Strony

piątek, 5 grudnia 2014

Big Bang Theory, sezon 7, odcinek 18

Sheldon wybrał się z niezapowiedzianą wizytą do pobożnej mamy w Texasie i doznał wstrząsu, kiedy zobaczył ją z obcym facetem w trakcie czynności seksualnych. Kiedy zrobił awanturę, mama odesłała go do jego pokoju, ale potem jakoś się pogodził się z figlami mamusi.

czwartek, 4 grudnia 2014

Cytat wart ocalenia

Santa Claus has the right idea: visit people once a year. (Victor Borge)

The Story of Science: Power, Proof and Passion

Godny polecenia serial o nauce i jej historii. Dowiedziałem się z niego, że badania gwiazd były uzasadnione przekonaniem, że ich układ determinuje nasze życie. Przy takim założeniu naturalna jest potrzeba wyznaczania orbit i głębszego zrozumienia mechanizmów rządzących ruchem planet. To doprowadziło w efekcie do upadku astrologii, a w dalszej kolejności - podważenia autorytetu świętych i podobno nieomylnych ksiąg. Jednym z pionierów tych badań był Tycho Brahe, którego majątek w pewnym momencie szacowano na około jednego procenta całego majątku mieszkańców rodzimej Danii. Był to facet nietuzinkowy, trzymał w domu oswojonego łosia, który niestety pewnego dnia zabił się po pijaku na schodach. Z innej beczki: pojazd samobieżny napędzany silnikiem parowym skonstruowano niedługo po maszynie parowej Watta, ale jakoś dziwnym trafem się nie przyjął, a jego budowniczy popadł w zapomnienie. O ile dobrze ustaliłem, był to Richard Trevithick około roku 1800.

Uzupełniam wpis „Łagodna furia Cezarego Michalskiego”

Uzupełnienie do tego wpisu. Cezary Michalski komentuje obecne aspiracje SLD w kontrze do sensownego w jego oczach programu lewicowego prezydenta Częstochowy (a to kolejny raz każe nam się zastanawiać, czy ostatnie wybory odzwierciedliły wolę wyborców). Przypomnijmy, że Matyjaszczyk, rzeczony prezydent, ustanowił tuż pod okiem jasnogórskiego Saurona finansowanie in vitro w swoim mieście.

[5:11] Jak się tak pracuje, jak się wystąpi pod własnym sztandarem, to nie trzeba potem jak Gawkowski czy Napieralski [przedstawiciele SLD] liczyć na to, że może Kaczyński rzuci im jakiś ochłap władzy na trupie Platformy.

A teraz o skutkach szaleństwa.

[15:35] Czym był Smoleńsk? Pewne struktury polskiego państwa, procedury ewidentnie zawiodły. Okazało się, że jak mamy samolot z bardzo ważnym politykiem na pokładzie, któremu bardzo zależy na doleceniu gdzieś, żeby rozpocząć kampanię wyborczą, to nic tego samolotu nie powstrzyma. Nawet jak rosyjscy ludzie z wieży mówią: nie ma warunków do lądowania na naszym lotnisku, nie ma warunków do lądowania - czyli w ten sposób ściągają w pułapkę. W pewnych sytuacjach nie ma procedur, które pozwoliłyby tych ludzi ocalić. I tych procedur nadal nie ma, ponieważ PiS zamiast pokazywać, że państwo polskie zawiodło, wszedł w narrację tak zwaną zamachową, która od razu pozwoliła przestać zajmować się problemem.

Pizza i frytki na zdrowie

Wzorcowa demokracja, czyli amerykańska, uchwaliła, że pizza i frytki to zdrowa żywność, więc mogą być podawane w szkolnych stołówkach. Keczup robi się z pomidorów, więc jest to warzywo, co przesądza o wartości pizzy jako zdrowej żywności. To nieco przypomina niezwykle durnowatą Familiadę, w której trzeba odgadywać, co ludzie myślą, a w tym przypadku - co myślą amerykańscy producenci żywności. A raczej co chcą, aby ludzie myśleli. To jest straszliwie skomplikowane, głowa mnie boli, chyba zrobię sobie kanapkę z panadolem. [X]

Rzut oka i ucha

Tove Lo w aranżacji ściągniętej z Claire Hamill.


Margaret - trudno się domyślić, że to Polka, bo śpiewa bez akcentu. Piosnka jak piosnka, ale teledysk jest bardziej niż ok.


Steve Grand, gwiazda muzyki country o ciele kulturysty.

Czy wybory odzwierciedliły wolę wyborców?

dr Mateusz Klimowski
Wszyscy się nad tym głowimy. Podobno karty zbroszurowane są zbyt skomplikowane dla umysłu przeciętnego wyborcy. Ale przecież nie było ich w drugiej turze wyborów, w której na prezydenta Słupska wybrano Roberta Biedronia. Czy ktoś już odgrzał grę półsłówek o domkach w Słupsku? Z kolei w Wadowicach zwyciężył zwolennik legalizacji marihuany Mateusz Klinowski. Podobno rozdawał cukierki na wiecach i to dlatego, a poza tym jest ateistą, który hołduje ideałom JPII. I wszystko jest niniejszym jasne.

Łagodna furia Cezarego Michalskiego

Lubię biadolenie, że upadają autorytety w Polsce. Albo umierają i nikt ich już nie zastąpi. Co dziwne, jeszcze za życia JPII tak wołano. Autorytet w rozumieniu osoby, której opinie należy obowiązkowo szanować, jest dla mnie szalenie dziwnym przejawem tęsknoty do swoistego poddaństwa umysłowego. Za to byłbym skłonny uznać, że niektóre osoby mają do powiedzenia coś ciekawszego do innych, co mniej więcej oddaje moje pojęcie autorytetu. Przed paru laty wielką niespodzianką byłoby dla mnie to, że kimś takim stanie się w moich oczach Cezary Michalski. Już go kiedyś cytowałem, czas na powtórkę, cytaty pochodzą z Poranka w Tok FM z 2 grudnia.

[17:56] [Po klęsce Kaczyńskiego w wyborach] jest pytanie czy SKOK-i przetrwają przy życiu jeszcze cztery lata przy władzy Platformy, bo wtedy będą musieli kolejnych ludzi z gazrurką wysyłać do KNF-u.

Klęska to przesada, procentowo PiS chyba wypadł najlepiej, ale nie bardzo się to przełożyło na przejmowanie władzy, raczej na jej utratę w paru miejscach. Więcej à propos gazrurki.

[27:45] Były gorsze rzeczy, bo Grobelny [przegrany prezydent Poznania] był w ekipie oligarchii poznańskiej, która broniła Paetza do ostatniego momentu. Rozdzielenie Paetza z seminarzystami to dla mnie ważniejsza rzecz niż rozdzielenie osiołków, a Grobelny nie chciał rozdzielić Paetza od seminarzystów.

W tym samy Poranku Jan Wróbel zapytał, co ma robić człowiek, który ma do wyboru między opcją, że nic się nie stało w ostatnich wyborach samorządowych, a drugą, według której o wyniku wyborów w Polsce przesądzono w Moskwie. Proponuję, żeby każdy myślący człowiek znalazł sobie autorytet, z którego opinią w tej sprawie się zgodzi.

środa, 3 grudnia 2014

Ajfon to gejfon, znowu

L'esprit de l'escalier w nawiązaniu do wpisu o ajfonie. Przypomnijmy sobie stare logo Apple'a.

środa, 26 listopada 2014

Big Bang Theory, odcinek 1, sezon 8

To nic trudnego, mówi Bernadette, aby przekonać Penny do pójścia na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy w charakterze sprzedawcy farmaceutyków. Jako kelnerka podajesz przecież nieświeże taco, a jako sprzedawca możesz wciskać psychotropy, zanim okaże się, że powodują krwawienia z odbytu. A powodują? - pyta Penny. Być może - odpowiada Bernadette. Oto co mówią korporacyjni prawnicy.

Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął czyli Hundraåringen som klev ut genom fönstret och försvann

Allan to dziadunio piroman, którego zamiłowanie do detonacji materiałów wybuchowych zaprowadziło do domu starców. Niezbyt mu się tam spodobało, więc wyskoczył przez okno i wyruszył w nieznane. Za skromne środki, które miał przy sobie, zajechał zaledwie do pobliskiej pipidówy, ale za to z tajemniczą walizką, która miała wraz z zawartością trafić do szefa gangu na Bali. Fabuła dzieli się na dwie opowieści: o życiu Allana i jego aktualnych perypetiach z gangiem. W pierwszej widzimy kogoś w rodzaju Forresta Gumpa, tajemniczej, acz niepozornej postaci, która sporo namieszała w kluczowych momentach historii XX wieku (może dlatego były one kluczowe?). Rozpiętość jest duża, od Stalina do Reagana. Mało kto wiedział, że Einstein miał niezbyt lotnego umysłowo brata Herberta, który już po roku tłumaczeń pojął plan ucieczki z obozu pracy, ale za to błędnie. A jeśli chodzi o gang, to jego członkowie prezentują się dość groźnie, ale okazuje się, że łatwo sobie z nimi poradzić stosując metody, jakich spodziewalibyśmy się po gangu Olsena. Być może moje umysłowe pokrewieństwo z Herbertem Einsteinem utrudniło mi docenienie dowcipu, jakim odznaczał się ten film, bo sądząc z reakcji innych widzów był on dużo większy, niż mi się wydawało.

wtorek, 25 listopada 2014

Jerzy Urban mówi

Ateiści powinni przejąć rząd dusz (których nie ma). [X]

poniedziałek, 17 listopada 2014

Cytat wart ocalenia

I used to do drugs. I still do, but I used to, too. (Mitch Hedberg)

Darwin, Bóg i sens życia (Steve Stewart-Wiliams)

O, nie, znowu o Bogu, no trudno. Na własny użytek kwestię istnienia Boga dość dawno rozstrzygnąłem, z małą, ale istotną pomocą właściwych lektur. Nie musiałem czytać tej książki po to, żeby jeszcze raz się przekonać, że hipoteza Boga jako stworzyciela świata i człowieka, jak też jej słabsze warianty, jest zwyczajnie nie do utrzymania. Według Stewarta-Wiliamsa przesądza o tym teoria ewolucji, jeśli potraktować ją poważnie. No dobrze, ewolucja ewolucją, nie można jej sensownie negować, bo świadectwa przemawiające za nią są bardzo mocne, ale przecież nauka nie wyjaśniła nam wszystkiego. Jak w ogóle rozpoczęło się życie? Jak powstał wszechświat? Jakim cudem podstawowe stałe fizyczne są dobrane tak zmyślnie, żeby mógł zaistnieć wszechświat, w którym możliwe jest życie? To dzieło Boga, mówią teiści. Są przynajmniej dwie metody, aby ten argument oddalić. Na pierwszą nawet wpadłem kiedyś sam, ale już Hobbes pytał: skąd wiadomo, że jest to Bóg chrześcijan? Nie Allah? Nie Wielki Juju z Góry? I czy to w ogóle Bóg? Drugi argument zawiera się w pytaniu: co nam daje przyjęcie założenia o Bogu? Przyjąwszy takie wyjaśnienie musielibyśmy pozyskiwać prawdy naukowe z objawień, co fundamentalnie odbiega od koncepcji tego, co jest naukowe (na razie jeszcze). Cieszmy się, że ludzie którzy dokonywali postępu w medycynie nie zadowalali się objaśnianiem działania organizmu ludzkiego za pomocą Boga. Skoro idea Boga osobowego, który ingeruje w świat w postaci mściwego dziadunia ze Starego Testamentu lub innej, staje się wątpliwa, pojawiają się inne koncepcje Boga, które autor, a ja za nim, uważam za bardzo pocieszne. Według Hansa Künga Bóg jest „transcendentną immanencją” i „najbardziej realną rzeczywistością w sercu rzeczy”, a według Tillicha nie można pytać o istnienie Boga, bo on jest ponad istnienie i nieistnienie jako „fundament wszelkiego istnienia”. Z polskich osiągnięć w tym zakresie wymienię księdza Hellera, który mówił o Bogu jako logicznej macierzy, w której zapisane są prawa rządzące światem. W tym sensie to i ja chyba wierzę w Boga (i także Piotr Szwajcer, wydawca tej książki). W książce znajdujemy dużo więcej poza systematyczną destrukcją hipotezy istnienia Boga. Wymienię dwie niespodzianki, pierwsza z nich to postać Darwina, do którego nader chętnie odwołuje się autor. Teoria Darwina przeszła próbę czasu, a jej autor był zaskakująco odważny i konsekwentny w formułowaniu wniosków z niej wypływających. I tu druga niespodzianka: jednym z tych wniosków jest obalenie mitu o człowieku jako „koronie stworzenia”, najdoskonalszej formie życia. Obecnie wszystko wskazuje na to, że człowiek nie przetrwa nawet tyle, ile przetrwał Homo erectus, czyli jakieś półtora miliona lat, bo wcześniej wykończy planetę, na której się zalągł, albo wymyśli jeszcze lepszą bombę i jej użyje. Z tej perspektywy rozum jako narzędzie przystosowania wywołuje tylko uśmiech politowania. Takim uśmiechem na pewno obdarzyłyby nas krokodyle, które w obecnej postaci żyją od ładnych parudziesięciu milionów lat. Ale chętniej by nas jednak zjadły. Na koniec parę cytatów i komentarzy.

[38]
[D]efiniować Boga, jak ktoś powiedział, to trochę tak, jak próbować przybić gwoździem kisiel do pnia.

[99]
Według Michaela Behe, czołowego propagatora idei inteligentnego projektu, niedoskonałości stworzenia, które obserwujemy (np. ślepa plamka w oku, poplątany układ nerwów w części twarzowej czaszki) są pozorne, bo organizmy mogły być tak zaprojektowane „z pobudek artystycznych, dla zwiększenia różnorodności, z chęci popisania się, ze względów praktycznych (tyle, że nam jeszcze nieznanych) lub wreszcie z powodów, których nie jesteśmy w stanie odgadnąć”. Jak pisze Stewart-Wiliams to kiepski argument, bo odwołuje się do niewiedzy, a jak się zastanowić - można stosować ten argument uniwersalnie wobec każdego niewygodnego pytania. Teoria ewolucji rzecz jasna daje odpowiedź, w jaki sposób doszło do takich niezbyt inteligentnych, jak się okazuje, projektów.

[314]
O argumencie, że organy płciowe nie są przeznaczone do aktów homoseksualnych, więc są one obrzydliwe, pisze Stewart-Wiliams tak: Nawet jeśli przyjmiemy logiczne założenia takiej formy sprzeciwu wobec homoseksualizmu, otwartym pozostaje pytanie, czy rzeczywiście jest to tak straszliwy grzech. W końcu ludzie używają czasem drucianych wieszaków jako prowizorycznych anten, do którego to celu na pewno wieszaki te nie zostały zaprojektowane, a dzieciaki wchodzą na zjeżdżalnie, zamiast z nich zjeżdżać. Czy takie zachowania to aż tak ohydne moralnie zbrodnie? Czy to istotnie obraża projektantów wieszaków i zjeżdżalni?

Moment, w którym polubiłem Mad Men

Mad Men to serial z akcją osadzoną w latach sześćdziesiątych na progu rewolucji obyczajowej. Na razie jest jeszcze dość staroświecko, kobitki parzą w biurze kawę i odbierają telefony, czerpiąc z tego wiele życiowej satysfakcji, windy obsługują czarnoskórzy, a wszędzie unoszą się kłęby dymu tytoniowego. Duch spętany konwenansami znajduje jednak ujście w nieoczekiwany sposób. Betty Draper, żona głównego bohatera, ma sąsiada, hodowcę gołąbków. Pewnego dnia sąsiad niemiło potraktował córkę Draperów (sezon 1, odcinek 9).

Ajfon to gejfon, niestety

Ajfon stał sie gejfonem w chwili, kiedy szef Apple'a, Tim Cook, przyznał otwarcie, że jest gejem. To najwspanialszy dar od Boga, jak się wyraził. Rozumiem, że chodzi o Boga występującego niekiedy pod pseudonimem Jezus Chrystus, który takie piękne dary rozdaje, ale zapomniał o tym poinformować personel naziemny i Terlikowskiego. Skutkiem tego oświadczenia Cooka władze Sankt Petersburga postanowiły zdemontować pomnik ku czci Jobsa, poprzedniego szefa Apple'a. Sprostuję od razu: nie władze, a fundator pomnika - czyżby nowobogaccy Rosjanie stawiali i likwidowali pomniki wedle swojego uznania? W każdym razie od oświadczenia Cooka pomnik stał się elementem propagandy homoseksualnej, co w Rosji jest zabronione. Rozumiem, że obecnie rosyjska milicja będzie ścigać każdego, kto publicznie będzie posługiwał się ajfonem, bo przecież to jawna afirmacja homoseksualizmu. Przypomnijmy sobie dla odmiany, że amerykańscy republikanie nie mieli problemu z zatrudnianiem gwiazd homoseksualnego porno w roli asystenta kongresmena (lub coś w tym stylu). Nie wiem wprawdzie, czy mieli tego pełną świadomość, ale radości było sporo.

niedziela, 9 listopada 2014

Interstellar czyli Interstellar

Filmy sajens fikszyn to najczęściej znane nam tradycyjne gatunki filmowe przebrane w futurystyczny kostium, przez co mam na myśli skafander kosmonauty. W przypadku filmu o miłości powstają pewne komplikacje, bo jak tu się całować przez szybkę? Główny bohater to farmer Cooper, który - jak się prędko okazuje - nie jest takim zwykłym wyborcą Samoobrony, bo ongiś jakieś loty półkosmiczne wykonywał. Czasy się zmieniły, planeta Ziemia przestała być takim przyjaznym miejscem, zsyła na ludzi, a raczej ich uprawy, śnieć i inne gangreny, przetrzebiona ludzkość bardziej walczy o przetrwanie niż myśli o postępie. Za sprawą tajemniczego ducha (tak, tak, takiego, co robi „u-hu”, choć akurat nie w tym przypadku) Cooper trafia do tajnej bazy, i nie ma rady, leci w kosmos, aby uratować ludzkość, zresztą co tam ludzkość, syna i córkę trzeba ocalić. Problem w tym, że nie wiadomo, czy wróci, a jeśli wróci - to czy mu potomstwo nie umrze. Film ma prawie trzy godziny, ale wcale się nie dłuży, bo scenariusz obfituje w liczne atrakcje i zwroty akcji. Jest planeta o ciążeniu jeden koma trzy ziemskiego, na której wskutek efektów relatywistycznych jedna godzina oznacza siedem lat ziemskich. To, że wciska nam się taką bujdę na resorach. świadczy o tym, że teoria względności jeszcze nie zabłądziła pod strzechy. Poza tym mamy pocieszne roboty, potworną zdradę wywołaną potworną kosmiczną samotnością, wizytę w czarnej dziurze o wdzięcznej nazwie Gargantua i wyjaśnienie zagadki owych duchów (między innymi, rzecz jasna). Zabawne jest przeplatanie zdarzeń w kosmosie z akcją na Ziemi, jakby miały miejsce równocześnie. Dla niezorientowanych wyjaśnię, że pojęcie równoczesności zdarzeń w teorii względności jest sporą zagwozdką. Twórcy filmu świadomie nawiązują do Odysei kosmicznej, zwłaszcza w warstwie wizualnej, bo w sensie przynależności gatunkowej określiłbym film jako melodramat skutecznie szarpiący namiętnościami widza. Ale ze szczęśliwym zakończeniem, bo okazuje się, że rozwiązanie jednego równania ocali ludzkość. To oczywiście ściema, bo tylko miłość zbawi ludzkość, jako że ona jedna potrafi pokonać czas i grawitację.

Blue Jasmine czyli Blue Jasmine

Na początek przypomnijmy sobie panią Trawińską z serialu Ziemia obiecana. Spotkał ją przypadkiem Borowiecki, zagadał do niej, wymienili parę uprzejmości, po czym się rozstali. Po chwili okazuje się, że Trawińska stała w kolejce do darmowego posiłku dla ubogich podawanego z klasztornej kuchni mniej więcej w tym ponurym standardzie, który pamiętamy z Misia. A jeszcze tydzień lub dwa wcześniej zasadniczym zmartwieniem Trawińskiej było dopasowanie blatu z toskańskiego marmuru do wystroju reszty salonu. Pan Trawiński zakup zaakceptował, czym uradował żonę, a po chwili wyszedł z domu i palnął sobie w łeb w dorożce, bo już nie mógł dłużej ukrywać, że stracił swoją fabrykę i jest doszczętnie spłukany. W swoim filmie Allen opowiada inną wersję historii pani Trawińskiej. Realia są współczesne, a wątek główny, a nie poboczny jak w serialu Wajdy. Tytułowa Jasmine po samobójstwie męża przyjeżdża do siostry, która wiedzie życie pospolite, mieszka w tym swoim śmiesznym małym mieszkanku, którego nie można porównać do luksusowej rezydencji, a poza tym ma nieznośnego narzeczonego. Film jest zrobiony na poważnie, historia obfituje w liczne fabularne ornamenty, ale jednak Trawińska u Wajdy bardziej podrażniła mi wyobraźnię. Odkładając na bok emocje lub ich brak, przyznam, że film jest udany. Ciągle nie mogę się zdecydować, czy współczuć Jasmine, czy też kiwać z niedowierzaniem głową nad jej naiwnością. Na jedno chyba wychodzi.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Californication, sezon 7, odcinek 1

Charlie (ten łysy) składa swojej żonie obietnice bez pokrycia.


Z kolei Hank załapał się do pracy w charakterze scenarzysty telewizyjnego i dzieli się z Charliem świeżymi wrażeniami z lektury scenariusza.

Ciesz się, późny wnuku Dalego

Bowiem firma Apple wyprodukowała nowy typ ajfona (iPhone 6), który ma tendencję do wyginania się (tzw. Bend Gate). Wsadzasz sobie ajfona do tylnej kieszeni spodni, wyjmujesz po godzinie i masz piękny wygięty ajfon. Zdarzyło się nawet, że przy tym wygięciu doszło do spięcia baterii, co jeden gość przypłacił oparzeniem krocza. Komuś to skojarzyło się z zegarami Dalego, co genialne mi się wydaje.


Jeszcze więcej wygiętych ajfonów tutaj.

niedziela, 2 listopada 2014

Adam Hoffman poraża dowcipem

Trzeba mu to szczerze przyznać, podobnie jak posłowi Derze, który swego czasu wygłosił płomienną mowę do sprawozdania komisji mówiąc, że powinno się spalić ze wstydu, bo takie jest głupie. Obaj panowie są nie z mojej bajki, ale to nic. Rozmowa toczyła się w Radiu Zet u Moniki Olejnik. Na tapecie była sprawa marszałka sejmu, Radka Sikorskiego, który ujawnił propozycję Putina złożoną Tuskowi w sprawie rozbioru Ukrainy. Potem się z tego wycofał i ochrzan dostał. Jak zauważył Tomasz Nałęcz, nie ma co przesadzać z echami tej sprawy za granicą, bo sprawa poznańskich osiołków miała szerszy odzew. W dobrym towarzystwie znalazł się Sikorski - zauważył Hoffman. Przy okazji donoszę, że w Poznaniu koziołki się trykają.

Zaginiona dziewczyna czyli Gone Girl

Dawno coś nie widzieliśmy Bena Afflecka. Najwidoczniej skorzystał ze śpiewanej sugestii z filmu Team America: temu filmowi przydałby się zwrot akcji, jak Benowi Affleckowi kurs aktorski. Podszkolił się i teraz możemy go podziwiać w roli Nicka, który poznaje Amy, buja ją inteligentną gładką, po czym się pobierają. To takie sztampowe, że muszą ciągle sobie powtarzać, że nie będziemy parą, która - tu kładziemy jedną z nieznośnie banalnych czynności towarzyszących pożyciu - kłóci się o przełożenie lewego papucia na miejsce prawego, że taki podam przykład. Ale pożycie jednak się nie układa, co jest nam pokazywane w kolejnych odsłonach, które mają nas zaskakiwać. Zdrada, tajone pretensje, późne powroty do domu, itepe. Amy postanawia odejść, ale nie tak zwyczajnie, jak te Kareniny i Nory. Znika bez ostrzeżenia jak kamień w wodę, a pozostawia po sobie ślady mające wskazywać na to, że została zamordowana. Rodzice i mąż rozkręcają medialną akcję szukania Amy, to powoduje rozgłos i medialne dyskusje. Oko kamery bezlitośnie wychwytuje niestosowne uśmiechy Nicka, które słabo pasują do wizerunku strapionego małżonka. O tym byłaby głównie ta opowieść - fałszywy medialny przekaz wymusza fałszywe relacje między ludźmi. Kto wie, może jest w tym Gombrowiczowska głębia, która zachwyt wzbudza, a ja tego nie umiałem doświadczyć, bo sobie na początku seansu wylałem kawę na krocze.

Jan Paweł Drugi akceptuje teorię ewolucji

Podziwiamy Jana Pawła Drugiego za jego stosunek do teorii ewolucji, bo po prostu podziwiamy go za wszystko i cokolwiek, co zrobił, powiedział i pomyślał. O ile wiem, w swojej akceptacji tej teorii nie był wcale oryginalny w stosunku do wcześniej uchwalonych oficjalnych dokumentów kościelnych. Nie tak banalnie łatwo można znaleźć tekst przemówienia papieża do członków Papieskiej Akademii Nauk z 1996 roku, znalazłem je jednak. Tam padły słynne słowa, że teoria ewolucji jest czymś więcej niż hipotezą. He he, to ja się odwinę i powiem, że chrześcijaństwo jest czymś więcej niż zwykłym zabobonem. Dalej w przemówieniu czytamy o różnych interpretacjach teorii ewolucji, których ocena leży w kompetencji teologii. Nie ma problemu, teolog może oceniać sobie, co zechce. Może zastanawiać się nad interpretacjami teorii ewolucji, ale gdyby chciał podważać teorię ewolucji na bazie czystej teologii, to naraża się na śmieszność. Za Piusem XII mówi Jan Paweł, że jeśli ciało ludzkie bierze początek z istniejącej wcześniej materii ożywionej, dusza duchowa zostaje stworzona bezpośrednio przez Boga. (...) W konsekwencji, te teorie ewolucji, które inspirując się określoną filozofią uważają, że duch jest wytworem sił materii ożywionej lub prostym epifenomenem tejże materii, są nie do pogodzenia z prawdą o człowieku. Ewolucjoniści bezczelnie mówią o umyśle jako produkcie ewolucji, ale to nic. Przedstawiają argumenty za tą tezą - może słabe i spekulatywne, ale nie objawione. Jak stwierdził Piotr Szwajcer w dyskusji poświęconej książce Darwin, Bóg i sens życia stanowisko Jana Pawła Drugiego można by porównać do akceptacji teorii heliocentrycznej o ruchu planet wokół Słońca, ale z zastrzeżeniem, że nie dotyczy to Ziemi.

Były striptizer (już nie) kandyduje z list PiS-u

Bo dowiedzieli się i go usunęli z listy wyborczej w Opolu. Pozostaje mieć żal do dziennikarzy TVN-u, że sprawę ujawnili przed zamknięciem list wyborczych. [X]

Dziękujemy Ci, Jezu, za te dary, które spożywać mamy...

...ale ta kolacja jest mocno spóźniona, za to tylko lekko przypalona.

niedziela, 19 października 2014

Fargo, sezon 1, odcinek 1

Rozmowa policjantów nad świeżo zmarłymi zwłokami.
- To Sam Hess.
- Ten od firmy przewozowej?
- Tak, miał dwóch synów. Obaj tępi jak ołówki z Castoramy.
(Tłumaczenie: Sabat1970 & józek)

wtorek, 30 września 2014

Mariusz Błaszczak mówi

W dzisiejszym poranku u Jana Wróbela usłyszałem, że opozycja w postaci PiS ma pomysł na polski węgiel zalegający milionami ton w formie malowniczych hałd: przymusić prawnie polskie szpitale, szkoły itp. do kupowania wyłącznie polskiego węgla. Przypomnijmy za Wróbelem, że Ukraina będąca niemal w stanie wojny z Rosją kupuje od niej węgiel, bo się opłaca. Oczywiście skandalem jest, że Polska będąca z Rosją niemal w stanie pokoju sprowadza stamtąd węgiel. Ale mniejsza o to. Nie twierdzę,  że każda interwencja państwa w rynek musi być bezsensowna, ale ta proponowana przez Błaszczaka chyba byłaby. Oczyma wyobraźni (bo duszy chwilowo nie posiadam) widzę małą armię kontrolerów na państwowym garnuszku, którzy sprawdzają, czy podstawówka w Moszczenicy i tysiące innych nie kupuje przypadkiem rosyjskiego węgla. Widzę ministra, który ogłasza z sejmowej ambony urzędową cenę węgla, bo nasze holdingi górnicze podwoiły jego cenę, skoro i tak znajdzie nabywców. To za czasów Gierka, którego tak sympatycznie wspominał parę lat temu Jarosław Kaczyński, premier ogłaszał z sejmowej (wtedy) mównicy, że „marmelada nie podrożała”. Piękne to były czasy.

wtorek, 9 września 2014

Lucy czyli Lucy

Jak twierdzi Kwiatek, teza o wykorzystaniu jedynie dziesięciu procent możliwości mózgu jest od dawna nieaktualna. Chyba jednak wykorzystujemy sto procent i nic lepiej już nie będzie. Na użytek filmu jednak należy w tę nieświeżą rewelację uwierzyć, żeby zobaczyć, jak głupawe dziewczę przeistacza się w Boga pod działaniem pewnego specyfiku. Akcja, która prowadzi do takiego finału, poprowadzona jest przez Bessona dowcipnie, a panna Lucy chętnie demonstruje swoje nadzwyczajne możliwości. Z demonicznym przeciwnikiem radzi sobie nadzwyczaj lekko, bo potrafi obezwładniać myślą na odległość. Z teleportacją ma jednak problem, więc jest okazja do pokazania szalonej jazdy po Paryżu, przez większą część trasy pod prąd naturalnie. Zabawa jest, ale czy mądra? Gdybym się uparł, to bym zadał parę kłopotliwych pytań scenarzyście, ale po co. Nie chciałbym przypominać tego faceta, który narzekał na klauna w cyrku, że Łomnickim to on nie jest.

Święty Paweł mówi biorącym ślub

Wszyscy dobrze znamy hymn świętego Pawła o miłości, bo jest recytowany z namaszczeniem na co drugim ślubie kościelnym. Dobrze byłoby wiedzieć jednak, że święty widział w małżeństwie poważne zagrożenie. Oddaję mu głos.
Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak się przypodobać Panu. Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, troszczy się o sprawy świata, o to, jak się przypodobać żonie. Podobnie i kobieta niezamężna, i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta i ciałem i duchem. Ta zaś, która wyszła za mąż, zabiega o sprawy świata, o to jak się przypodobać mężowi (1Kor 7:33-35).
A poza tym: Co do spraw, o których pisaliście, to dobrze jest człowiekowi nie łączyć się z kobietą (1Kor 7:1). Ładnie ujęte, widać gdzie kobieta, a gdzie człowiek.

Nimfomanka czyli Nymphomaniac (obie części)

Obejrzałem dwie części dzień po dniu i trudno mi je mentalnie rozdzielić, bo w zasadzie po co miałbym to robić. Byłoby zabawne, gdyby ktoś nam wmawiał, że część druga jest wyraźnie lepsza od pierwszej lub na odwrót. Zaczyna się od tego, że Seligman znajduje pobitą Joe leżącą na bruku i zabiera ją do siebie. Pyta zaintrygowany, co się stało, i otrzymuje wielogodzinną spowiedź w odpowiedzi. Przyznam, że odtąd boję się pytać ludzi "Jak tam?", bo mi zaraz opowiedzą całe swoje życie, żeby wyjaśnić czemu nie smakowała im przedwczoraj bułka z żółtym serem. Jest to oczywiście temat bardzo ważny, tak jak dla Joe niezwykle istotny jest temat seksu. I teraz rodzi się pytanie, po co nam ta historia. Żeby zapoznać się z problemem nimfomanii? W takim razie bym odradzał, bo niewiele mnie tu specjalnie zadziwiło. Historia życia Joe jest nie bardziej zaskakująca niż przeciętnego dojrzałego człowieka, któremu zapewne też przydarzały się jakieś zbiegi okoliczności; niekoniecznie miał oziębłą mamusię i sympatycznego, kochającego jesiony tatusia jak Joe, a za to miał skąpą ciocię. Chyba jednak nie chodzi o dendrologiczne - nomen omen - korzenie nimfomanii, ani o to, że poszukiwanie kochanków można porównać do wędkarstwa muchowego, albo też współżycie z wieloma kochankami ma jakieś odniesienie do fugi - organowy splot różnych melodii niczym splot cielesny z organami różnych partnerów, który prowadzi do duchowego spełnienia. W pewnym momencie życia Joe miewa dziesięciu kochanków dziennie, ci wydzwaniają do niej, a ona średnio ich kojarzy, więc rzuca kostką. Wypada szóstka - było fajnie, przyjdź, dwójka - mam cię dosyć, i tak dalej. Pewnemu gościowi mówi na pożegnanie, że go kocha, ale nie chce się z nim widywać, bo jest żonaty. Chciała go tą ściemą spławić na dobre, a on wrócił z walizką, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć w świetnym epizodzie Umę Thurman jako porzuconą żonę z dwójką dzieci. Zobaczyliśmy również Shię LaBeoufa w roli pierwszego kochanka Joe (i nie tylko), który zainicjował ją seksualnie trzema pchnięciami członka w pochwę i pięcioma w tyłek. Biedak LaBeouf chodził potem po czerwonych dywanach z papierową torbą na głowie, ale to przesada. Pokazał zgrabne ciało, ale nie organy, a wszyscy wiemy, że te momenty, kiedy widać członka, to byli dublerzy. Zresztą tych momentów w filmie jest całe pięć do dziesięciu sekund, żadna tam gratka dla amatorów pornografii (nie tak jak w 9 Songs). Nie wliczam w to zabawnego epizodu trójkąta z dwoma ciemnoskórymi braćmi, którzy mocno się o coś w suahili spierali dyndając wzwiedzionymi członkami. Pomijam wiele motywów - konanie ojca, przygarnięcie dziewczynki z rozbitego domu, próba terapii, ciągoty masochistyczne - warto odnotować, że wątków jest wiele. Było ciekawiej niż w poprzednich wytworach von Triera, nieszczęsnym Antychryście i przynudzającej Melancholii. Film kończy się mocnym akcentem, ale moją uwagę zwróciło bardziej to, że bohaterka ma poczucie winy z powodu swojego stylu życia. Seks dorosłych jest dla mnie moralnie obojętny, można się nim bawić źle i dobrze, krzywdząc innych lub nie. Nie mam poczucia, że taka nauka wypływa z filmu i czy w ogóle wypływa jakaś nauka. Redaktor Janicka na pewno by wiedziała.

Byłem, widziałem

Widziałem w Rovinju niczym ta Wiernikowska. Na żywym ciele, bardzo kształtnym.


[X]

Tego cudu nie sprawił Jan Paweł

Znowu chodzi o simy, które w wersji Freeplay na tablety mogą ze sobą obcować cieleśnie, a nie potrzebują do tego łóżka, bo robią to na stojąco praktycznie w dowolnym miejscu i w dowolnym towarzystwie. Nawet małoletnie bachorki im nie przeszkadzają, bo to bardzo pogodne stworzonka i byle czym się nie przejmą. Ewentualnie żona obrażona wyjdzie ostentacyjnie z pokoju, w którym jej mąż oddaje się seksowi z obcym facetem - taką zaobserwowałem ekstremalną reakcję na seks w Sim City. Synek owego męża siedział sobie obok znudzony na sofie. Przyzwoitość jednak jest, bo czynności seksualne, czyli woohoo, zawsze odbywają się za pikselową zasłoną. Atoli zdarzyło mi się, że zasłona opadła, więc nie omieszkałem pstryknąć fotki i oto ją zamieszczam. Zgorszenia nie powinno być wielkiego. U mnie to było całkiem przypadkowe, ale podobno da się zlikwidować zasłonkę, jak nas tutaj przekonują.

Cytat wart ocalenia

Jak się dobrze zastanowić, to telewizor jest dużo ciekawszy od telewizji. (JNSQ)

Przyjazne retorsje Ukrainy

Wszyscy przejęliśmy się embargiem Putina na polskie jabłuszka pełne snów (i tokoferolu), ale informacja o zakazie importu polskiej wieprzowinki na Ukrainę nie odbiła się szerokim echem. Nie ruszyła ogólnopolska akcja jedzenia schabowego siedem razy w tygodniu. W tej sytuacji nawet w piątek uszłoby jeść mięso. Próbuję sobie to wytłumaczyć i wypociłem tylko tę myśl, że wszystkie działania obecnych władz Ukrainy są piękne, mądre i szlachetne. A dobre informacje przecież zawsze giną w natłoku złych.

Kolejny cud Jana Pawła

Jan Paweł Drugi uczynił już tyle cudów, że zasłużył sobie na świętość, ale nie spoczywa na laurach. I oto sprawił, że mój simowy kot o imieniu Ivan Pavel stąpał po wodzie, a nawet coś upolował. Jestem tak wzruszony, że mózg mi odebrało.


Cud piękny, ale minister Siemoniak ma wątpliwości.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Przychodzi facet do lekarza czyli Supercondriaque

Klasyczna ekranizacja Molierowskiego Chorego z urojenia. Klasyczna w sensie holliłódzkim, czyli bierzemy znaną z literatury fabułę, wyrzucamy wszystkie wątki, za to wstawiamy nowe (albo i nie, bez wątków też się da), ale zachowujemy imiona bohaterów. Francuzi poszli nawet dalej, bo w Facecie nie ma imion z Moliera, żadnego Argana, ani Anieli, ani Pana Biegunki. A kogo za to mamy? Hipochondryka Romaina, który stara się ze wszystkich sił unikać zarazków, roztoczy i innych wirusów. W związku z tym unika kontaktu cielesnego z innymi ludźmi, co ma zasadniczy wpływ na jego pożycie płciowe i uczuciowe w tym sensie, że jego to nie dotyczy pomimo czterdziestki na karku. Lekarz Romaina marzy o zeswataniu go z jakąś niewiastą, bo dzięki temu uwolniłby się od zmory swojego życia. Dzieci w przedszkolu domyśliłyby się, że do tego dojdzie, ale mogłyby nie wpaść na to, że intryga będzie dość polityczna, a związana z krajem pochodzenia lekarza, Czerkistanu (chyba sąsiaduje z Zubrovką), chwilowo pod butem dyktatora. Wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności Romain doświadczy największej dla siebie tortury, będzie zamknięty w zarobaczywionej celi z zardzewiałym kranem. To go odmieni zasadniczo, ale nie naszego zdania o komediach francuskich obsadzonych postaciami, które swobodnie można zestawiać z Myszką Mickey lub Kaczorem Donaldem, jeśli idzie o ich wiarygodność. Całkiem jak z de Funès, który szalenie mnie bawił, kiedy miałem piętnaście lat. Było, minęło.

piątek, 25 lipca 2014

Duck Sauce - Barbra Streisand (tekst i wideo)

Woowoowoowoowoowoowoowoowoo
oowoowoowoowoowoowoowoowoo
owoowoowoowoowoo
Barbra Streisand
Woowoowoowoowoowoowoowoowoo
oowoowoowoowoowoowoowoowoo
owoowoowoowoowoo
Barbra Streisand
Woowoowoowoowoowoowoowoowoo
oowoowoowoowoowoowoowoowoo
owoowoowoowoowoo
Barbra Streisand
Woowoowoowoowoowoowoowoowoo
oowoowoowoowoowoowoowoowoo
owoowoowoowoowoowoowoowoowoo
woowoowoowoowoowoowoowoowoo
oowoowoowoowoowoowoowoo
Barbra Streisand
Woowoowoowoowoowoowoowoo
oowoowoowoowoowoowoowoo
owoowoowoowoowoo
Barbra Streisand
Wowowo wowowo wowowo
woowoowoowoowoowoowoo wowowo wowowo
wowowowoowoo woowoowoowoowoowoowoowoowoo
Barbra Streisand
Woowoowoowoowoowoowoowoowoo
oowoowoowoowoowoowoowoowoo
owoowoowoowoowoo
Barbra Streisand
Barbra Streisand
HUUHUHUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU UUUUUU
BARBRA STREISAND

Berlioz zachęca do słuchania Symfonii fantastycznej

Zdarza mi się słuchać Radia Maryji w niedziele w czasie niezwykłej audycji poświęconej muzyce klasycznej. Prowadzi ją osoba zakonna przedstawiająca się jedynie z imienia kobiecego, która głosem wypranym i wypłukanym z emocji opowiada o prezentowanych nagraniach i niezwykłych namiętnościach twórców tych dzieł. Mam nieco zatarte wrażenie, że właśnie w taki sposób onegdaj, czyli ze trzydzieści lat temu, prezentowano muzykę klasyczną w programie pierwszym PR. Berlioz skomponował swoją Symfonię fantastyczną, dzieło przełomowe na tamte czasy, i opatrzył je komentarzami. Symfonia ma podtytuł Epizod z życia artysty - niestety zakochanego bez wzajemności. Wszystko pięknie, tylko nie wiem czemu potrzebowałbym tych opisów, z których dowiem się, że artysta przysłuchuje się śpiewnemu dialogowi dwóch pasterzy, rozmyśla o ukochanej, a tymczasem nieszczęście! Dialog zamiera, gdy jeden z pasterzy olał drugiego. A może żona go na obiad zawołała? Inna część symfonii to wizja artysty na balu, wokół niego gwar i śmiechy, ale cóż z tego, kiedy serce przeszywa mu wspomnienie ukochanej. Myśl, że ktoś dzisiaj wzruszyłby się takimi tekstami, jest bardziej szalona niż wszystkie murti-bingi Witkacego. Podobnie miałem z Bachem i jedną z jego mszy, również opatrzonej akompaniamentem słownym. Dusza lęka się samotności i niepewna jest szlaku, którym podąża, ale Pan wyciąga ku niej swoją dłoń. I uzdrowiona jest dusza, i radosna.

Michał Kamiński ściemnia

Chodzi o tego łysego faceta, który po serii przesiadek z PiS-u wylądował w Platformie O. i się poczuwa. Broniąc Sikorskiego, który w rozmowie prywatnej przy publicznie opłacanym obiadku całkiem słusznie mówił o robieniu laski Amerykanom, wmawia nam dowcipnie, że chodziło o robienie łaski. I nawet tego nie ukrywa w wywiadach. Dowcip udany jest i działa - że tak to ujmę - w dwie strony, co ilustruję poniżej.

Robienie łaski w Looking  Ten obraz słynie łaskami

poniedziałek, 14 lipca 2014

Grand Budapest Hotel czyli The Grand Budapest Hotel

Akcja osadzona jest w Zubrovce, w pisowni naszej - Żubrówce, co jest trafne w tym sensie, że tylko po spożyciu odpowiedniej ilości żubrówki byłbym w stanie wskazać ją na mapie i ewentualnie omówić jej sytuację społeczno-polityczną w burzliwych latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Piszę to na trzeźwo, więc łatwo nie będzie. Realia pokazane w filmie wyglądają szalenie fędesieklowo (pardon my French, to od fin de siècle), czyli średnio pasują do tamtych lat. Opowieść dotyczy pana Mustafy i jego perypetii życiowych, które doprowadziły do tego, że objął w posiadanie tytułowy prowincjonalny, podupadający hotel w Mitteleuropie. Był życiowym szczęściarzem, bo mentorem jego został niejaki Gustave H., hotelowy konsjerż. Jeśli komuś wydaje się, że to ktoś bez znaczenia, po filmie zmieni zdanie, bo zarządcy hoteli tworzą dobrze zorganizowaną paneuropejską (być może zawężam) sieć quasi-agenturalną, z której korzysta nasz Gustavo w trudnym momencie, kiedy zostaje oskarżony o morderstwo dla korzyści. A młody Mustafa wiernie za nim podąża. Historia ociera się o groteskę, a humor jest subtelny, ale jest. Boków ze śmiechu nie zrywałem, i chyba nie o to chodziło, a o rodzaj nostalgii do tych pięknych czasów wziętych z twórczości Zweiga, jak deklarują twórcy. Czy te czasy były piękne do tego stopnia, że chciałbym się do nich przenieść? Z tym byłbym ostrożniejszy, pisała już o tym Szymborska przy okazji książki o życiu codziennym w Warszawie epoki oświecenia, czyli fin de siècle'u dla ludzi XIX wieku.

New Girl (odcinek 10 sezonu 3)

Ekipa wyjechała na camping. Jak sobie poradzić w dziczy? Może wzorem Washingtona?
Nick ma wątpliwości, czy pod wpływem Jess nie skobieciał odrobinę.

wtorek, 8 lipca 2014

آيت‌الله سيد على خامنه‌اى wzywa

Czyli ajatollah Chamenei, duchowy przywódca Iranu, wzywa Teheran do wzbogacania uranu. Rozumiem, że wzbogacanie uranu jest duchową potrzebą Irańczyków, spełnienie której doprowadzi do ich duchowego ubogacenia.

poniedziałek, 7 lipca 2014

New Girl (sezon 3)

W odcinku piątym Nick doznał przypływu gotówki, więc Winston delikatnie zwrócił uwagę na możliwość spłaty starego długu. To oburzające, doszło przy tym do pewnego lapsusa językowego, który został kongenialnie przełożony.


Poirytowany Nick wychodzi na drinka, tymczasem Winston posuwa się do szantażu wobec Jess, aby odzyskać pieniądze. Dochodzi do rękoczynów.


Z kolei Nick po snuje okołoalkoholowe wynurzenia na temat pieniędzy, które są kawałkami papieru o umownej wartości. Prawdziwą wartość mają złoto i klejnoty. Siedzący obok klient składa propozycję.


W odcinku ósmym Coach namawia Nicka, aby zaczął trenować. Porozmawiajmy o twoim ciele.