Strony

środa, 29 grudnia 2021

Widziałem w Operze Krakowskiej

Jestem operowym dyletantem, więc klasyczne dzieła w rodzaju Cyganerii lub Madame Butterfly (po czesku Pani Motylkowej) są dla mnie nowością. Opera Krakowska robi przedstawienia „po bożemu”, z przepychem tam, gdzie być powinien, bez dziwactw, bez ingerencji w libretto, a często wręcz efektownie, jeśli nie efekciarsko, o co nie mam cienia pretensji. Muszę przyznać, że nieco się pogubiłem w fabule Cyganerii, czy chorowita Mimi z miłości wróciła do Rodolfa, aby skonać przy ukochanym, zamiast u księcia, gdzie miałaby dużo lepsze warunki? Rozbawiła mnie scena, w której panowie tańczą kadryla - z tego powodu warto być amatorem, nie znawcą. Madame Butterfly to podobno jedna z lepiej znanych oper w Ameryce. Chyba na zasadzie: nieważne, czy źle, czy dobrze, ważne, że mówią. Amerykanin Pinkerton dla żartu poślubił młodą Japonkę - czymś takim wolałbym się nie chwalić. Inscenizacja jest momentami imponująca, zwłaszcza w scenie z lampionami. Ostatni spektakl to Mozart i Salieri z muzyką Rimskiego-Korsakowa do tekstu Puszkina. Przedstawienie kameralne, tekst wyciągnięty z zakurzonej szuflady, historia mocno wątpliwa, a choćby tak nie było, to nijak by mnie to nie obeszło. Jeśli się wyciąga rupieć z lamusa, to trzeba mieć pomysł na jego odnowienie. W tym przypadku pomysłu nie zauważyłem. Korekta: pomysł może nawet był, ale całkiem nietrafiony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz