Sprawa Dreyfusa to temat legendarny, minęło ponad sto lat, a wciąż jest pamiętana. Czytałem o niej co nieco, ale nadal nie rozumiem jej fenomenu. Powód zapewne jest taki, że w dzisiejszych czasach do afer jesteśmy przyzwyczajeni, więc nie robi na nas wrażenia to, że najwyższe władze republiki powołują się na sfałszowane dokumenty, które mają zaświadczyć o winie niesłusznie oskarżonego człowieka. Nieco większe wrażenie robi na nas antysemityzm tamtych czasów, kiedy można było bez żenady i publicznie głosić antysemickie poglądy. Karykaturalną postacią w filmie jest grafolog, który podobieństwo pisma Dreyfusa do pisma z przechwyconej notatki interpretował na niekorzyść oficera, ale różnice też - jako wybieg sprytnego Żyda. Kiedy wytypowano kilku potencjalnych zdrajców, od razu zajęto się Dreyfusem, jedynym Żydem w tym gronie. Przy takim nastawieniu jest niemal nieuchronne, że wszystkie kolejne poszlaki będą wskazywać na winę Dreyfusa. Sam mechanizm nakręcania się afery jest też dobrze znany. Chcemy przykryć czyjąś małą nieudolność, a po niedługim czasie musimy zasłaniać słonia chusteczką do nosa, bo zbyt wiele ważnych osób zdążyło zaangażować się w obronę tego, czego obronić nie sposób. Główna postać filmu to oficer Picquart postawiony na czele wydziału, w którym wcześniej rozpracowano Dreyfusa. Jest po wyroku, Dreyfus gnije zesłany na odległą wyspę, a Picquart zaczyna dociekać. Wkrótce odnajduje prawdziwego szpiega, ale słyszy od przełożonych, żeby odpuścił. Nie odpuścił, doprowadził do nagłośnienia sprawy, co zaowocowało słynnym, mocnym i odważnym listem Zoli J'accuse! W tym momencie cały aparat państwa ruszył w obronie oskarżycieli Dreyfusa, Zola i Picquart trafili do ciupy. Jak wiemy, wkrótce potem wznowiono proces Dreyfusa, choć długo jeszcze musiał czekać na pełne uniewinnienie. Zaryzykuję twierdzenie, łącząc fakty niby ze sobą niezwiązane, że sprawa Dreyfusa utorowała drogę do uchwalenia ustawy z roku 1905 o rozdziale państwa i Kościoła, do dziś jednego z kamieni milowych nowoczesnej Francji. Związku bezpośredniego nie ma, ale powstał sprzyjający klimat dla takiego przedsięwzięcia. Mało na razie pisałem o filmie, więc czas ogłosić, że jest znakomity. Świetnie odtworzone realia epoki, dialogi naturalne, bez sztucznej archaizacji, a sama intryga pokazana zaskakująco przejrzyście. No i ten bohater - idealny, choć nie pozbawiony wad, który staje sam przeciw wszystkim. To, że film tak dokładnie odpowiada moim oczekiwaniom, jest nieco niepokojące, bo nie mam wrażenia, że obejrzałem skończone dzieło sztuki. Film otwiera nieco bezczelne stwierdzenie, że wszystkie przedstawione zdarzenia są prawdziwe. Założę się, że niejeden historyk polemicznie zazgrzyta zębami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz