Strony

poniedziałek, 17 listopada 2014

Darwin, Bóg i sens życia (Steve Stewart-Wiliams)

O, nie, znowu o Bogu, no trudno. Na własny użytek kwestię istnienia Boga dość dawno rozstrzygnąłem, z małą, ale istotną pomocą właściwych lektur. Nie musiałem czytać tej książki po to, żeby jeszcze raz się przekonać, że hipoteza Boga jako stworzyciela świata i człowieka, jak też jej słabsze warianty, jest zwyczajnie nie do utrzymania. Według Stewarta-Wiliamsa przesądza o tym teoria ewolucji, jeśli potraktować ją poważnie. No dobrze, ewolucja ewolucją, nie można jej sensownie negować, bo świadectwa przemawiające za nią są bardzo mocne, ale przecież nauka nie wyjaśniła nam wszystkiego. Jak w ogóle rozpoczęło się życie? Jak powstał wszechświat? Jakim cudem podstawowe stałe fizyczne są dobrane tak zmyślnie, żeby mógł zaistnieć wszechświat, w którym możliwe jest życie? To dzieło Boga, mówią teiści. Są przynajmniej dwie metody, aby ten argument oddalić. Na pierwszą nawet wpadłem kiedyś sam, ale już Hobbes pytał: skąd wiadomo, że jest to Bóg chrześcijan? Nie Allah? Nie Wielki Juju z Góry? I czy to w ogóle Bóg? Drugi argument zawiera się w pytaniu: co nam daje przyjęcie założenia o Bogu? Przyjąwszy takie wyjaśnienie musielibyśmy pozyskiwać prawdy naukowe z objawień, co fundamentalnie odbiega od koncepcji tego, co jest naukowe (na razie jeszcze). Cieszmy się, że ludzie którzy dokonywali postępu w medycynie nie zadowalali się objaśnianiem działania organizmu ludzkiego za pomocą Boga. Skoro idea Boga osobowego, który ingeruje w świat w postaci mściwego dziadunia ze Starego Testamentu lub innej, staje się wątpliwa, pojawiają się inne koncepcje Boga, które autor, a ja za nim, uważam za bardzo pocieszne. Według Hansa Künga Bóg jest „transcendentną immanencją” i „najbardziej realną rzeczywistością w sercu rzeczy”, a według Tillicha nie można pytać o istnienie Boga, bo on jest ponad istnienie i nieistnienie jako „fundament wszelkiego istnienia”. Z polskich osiągnięć w tym zakresie wymienię księdza Hellera, który mówił o Bogu jako logicznej macierzy, w której zapisane są prawa rządzące światem. W tym sensie to i ja chyba wierzę w Boga (i także Piotr Szwajcer, wydawca tej książki). W książce znajdujemy dużo więcej poza systematyczną destrukcją hipotezy istnienia Boga. Wymienię dwie niespodzianki, pierwsza z nich to postać Darwina, do którego nader chętnie odwołuje się autor. Teoria Darwina przeszła próbę czasu, a jej autor był zaskakująco odważny i konsekwentny w formułowaniu wniosków z niej wypływających. I tu druga niespodzianka: jednym z tych wniosków jest obalenie mitu o człowieku jako „koronie stworzenia”, najdoskonalszej formie życia. Obecnie wszystko wskazuje na to, że człowiek nie przetrwa nawet tyle, ile przetrwał Homo erectus, czyli jakieś półtora miliona lat, bo wcześniej wykończy planetę, na której się zalągł, albo wymyśli jeszcze lepszą bombę i jej użyje. Z tej perspektywy rozum jako narzędzie przystosowania wywołuje tylko uśmiech politowania. Takim uśmiechem na pewno obdarzyłyby nas krokodyle, które w obecnej postaci żyją od ładnych parudziesięciu milionów lat. Ale chętniej by nas jednak zjadły. Na koniec parę cytatów i komentarzy.

[38]
[D]efiniować Boga, jak ktoś powiedział, to trochę tak, jak próbować przybić gwoździem kisiel do pnia.

[99]
Według Michaela Behe, czołowego propagatora idei inteligentnego projektu, niedoskonałości stworzenia, które obserwujemy (np. ślepa plamka w oku, poplątany układ nerwów w części twarzowej czaszki) są pozorne, bo organizmy mogły być tak zaprojektowane „z pobudek artystycznych, dla zwiększenia różnorodności, z chęci popisania się, ze względów praktycznych (tyle, że nam jeszcze nieznanych) lub wreszcie z powodów, których nie jesteśmy w stanie odgadnąć”. Jak pisze Stewart-Wiliams to kiepski argument, bo odwołuje się do niewiedzy, a jak się zastanowić - można stosować ten argument uniwersalnie wobec każdego niewygodnego pytania. Teoria ewolucji rzecz jasna daje odpowiedź, w jaki sposób doszło do takich niezbyt inteligentnych, jak się okazuje, projektów.

[314]
O argumencie, że organy płciowe nie są przeznaczone do aktów homoseksualnych, więc są one obrzydliwe, pisze Stewart-Wiliams tak: Nawet jeśli przyjmiemy logiczne założenia takiej formy sprzeciwu wobec homoseksualizmu, otwartym pozostaje pytanie, czy rzeczywiście jest to tak straszliwy grzech. W końcu ludzie używają czasem drucianych wieszaków jako prowizorycznych anten, do którego to celu na pewno wieszaki te nie zostały zaprojektowane, a dzieciaki wchodzą na zjeżdżalnie, zamiast z nich zjeżdżać. Czy takie zachowania to aż tak ohydne moralnie zbrodnie? Czy to istotnie obraża projektantów wieszaków i zjeżdżalni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz