Nie wiem po co ten tytuł

              

sobota, 9 sierpnia 2025

Archiwum (Archive)

Nie przepadam za twistami w stylu Shyamalana, jaki mamy w tym filmie, kiedy w ostatniej minucie okazuje się, że przez ponad półtorej godziny byliśmy robieni w konia. A po wszystkim możemy dodać, że ten pomysł wcale taki oryginalny nie był, bo wystąpił już w jednej z książek P.K. Dicka. Tytułowe Archiwum to firma, która tworzy mentalne, analogowe kopie zmarłych (albo podtrzymuje ich resztkową świadomość, w sumie mało ważne), co umożliwia przez pewien czas kontakty z nimi. Dzięki temu George może kontaktować się z żoną, śmiertelną ofiarą wypadku samochodowego, z którego George się wykaraskał. Teraz George przebywa w jakiejś dzikiej japońskiej prefekturze, gdzie konstruuje nowe roboty na zlecenie swojej firmy. Jest najwyraźniej technologicznym geniuszem, bo pracuje już nad trzecim modelem. Drugi jest o niebo lepszy od pierwszego, a trzeci ma być realizacją skrytych planów George'a. Model numer dwa ma kanciasty korpus, ale widzimy, że umysłowo jest zadziwiająco ludzki - w rozmowie z Georgem wspomina nawet o swoim śnie. Jeden z trybików fabuły to zazdrość modelu dwa względem powstającego modelu trzy, a drugi to nieustanne zagrożenia i zagadkowe przerwy w zasilaniu bazy, w której samotnie zamieszkuje George. W roli głównej wystąpił Theo James, którego zapraszam na pierogi Jacusie własnego wyrobu wraz z noclegiem i śniadaniem. A tutaj można podziwiać gif z Theo, który onegdaj spłodziłem.

środa, 6 sierpnia 2025

Salome, opera Richarda Straussa (online na Operavision)

Podstawą libretta był tekst Oscara Wilde'a, którego nie znam, ale i tak wątpię, że został wiernie oddany w operze. Niemniej momentami czuć tego Wilde'a. „Księżyc wygląda dziś dziwnie, przypomina kobietę powstającą z grobu” - śpiewa towarzyszka Narrabota, przełożonego strażników celi świętego Jana. Jej kasandryczne wieszczby spełnią się ku zgubie Narrabota, który za namową Salome złamał królewski rozkaz. Jan trafił do ciupy za obrazę królowej Herodiady, matki Salome. Drugim mężem matki został Herod Antypas, który przez to stał się ojczymem Salome. To drugie małżeństwo było gwałtem na żydowskim prawie, stąd oburzenie Jana i wielu innych poddanych. W wersji operowej Salome była obiektem pożądania wszystkich mężczyzn z wyjątkiem Jana, co sprawiło, że właśnie ów młody prorok stał się jej obiektem pożądania. „Ciało białe jak lilie w polu, jak śniegi na szczytach gór judzkich, włosy ciemne niczym czarne winogrona, jak cedry z Libanu, usta niczym szkarłatny proporzec na szczycie wieży z kości słoniowej, jak w pół przecięty owoc granatu” - śpiewa Salome na widok Jana, choć po chwili miarkuje się widząc niestosowność swoich zalotów. „Oczy niczym smocze jamy, ciało obrzydliwe niczym trędowatego, jak biały mur, w którym czają się skorpiony, wstrętne włosy, sztywne od brudu i kurzu, jak splot węży wokół szyi”. Wiadomo, co dalej, Herod obiecuje Salome spełnienie dowolnego życzenia, jeśli ta przed nim zatańczy. Kiedy po tańcu Salome życzy sobie głowy świętego na srebrnej tacy, Herod wzdraga się mocno, bo - jakkolwiek zdeprawowanym się wydaje - skrócenie Jana o głowę jest jednak bluźnierstwem. Ostatecznie Salome będzie mogła pocałować czerwone usta, wylewając przy tym żale, że Jan nie odwzajemni jej uczuć. Zabieg upodobnienia Heroda do Łukaszenki nie zrobił na mnie większego wrażenia, bo treścią opery nie są dylematy dyktatora zależnego od potężniejszego tyrana, jak nam chcą wmówić twórcy z Gandawy. A muzyka? Nie zarzuciłbym Straussowi, że rozpieszcza słuchacza miłymi dla ucha melodiami. Zaskoczyłaby mnie widzini (feminatyw od „widza”?), która przy goleniu nuciłaby sobie arię Salome wyznającej miłość Janowi. W każdym razie nucenie byłoby dziwniejsze od golenia. Ale poza tym jest dobrze o tyle, że muzyka świetnie podkreśla nastroje i fabularne zwroty.

wtorek, 5 sierpnia 2025

Borys Godunow, opera Modesta Musorgskiego (online na Operavision)

Niewiele wiem o Godunowie, ale na tyle jestem zorientowany, żeby wiedzieć, że był ostatnim carem Rosji przed okresem wielkiej smuty (albo pierwszym carem tego okresu, rzecz umowna). Przez paręnaście lat w Moskwie panoszyli się Polacy, ale ich przepędzono, za to w czasach późniejszych Rosja odpłaciła Polsce z nawiązką za tę interwencję, bo w tej czy innej zależności od Rosji pozostawała Polska przez ponad ćwierć millenium. Aż dziwne, że tak się u nich wciąż wspomina ten nieciekawy dla nich okres - zapewne więcej w tym aktualnej polityki niż rzeczywistego społecznego resentymentu. Czerpanie wiedzy historycznej z librett operowych jest pomysłem fatalnym, więc jakby co, nie mnie proszę obwiniać. Po śmierci ostatniego cara z dynastii Rurykowiczów na tronie zasiadł Godunow, który przed wielu laty rzekomo zamordował Dymitra, prawowitego dziedzica korony. Okazał się mięczakiem, który w długich ariach opowiada nam o psychicznych mękach, jakie wywołuje wspomnienie morderstwa. Gorzej, że przy tym podsłuchali go dworzanie. Jeden z aktów opery toczy się w Sandomierzu, gdzie poznajemy Marynę Mniszchównę opętaną wizją zamążpójścia za rosyjskiego cara, którym ma zostać cudownie „ocalony” Dymitr, zakochany w Marynie. Dziwne to rozwiązanie fabularne, bo niewiele z tego później wynika, ale za to możemy doznać patriotycznego wzwodu. Zakończenie jest nijakie i niejasne, Godunow umiera (chyba), ale nie w wyniku zemsty czy intrygi. Jeśli libretto wiernie oddało zamysł oryginalnego tekstu Puszkina, to by znaczyło, że autor pisał wtedy pod wpływem słabszych halucynogenów (nie tych, na których stworzył zmyśloną historię Mozarta wykończonego przez Salierego). Operę wystawili Holendrzy w szatach współczesności, z telewizją i imponującą trójkondygnacyjną konstrukcją sceniczną wyobrażającą blok mieszkalny. Ma to ponoć być wizją nieodległej przyszłości Rosji, pokonanej przez Amerykę. I to miałoby się udać bez światowej wojny nuklearnej? Trochę za dużo jest atrakcji, kiedy w każdym z parunastu mieszkań coś się dzieje, ale zdołaliśmy zauważyć scenę seksu, po której aktor z wyraźną erekcją udał się do kąpieli. Muzyka jest przyjemna, choć nie przebojowa, a w roli Godunowa wystąpił Polak, Tomasz Konieczny. Dziwny zabieg polegał na wymazaniu Polaków z angielskiego przekładu libretta, w którym „гордая полячка” staje się „dumną cudzoziemką”. Czy rekompensatą za to może być dorodna Afroamerykanka w roli Maryny? Niech będzie, jeśli nie ma nic lepszego.

Wróbel

Bohater Remek Wróbel jest taki trochę ze spektrum, więc zmiany życiowe zachodzą u niego z trudem. Jednak po niedługim czasie z kawalera samotnika przeistoczy się pod koniec filmu w ojca rodziny z kobietą, dzieckiem i na dodatek dziadkiem wymagającym opieki. Nie będę bardziej szczegółowo wchodził w detale fabuły, za to wspomnę o pytaniu, jakie sobie zadałem po filmie. Czemu nadal wolę przeciętny obyczajowy film amerykański od polskiego? W sumie nie oceniam Wróbla źle (czyli zgadzam się z Filmwebem), ale nie widzę w nim tego polotu, jaki był na przykład w American Beauty. Tu mógłbym przejść do wyliczanki wszystkich świetnych pomysłów w filmie amerykańskim, których nie ma w polskim - ale może się mylę? Może dla jakiegoś mniej polskiego oka Wróbel byłby filmem egzotycznym i jednocześnie zabawnym? Może obraz polskiej prowincji nie byłby tak irytująco sztampowy? Może podstarzały dziwak w głównej roli byłby świeży i oryginalny? Na te pytania odpowiedzi nie znam, ale pocieszę się tym, że nie wszystkie polskie produkcje filmowe oceniam średnio, bo właśnie przypomniał mi się zaskakująco dobry serial Absolutni debiutanci.

poniedziałek, 4 sierpnia 2025

Ciurè

Zaczynamy od sytuacji nietypowej, w której Salvo, samotny ojciec, opiekuje się synem niemową. Przyciśnięty do finansowego muru Salvo udaje się po pomoc do Tony'ego, karykaturalnego bandziora, stanowczo zbyt mało wyrafinowanego jak na przestępcę z Palermo. Jeden z dżobów u tego typa to pobieranie opłat za „ochronę” od lokalnych drobnych przedsiębiorców. Salvo wchodzi w ten nieprzyjemny układ, ma warunki, jest dobry w przemoc fizyczną, ale niespodziewanie ktoś spuszcza mu łomot. Mocno pobitego ratuje tytułowa Ciurè, kobieta po tranzycji. I tak zaczyna się nieoczekiwany związek między bandziorem a osobą z seksualnego marginesu, pogardzaną przez typowych przedstawicieli środowiska Salvy. Może i do czegoś między nimi dojdzie, ale bandzior nigdy nie zostanie drag queen, nieprawdaż? Albo prawdaż...? Poza tym Salvo nigdy nie dopuściłby do tego, aby Ciurè zaprzyjaźniła się z jego synem...? Obrót zdarzeń doprowadzi do tragicznego finału z nie całkiem jednoznacznym zakończeniem. Moja robocza hipoteza jest taka, że syn Salvy był jednym z tych małych chłopców, którzy widzą martwych ludzi, niczym bohater Szóstego zmysłu. Aktorka wcielająca się w Ciurè jest naprawdę transowa, ale na moje oko wygląda całkiem kobieco, więc zaskoczyło mnie, że w filmie w paru kluczowych momentach dają jej znać, że ją przejrzeli. [X]

poniedziałek, 28 lipca 2025

Platea, opera Jeana-Philippe'a Rameau (online na Arte TV)

Lepiej nie doszukiwać się głębszego sensu w fabule tej opery, czy operowego baletu, w którym więcej się tańczy niż śpiewa. Być może chodziło o to, że Junona, przyłapując Jowisza na fałszywym romansie z Plateą o nieklasycznej urodzie, będzie sądzić, że pogłoski o niewierności męża są bujdą, a ten wykorzysta jej naiwność wdając się w prawdziwe romanse. Platea jest więc narzędziem w ręku sił od niej większych, jak my wszyscy z resztą. Zadziwiające, że jest to opera komiczna, czyli podgatunek opery barokowej, którego nie podejrzewałem o istnienie. Jeszcze bardziej zaskakujące jest to, że Czesi potrafili ten komizm ożywić stosując parę pomysłowych sztuczek scenicznych. Kiedy na scenie ma pojawić się Merkury, jego przyjście zapowiadają postacie niosące błyszczące pokrywki od garnków. Pomysł na Plateę jest, okazuje się, standardowy, bo jest to po prostu drag queen, rozwiązanie stosowane już od pierwszych wystawień. Na niektórych członkach baletu da się z przyjemnością zawiesić oko, ale i tak najlepszym elementem przedstawienia pozostanie muzyka. Nie pierwszy to raz, kiedy zwróciłem uwagę na Rameau, który miał szczególny dar tworzenia przyjemnych kompozycji, nawet jego recytatywy brzmią strawnie (w przeciwieństwie do Mozarta, przykładowo).

Kresy szczerości (Echo Valley)

Kate ma sprytną córkę Claire, która wie jak wykorzystać matkę, by wyłudzić od niej forsę potrzebną na narkotyki i życie u boku chłopaka z półświatka. Nie jest jednak na tyle sprytna, by dobrze zatrzeć ślady po sobie. Konsekwencje byłyby poważne, gdyby nie pojawiło dużo poważniejsze zagrożenie ze strony innego znajomego córki. Konwencja wskazuje na to, że Kate wyjdzie zwycięsko z opresji, a to za pomocą chytrego planu opartego na paru zbiegach okoliczności. Święty Augustyn sarkałby na te podstępy i oszustwa, którymi posłużyła się Kate, ale mniej świątobliwych widzów ucieszy to, że dobro zatryumfuje nad złem. Ogólne przesłanie filmu jest takie, że lepiej nie mieć dzieci, a już, Zeusie broń!, dzieci narkomanów. Zakończenie jest nieco zagadkowe, bo nie wiemy, czy matka wybaczy córce, ale w mojej mrocznej duszy rodzi się kolejny twist tej historii poza oficjalnym scenariuszem. - Dzięki, moje dziecko, że pomogłaś mi wykończyć tego gnoja i jednocześnie oszukać ubezpieczyciela - mówi matka do córki, po czym obie świętują tę okazję kieliszkiem Dom Perignon śmiejąc się złowieszczo.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger