Strony
▼
niedziela, 9 listopada 2014
Blue Jasmine czyli Blue Jasmine
Na początek przypomnijmy sobie panią Trawińską z serialu Ziemia obiecana. Spotkał ją przypadkiem Borowiecki, zagadał do niej, wymienili parę uprzejmości, po czym się rozstali. Po chwili okazuje się, że Trawińska stała w kolejce do darmowego posiłku dla ubogich podawanego z klasztornej kuchni mniej więcej w tym ponurym standardzie, który pamiętamy z Misia. A jeszcze tydzień lub dwa wcześniej zasadniczym zmartwieniem Trawińskiej było dopasowanie blatu z toskańskiego marmuru do wystroju reszty salonu. Pan Trawiński zakup zaakceptował, czym uradował żonę, a po chwili wyszedł z domu i palnął sobie w łeb w dorożce, bo już nie mógł dłużej ukrywać, że stracił swoją fabrykę i jest doszczętnie spłukany. W swoim filmie Allen opowiada inną wersję historii pani Trawińskiej. Realia są współczesne, a wątek główny, a nie poboczny jak w serialu Wajdy. Tytułowa Jasmine po samobójstwie męża przyjeżdża do siostry, która wiedzie życie pospolite, mieszka w tym swoim śmiesznym małym mieszkanku, którego nie można porównać do luksusowej rezydencji, a poza tym ma nieznośnego narzeczonego. Film jest zrobiony na poważnie, historia obfituje w liczne fabularne ornamenty, ale jednak Trawińska u Wajdy bardziej podrażniła mi wyobraźnię. Odkładając na bok emocje lub ich brak, przyznam, że film jest udany. Ciągle nie mogę się zdecydować, czy współczuć Jasmine, czy też kiwać z niedowierzaniem głową nad jej naiwnością. Na jedno chyba wychodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz