wtorek, 28 września 2021
L.A. Zombie
Film sprzed dziesięciu lat z prawdziwie gwiazdorską obsadą, choć gwiazdy lekko niszowe, bo wzięte z porno dla gejów. Większość z nich opuściła już branżę, a nieodżałowany Rhodes mógłby jedynie wzorem postaci tytułowej objawić się jako zombie, gdyby zdecydował się na przerwę w wiecznym odpoczynku. Są dwie wersje tego tytułu: krótsza, przyzwoita i dłuższa, w której gwiazdy prezentują szerszy wachlarz swoich umiejętności. W roli głównej obsadzono Sagata, człowieka z charyzmą przewyższającą standardy pornobiznesu. Sagat od początku sprawiał wrażenie, że sam dla siebie jest projektem artystycznym, a udział w porno to tylko część jego autokreacji. Nie będę powtarzał swoich uwag o reżyserze LaBruce'ie, który trzyma poziom, co jest sformułowaniem niefortunnym, gdyż ów poziom nie jest ani niski, ani wysoki, on po prostu jest gdzie indziej, bliżej Lyncha i Matki Boskiej (w sensie „Matko Bosko, co ja pacze!?”). Na plakaciku filmu widzimy hasełko, że „przybył, by zerżnąć zmarłych z powrotem do życia” (tłumaczenie Google'a). To dobrze oddaje fabułę, ale nie przygotowuje widza na inne atrakcje. Nasz zombie w sprawności rezurekcyjnej przewyższa Dżizusa, a cudów tych dokonuje swoim gumowym fiutkiem. Lojalnie ostrzegam, że sceny wskrzeszania są mocno obrzydliwe, choć dla mnie jeszcze znośne, w przeciwieństwie do koprofilii i stroboskopów, których nam tu oszczędzono. Skoro poświęciłem trochę czasu na oglądanie, to mam potrzebę znalezienia jakiegoś sensu w tym szaleństwie. A może zwyczajnie nie ma sensu szukać sensu? Z każdym nowym ożywionym nasz zombie nabiera cech ludzkich, aż do stopnia, w którym postać zombie staje się jego ułamkową tożsamością powracającą w przebłyskach. Każdy z nas jest obdarzony życiodajnym instynktem, choćby był tłumiony i spychany na poza estetycznie i aksjologicznie akceptowalne granice. Gdybym się wysilił, jeszcze jakąś koncepcję bym tu wypocił, a niewykluczone, że wy sobie wypocicie inną (jak ten chłopiec, którego przygnębiły sceny seksu homo w Mojej pięknej pralni, moim zdaniem - radosne i spontaniczne). Bez koncepcji film jest tandetnym szmelcem - nawet jako pornos. Osobom twierdzącym, że żadne interpretacje nie są potrzebne, bo nadają na tych samych wajbach, co L.A. Zombie, dedykuję cytat z Mistrza: na mym wieszaku palt nie wieszaj, swojego życia z mym nie mieszaj.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz