Strony
▼
poniedziałek, 14 lipca 2014
Grand Budapest Hotel czyli The Grand Budapest Hotel
Akcja osadzona jest w Zubrovce, w pisowni naszej - Żubrówce, co jest trafne w tym sensie, że tylko po spożyciu odpowiedniej ilości żubrówki byłbym w stanie wskazać ją na mapie i ewentualnie omówić jej sytuację społeczno-polityczną w burzliwych latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Piszę to na trzeźwo, więc łatwo nie będzie. Realia pokazane w filmie wyglądają szalenie fędesieklowo (pardon my French, to od fin de siècle), czyli średnio pasują do tamtych lat. Opowieść dotyczy pana Mustafy i jego perypetii życiowych, które doprowadziły do tego, że objął w posiadanie tytułowy prowincjonalny, podupadający hotel w Mitteleuropie. Był życiowym szczęściarzem, bo mentorem jego został niejaki Gustave H., hotelowy konsjerż. Jeśli komuś wydaje się, że to ktoś bez znaczenia, po filmie zmieni zdanie, bo zarządcy hoteli tworzą dobrze zorganizowaną paneuropejską (być może zawężam) sieć quasi-agenturalną, z której korzysta nasz Gustavo w trudnym momencie, kiedy zostaje oskarżony o morderstwo dla korzyści. A młody Mustafa wiernie za nim podąża. Historia ociera się o groteskę, a humor jest subtelny, ale jest. Boków ze śmiechu nie zrywałem, i chyba nie o to chodziło, a o rodzaj nostalgii do tych pięknych czasów wziętych z twórczości Zweiga, jak deklarują twórcy. Czy te czasy były piękne do tego stopnia, że chciałbym się do nich przenieść? Z tym byłbym ostrożniejszy, pisała już o tym Szymborska przy okazji książki o życiu codziennym w Warszawie epoki oświecenia, czyli fin de siècle'u dla ludzi XIX wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz