Nie wiem po co ten tytuł

              

piątek, 11 lipca 2025

Jurassic World: Odrodzenie (Jurassic World: Rebirth)

W poprzednim filmie serii, którego nie widziałem, dinozaury podobno opanowały świat. Ale - jak dowiadujemy się w tym filmie - jednak nie cały, bo to stworzonka ciepłolubne, więc żyją głównie w obszarach równikowych, do których zwykłym śmiertelnikom wstęp jest wzbroniony. Bohaterowie filmu nie są oczywiście zwykłymi śmiertelnikami, więc odwiedzą zakazaną wyspę. Wśród nich mamy korpoludka, który opłacił całe przedsięwzięcie mając na uwadze cel biznesowy. Poza tym Scarlett Johansson w roli ochroniarki, która ma znajdować ratunek w sytuacjach zagrożenia, oraz mój faworyt, doktorek od dinozaurów, grany przez Brytyjczyka Jonathana Baileya, który przywodzi mi na myśl popularne swego czasu gify „my body is ready”. Doktorek nosi seksowne okularki, które - uwaga, spojler - nie rozbiją się nigdy, nawet kiedy będzie spadał w przepaść lub biegł przez gęstą puszczę. Poza tym przyplącze się jeszcze rodzinka, która przeżyła atak mozozaura i również znalazła się na wyspie. Pokrzepiła nas ta opowieść, bo niesie złudny przekaz, że każdy dostanie to, na co zasłużył, a dobro nad złem zwycięży (może więc Adam Neumann z serialu WeCrashed naprawdę zasłużył na te dwa miliardy, z którymi wyszedł z katastrofy swojej firmy?). Korpoludki są złe i chciwe, tępi najemnicy są tępi, za to dzieciątka w wersji żeńskiej są w nieśmiertelne w świecie jurajskim. Oczywiście znowu był tyranozaur, który podchodząc do ofiary tuż przed kłapnięciem musi zawsze zaryczeć. Gdyby wszystkie drapieżniki były tak głupie, to by wyginęły w tydzień. Oczywiście fajnie popatrzeć na dinozaury, nawet te głupie, ale na jakiś czas się nimi nasyciłem. Co nie znaczy, że nie wylądują od czasu do czasu na moim talerzu w postaci kawałka kury.

Pierre de Médicis, opera Józefa Michała Poniatowskiego (Filharmonia Krakowska, wersja koncertowa)

Poniatowski był stryjecznym wnukiem naszego ostatniego króla, ale pomimo prawdziwie polskich personaliów nie przypuszczamy, że czuł się specjalnie mocno związany z Polską, której wówczas nie było na mapie. Opera o Medyceuszu odniosła sukces w marcu 1860 roku, niedługo po tym jak Wagner zaliczył klapę z Tannhäuserem, ale, niestety, Wagnera wystawiają do dziś, a Poniatowskiego wygrzebują z otchłani zapomnienia, by zaraz odłożyć go tam z powrotem. A szkoda, bo to całkiem przyzwoita muzyka, efektowna, a chwilami efekciarska. Oj, lubimy te bębny, chóry i talerze. Fabuła opiewa Piotra Medyceusza, nieszczęsnego władcę Florencji w czasach, zanim go nie przepędził Savonarola. Jest w tym spektaklu Fra Antonio, prototyp tego typa. Brat Piotra, Julian, kocha Laurę z wzajemnością, ale tę upatrzył sobie również Piotr. W jednej ze scen Piotr wraz Fra Antoniem zaskakują Laurę swoim przyjściem, po czym Piotr wyznaje jej miłość. Ta odpowiada sprytnie:
Nie jestem godna twej miłości.
To jednak nie zadziała. Wzburzony Piotr mówi:
Ty jedna jesteś winna mojego gniewu,
po czym każe jej udać się do klasztoru. Czy Julian zdąży powstrzymać ją przed złożeniem ślubów zakonnych? Ta wątpliwość rozstrzygnie się na końcu. Chodzi nie o byle co, bo wówczas nie było możliwości złamania ślubów zakonnych. Dziś chyba nie byłoby z tym tak dużego problemu, choć trzeba aż zgody papieża, aby była zakonnica mogła wziąć ślub kościelny. (Znakomity opis opery po angielsku: tutaj.)

Że co? Że jak?! (I Don't Understand You)

Nicka Krolla pamiętam z roli Douche'a w Parks and Recreation, gdzie był postacią z tak dalekiego planu, że aż nie wymieniają go w obsadzie. Sumarycznie na wszystkie sezony serialu było to zapewne około 10 minut, ale i tak zapadł mi w pamięć. (Podobny przypadek to O-T Fagbenle grający finansistę z Benchmark Capital w serialu WeCrashed, czego się po nim nie spodziewałbym po jego roli w Opowieści podręcznej.) Niestety po obejrzeniu wielu filmów z żalem stwierdzałem, że aktorzy komediowi z Parks and Recreation wypadali mizernie w innych produkcjach. A jak wypadł Kroll? Nie uchylam się od odpowiedzi, ale najpierw o fabule. Para gejów mocno liczy na to, że zostaną wybrani jako rodzice przez pannę w ciąży, która chce oddać dziecko do adopcji. Rozwiązanie już niedługo, ale para wyjeżdża na zaplanowane wakacje we Włoszech. Główna część akcji dzieje się na włoskiej prowincji, gdzie mieszka słynna onegdaj restauratorka, która zgodziła się wyjątkowo przyrządzić wystawną kolację dla Doma i Cole'a. Dalej następuje rozwój dość głupkowatych wypadków, będzie trochę śmiesznie, trochę krwawo i nie tylko trochę głupio. Jedno z nieporozumień wiązało się z niestaranną wymową angielskich słówek. Aby tego uniknąć zalecam ćwiczyć poprawną wymowę zdań w rodzaju „He said it was sad that the dad was dead”. A jak wypadł Nick w tym filmie? Nie mam zastrzeżeń do jego występu, ale nawet Meryl Streep nie wypadłaby dobrze w czymś, co w przypływie dobroduszności nazwalibyśmy niewyrafinowaną komedyjką.

Idiotyzm wart ocalenia

Kuratorzy oświaty stracą obowiązek opiniowania arkuszy organizacyjnych szkół.
Cytat pochodzi zapewne z wielu źródeł, znaleźć go można na przykład tutaj. Ja poproszę, aby stosowne organy bezlitośnie i bez trybu odwoławczego pozbawiły mnie obowiązku płacenia podatków.

Wszystkie kolory świata pomiędzy czernią a bielą (All the Colours of the World Are Between Black and White)

Afrykański film o tematyce homo to rzadkość. Jak zacięta katarynka przypomnę głupią krowę Cherie Blair, żonę Tony'ego, zachwyconą żywiołową religijnością afrykańskich chrześcijan. Nie wspomniała przy tym ani słówkiem na temat sadystycznej homofobii wyznawanej i praktykowanej przez tamtejszych wiernych (dorównującej homofobii konkurencyjnego islamu). W tym filmie homofobia jest w tle, ma momentami ten znany nam posmak kiboli kopiących pedałka. Główny bohater imieniem Bambi jest na tyle ostrożny, że raczej nie grozi mu atak fizyczny. (Nb. gdybym sam coś pisał o Afrykańczyku Bambim, zapewne posądzono by mnie o rasizm ze względu na wybór imienia.) Bambi niby ma dziewczynę, ale ewidentnie woli towarzystwo przystojnego fotografa Bawy. Kolejny raz mamy do czynienia ze schematem, w którym główny bohater jest raczej odpychającym mrukiem, a z niezrozumiałych względów o jego przychylność zabiega osoba sympatyczna i przystojna. Nie zobaczymy więc miłosnych uniesień i porywów namiętności, lecz raczej nieśmiałe próby i mozolną wspinaczkę. Czy bohaterowie osiągną szczyt - to się wyjaśni, ale oczywiście tego nie wyjawię.

wtorek, 8 lipca 2025

Let's learn some English, shall we?

Zaczniemy od frazy „zluzuj cyce”, co jest bardzo dobrym tłumaczeniem angielskiego „calm your tits”. Pojawiła się w którymś z odcinków 10 lub 11 sezonu 6 serialu Co robimy w ukryciu lub w odcinku 3 sezonu 1 Ricka & Morty'ego. Nieoceniony Urban Dictionary dołącza ostrzeżenie:
Wyrażenie „Republican dick riders” wystąpiło w filmiku Kulinskiego około 1:10. Odnosi się ono do części elektoratu Partii Republikańskiej zawsze wiernego Trumpowi nawet wtedy, gdy hurtowo złamał swoje obietnice wyborcze. Przy tej okazji zapytałem SI:
Was Twardowski a cock rider?
No, Twardowski was not a "cock rider" in the modern, vulgar sense of the term. The legend of Twardowski describes him riding on a rooster as a magical means of transportation, not as a sexual act. He used this unusual method of travel as a way to demonstrate his magical abilities and to escape the devil, who was coming to collect his soul.
Na koniec dowcip Jona Stewarta o Elonie Musku, który niedawno zrezygnował z rządowej posady: „He took a break to make more family with his time”. Oto wyjaśnienie dowcipu po katalońsku: És tradicional dir que algú es pren un descans per passar temps amb la seva família, però Musk és conegut per tenir múltiples descendents de diferents dones perquè, com ell diu, vol que la humanitat sigui més sàvia després de la seva mort.

poniedziałek, 7 lipca 2025

28 lat później (28 Years Later)

W sequelu do 28 dni poźniej zombiaki biegały wokół wieży Eiffela, a tymczasem na początku tego filmu dowiadujemy się, że Europa - z wyłączeniem Wielkiej Brytanii - uporała się z nimi. Minął szmat czasu, a brytyjskie zombiaki wciąż żyją, a nawet rozmnażają się płciowo. Poza tym podzieliły się na podgatunki, niektóre są grube i powolne, inne bystre i silne, a koroną tych stworzeń są osobniki „alfa”, wyjątkowo żywotne i trudne do ubicia. Oczywiście bohaterowie zetkną się z takim okazem, którego na swój użytek nazwałem Panem Dyndolem, a dlaczego - tego nie zdradzę. Głównym bohaterem jest Spike, chłopiec ledwo co nastoletni, który mieszka w osadzie odgrodzonej od lądu okresowo zalewaną groblą. Warunki życiowe bliższe są średniowieczu niż współczesnej cywilizacji, żadnych komórek, zero prądu. Nie będę już pisał o tym, co zmotywowało Spike'a, by opuścić swoją bezpieczną siedzibę, ale tak uczyni, dzięki czemu obejrzymy sobie nowy zarażony świat. Cóż, wiemy z góry, że główny bohater ma licencję na przeżycie, więc musi wyjść cało z każdej opresji. Jedna z nich zdarza się parę minut przed końcem filmu, kiedy przychodzi mu z pomocą niespodziewany ratunek. Wyznam, że pierwszy film z serii, czyli 28 dni później, zadziałał na mnie zgodnie z intencją twórców, co jest o tyle dziwne, że żadne wampiry, ani wilkołaki mnie nie ruszają - tak jak nie boję się Wilka z bajki o Czerwonym Kapturku. Niemniej zombiaki z filmu Boyle'a były lekko uprawdopodobnione - i to już wystarczyło. Sequel też jeszcze na mnie zadziałał, ale ta trzecia odsłona już całkiem nie, a to dlatego, że te potworki stały się zbyt umowne. Jasne, że jest trochę napięcia, ale nie tyle, co kiedyś. Końcówka wygląda na zachętę dla widzów, aby pójść na kolejne film z serii. Czuję się zachęcony.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger