nie spodobać się biskupom lub ajatollażkom Godek i Pawłowiczównie. Z kolei piosenki brzmią momentami dobrze, choć zdarzało się wrażenie, że słucham rymowanek w stylu księdza Baki. Madonny Demarczyk to jednak wybryk geniuszu, daleki od sztampy, jaką na ogół jest poezja śpiewana. Po spektaklu zostajemy z przekonaniem, że między obiema postaciami nigdy nie zaistniała żadna różnica zdań. Podsumowując, było miło, ale bez twórczego fermentu.

Dashing in December

Podobno film był projektem Andie MacDowell, która zapewne ma swoje powody, by kręcić miłe dla gejów filmy. Lub - tu czytać głosem księdza Skargi - forsować agendę homośrodowisk niszczących zdrową tkankę współczesnych społeczeństw. A to, że jednym z punktów programu bożonarodzeniowej wizyty Wyatta u mamy jest wspólne wyjście do kościoła, jest tylko mydleniem oczu. Tak naprawdę wątek homo jest podporzadkowany opowieści choinkowej, po wielu latach gej Wyatt przyjeżdża na święta z Nowego Jorku do rodzinnej farmy w Colorado, a głównym jego celem jest namówienie matki do sprzedaży farmy, czyli zagranie w stylu Scrooge'a z Opowieści wigilijnej, do której znajdziemy lekkie aluzje. Pomysł nie podoba się Heathowi, też gejowi, który pracuje na farmie od paru lat, ale on akurat niewiele ma do gadania. Między facetami dochodzi do spięć, choć później będzie nawet słodko, aż do czasu gdy Wyatt wygarnie wszystkim prawdę w oczy, ale później przejrzy na oczy i... wiadomo co. Hm, cofam, bo to brzmi, jakby nam pokazali jakieś wyuzdane sceny łóżkowe, tymczasem zobaczyliśmy coś znacznie gorszego (przynajmniej w pojęciu prawiczków nawołujących do „nieobnoszenia się”), czyli publiczny pocałunek. Prócz pocałunków źródłem największego zgorszenia może być scena, gdy Wyatt z torsem półboga spłoszył się na widok gołego Heatha w łazience, której nikt normalny przecież nie zamyka od środka. Klimaty są mocno w stylu country, bo, jak widzimy, w Colorado popularne są zbiorowe tańce synchroniczne w stylu polki, ale nie w wodzie, dzięki czemu można mieć mile złudzenie, że oglądamy historię prawdziwą, a nie kolejną christmasową bajkę.

Simona K. Wołająca na puszczy (Teatr Słowackiego)

Wyobrażam sobie okoliczności, w jakich opowieść o Simonie Kossak byłaby nudna i usypiająca. Nie ona jedna miała niewydarzonych rodziców i niezbyt przyjemną siostrę. Oczywiście wyróżniało ją pochodzenie z arystokratycznej rodziny Kossaków, zarówno w sensie genealogicznym, jak i artystycznym. Z kolei jej rozterki życiowe, ta młodzieńcza szamotanina na progu dorosłości w powojennej Polsce - to już nic tak szczególnego. Długa była droga Simony do wybitnej uczonej biolożki, ale można rzec, że udało jej się znaleźć życiową pasję. Nie wszyscy mają w życiu tyle szczęścia. To wszystko za mało, by było ciekawe, ale ponieważ monodram wykonuje Agnieszka Przepiórska, która nawet książkę telefoniczną odegrałaby z pasją przykuwającą uwagę widzów, żywot Simony wydaje nam się niezwykły i poruszający. Nawet w finałowej scenie poetyckiego odlotu, a raczej, by tak rzec, zespolenia z puszczą.

Szef roku czyli El buen patrón

Szefem jest niejaki Blanco, który kolekcjonuje nagrody i wyróżnienia przyznawane w różnych kategoriach przez organizacje i czasopisma. Obecną jego fiksacją jest nagroda dla szefa roku, w domyśle takiego, który stwarza najbardziej przyjazne warunki pracy. Jeśli tryb weryfikacji laureata tej nagrody wygląda jak w filmie - w co nie uwierzyłem nawet przez sekundę - to mógłby ją zdobyć Stalin za jeden z gułagów. W tygodniu przed wizytą komisji konkursowej w firmie Blanca mają miejsce pożałowania godne zdarzenia. Wychodzi na jaw niekompetencja starego pracownika, podczas gdy inny, właśnie wyrzucony, organizuje hałaśliwy protest przy wejściu do zakładu, z kolei niewinny biurowy romansik okazuje się brzemienny w konsekwencje. W tym ostatnim wątku jesteśmy blisko komedii, którą rzekomo jest ten film, bo w innych jest znacznie bliżej do kina moralnego niepokoju - co tam niepokoju, raczej moralnej paniki. (Kino moralnej paniki - brzmi dobrze.) Hiszpania jest dumna z tego filmu do tego stopnia, że proponuje go do Oskara zamiast najnowszej produkcji Almodóvara. Oskara bym mu nie dał, ale za motyw z baletu Romeo i Julia Prokofiewa przyznałbym mu Honzika w Karlovych Varach w kategorii „najlepsza rola drugoplanowa rasowo zdywersyfikowanego mężczyzny w scenach seksu”.

Str8UpGayPorn donosi

Główny temat tego serwisu to wydarzenia ze świata pornobiznesu w wersji homo. Jasne jest, że nie wszyscy muszą się przejąć sensacyjnymi doniesieniami o tym, że Malik Delgaty i Bo Sinn zadebiutowali przed kamerami jako pasywi, a Darenger McCarthy, znany jako proepidemik, poplecznik MAGA i gay-for-pay, wystąpił w trójkącie. Prócz tych informacji S8UGP prowadzi rubrykę informacji ze świata. Dowiedziałem się dzięki nim, że była posiadłość Madonny jest obecnie własnością Gunthera III, owczarka niemieckiego, który wystawił ją na sprzedaż. Z intensywnością ocierającą się o obsesję portal donosi o parze Epsteina i Maxwell, którzy po latach zasłynęli z organizowania pedofilskich spotkań, a dzięki swoim wpływom zdołali uzyskać błogosławieństwo papieża JP2. Dziadunio mógł nie wiedzieć, kogóż to powierza boskiej łasce, ale czemu opatrzność nie szepnęła mu do ucha: hej, Jasiu Pasiu, nie zadawaj się z nimi, bo to nie towarzystwo? Mam dość ugruntowane podejrzenie czemu, ale tym razem się powstrzymam przed rozwinięciem tematu. Jak sugerowano w Nowym Pomponie, dziewictwo warto zachować przynajmniej raz w miesiącu.

Widziałem w Operze Krakowskiej

Jestem operowym dyletantem, więc klasyczne dzieła w rodzaju Cyganerii lub Madame Butterfly (po czesku Pani Motylkowej) są dla mnie nowością. Opera Krakowska robi przedstawienia „po bożemu”, z przepychem tam, gdzie być powinien, bez dziwactw, bez ingerencji w libretto, a często wręcz efektownie, jeśli nie efekciarsko, o co nie mam cienia pretensji. Muszę przyznać, że nieco się pogubiłem w fabule Cyganerii, czy chorowita Mimi z miłości wróciła do Rodolfa, aby skonać przy ukochanym, zamiast u księcia, gdzie miałaby dużo lepsze warunki? Rozbawiła mnie scena, w której panowie tańczą kadryla - z tego powodu warto być amatorem, nie znawcą. Madame Butterfly to podobno jedna z lepiej znanych oper w Ameryce. Chyba na zasadzie: nieważne, czy źle, czy dobrze, ważne, że mówią. Amerykanin Pinkerton dla żartu poślubił młodą Japonkę - czymś takim wolałbym się nie chwalić. Inscenizacja jest momentami imponująca, zwłaszcza w scenie z lampionami. Ostatni spektakl to Mozart i Salieri z muzyką Rimskiego-Korsakowa do tekstu Puszkina. Przedstawienie kameralne, tekst wyciągnięty z zakurzonej szuflady, historia mocno wątpliwa, a choćby tak nie było, to nijak by mnie to nie obeszło. Jeśli się wyciąga rupieć z lamusa, to trzeba mieć pomysł na jego odnowienie. W tym przypadku pomysłu nie zauważyłem. Korekta: pomysł może nawet był, ale całkiem nietrafiony.

Ajfon i Sobieraj

Jeśli trafisz do odpowiedniej bazy danych, to możesz liczyć na wiele fascynujących rozmów z Klarą Sobieraj, kobietą półautomatyczną, której kwestie zostały nagrane i są odtwarzane przez operatora. Najtrudniejsze dla Klaudii pytanie, to która teraz jest godzina. Lub to.
- Ile jest dwa razy dwa?
- Nie mogę udzielić odpowiedzi na to pytanie. Na szczegółowe pytania odpowie nasz ekspert.
 

A ajfon? Najnowsza cudowna funkcja polega na zatwierdzaniu transakcji przeprowadzonej z użyciem telefonu poprzez ogląd twarzy. Jeśli zdarzy się, że nie przybierzesz odpowiednio płatniczego wyrazu oblicza, transakcja zostanie odrzucona.

niedziela, 26 grudnia 2021

Finch

Lubimy te wizje ponurej przyszłości, mówię tu za ludzkość. Należałoby się temu przyjrzeć dokładniej, położyć ludzkość na kozetce i zadać parę głębszych pytań o relacje z matką i kiedy przestała siusiać do łóżka. Teraźniejszość również nie jawi się różowo. Przykładowo, rząd światowy pod pozorem pandemii skłania Ziemian do masowych szczepień, które będą miały śmiertelny skutek. Przy życiu zostaną ci niepokorni, widocznie rząd postanowił utrudnić sobie życie sprawując władzę nad obywatelami mniej skłonnymi do posłuszeństwa. W Finchu katastrofa przyszła z zewnątrz, wściekłe impulsy słoneczne rozwaliły warstwę ozonową, ocaleli nieliczni, w tym bohater tytułowy, który - jak reszta - żywi się resztkami pozostałymi w sklepach i składach. Najbezpieczniej na poszukiwania wyruszać nocą, by uniknąć śmiertelnego promieniowania, ale jeszcze bezpieczniej jest za dnia, kiedy nie grozi spotkanie z rywalami, którzy mogliby chcieć zlikwidować konkurencję do malejących zapasów. Coś za coś, z każdym wyjściem za dnia Finch skraca sobie życie, a gdy wraca do swoich podziemnych kwater, wita się z psem i zasiada do pracy. Najwyraźniej jest technologicznym geniuszem na drodze do skonstruowania androida ze sztuczną inteligencją. Gdyby zatrzymać film w tym miejscu, można by próbować odgadnąć dalszy ciąg. Czy powtórzy się sytuacja z komputerem Halem z Odysei kosmicznej? A może android Jeff będzie wybawieniem dla resztek ludzkości? Ani pierwsze, ani drugie, tylko trzecie: ckliwa opowiastka o człowieczeństwie ocalonym w sztucznym mózgu. Na sequel nie liczę, ale gdyby się pojawił, mógłby mieć temat: żywot robota poćciwego. W licznych współczesnych filmach dzieje się zbyt wiele i zbyt głupio, w tym dzieje się niewiele, może nie tak głupio, ale finał przywodzi na myśl Syreny z Tytana, gdzie ostatecznym celem ludzkości okazuje się wyprodukowanie jednej małej śrubki potrzebnej do naprawy statku kosmicznego obcych, którym zdarzyła się awaria w naszym Układzie Słonecznym. Być może coś mi się pomyliło z tymi Syrenami, ale na usprawiedliwienie mam infundybułę chronosynklastyczną.

Spójrz na mnie czyli Your Eyes On Me

Z początku nie wiadomo, co jest grane, ale spokojnie, wszystko zostanie objaśnione, opite i opłakane, bo to film, w którym bohaterowie mocno przeżywają. Sam jest drag queen Glorią, która ma przyjaciółkę Toni, gdy w ich życiu pojawia się przystojny Alex jako kolejna drag queen. Relacje łączące go z Samem są do odgadnięcia prawie na samym początku. W pewnym momencie pojawia się między nimi napięcie seksualne, a czy zostanie skonsumowane, powie nam redaktor Janicka. W tych okolicznościach łeb podnosi hydra Hartmanna, czyli pytanie o to, czemu właściwie kazirodztwo jest tabu? Bo dzieci miałyby gorszy genom? Jasne, ale nie zakazujemy seksu osobom mającym duże szanse przekazać swoje genetyczne wady potomstwu w związkach niekazirodczych. A jeśli mamy do czynienia z formą seksu nieprowadzącego do prokreacji? Czemu tego zakazywać, jeśli wszystko odbywa się za obopólną zgodą, lub nawet wielopólną? Jest to przecież jedna z tych „zbrodni bez ofiar”, w rodzaju masturbacji potępianej przez chrześcijaństwo. (Podkreślam, że chodzi tu seks osób w wieku dopuszczonym prawnie.) Inna rzecz, że kontakty kazirodcze są niesłychanie rzadkie, a mają miejsce najczęściej, gdy dla przykładu rodzeństwo było rozdzielone przed okresem dojrzewania (były takie badania). Kazirodztwo jest karalne, bo jest „be”, co jest w gruncie rzeczy odpowiedzią religijną na jakikolwiek owoc zakazany. W tym „be” zawiera się cały intelektualny potencjał postawy religijnej. Wracając do filmu, czy warto obejrzeć? Piwnica pod Baranami zaśpiewałaby: można, można, lecz nie trzeba.

Pablopavo i Ludziki z Naprawdę Dużym Zespołem

Z powodu pandemii ponad rok odwlókł się ten koncert. Pablopavo spodobał mi się całkiem niedawno, więc idąc na koncert miałem nadzieję usłyszeć moje ulubione numery. Nic z tego, wokalista wybrał ten skład do wykonania paru nowych numerów, ale żadnych starszych, bo do zagrania tamtych trzeba muzyków z innymi kompetencjami. Mimo to było ekstra, lubię te funkowe klimaty z mocnym rytmem, miejscami nieoczywistym. Zdaje się, że w produkcjach Pablopavo ważne są teksty, ale tych nie zdołałem zgrokować, mam chyba wadliwe uszy, albo reżyserka dźwięku dała ciała. Jak przeczytał Kwiatek, materiał z tego koncertu ukazał się w tak limitowanej edycji winylowej, że nawet nie wiadomo, z kim się przespać, żeby dostać kontakt do osoby, z którą należałoby odmówić litanię na siedem radości Najświętszej Maryi Panny.

Funny cha cha

„Funny cha cha” pochodzi z serialu Eureka, w którym szeryf naukowego miasteczka usłyszał od jednego z mózgów, że coś jest „funny”. - Co masz konkretnie na myśli? - zapytał szeryf. - „Funny cha cha” czy „funny aj aj”? Pytanie bardzo słuszne, bo nie wypada się śmiać, kiedy za chwilę dojdzie do wybuchu elektrowni atomowej. Tak mnie babcia wychowała. Z momentów „funny cha cha” chcę wspomnieć o dwóch. Wybraliśmy się do teatru na Berka 2 według Szczygielskiego, w obsadzie m.in. Ewa Kasprzyk, Daniel Olbrychski i Antoni Pawlicki, ten ostatni w roli geja Pawła, sąsiada Anny, kobiety moherowej, która Pawła zaakceptowała, a nawet polubiła i teraz próbuje mu namotać absztyfikanta. W jednej ze scen Anna i Paweł oglądają kolorowe pisemko, które doniosło o nowych zdarzeniach wokół aktorki Agnieszki Więdłochy. - Patrz, jaka fajna dziewczyna - mówi Anna. - Ale ja jestem gejem i pozostanę gejem, a żadna Więdłocha tego nie zmieni - odpowiada Paweł. Aby docenić dowcip, warto znać się na aktorach, żeby wiedzieć, że Więdłocha jest żoną Pawlickiego. Drugie „funny cha cha” to filmik Mietczynskiego, a raczej bogate w spojlery omówienie filmu Fighter o zawodniku MMA, którego Jagielski w wersji Miecia pyta, z kim teraz będziesz walczył na ringu? Z siostrą twojej biednej matki? (Zob. 5:30.)

czwartek, 9 grudnia 2021

Kraj

Kraj
jest zlepkiem sześciu nowel, a bardziej dopasowany tytuł byłby Krwawa, krwawsza, najkrwawsza. To wygląda jak zagranie pod publiczkę, epatują nas flakami zamiast tymi subtelnościami spod znaku Tokarczuk, gdzie w rzeczywistości nie dzieje się nic, ktoś tam co najwyżej bębni palcami o stół, a w duchu odbywa się rewolucja widoczna jedynie dla subtelnych, transpłciowych panien. Widzu, trawieniem tego dania nie umęczysz się wielce. To nie zarzut, bo przecież kino może być rozrywką, nie zakazali tego jeszcze. Po zdaniu o każdym epizodzie.

Polacy na drodze
Zaczyna się od dziwnej rozmowy policjantów na patrolu, kończy zemstą z ofiarą zastępczą.

Supermarket
Bardzo krwawy obrót zdarzeń w hipermarkecie; swoją drogą, rodzicu, jeśli porwą ci dziecko w formie niemowlęcej, jesteś w stanie przekonać policję, że jest twoje?

Rodzinna firma
To chyba najzabawniejsza z historii, o bardzo niefortunnej wizycie kontroli skarbowej w firmie prowadzącej kreatywną księgowość.

Galeria
Nowy dyrektor galerii z nadania politycznego ma swoją koncepcję, ale na drodze staje mu pracownica, którą kiedyś wykorzystał i porzucił - będą trupy.

Mieszkanie
Dziwna panna pomieszkuje w lokalu zalegając z czynszem, a po wielu przejściach eksmisja zostanie dokonana w trakcie wspólnego tańca nago na stole, jej i właściciela.

Sylwester
Zabawa w odstrzał sylwestrowych fajerwerków zamienia się w ostrzał artyleryjski między sąsiadami - jest śmiesznie i gęsto od trupów w postaci skwarkowej.

Kapitularz Diuną (Frank Herbert)

Między tomem poprzednim a wcześniejszym w świecie Diuny minęło piętnaście stuleci, a tym razem przeskok to skromne paręnaście lat. Dostojne matrony spopieliły oryginalną Diunę i rozprawiły się z Tleilaxanami, w ten sposób likwidując wszelkie źródła melanżu. Wszelako Bene Gesserit zdołały zbiec z pustynnym czerwiem na swą starannie ukryta planetę o nazwie Kapitularz, która pod wpływem piaskowych troci przekształci się w nową Diunę. Matki z Bene Gesserit mają inne zmartwienie, którym jest stała groźba ataku ze strony dostojnych matron, mocno zacietrzewionych wobec konkurentek. Darwi Odrade, przełożona matka wielebna z BG, trzyma swój plan w tajemnicy prawie do końca (przed czytelnikiem też), a uwikłani w niego są Duncan Idaho, mentat ze wspomnieniami z wcześniejszych swoich wcieleń, ożywiony Teg Miles, który na razie jest chłopcem przygotowywanym do odzyskania swoich wspomnień i umiejętności genialnego stratega, a na koniec - Murbella, ujarzmiona dostojna matrona, która zaczęła dostrzegać, jakim niezwykłym projektem jest zgromadzenie BG. Dojdzie do konfrontacji dwóch kobiecych organizacji, a wynik końcowy będzie lekko zaskakujący. W fabułę wmieszają się Żydzi ze swoją dziką matką wielebną, choć ich roli nie przeceniałbym zanadto. W finale pojawi się para tajemniczych staruszków, schowanych gdzieś w podszewce rzeczywistości danej bezpośrednio, widoczni tylko w ulotnych zwidach Duncana. Autor zostawił sobie furtkę do kolejnych tomów, których już nie napisał. O ile dialogi w Bogu Imperatorze, będące skrzyżowaniem Nietzschego z buddyzmem zen, były fabularnie uzasadnione (potężna istota żyjąca parę tysięcy lat nie może być tuzinkowa), o tyle w kolejnych tomach owa maniera zaczyna lekko nużyć. Wiemy, wiemy, logika i rozum pozostają na służbie namiętności i pasji, ale paradoksy w nadmiarze - jak cokolwiek innego - przestają bawić, a my prześlizguje my się po nich z poczuciem, że głębia myśli jest raczej upozorowana niż rzeczywista.

[659]
O wszystko, co się zdarza, można winić los. To najbardziej użyteczna funkcja losu albo Boga.
Votum separatum. W chrześcijaństwie wykluczone jest obwinianie Boga o cokolwiek.

[1089]
Lidice były wczoraj. Jaka potęga kryje się w pamięci Tajemnego Izraela!
Tak sobie w myślach skomentowała Rebeka słowa ojca wspominającego Kozaków urządzających pogromy na Żydach. Lekko licząc, od tamtych czasów w powieści minęło jakieś dwadzieścia tysięcy lat. A co z tymi Lidicami? Czeską wioską brutalnie zlikwidowaną wraz z mieszkańcami przez Niemców w czasie drugiej wojny. Owszem, okrutne to było, ale po pobieżnym sprawdzeniu - niekoniecznie związane z agresją wobec Żydów.

[1273, cytat z baszara Tega]
Pisanie historii to głównie proces odwracania uwagi.

[1888, opinia Lucylli w rozmowie z Pajęczą Królową]
Karol Marks popełnił błąd, który popełnia większość zazdrosnych ludzi. Myślał, że wszystko, czego nienawidzi, jest złe i że on wie najlepiej, jak to naprawić. Nigdy nie liczył się z faktem, że zazdrość i nienawiść są problemem same w sobie. Najpierw ulecz siebie, lekarzu.

[3868]
Przekonanie, że się o czymś wie, to skuteczny sposób na oślepienie siebie.

[3948]
Idaho poczuł, że ściska mu się żołądek. Odrade przyniosła mu hologram obrazu, który wisiał w jej sypialni. Chaty kryte słomą w Cordeville Vincenta van Gogha.

[6063]
Oczyma duszy widziałem już siebie jako przykutego do łóżka człowieka-roślinę, ale nie dbałem o to.
Gdyby Diuna była oryginalnie napisana po polsku, to zapewne w ogólnie dobrym tłumaczeniu na angielski znalazłoby się jedno „thank you from the mountain”. A tu mamy „nie dbałem”.

Odpowiedź na wszystko czyli O anthropos me tis apantiseis

Pozycja z outfilmu, więc wiadomo, że powinno dojść do jakiejś akcji Victorasa z Mathiasem. Pierwszy jest Grekiem, który jedzie autem marki rzęch do Niemiec z niezapowiedzianą wizytą do matki. Drugi jest Niemcem, który chciałby skorzystać z podwózki. I tak sobie jadą, ale kinem drogi bym tego nie nazwał. Kiedy Ulisses wracał do Itaki, spotkał po drodze kilka niezwykłych postaci, cyklopa, nimfę, syreny itp. Trudno powiedzieć, by chłopaki po drodze natrafili na niezwykle towarzystwo. Niezwykle jest raczej to, że sympatycznemu Mathiasowi chce się ciągnąć za język mruka Victorasa. Dość często zdarza się w filmach, że główna postać to przeciętniak, którego otaczają postaci nietuzinkowe. Jak się okaże, i Mathias ma swoje granice wytrzymałości. Victoras takim przeciętniakiem znowu nie jest, bo w przeszłości był sportowcem z sukcesami, po których został mu zgrabny torsik. Na koniec Victoras dotrze z Mathiasem do swojej matki, będzie dramat z udziałem psa i tyle. Odniosłem wrażenie, że obejrzałem „czegoś ćwierć, albo pół”. Jak ten ojciec wołający „matka! jest tylko jedna!” na widok pojedynczej półlitrówki w barku. Ale przyznam, że było to pół czegoś niezłego.

Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun czyli The French Dispatch of the Liberty, Kansas Evening Sun

Zdumiewający jest ten film. Wyszedłem z kina myśląc, że istniał organ prasowy o nazwie The French Dispatch, lecz po krótkim śledztwie internetowym przekonałem się, że zostałem zrobiony w organ. Anderson (twórca) złożył piękny hołd nieistniejącemu czasopismu, choć wiadomo, że miał na myśli inne, prawdziwe, ale nie ma to dla mnie większego znaczenia. Po śledztwie nie muszę się zastanawiać nad tymi trzema bardzo dziwnymi historyjkami, w szczególności nad tym, do jakiegoś stopnia można je uznać za autentyczne. Wychodzi na to, że do takiego jak w przypadku tych rowerów, które rozdawali w Erewaniu. No dobrze, ale wartości filmów nie mierzy się pokryciem w faktach. Może te trzy opowieści nas zadziwiły, zaskoczyły lub rozbawiły? Pierwsza opowiada o genialnym malarzu, którego talent objawił się w późnym wieku w więzieniu, i o marszandzie, który go rozsławił w świecie. Druga to romans starszej reporterki z młodym przywódcą francuskiej rewolty studenckiej z 68 roku. W trzeciej poznamy słynnego szefa policyjnej kuchni, który okaże się kluczową postacią w rozwiązaniu sprawy porwania syna komendanta. Wszystko zrobione błyskotliwie, z humorem, z udziałem znanych twarzy i z pomysłowymi dekoracjami, których ruch uchwycony kamerą mówi nam: to nie jest prawdziwy świat, jak nieprawdziwa jest fajka Magritte'a. W jednej konkurencji ten film na pewno nie bierze udziału, a ta konkurencja to emocjonalne angażowanie widza, które w tym dziele jest na poziomie Futuramy czy opowieści o Asterixie i Obelixie. Jeśli ktoś przejął się losami bohaterów tamtych produkcji, to ma szansę na wzruszenia i na tym filmie. Nie mam na myśli wzruszenia ramion.

Co robimy w ukryciu (sezon 3)

Wprawdzie wampiry z serialu są straszne mniej więcej tak, jak te z Nieustraszonych pogromców wampirów (z podtytułem Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi), ale są od tamtych śmieszniejsze. Rzadko się zdarza, że tłumaczenie dokłada się efektu komediowego, ale tym razem udało się znakomicie. Chciałbym pochwalić tłumacza z imienia i nazwiska, ale te dane są poufne i objęte przez RODO. Poniżej zamieszczam zrzuty z tekstem oryginalnym, a obok z przekładem. Na pierwszy ogień idzie Nandor, który jako człowiek był perskim księciem i, jak zapisali biografowie, miał kiedyś naraz 37 żon, z których kochał 35. Tutaj wypomina koledze Laszlo złe traktowanie.

A tu z kolei Laszlo odpowiada na pytanie, czy planuje powrót do Anglii.

poniedziałek, 29 listopada 2021

Eternals

Poszedłem na Marvela? Ja? Trochę za namową, bo wiecie, dla towarzystwa Rom dał się powiesić. Zapotrzebowanie na superbohaterów jest wciąż spore, zapewne jakaś frojdystka zrobiła na tym habilitację, a tylko mnie te opowieści wydają się sztampą i nudziarstwem. Od sztampy da się odejść, jak zobaczyliśmy w serialu The Boys. Film Eternals oryginalnością nie powala, ale ma jeden niewątpliwy atut: nieznane mi wcześniej postaci. A może jednak trochę znane, bo Fajstos był greckim Hefajstosem, a Tena - Ateną. W każdym razie nie wiedzieliśmy, że niektórzy dawni bogowie są tymi wiecznymi, którzy chronią Ziemię przed kosmicznymi paskudztwami, chcącymi zębatymi szczękami rozdrabniać ludzi na papkę. Jedno z paskudztw niebezpiecznie zmutowało i nawet radzi sobie z Eternalami, którzy po wiekach znowu łączą siły, podczas gdy na jaw wychodzi gorzka prawda o ich posłannictwie, ale o tym już redaktor Janicka. W filmie o macosze, która była kosmitką, w jednej ze scen władcy galaktyki oglądają taniec, który ma ich powstrzymać przed likwidacją Ziemi. Decyzji nie zmienili, za to powinni obejrzeć ten film. To dlatego, że ci ludzie z planety Ziemia są źli i podli, ale potrafią się kochać, smucić i dawać sobie nawzajem szczęście. To jest takie niesamowite! Ale przede wszystkim okropnie powierzchowne i banalne, więc nie, lepiej nie pokazujmy tego filmu na forum galaktycznym, bo wkurzymy fnoole z Syriusza i naprawdę przetrzepią nam tyłki, wcale nie tak nieudolnie, jak u Dicka. Jeden z Eternali, z fenotypu wyglądający na faceta, pokochał ludzkie życie u boku swojego partnera, z którym wychowuje syna. Barbarę Nowak oblewają już zimne poty na myśl o młodzieży patrzącej na to w kinie. Mnie nic nie oblewa, ani nie przepełnia, a już na pewno nie podziw dla twórców za to, że odważyli się na wątek homo. Jak na Marvela film nawet da się strawić, ale przyjemność mąci wyobraźnia, podsuwająca mi sequele, w których Eternale i Hulki stają do walki z Drakulą, Frankensteinem i Richardem Nixonem.

Wieczna piękność czyli Eternal Beauty

Obejrzyjmy to! - zawołała miła znajoma, kiedy przeglądaliśmy ofertę streamingu. Cóż może się kryć pod takim tytułem? Chyba nie mroczna opowieść o facetce porzuconej w dniu ślubu, która przypłaciła ten epizod nasileniem objawów choroby psychicznej? Ależ jasne, że tak! Film ulokowano w dziale komedii, więc w takim razie widziałem wiele podobnych, jak Requiem dla snu, Wstręt lub Szaleństwo króla Jerzego. Ciekawe, jak odebrałbym ten film, gdyby miał etykietkę dramatu psychologicznego. Być może trochę lepiej, ale nie tak do końca. Głównym przesłaniem jest to, że normalność jest przereklamowana. Zgoda, dziwacy i oryginałowie większą mają szansę być zapamiętani, ale choroba psychiczna to fatalna alternatywa dla normalności. W filmie jest pokazana cukierkowo, podobnie jak w Bennym i Joon, czyli jako lekkie nieprzystosowanie. Hipotezę, dlaczego to niby ma być komedia, mam następującą. W jednej ze scen matka stukniętej głównej bohaterki, leży na łożu śmierci i przygląda się uważnie swojej innej córce, jakby chciała powiedzieć: skąd ty taka normalna się wzięłaś w tej rodzinie? Niezadane pytanie pozostało bez odpowiedzi.

piątek, 26 listopada 2021

Pluton p-Brane (Teatr Łaźnia Nowa)

Percival Lowell był niezłym agregatem. Podróżnik z talentem pisarskim, dzięki któremu mógł utopić fortunę w swoim ostatnim życiowym projekcie, czyli obserwatorium astronomicznym. Zmarł w 1916, a jako astronom był prekursorem dzisiejszych śmiesznych ludków znanych jako „teoretycy starożytnych kosmitów”. Lansował teorię inteligentnych Marsjan, którzy zbudowali sieć kanałów na swojej planecie, a na Wenus wypatrzył koła ze szprychami, które okazały się... czymś, o czym dowiecie się ze spektaklu. Jedną z obsesji Lowella była planeta Iks, po łacinie IX (jak w Diunie!), którą odkrył Clyde Tombaugh paręnaście lat po śmierci fundatora obserwatorium, gdzie dokonano odkrycia ciała niebieskiego później nazwanego Plutonem. Czy dziesięcioletni Tombaugh mógł spotkać się z Lowellem? Tego nie można wykluczyć - to zdanie-dupochron do wciskania bezpodstawnych twierdzeń, przez co mam na myśli różnorakie idiotyzmy. Spektakl jest fantazją na temat tego spotkania, a jak już fantazjować, to czemu się ograniczać - mamy parę wersji tego zdarzenia, przerywanych występami gwiazdy, która może być formą istnienia ciała ludzkiego lub niebieskiego, tu chodzi o tę pierwszą. Gwiazda głównie śpiewa i kręci tyłeczkiem, choć raz wystąpi w epizodzie aktorskim, w którym wdycha hel przed wypowiadaniem swoich kwestii. To niezłe, bo może dobrze pamiętam, że hel w gwiazdach bierze udział w tych szalonych reakcjach hiperturbojądrowych. Spokojnie, gwiazda w spektaklu emanuje energią, ale jąder nie rozbija, ani ich nie łączy (a chcielibyście, wy zboki). Jednym ze scenicznych gadżetów jest orzech, nawiązujący zapewne do orzecha Hamletowskiego, w którego przestrzeniach można się zagubić tarzając się w mydlinach, a tak naprawdę okazać bezradność wobec ogromu wszechświata, w którym nasz układ słoneczny jest nic nieznaczącym pyłkiem. Obsesje Mateusza Pakuły, twórcy spektaklu zaczynają układać się w logiczną całość. Na początku spektaklu w centralnym miejscu stoi wielki tekturowy teleskop. Cóż można przez niego zobaczyć? - zadałem sobie pytanie. Chyba tylko obraz kontrolny.

Trzeba ich rozwieść czyli Breaking Them Up

Kiedy słyszę, jaką to tragedią jest rozwód, zwłaszcza dla dzieci, przypomina mi się znajoma, której rodzice rozeszli się, kiedy była nastolatką. Ucieszyłam się - odpowiadała, kiedy pytano ją o rozwód rodziców. To raczej oczywiste, że lepiej się rozstać niż trwać w związku pełnym pretensji i agresji bez szansy na poprawę. Zapewne prawdą jest, że dzisiaj rozwody bierze się często lekko i bezmyślnie, bez głębszej refleksji nad tym, czy małżeństwo można uratować. W filmie nastoletni Damien postanawia zmotywować rodziców do rozwodu, choć nie udało się mnie jako widza przekonać, że w ich domu sytuacja jest rzeczywiście napięta. Agresja nie wychodzi poza utarczki słowne bez żadnych krzyków. Damienowi pomaga koleżanka Erin, z którą wspólnie prowadzą w szkole biznes polegający na łączeniu ludzi w pary, jeśli jedna z osób wcześniej upatrzyła sobie sympatię. Mają wprawę w akcjach swatania ludzi, więc próbują znaleźć rodzicom Damiena nowych partnerów. Niegdyś spowodowałem konfuzję u pewnej niewiasty, wtedy chyba młodej żony, kiedy sprzeciwiłem się słysząc jej twierdzenie, jakoby wspólne życie w małżeństwie prowadziło do wydobywania z siebie nawzajem tego, co najlepsze. Może i tak bywa, a ja jestem pechowcem, który nie miał okazji o tym się przekonać. Za to widziałem ludzi z dziesiątkami lat stażu małżeńskiego, bezustannie robiących awantury o bzdury, podczas gdy inni wyglądają na zgodnych, za to wspierają się w teoriospiskowych banialukach. Rodzice Damiena - uwaga, lekki spojler - uczciwie przyznają, że kiedyś było im ze sobą super. Po szesnastu latach już tak nie jest. Z książki o Marnym zapamiętałem parę gejów, którzy co dziesięć lat odnawiali swój partnerski układ. Po dwudziestu (chyba) latach postanowili się rozstać w przyjaźni i zgodzie, zachowując dobre o sobie wspomnienie, niezmącone pamięcią czasu rozkładu pożycia. Może taka tymczasowość miałaby sens w związkach formalnych? Żeby nie ujawnić zbyt wiele, nie napiszę, na czym polegał nietypowy wątek friendzone'u. Ojca Damiena zagrał znany mi z jutubowego B-Squadu Stephen Schneider, który z kolegami robił mniej więcej to, co polski GF Darwin, ale bardziej amatorsko.

Heretycy Diuny (Frank Herbert)

Wiele zdarzyło się przez piętnaście stuleci po upadku Leto II, zwanego teraz Tyranem. Poprawka: zwanego tak przez siostry Bene Gesserit, bo na samej Rakis, planecie wcześniej znanej jako Diuna, rozwija się kult Podzielonego Boga, wcielonego w czerwie pustyni na globie ponownie okrytym suchym bezmiarem piasku. Na scenie politycznej nie pojawił się żaden nowy imperator, więc główna uwaga skierowana jest na zakon Bene Gesserit, który porzucił swe niegdysiejsze, dalekosiężne projekty, a skupiony jest bardziej na przetrwaniu jako jeden z głównych graczy Starego Imperium. Łatwo nie będzie, bo z Rozproszenia, setki lat po przemianie Tyrana, wracają liczne hordy z dostojnymi matronami na czele. Matrony chętnie pozbyłyby się konkurencji Bene Gesserit, które z kolei we własnym interesie próbują łączyć siły z Tleilaxanami. Nie do końca jest jasne, po co zakonowi potrzebny jest ghola (ożywieniec) Duncana Idaho, ani dlaczego tak ważna jest Sziena, dziewczynka z Rakis potrafiąca komunikować się z czerwiami (w których wciąż drzemie uśpiony relikt świadomości Tyrana). Jedną z głównych postaci jest Teg Miles, legendarny baszar Bene Gesserit, wciąż na służbie pomimo trzech setek lat na karku, a postacią drugoplanową jest Abdl Waff, mistrz Tleilaxan, którzy okazują się fanatykami religijnymi czczącymi Leto jako Proroka. (To jest spojler, ale nieistotny.) Dla wyrafinowanych uczonych polonistów powyższe omówienie jest argumentem za odłożeniem tego tomu na półeczkę z literaturą niepoważną, której nie czyta się, jeśli się już nie jest nastolatkiem. Dlatego ja przeczytałem, nie pierwszy raz w życiu, ale nie tylko z przekory. Herbert ma ten unikalny dar opisywania sfer polityki, władzy i religii w ujęciu, które wydaje się zawsze aktualne, choć wyobrażam sobie polemikę z tezami autora. Czy wszystko jest cyniczną grą interesów podszytą intrygami i zdradami? Ależ nie, o czym w tym tomie świadczy postać Milesa. Zauważyłem, że w nowym wydaniu jest „dżihad butlerowski”, nie „butleriański” (ang. Butlerian Jihad), a swoją drogą, w dawnych wydaniach „dżihad” był rodzaju żeńskiego, więc była „dżihad butleriańska”. W nazwie planety Ix jest mały dowcip, bo jest to dziewiąta planeta Eridani A, w numeracji rzymskiej IX.

[4093, w pozaprzestrzennym schronie Harkonnenów]
– Nienawidzę tego zegara – powiedział Duncan.
– Nienawidzisz tu wielu rzeczy – odparł Teg, ale spojrzał jeszcze raz na zegar. Był to kolejny antyk z okrągłą tarczą, dwiema analogowymi wskazówkami i cyfrowym sekundnikiem. Wskazówkami były dwie nagie ludzkie postacie: większą mężczyzna z ogromnym fallusem, mniejszą kobieta z rozłożonymi szeroko nogami. Ilekroć się spotykały, mężczyzna zdawał się łączyć z kobietą.


[5748]
Dziewięćdziesiąt tysięcy ton! Półroczny zbiór z rakańskiej pustyni. Nawet trzecia część tego stanowiła w nowym układzie sił ważny argument przetargowy.
Mowa o zapasach przyprawy z czasów Leto, jakie odkryła Odrade. Swoją drogą, termin przydatności do spożycia jest długi, skoro po tysiącu pięciuset latach jest wciąż zdatna do użytku. Na dzisiejszych słoiczkach z melanżem można by pisać Best before: Nov 11, 4021.

[5753]
Odrade nigdy nie rzuciło się tak wyraźnie w oczy, jak łatwo metody Missionaria Protectiva niszczyły ludzką niezależność. To był oczywiście ich główny cel: „Uczyńcie z nich czcicieli uległych wobec naszych żądań”.
Cytat z terminologii Imperium: główną funkcją Missionaria Protectiva było rozsiewanie i utrwalanie zaraźliwych zabobonów na prymitywnych planetach w celu szerzenia tam wpływów Bene Gesserit. Ciekawe w tym kontekście jest pytanie o religijność autora Diuny. Czy można być wierzącym i pisać tak cynicznie o religii jako narzędziu podporządkowania?

[5818]
[Odrade zdecydowała] się na kreatywną prawdę.
Być może zainspirowała się siostrami Kerkovich, które doprowadzały do „zmiany percepcji rzeczywistości” u przyjaciół.

[8934, z terminologii Imperium]
BIBLIA PROTESTANCKO-KATOLICKA: Księga Ksiąg, kanoniczny tekst opracowany przez Kongres Ekumeniczny Federacji. Zrewidowane połączenie starożytnych świętych pism, zawierające elementy najstarszych religii, łącznie z Maometh Saari, chrześcijańską Mahayaną, katolicyzmem zensunnickim i przekazami buddislamskimi. Za najważniejsze przykazanie Biblii P-K uważa się: „Nie będziesz kaleczył ducha”.

Jack Reacher: Nigdy nie wracaj czyli Jack Reacher: Never Go Back

Nie wiem, czy książki o Reacherze swoją jakością dorównują popularności, jaką się cieszą. Kiedyś sprawdzę. W ekranizacji zatrudnili samego Toma Cruise'a, aktora nietaniego, który może w rolach przebierać. Kim jest Reacher? Skromniejszym kolegą Bonda, byłym wojskowym, który wymierza sprawiedliwość na własną rękę, bo system zawodzi. Z takim bohaterem emocje są słabe. Kto będzie obgryzał nerwowo paznokcie, widząc Reachera osaczonego w zaułku przez czterech bandziorów? Nikt, kto ma już te dziesięć lub więcej wiosen na karku. Oś fabuły obraca się... Zaraz, fabuła ma oś? Turbina fabuły obraca się wokół Reachera i dwóch dziewczyn. Starsza, po trzydziestce, ma stopień majora i została oskarżona o szpiegostwo tuż przed randką z Reacherem, który szybko odkrywa, kto stoi za fałszywym oskarżeniem. Druga to nastolatka, córka, na którą Reacher nie łożył alimentów. Kanalia! - zawołacie? Naiwni, przecież Reacher jest rycerzem bez skazy, a trupy padłe z jego ręki nigdy nie budzą wątpliwości, że trupami być nie powinny. Dziewczynę w stopniu majora gra Cobie Smulders, czyli Robin Scherbatsky z Jak poznałem waszą matkę. Po tej ostatniej roli nigdy nie wpadłbym na to, że warto ją obsadzać w roli żołnierek, jak w Avengersach i w tym Reacherze. Jednak nie ze względu na Cobie jestem gotów przyznać, że to nie taki całkiem banalny produkt sensacyjny. W motywie córki, osóbki młodej, lecz z charakterem, jest ów twist, który już wprawdzie widziałem gdzie indziej, ale jeszcze mi się nie znudził. Ale to już ostatni raz.

poniedziałek, 8 listopada 2021

Bóg Imperator Diuny (Frank Herbert)

Wróciłem do tej książki z powodu niedawnej fantazji o jej ekranizacji. Czy to w ogóle byłoby możliwe? W sensie technicznym jak najbardziej, ale fabularnie to marne widowisko. Leto II, syn Paula z Diuny, po wejściu w symbiozę z piaskopływakami osiągnął niezwykłą długowieczność, a dzięki ojcu stał się super istotą, przechowującą wspomnienia całej przeszłej ludzkości, a także potrafiącą przejrzeć niemal wszystkie przeszłe i przyszłe postępki mieszkańców swojego imperium, którym rządzi już trzydzieści pięć stuleci w momencie, kiedy stykamy się z nim w tym tomie. Większa część powieści to opis imperium Leto, które poznajemy głównie przez serię rozmów samego władcy ze swoim marszałkiem dworu Moneo, poza tym z kolejnym Duncanem Idaho, którego do życia wraz ze wszystkimi jego wspomnieniami przywracają Tleilaxanie, i wieloma innymi. Leto nie może być zwykłą postacią, więc dyskusje z nim są wyzwaniem, zwłaszcza dla nieszczęsnego Moneo, który robi, co może, by uniknąć furii swego pana. A ponieważ pytania i refleksje Leto odznaczają się przejrzystością buddyzmu zen, mowy pełnej paradoksów i niejasnych intencji - przynajmniej dla zwykłych śmiertelników, nie dziwimy się, że Moneo nie nadąża. Nikt by nie zdołał. Czy dzisiejszy widz miałby ochotę oglądać Leto w pięciotonowym ciele czerwia pustyni z resztkowymi ludzkimi przydatkami w postaci głowy i ramion, który zakochuje się w Ixance Hwi Noree? Widz w postaci mojej osoby czerpałby przyjemność z patrzenia na Duncana, jednego z parudziesięciu, jeśli nie paruset - pod warunkiem, że rolę dostałby Momoa. Mógłby popisać się kunsztem aktorskim, prócz licznych rozmów mógłby zaliczyć scenę seksu, a kiedy indziej stanąć nago na polu walki - tak jak to się powinno robić według starożytnych Greków. Biedne Bene Gesserit, niegdyś tak potężne, w imperium Leto są ledwie tolerowane i jedyne, na co mogą liczyć, to łaskawe przyzwolenie władcy na współpracę. Bez obaw, trud wniesiony w przetrwanie przyniesie owoce po upadku Leto. W nowym wydaniu wprowadzono zmiany terminologiczne. Nie ma piaskopływaków, są piaskowe trocie (ang. sandtrouts), zamiast Tancerzy Oblicza są maskaradnicy (ang. Face Dancers), a Mówiące-do-Ryb (kobieca armia Leto) zastąpiły Rybomówne (ang. Fish Speakers).

[Podróże Leto w głąb pamięci]
Raz, po śmierci szczególnie wspaniałego Duncana, odbył podróż przez wiele koncertów muzycznych zawartych w swych pamięciach. Mozart szybko go zmęczył. Był pretensjonalny. Ale Bach... Och, Bach...

[Moneo w rozmowie z Duncanem]
Powiem ci tylko ten jeden raz. Homoseksualiści byli pośród najlepszych wojowników w naszej historii, to byli bersekerzy na czarną godzinę. Byli wśród naszych najlepszych kapłanów i kapłanek.

I szczęśliwie czyli Happily

Od czasów Balzaka nie wypada pisać utworów aspirujących do miana „realistyczny” bez wytłumaczenia źródeł dochodów postaci. To lekka przesada, zwykły czytelnik jest chyba mało zainteresowany czytaniem PIT-ów bohaterów, ale za to chętnie zapoznałby się z ich motywacjami. A jeśli powstają z martwych, to nie pogardzilibyśmy wyjaśnieniem tego fenomenu. Oczywiście możemy przyznać, że ktoś tu udawał, wciągając nas w niby to życiową historyjkę o niezwykle szczęśliwym małżeństwie z czternastoletnim stażem, które - pomijając spojlery - udaje się na weekend z przyjaciółmi i w czasie tego wyjazdu przeżyje parę dziwnych chwil. Jeśli ktoś zrozumiał z filmu, po co to komu było, to gratuluję. Kiedy zaczęła się końcowa lista płac, odniosłem wrażenie, że to jakiś słabszy produkt Lyncha, tworzącego nie na zwykłych dla niego psychotropach, lecz na bigosie i ruskich. W męża wcielił się McHale znany z Community, eksponujący muskulaturę, jakby na plan filmu wracał z kręcenia pornosów dla gejów. W ogóle ta produkcja wygląda, jakby paru drugoplanowych aktorów postanowiło zrealizować pragnienie udziału w pełnym metrażu, do tego odbiegającym od sztampy. Poważnie wątpię, że ten film będzie dla kogokolwiek z obsady trampoliną do aktorskiej sławy, choć na pewno nie jest schematyczny. Są momenty, kiedy naprawdę nie wiemy, czego możemy się spodziewać w dalszym ciągu, co byłoby super, gdyby nie to, że scenarzyści też nie wiedzieli, więc zakończyli historię mało sensownym happy endem z jednym trupem po drodze. Bywały bardziej krwawe happy endy...

czwartek, 28 października 2021

Diuna czyli Dune

O, cholera - pomyślałem spoglądając na okno jaśniejące świtem. No nic, czytam dalej, rzekłem sobie w myślach. Chodziło rzecz jasna o Diunę Herberta - pierwsze moje z nią zetknięcie. Dzisiaj trudniej mi sobie wyobrazić nastolatka, który zarywa noc pochłaniając książkę. Samego porno na Pornhubie jest tyle, że można by oglądać ponad sto pięćdziesiąt lat bez przerwy, a to przecież jedna z niewielu podniet. Czy można być na bieżąco z ofertą księgarską? Filmową? Muzyczną? Naukową? Teatralną? Sto pięćdziesiąt lat Pornhuba staje się śmiesznie małym ułamkiem czasu, który należałoby zainwestować w przyswajanie dzieł kultury dawnej i współczesnej. Szansa, że kogoś dzisiaj przyciągnie książka pod tytułem Diuna jest znacznie mniejsza, niż wtedy, gdy ja miałem ją w ręku po raz pierwszy. Film jest bezpieczniejszy, jeśli chodzi o możliwość zarwania nocy. Często w kinie zdarza mi się analizować, suflować reżyserowi, aby poprawił tę scenę, wyciął inną lub znalazł innego aktora. Najlepiej jest wtedy, gdy nie mam na to ochoty, co zdarzyło mi się na tym filmie. Wchłonęła mnie ta historia całkowicie, choć przecież dobrze ją znam. Świetna strona wizualna, niesamowita oprawa muzyczna, znakomita obsada i ów niezwykły patos, który ani przez chwilę nie nuży. Kto liczy na humorek z pierwszej trylogii Gwiezdnych wojen, przejedzie się na tym filmie jak Rodowicz na kucyku. Część uroku scenografii polega na jej surowości, to nie Barok, lecz klasycyzm. Nie jestem w stanie wczuć się w widza nieznającego tej historii, choć bardzo chciałbym, by możliwe było na chwilę wyłączyć sobie część pamięci, by móc oglądać ze świeżym umysłem. Opowieść Herberta to przeniesienie realiów feudalnych w kosmos, jest cesarz zwany padyszachem, są jego wasale, a wszyscy układają intrygi, zawierając dorywcze sojusze, „plany wewnątrz planów w planach”. Atrydzi wydają się najmniej umoczeni w tej galaktyce zdrad i spisków, choć lojalność Jessiki, nałożnicy księcia Leto, wydaje się wątpliwa, skoro jest ona członkinią potężnego zakonu żeńskiego Bene Gesserit, w którym nie chodzi o celibat i modły, lecz o realizację dalekosiężnych planów. Główną postacią jest Paul, syn Leto i Jessiki, który według książki naprawdę ma być młodziankiem, więc postanowiłem przestać marudzić na Chalameta, do którego, poza tą chłopięcością, żadnych uwag krytycznych nie mam. Za Paulem w Diunie Lyncha też szczególnie nie przepadałem, bo MacLachlan ani był chłopięcy, ani był typem męskim. Już bardziej przypadł mi do gustu Paul z serialu, ale to była produkcja drugoligowa. Szczegół z filmu: już na początku wspomina się o wielkim znaczeniu przyprawy, bogactwa naturalnego występującego tylko na planecie Arrakis, oddanej Atrydom w lenno. Przyprawa potrzebna jest między innymi nawigatorom Gildii Kosmicznej, monopolisty w zakresie podróży międzygwiezdnych. Jeśli dobrze pamiętam, w książce jest to jedna z tajemnic skrywanych przez Gildię, a tymczasem w filmie, bum, wypaplali na samym wstępie. Dobrze, że nie wpadli na pomysł wplątania do filmu fragmentów historii Paula spisanej przez jego późniejszą żonę. „Igrek! Igrek! Igrek! - brzmi refren. - Milion śmierci za mało było dla Igreka!” - to do przeczytania jedynie w książce (kto czytał lub oglądał, wie o jakiego Igreka chodzi). Sfilmowano jakieś czterysta z sześciuset stron pierwszego tomu wieloksiągu. Wiem, bo sprawdziłem, choć wcześniej wydawało mi się, że zostało dużo więcej, a to z tej przyczyny, że przed nami naprawdę spektakularne akcje z „paskudztwem” Alią i pięknym Feydem-Rauthą, cudownym młodzieńcem z linii Harkonnenów. Powieściowy cykl Diuny to sześć tomów (pomijam te napisane po śmierci Herberta), więc jeśli będzie popyt, to być może doczekam się ekranizacji Boga Imperatora. O, Boże Imperatorze, spraw, abyśmy cię ujrzeli na srebrnym ekranie!

Wielki apetyt czyli Da E

Nadwaga, bulimia, nietolerancja wobec płciowo niestandardowych zachowań... Chiny mówią nam: my też mamy problemy pierwszego świata. To może powinniśmy nie stosować do tego filmu taryfy ulgowej, skoro przynależność do pierwszego świata jest jakimś zobowiązaniem. Jiang Ying-Juan ma problem, bo jest otyła i ulega naciskowi otoczenia z matką na czele, że powinna nad sobą popracować. Próbuje tego i tamtego, miota się i nic. Zdaje się, że niektórzy z nas nie mogą tak po prostu wziąć się w garść i zmienić się na lepsze. „Na lepsze” napisałem z przekąsem, bo czy powinniśmy tak lekko korzystać z prawa do oceniania innych ludzi, kiedy w zasadzie ich rzekome niedoskonałości nie mają żadnego wpływu na nasze życie? Zwłaszcza kiedy te defekty są praktycznie poza kontrolą nieszczęśników nimi dotkniętych. W tym sensie film mądrze podchodzi do tematu, choć - jak to zwykle bywa z mądrością - lekko przynudza. Lekko znudzeni doceniliśmy.

Krętacze czyli El cuento de las comadrejas

Kiedy pod dom Mary podjeżdża samochód z Barbarą i Franciskiem, nie mamy złudzeń, że to jest przypadek. Para młodych ludzi zafascynowanych zapomnianymi aktorami, reżyserami i scenarzystami? - bo takie towarzystwo mieszka w domu Mary. Wniebowzięta Mara zrobi wszystko dla miłego Franciska, podpisze te nudne papiery o sprzedaży domu, bo przecież została przekonana, że świat dyszy żądzą ponownego ujrzenia jej na srebrnym ekranie, choć zdaje się, że przekroczyła siedemdziesiątkę, i od wielu lat nie gra filmach. Przeprowadzka do Buenos! Dla przyjaciół to niedobre wieści, więc zaczynają knuć intrygi. Idzie im lepiej lub gorzej, w tym drugim przypadku to dobrze dla widza, bo można się pośmiać, zwłaszcza kiedy do akcji zatrudniono pewne ośmionogie stworzenie. Twórcy mierzyli trochę wyżej niż w prostacką komedię, bo widzimy próbę refleksji nad przemijaniem wielkiej sławy. Gdzieś u Felliniego widziałem podstarzałą Ekberg, która patrzy na sporo młodszą siebie w La Dolce Vita - te klimaty, choć w mniej przekonującym wydaniu. Mniej - dlatego, że przeszłość tu jest pretekstem dla fabuły, a zakończenie przypomina Arszenik i stare koronki, ulatniają się resztki emocji, zostaje szelest papieru. To niekoniecznie źle wróży w temacie wrażenia końcowego, bo to papier, na którym mogły się znaleźć wersy śpiewane przez Jędrusik: Proszę pana, ja panu coś powiem: jestem ciepła, choć jeszcze nie wdówka. / Ale jeśli pan umie owdowić, czeka pana urocza placówka...

Miłość gwarantowana czyli Love, Guaranteed

Film napatoczył mi się na Netflixie, w obsadzie zobaczyłem tego śmiesznego Afromurzynka z Happy Endings, więc rzekłem sobie: czemu nie? Pomyliłem się, bo to był Wayans, o którym niedawno wspomniałem. Ale zaraz, sprawdzam obsadę, a to ten sam Wayans grał w Happy Endings. Jakoś mi to wcześniej umknęło. W tym filmie zagrał Nicka, który ma za sobą blisko tysiąc internetowych randek ustawionych w portalu randkowym, który obiecuje znalezienie miłości, drobnym drukiem: w czasie tysiąca randek. Portal każe sobie płacić trzy dychy miesięcznie, więc takie zapewnienie, jakkolwiek głupie się wydaje, jest prawnie wiążące. Redaktor Michniewicz swego czasu rozpatrywała podobne dylematy, zadając pytanie, czy można zaskarżyć producenta batonów Mars, jeśli w czasie spożycia nie odczuło się „smaku raju”. Sprawę Nicka wzięła Susan, wielkoduszna prawniczka pracująca pro bono, której księgowy, gratulując kolejnej wygranej sprawy, wyjaśnił, że pro bono równa się „kranówa”, kiedy z biura wynoszono dystrybutor wody, który wypadł z budżetu z powodu niskich przychodów. Również Nick okaże się szlachetnym gościem, a nie typem, który liczy na łatwą forsę. Miodzio, w którym toniemy jak naiwna mucha. Niestety od razu jest jasne, że tych dwoje jest skazanych na miłość, a na dodatek umysłem swym lotnym jak kura zdołałem odgadnąć, jaka przeszkoda stanie na drodze potencjalnych kochanków. Nic dziwnego, że film zaliczyli do kategorii wiekowej siedem plus. Widziałem wiele gorszych romkomów, ale gdybym miał dziesięć minus, podobałoby mi się dużo bardziej.

Venom 2: Carnage czyli Venom: Let There Be Carnage

Gdybym rok temu usłyszał propozycje obejrzenia filmu Jad 2: Masakra, to bym popukał się w głowę i niemalowane drewno. Po angielsku tytuł nie brzmi już tak masakrycznie głupio, czyż nie? No i ten Tom Hardy w roli głównej... I zwiastun z dowcipną scenką... Marketing działa super. Wszystkie te atrakcje, plus dobre wspomnienia o poprzednim Venomie, jakoś zdołały mi przesłonić logo Marvela, które przy promocji powinno być wyświetlane non stop z ostrzeżeniem ministra zdrowia psychicznego, że kontakt z Marvelem grozi martwicą półkul i zaburzeniami erekcji szyszynki. Z napisów wynika, że sam Tom Hardy, odtwórca głównej postaci, był zainteresowany tym sequelem, jako jeden z producentów i scenarzystów. Wyszło mu średnio, choć do obsady udało mu się dokooptować samego Woody'ego Harrelsona, który gra psychopatę w symbiozie z rywalem Venoma. Tymczasem Eddie rozstał się z Venomem po kolejnym konflikcie. I kto teraz uratuje świat? Z dawnego jugosłowiańskiego filmu pamiętam zaśpiewkę „wkrótce będzie koniec świata, niech przepadnie, mała strata”. Zgoda, gdyby przepadł świat Marvela, to byłaby naprawdę mała strata. Mam nadzieję, że za parę lat produkcje Marvela podzielą los japońskich filmów o Godzilli, które dzisiaj ogląda się tylko dla beki. Nie mam nadziei, że pustkę po Marvelu wypełni coś ciekawszego.

Friendzone

Mili faceci, nie wystarczy być miłym facetem, żeby zasłużyć na miłość kobiety. Do tego trzeba jeszcze trochę dowcipu i zawadiackości ze szczyptą nonszalancji. Bycie atrakcyjnym to ciężka praca, jeśli nie przychodzi ci to naturalnie. Ale jeśli myślicie, że zdobędziecie serce waszej wybranki fortelem, udając kogoś innego, kim nie jesteście, to się mylicie. Mówcie o swoich uczuciach śmiało, bo zwlekając z tym przegapicie właściwy moment i pozostaną wam tylko akty desperacji. To bardzo ważne przesłanie, które z filmu płynie do miłych, trzynastoletnich facetów, ale co ma o tym filmie myśleć dorosły? Jeśli już zechce myśleć, bo po co wytrącać umysł z bezmyślności? Poza tym ci dorośli, kiedy zaczną myśleć, zaczynają niuansować i podważać, a wtedy miły trzynastoletni facet może się pogubić, co mogłoby również spotkać z pozoru dorosłego Thibaulta, głównego bohatera filmu, który zabujał się w Rose. Cóż z tego, kiedy dziewczyna traktuje Thibaulta jak przyjaciela, a z przyjaciółmi się nie sypia, ani nie inwestuje w nich uczuciowo. Thibault utkwił w „strefie przyjaźni”, a miałby ochotę na miłość i na pewno nie znalazłby wielkiej pociechy w Podziękowaniu Szymborskiej. Trzy przyjaciółki Thibaulta postanowiły zrobić z niego faceta do wzięcia. Jakiś czas później widzimy Thibaulta imprezującego z ajlajnerem na powiekach, podczas gdy koleżanki knują kulawe intrygi. Kulawe w zestawieniu z tym, co na przykład zobaczyliśmy w Madame J. Czasem wyłączam radio, kiedy stwierdzam, że cisza jest ciekawsza od tematu audycji, którym jest, powiedzmy, 76 sezon NBA. W żadnym momencie nie stwierdziłem, że ten film jest ciekawszy od ciszy medialnej, a to już coś.

poniedziałek, 18 października 2021

Tata kontra tata czyli Daddy's Home

Czy to nie zastanawiające, że przez moment miałem potrzebę usprawiedliwiania się z obejrzenia kolejnej komedii? Dlaczego nikt nie tłumaczy się z oglądania Lyncha lub dramatów o ciemiężeniu czarnoskórych? Powód, który zachęcił mnie do tego filmu, można ująć w dwóch słowach, pierwsze: Mark, drugie: Wahlberg. Po obejrzeniu nadal uważam, że to najlepsza motywacja, by się z tym dziełem zapoznać. Krótkie opisy w sieci nie od rzeczy są krótkie, tam naprawdę chodzi o rywalizację między ojczymem a ojcem, kiedy ten drugi nagle po latach przypomniał sobie o dzieciach. Biedny ojczym staje do nierównej walki o względy dzieci, bo będąc przeciętniakiem ściera się z uosobieniem swagu, którym jest motocyklista z boskim torsem grany przez Wahlberga. Większość gagów spłynęła po mnie bez żadnych efektów, choć raz nie wytrzymałem, kiedy postaciom włożono w usta rozmowę, która zapewne odbyła się w pokoju scenarzystów pracujących nad tym filmem. Lepiej chyba było tego nie pisać. Najlepszy sposób, żeby zarżnąć dowcip, to zacząć od słów: a teraz opowiem najlepszy dowcip, jaki znam.

Funny People

Poczucie humoru to dziwna sprawa. Pamiętacie tych pacjentów w psychiatryku, którzy ponumerowali sobie dowcipy, a potem któryś z nich rzucał: siedemnaście! I wszyscy w śmiech. Od dłuższego już czasu, kiedy zdarza mi się widzieć kabaret w telewizji, reaguję, jakbym słyszał numer kawału. Ale ubaw mam średni, bo nie dość psychiczny jestem. Zauważyłem za to, że bawi mnie co innego. Ostatnio na przykład to, że mówi się o orzeczeniu ogłoszonym w budynku Trybunału Konstytucyjnego, oczywiście w mediach tzw. wolnych. Zakładam, że do owego budynku wejść może każdy, choćby tylko na portiernię, i tam ogłosić orzeczenie o nieważności orzeczeń zapadających w tym budynku. Zdaje się, że doszliśmy do wersji paradoksu golibrody, więc przejdźmy do filmu. Znany komik George właśnie się dowiaduje, że ma rzadką odmianę białaczki, a jego rokowania są fatalne. Ciekawy temat na komedię z Adamem Sandlerem. W opisie filmu widzimy komedię łamaną przez dramat, więc okej, może będzie łzawo, ale od czasu do czasu się pośmiejemy? Oj, będzie trudno, bo najzabawniejsze w Sandlerze jest to, że ktoś mu wmówił, że potrafi być zabawny (no dobra, niechętnie przyznam, że raz był). Poza Sandlerem jest wiele innych „zabawnych ludzi”, między innymi Seth Rogen, Audrey Plaza i Aziz Ansari (tych dwoje znanych z Parks & Recreation). W epizodzie wystąpił nawet Eminem. Rzecz w tym, że ich talent komediowy jest pokazywany w strzępkach stand-upów, a poza tym jest bardzo poważnie, choć druga część filmu, w której George ze swoim asystentem Irą odwiedzają byłą wielką miłość tego pierwszego, miała w zamierzeniu być chyba komedią. Problem w tym, że miłość jest zamężna i dzieciata, a mąż znienacka wraca wcześniej z wyjazdu służbowego. Gdybym miał do wyboru Sandlera i Erica Banana, nie miałbym żadnych rozterek. Film jest dość stary, ale już wtedy zauważono, że największe zasięgi w sieci robią relacje typu Przyłapałem kota na oglądaniu seks-taśmy Kingi Dudy! Skoro jesteśmy w tych zabawnych klimatach, tych białaczkach itp., to zakończmy dowcipem o Jasiu (cytat wierny).
Jasiu jest z babcią w kościele i jest wyznanie wiary.
Babcia mówi: moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.
A Jasiu: babci wina, babci wina, babci bardzo wielka wina.

czwartek, 14 października 2021

Wszyscy moi przyjaciele nie żyją

Nie znam reakcji na ten film, ale wyobrażam sobie, że może wywołać efekt Rashōmon, czyli cokolwiek od zachwytu przez obojętność do obrzydzenia. Oceny zależałyby od stopnia luzu, z jakim gotowi jesteśmy oglądać produkcje filmowe. Znam osoby, dla których śmierć parunastu osób nie może być nigdy tematem komedii. A jeśli uwzględnić Jezusa, który został włączony do fabuły jako omam jednej z postaci, rzecz robi się jeszcze bardziej ciężkostrawna, choć nie dla mnie. Ale mniejsza o Jezusa, kiedy pokazują całujących się facetów. Okej, tylko proszę się nie napalać, to motyw totalnie uboczny i jakby z innej rzeczywistości. Od samego początku wiadomo, że w pewnym domu noc sylwestrowa zakończyła się jatką, a cała fabuła polega na pokazaniu rozwoju zdarzeń do niej prowadzących. Zanim dojdzie do jednej z głupszych masakr, jakie widziałem, pooglądamy sobie imprezującą młodzież przed trzydziestką, będzie seks, namiętności, alkohol, narkotyki i dialogi, niektóre nawet udane, choć pewności nie mam, bo nie włączyłem sobie napisów, a z samej ścieżki dźwiękowej nie da się wszystkiego zrozumieć - typowe dla polskich filmów. Film łączy klimaty gore z komedią, co nowością nie jest, ale na naszym podwórku chyba owszem. Wyszło lepiej niż się spodziewałem, co nie znaczy, że chciałbym takie produkty oglądać częściej niż debaty sejmowe. Właśnie wyobraziłem sobie w polskim sejmie akcję jak w styczniu na Kapitolu, a w niej chłopca z filmu, który sparodiował scenę z siekierą z Lśnienia. Rozmarzyłem się...

Na lodzie czyli On the Rocks

To prawda, Bill Murray jest mistrzem zranionego spojrzenia, które bardzo chciałby przykryć kolejną anegdotą lub zaaranżowanym luzackim wyskokiem. Ma wiele okazji, by się tym popisywać jako Felix, ojciec Laury, która od czasu do czasu przypomina mu, jakim bywał palantem. Przeważnie jednak dogadują się nieźle, a nawet lubią ze sobą przebywać, choć Laura ma swoją rodzinę, złożoną z pary absorbujących córek i zapracowanego męża Deana w rozjazdach, w których wiecznie towarzyszy mu Fiona, niby to koleżanka z pracy. Pojawiły się poszlaki wskazujące na niewierność Deana, które Laura by zlekceważyła, gdyby w sprawę nie wmieszał się tatuś. Osią intrygi jest raczej nieudolne śledztwo, na którego wynik czekamy jako widzowie, ale w efekcie bardziej cieszy nas te parę chwil spędzonych w towarzystwie Billa, który potrafi być czarujący. Chciałbym to samo powiedzieć o Rashidzie Jones, znanej mi z mojego ulubionego serialu Parks & Recreation, ale uczciwie przyznaję - nie mogę. Owszem, jej postać jest bardzo sympatyczna, ale nie chodzi w niej o nietuzinkowość, a bardziej o to nieszczęsne poczucie utraty zainteresowania męża, które po odpowiednim nakręceniu stanie się samospełniającą się przepowiednią. Lub może się stać. Dobrym pomysłem przed obejrzeniem tego filmu jest to, by się nie nastawiać na żaden konkretny gatunek. Film jest słaby jako komedia (choć ma znakomite akcenty komediowe), a jeszcze słabszy jako film sensacyjny. Zapewne dobrą szufladką byłoby kino obyczajowe, gdybym miał ochotę używać tej pokracznej etykietki. Film jest zwyczajnie wart obejrzenia. Lekka trudność polegała na utrzymaniu powagi, kiedy na ekranie pojawiał się Wayans w roli Deana. Jeśli znajdziecie gif, który powinien wyskoczyć po wpisaniu „scary movie gloryhole” w wyszukiwarce, zrozumiecie dlaczego.

poniedziałek, 11 października 2021

What/If (serial)

Ha, pomysł obsadzenia Renée Zellweger w roli demonicznej kobitki jest równie trafiony, co Bridget Jones w jej interpretacji - w obydwu rolach jest równie zabawna. Fabula nawiązuje do Niemoralnej propozycji, oto legendarna inwestorka Anne Montgomery składa Lisie ofertę: uratuję twoją podupadającą firmę za noc z twoim mężem. Gdybym miał takie pieniądze jak Anne, też bym się skusił, choć nie byłby to mój pierwszy wybór spośród postaci z serialu. Najpierw spróbowałbym z Lionelem, facetem Marcosa, przybranego brata Lisy. Gra go John Clarence Stewart, który gejem nie jest, ale wciela się takie postaci zaskakująco często. Jako partner jest Lionel prawdziwym księciem z bajki, który jest gotów swojemu Marcosowi przychylić nieba, co w praktyce przełożyło się na zorganizowany przez Lionela trójkącik z Kevinem, w którym wcześniej lekko zabujał się Marcos. Wszystkie inne wątki są dramatyczne, tylko ten wątek homo jest niczym słodycz w likierze. Kiedy Kevin po raz pierwszy przystawiał się do Marcosa popijającego przy barze, usłyszał, żeby się za bardzo nie napalał, bo uderza do trzydziestolatka o figurze typowego tatusia. Niedługo potem ją zobaczyliśmy, sześciopak, klata, szczupły w talii. Wykapany tatuś, nie? Za tę fałszywą skromność zasłużył, by zrobić mu wszystko, co pokazała Kathy Griffin. W swoim związku Marcos nie przeżywa żadnych dramatów, za to dręczą go koszmary z przeszłości. Jest słabo wtajemniczony w życiowe rozterki siostry Lisy, więc kiedy na jaw wychodzą nieporozumienia w jej małżeństwie, rzuca pytanie.
Oj, nie chodziło o sedes. W pewnym sensie ten serial reprezentuje przeciwną do Dilwale skrajność. Twórcy chcą być tak wyrafinowani, że popadają w innego rodzaju śmieszność. Milionerka Anne jest co chwilę na przemian podstępna i czarująca, a jej ostatecznie ujawniona motywacja jest po prostu żałosna. Bierze się to stąd, że trudno być oryginalnym filmowcem w dzisiejszych czasach. Niektórzy mają na to taki pomysł, by skomplikować znane schematy, i w efekcie mamy takie What/If. Przy okazji nawiążę do Niemoralnej propozycji, w której żona spędziła noc z bogatym Redfordem, potem się rozeszła z mężem, ale uczucie wciąż się tliło. Po iluś perypetiach mąż kupił na licytacji hipopotama, a gdy niedługo potem spotkał się ze swoją żoną (lub ex-żoną?), rzekł: kupiłem ci hipcia. Z filmu wycięli scenę, w której Woody rzuca hipcia na podłogę w kuchni i mówi: do roboty, kobieto, a Demi oporządza gadzinę, tu podgardle, tu golonka, a tu schab z hipopotama w tajskiej panierce.

Dilwale

A oczy robiły mi się coraz bardziej niebieskie ze zdziwienia, jak mawia K. Mózg też mi się zrobił niebieski. To jednak podejrzane, bo obejrzałem w życiu niemało filmów boliłódzkich, ale chyba jeszcze nie dość, by je oglądać bez znieczulenia alkoholem. Ten film wymaga wódki, a nie jakiegoś cienkiego winka. Mógłbym tu streścić fabułę, że dwóch braci, że starszy ma przeszłość gangsterską, że zadarli z bandziorem, panem Kingiem, że jeden zakochał się lata wcześniej w Bułgarii, a młodszy zakochał się teraz, i że będzie wiele zbiegów okoliczności. W Holiłódzie nie takie bzdety kręcą. Rzecz nie w fabule, ale w podejściu do widza, którym jest dziecko pięcioletnie, a ono przecież nie może zobaczyć całującej się pary (muśnięcie warg o policzek - nic odważniejszego). Nie może się przestraszyć pana Kinga, najmniej groźnego mafioza, jakiego widziałem. Scena, kiedy niejaki Mani próbuje przestraszyć dziewczę Ishitę, rozbawi i starszaków, i średniaków. W klasach młodszych podstawówki sukcesu nie wróżę. Ukochane dziewczęta są w stylu indyjskim, czyli rezolutne szczebiotki, a chłopaki są mistrzami kickboxingu, choć w przypadku młodszego brata zapomnieli nam to objaśnić. Walki mają charakter baletowy, trupy się ścielą, ale emocji przy tym jest tyle, ile przy ścieleniu łóżka. W innych boliłódzkich produkcjach bywało, że faceci pokazywali boskie klaty, a tu akurat z tym słabo. Za to są piękne piosenki z auto-tune'a w stylu Eurowizji: zakochani śpiewają o swojej miłości, w tle bajkowy wodospad z tęczą, po chwili arktyczny lód, po czym zakochani tańczą na wodzie, patrzą ze szczytu na zachodzące słońce, znowu na tle śniegu i wzlatujących białych gęsi itd. W ramach przestrogi dla potencjalnych widzów zamieszczam tekst jednej z piosenek.

Przenikając światło słoneczne, wymykając się cieniowi
tam gdzie się spotkaliśmy, zatrzymał się czas.
Niebo zostało stopione i przemienione w szkło.
Gdy zastygało przybrało kształt twojej twarzy.

REFREN
Przybyłem do ciebie zapominając o świecie.
I z mego serca teraz wypływa modlitwa,
byś pokolorowała mnie kolorami swojej miłości.
To pragnienie serca twojego ukochanego.
Pokoloruj mnie kolorami swojej miłości.

Na tobie się zaczyna i na tobie się kończy
mistyczna ta opowieść.
Ja jestem karawaną, a ty mym przeznaczeniem.
Wszystkie drogi prowadzą do ciebie.
Moje serce delikatnie połączyło się z twoim.
I teraz wszystkie mgły bólu się rozwiały.

REFREN jw.

Świat mojego serca był opustoszały
do dnia w którym do niego wkroczyłaś.
Osiągnąłem status, w którym od bycia tylko jednym ciałem, stałem się jedną duszą.
Wszystkie inne związki na świecie są wyblakłe.
w porównaniu z więzią, jaką z tobą stworzyłam.

REFREN jw.

Proces siódemki z Chicago czyli The Trial of the Chicago 7

Co nas obchodzi proces siedmiu chłopaków z 1969 roku? Według oskarżenia byli winni doprowadzenia do zamieszek ulicznych w czasie konwencji wyborczej Demokratów, których prezydencki kandydat wcale nie zapowiadał zakończenia amerykańskiej interwencji w Wietnamie. Zamieszki trwały parę dni we wrześniu 1968 roku i były momentami brutalne - byli ranni, ale chyba bez ofiar śmiertelnych (nie mylić z rozruchami z kwietnia 1968, dużo bardziej tragicznymi). Nie jest łatwo urządzić ustawiony proces w kraju takim jak SZA, ale na ile to było możliwe - prokuratura pod nowym przywództwem próbowała. Wcześniej ustalono, że nie ma za co ścigać przywódców organizacji studenckich, ale po wyborach wygranych przez Nixona postanowili dokręcić śrubkę, choć w filmie chcą nam wmówić, że chodziło o małostkowe zagrania na tle personalnym podczas zmiany szefa prokuratury. Część uroku tej opowieści wynika ze zderzenia hippisowskiego luzu z nadętymi biurokratami, łącznie z sędzią, który prowadził sprawę w sposób oburzający. Największy skandal wywołał zakneblowany podsądny. Oskarżeni nie bardzo wiedzą, o co im chodzi, czy bardziej o antywojenną retorykę, czy może o taktykę prowadzącą do niższej kary. Choć widz stoi po ich stronie, pojawiają się wątpliwości, kiedy słyszymy mało pokojowe słowa przywódców manifestacji kierowane do tłumu. Tłumaczenie, że mówiąc o krwi mającej płynąć ulicami Chicago mieli na myśli „naszą krew”, wygląda słabo. Z drugiej strony, policyjne akcje były mocno przesadzone, a jednym z pamiętanych cytatów z politycznych komentatorów tych dni są słowa o konwencji Demokratów w państwie policyjnym. Z filmu wynikają ogólne refleksje. Czy ma sens tak niepodważalna pozycja sędziego? Zapewne nie, ale wymyślcie system, w którym jest inaczej. Inna: czy jest możliwe panowanie nad tłumem? Czasem tak, czasem nie, ale nigdy nie wiadomo, jak wyjdzie. Czy jest możliwe dojście do prawdy, kiedy analizujemy relacje świadków gwałtownych zdarzeń? Nawet w naszych czasach wszechobecnych kamer nie wydaje się to oczywiste. Na koniec, czy protest zawsze powinien być pokojowy? Odpowiedź jest niby oczywista, ale ja chętnie usłyszałbym, co powiedzieliby wyznawcy kultu żołnierzy wyklętych.