Strony
▼
czwartek, 28 października 2021
Diuna czyli Dune
O, cholera - pomyślałem spoglądając na okno jaśniejące świtem. No nic, czytam dalej, rzekłem sobie w myślach. Chodziło rzecz jasna o Diunę Herberta - pierwsze moje z nią zetknięcie. Dzisiaj trudniej mi sobie wyobrazić nastolatka, który zarywa noc pochłaniając książkę. Samego porno na Pornhubie jest tyle, że można by oglądać ponad sto pięćdziesiąt lat bez przerwy, a to przecież jedna z niewielu podniet. Czy można być na bieżąco z ofertą księgarską? Filmową? Muzyczną? Naukową? Teatralną? Sto pięćdziesiąt lat Pornhuba staje się śmiesznie małym ułamkiem czasu, który należałoby zainwestować w przyswajanie dzieł kultury dawnej i współczesnej. Szansa, że kogoś dzisiaj przyciągnie książka pod tytułem Diuna jest znacznie mniejsza, niż wtedy, gdy ja miałem ją w ręku po raz pierwszy. Film jest bezpieczniejszy, jeśli chodzi o możliwość zarwania nocy. Często w kinie zdarza mi się analizować, suflować reżyserowi, aby poprawił tę scenę, wyciął inną lub znalazł innego aktora. Najlepiej jest wtedy, gdy nie mam na to ochoty, co zdarzyło mi się na tym filmie. Wchłonęła mnie ta historia całkowicie, choć przecież dobrze ją znam. Świetna strona wizualna, niesamowita oprawa muzyczna, znakomita obsada i ów niezwykły patos, który ani przez chwilę nie nuży. Kto liczy na humorek z pierwszej trylogii Gwiezdnych wojen, przejedzie się na tym filmie jak Rodowicz na kucyku. Część uroku scenografii polega na jej surowości, to nie Barok, lecz klasycyzm. Nie jestem w stanie wczuć się w widza nieznającego tej historii, choć bardzo chciałbym, by możliwe było na chwilę wyłączyć sobie część pamięci, by móc oglądać ze świeżym umysłem. Opowieść Herberta to przeniesienie realiów feudalnych w kosmos, jest cesarz zwany padyszachem, są jego wasale, a wszyscy układają intrygi, zawierając dorywcze sojusze, „plany wewnątrz planów w planach”. Atrydzi wydają się najmniej umoczeni w tej galaktyce zdrad i spisków, choć lojalność Jessiki, nałożnicy księcia Leto, wydaje się wątpliwa, skoro jest ona członkinią potężnego zakonu żeńskiego Bene Gesserit, w którym nie chodzi o celibat i modły, lecz o realizację dalekosiężnych planów. Główną postacią jest Paul, syn Leto i Jessiki, który według książki naprawdę ma być młodziankiem, więc postanowiłem przestać marudzić na Chalameta, do którego, poza tą chłopięcością, żadnych uwag krytycznych nie mam. Za Paulem w Diunie Lyncha też szczególnie nie przepadałem, bo MacLachlan ani był chłopięcy, ani był typem męskim. Już bardziej przypadł mi do gustu Paul z serialu, ale to była produkcja drugoligowa. Szczegół z filmu: już na początku wspomina się o wielkim znaczeniu przyprawy, bogactwa naturalnego występującego tylko na planecie Arrakis, oddanej Atrydom w lenno. Przyprawa potrzebna jest między innymi nawigatorom Gildii Kosmicznej, monopolisty w zakresie podróży międzygwiezdnych. Jeśli dobrze pamiętam, w książce jest to jedna z tajemnic skrywanych przez Gildię, a tymczasem w filmie, bum, wypaplali na samym wstępie. Dobrze, że nie wpadli na pomysł wplątania do filmu fragmentów historii Paula spisanej przez jego późniejszą żonę. „Igrek! Igrek! Igrek! - brzmi refren. - Milion śmierci za mało było dla Igreka!” - to do przeczytania jedynie w książce (kto czytał lub oglądał, wie o jakiego Igreka chodzi). Sfilmowano jakieś czterysta z sześciuset stron pierwszego tomu wieloksiągu. Wiem, bo sprawdziłem, choć wcześniej wydawało mi się, że zostało dużo więcej, a to z tej przyczyny, że przed nami naprawdę spektakularne akcje z „paskudztwem” Alią i pięknym Feydem-Rauthą, cudownym młodzieńcem z linii Harkonnenów. Powieściowy cykl Diuny to sześć tomów (pomijam te napisane po śmierci Herberta), więc jeśli będzie popyt, to być może doczekam się ekranizacji Boga Imperatora. O, Boże Imperatorze, spraw, abyśmy cię ujrzeli na srebrnym ekranie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz