Gżdacz
Quit immedietaly!
niedziela, 28 grudnia 2025
Przypływ (High tide)
On poznaje jego, od miłej rozmowy przechodzimy dość szybko do czynności intymnych. Lourenço jest imigrantem, który za niedługo będzie „nieudokumentowany”. Miał wprawdzie poślubić jakiegoś Marka z Oregonu, ale tamten puścił go w trąbę i nie daje znaku życia. Wtedy nasz imigrant poznaje Maurisa, przystojnego Afro-tubylca na wakacjach (bo w takiej wakacyjnej miejscowości przebywa Lourenço). To oczywiście jest komplikacja, bo Maurice wkrótce wyjedzie do tego swojego Nowego Jorku, a wątpliwe, żeby relacja pomiędzy nimi pogłębiła się w tym krótkim czasie do tego stopnia, aby zaczęli planować wspólne życie. I na tym wątłej podstawie widz ma się dać wciągnąć w historię. Widz trzymał się dzielnie, ale trochę jednak się wciągnął. [X]
Żywy czy martwy: Film z serii "Na noże" (Wake Up Dead Man: A Knives Out Mystery)
Wskutek nieszczęśliwego przebiegu zdarzeń odwołano katolicką mszę w Wielki Piątek. No, ale w Wielki Piątek nie odprawia się mszy! - zauważył dobrze zorientowany współwidz. Nieszczęśliwy przebieg oznaczał dziwną śmierć księdza. Na szczęście na miejscu mamy Benua Blanta, który za tatusiów miał Sherlocka H. i Herculesa P., a raczej miałby, gdyby tym panom przyszła do głowy myśl o wspólnym potomku. Tytułowy nieboszczyk zmartwychwstał i jakby zemścił się na mordercy? Nie on jeden, bo wraz z nim próbę wskrzeszenia wykonano wobec dwóch innych zmarłych: Doyle'a i Christie. Czułem ich obecność w salonie w czasie „przyjemnego odbioru”. Może jeszcze wina, Agatho? Poczęstuj się czipsami, Conanie. Niesamowite, że filmy z serii „Na noże” gromadzą taką znakomitą obsadę, choć ich koncepcja trąciła naftaliną już pięćdziesiąt lat temu. Kwestia „kto zabił?” nigdy mnie zbytnio nie pociągała, a tu ona właśnie jest pierwszoplanowa. Oczywiście mamy liczne podpuchy, ale przecież wiemy, że ten niby oczywisty pierwszy podejrzany, młody, skądinąd bardzo przystojny ksiądz, nie okaże się mordercą. Sprawa zostanie wyjaśniona do imentu, a o rozwiązaniu zadecydują szczegóły ukryte przed widzami. Ale oczywiście nie przed Benua. W tej roli znowu Craig, którego mam ochotę skomplementować za to, że potrafił nie grać Bonda. I w dodatku nie wstydzi się wieku. [X]
Dobrzy chłopcy (Hombres íntegros)
Historia jest trochę niezwykła, bo mało komu jednak zdarza się wplątać w morderstwo, ale jeśli rozpatrywać ją z punktu widzenia fabuł filmowych - jest całkiem przeciętna. Rzecz toczy się w środowisku liceum, a głównym bohaterem jest Alf, który ma dużo większą ochotę na zbliżenia intymne z Oliverem, szkolnym pariasem, niż z pannami, ale przed kolegami musi udawać. Czy ukrywanie swojej tożsamości prowadzi do opłakanych skutków? Mam nadzieję, że nie to chcieli nam przekazać twórcy. Cały wątek homo blednie wobec demaskatorskiej intencji filmu. A co zdemaskowali? A to, o czym i tak dobrze nam wiadomo: bogaci wykręcą się z najgorszych opałów. To, że Epstein się nie wykręcił, to tylko wypadek przy pracy.
The Critic
Film jest po trosze martyrologiczny, bo przypomnimy sobie, jak to paskudnie traktowano gejów w przedwojennym Zjednoczonym Królestwie. Tytułowy krytyk jest właśnie gejem, ale też bardzo wpływowym krytykiem teatralnym, którego recenzja ma szanse pomóc, ale częściej zaszkodzić produkcjom teatralnym. Groźba restrukturyzacji (eufemizm na wywalanie z roboty) podsuwa naszemu krytykowi pewien fortel, ale sprawa się pogmatwa i z czasem dojdzie do morderstwa. McKellen grywał już podstarzałych gejów, np. w Bogowie i potwory (bo on był stary już 27 lat temu!), z tego filmu do dziś pamiętam bardzo przystojnego Frasera i pewną scenę z wyrafinowanym prztyczkiem, że tak tajemniczo ujmę rzecz. Niczego takiego nie zauważyłem w The Critic, więc nie jest to może najlepiej zainwestowane półtorej godziny mojego życia. Ale bywały inwestycje dużo mniej trafione.
Mission: Impossible - The Final Reckoning
Po wielokrotnym tłumaczeniu, m.in. przez pendżabski i luo, tytuł polski brzmi: Akcja: Niemożliwa - Ostateczna liczba. Nigdy nie przepadałem za filmami z tej serii, choć nie umiałem tego sobie wytłumaczyć. I nagle mnie oświeciło: chodzi w zasadzie o wszystkie produkcje z Cruisem. Są one robione przez ludzi nadętych, którzy nie pierdnęli przynajmniej od dziesięciu lat. Nawet ten Pegg, który ma potencjał na comic relief, nic tutaj nie pomógł. Nie bardzo chce mi się wchodzić w detale fabuły, że tam jakaś sztuczna inteligencja chce zapanować nad światem, czemu można zapobiec skacząc do wulkanu lub nurkując nago w Oceanie Lodowatym, a wszystko udaje się w ostatniej nanosekundzie, zanim byłoby za późno. W imieniu ludzkości wystosuję taki oto apel do Cruise'a: kończ, waść, wstydu oszczędź. Nie znaczy to, żeby przestał w ogóle występować w filmach, ale może już nie jako zbawca świata. [X]
Materialiści (Materialists)
W roli głównej ta pani z wielu Twarzy Greya, wypadła dobrze w roli Łucji, profesjonalnej swatki, zatrudnionej na etacie w agencji matrymonialnej. Było trochę o jej sprawach zawodowych, ale więcej o jej życiu uczuciowym, bo wiecie, jak to tam mówią, lekarzu, lecz się sam, albo bez butów chodź. Z jakiegoś powodu zetknęła się ze swoim byłym facetem (Evans), z którymś kiedyś rozstała się po wielu kłótniach o podłożu ekonomicznym, przez co nie mam na myśli konfliktu keynesistki z marksistą, lecz spory o to, czy nas stać na taksówkę i sto tym podobnych rzeczy. Rozeszli się, a teraz Łucją zainteresował się uczuciowo Harry, nie byle jaki, bo nadziany, więc z nim na pewno nie będzie nieporozumień w przyziemnych kwestiach. Widz stoi przed dylematem: czy kibicować poprzedniemu, czy obecnemu. Nie jest to dylemat wart większej inwestycji czasowej, ale jak ktoś nie ma co robić z czasem, to może obejrzeć. [X]
Bugonia
Lánthimos zaszył się w swojej strefie komfortu, znowu Emma, znowu Plemons. Może dlatego ten film wyszedł mu stosunkowo mniej psychiczny od innych? Dwóch świrów teoriospiskowców porywa kobietę, która jest wysłannikiem obcej kosmicznej rasy kontrolującej ludzkość. Oczywiście chcą w ten sposób uratować ludzkość, ale nic z tego. Na sam koniec zostaniemy uraczeni słodkimi, niemal pastelowymi pocztówkami z zagłady. Nie ma w niej nic okrutnego, po prostu wszystkim ludziom wyłączono procesy życiowe. Cokolwiek robili, osunęli się na glebę, a jeden chłopiec na pannę, którą akurat wtedy bolcował. Zapodałem tu mega spojler, ale film jest na tyle ciekawy, że nadal warto go obejrzeć. Urocze są przerywniki z odliczaniem dni do zagłady z widokiem płaskiej Ziemi. Potwierdziła mi się kolejny raz cecha filmów Lánthimosa: nie bardzo wczuwam się w postaci. Owszem, są ciekawe, często zabawnie szurnięte, ale żebym się martwił, że komuś coś się złego stało lub stanie - takiej oryginalnej myśli nie miałem w czasie seansu.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
