środa, 8 września 2021
Balkon w Teatrze Wybrzeże
Od pewnego czasu mam wrażenie, że bycie aktorem u Klaty nie jest okazją do popisywania się kunsztem aktorskim. Za dużo tu ironii i umowności. Jeśli na to nałoży się groteskowość tekstu Geneta, to musimy przebrnąć przez nużący początek, w którym kolejne postaci miotane są intensywnymi emocjami w sytuacjach niezwykle wydumanych. W dalszej części zrozumiemy po co to było, ale bez wielkiej straty można by skrócić na przykład te spazmy klientki burdelu odgrywającej rolę sędzi, która bez złodziejki nie będzie miała społecznego sensu. Mamy więc burdel jako metaforę układów społecznych, ale na tym nie koniec. Mówiąc nieco za wiele, spektakl jest piękną metaforą tego, że jeśli rewolucja zniszczy wszystko inne, to siły konserwatywne na burdelu przywrócą stary ład. Jak dla mnie - myśl nieoczywista i przewrotna, w wersji Klaty wzmocniona patriarchalnym kutasem, do którego modlą się na końcu wszystkie postaci. Należy dosadnie nadmienić i wyraźnie zaznaczyć, że trzej rewolucjoniści i etatowy pracownik burdelu zachwycili nas swoimi pięknymi torsami, eksponowanymi bez fałszywego skrępowania i nieśmiałości oświetleniowej. W krakowskich przedstawieniach Klaty takich klat nigdy nie widzieliśmy, więc cieszę się, że Kwiatek namówił mnie na ten spektakl. Teraz będzie szukał coveru Time Floydów, który wybrzmiał w ścieżce muzycznej. Znalazłeś, Kwiatku?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz