Zeznanie dotyczy zeszłego tygodnia, ale w środę w tamtym tygodniu zmarła bliska mi osoba. Pogrzeb odbył się dzisiaj i miał charakter świecki. Prowadzący ceremonię cytował Szymborską, która chyba nie miała ambicji być poetką funeralną, ale ona nie ma już nic do gadania. Padło wiele gładkich słów o osobie zmarłej i jej bliskich, do których można by dopisać sążniste przypisy. Z myśli wartych zapamiętania przytoczę tę: śmierć nie jest niezwykła, niezwykłe jest życie. Zestawiam sobie te słowa z kuriozalnym stwierdzeniem z tradycyjnego pogrzebu, kiedy ksiądz stwierdził, że teraz dopiero, po śmierci tej osoby, bliscy zmarłego mogą nawiązać z nim nową, prawdziwą więź. Przy tej okazji zacytujmy ewangelię: Ktoś inny spośród uczniów rzekł do Niego: «Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca!». Lecz Jezus mu odpowiedział: «Pójdź za Mną, a zostaw umarłym grzebanie ich umarłych!» (Mt 8,21-22). Gdyby tak wypowiedział się Zenek z klatki obok, wszyscy by rzekli, że jest szajbnięty. Polecam mentalną ekwilibrystykę z Biblii Tysiąclecia w przypisie do tego passusu. Obok zamieszczam obrazek stanowiący próbkę humoru zmarłej bliskiej mi osoby. A teraz przejdziemy do omówienia paru filmów.
Mascarpone 2: Tęczowy tort (Maschile Plurale)
I to mi się podoba, a nie żadne tam proustowskie rozpamiętywanie przeszłości poprzez rozmoczone produkty cukiernicze. Cukiernik Antonio postanawia odtworzyć przeszłość aktywnie, na wzór grup rekonstrukcyjnych. Widzimy go wprawdzie z Dariem (dorodny egzemplarz), ale on widzi swoją przyszłość u boku Luki, z którym parę lat wcześniej spędził kilka szczęśliwych chwil. To działo się jeszcze w poprzednim filmie, ale w zasadzie nie trzeba go znać, żeby pojąć fabułę sequela. Jasne jest, że ów romans Antonia i Luki sprzed lat nie miał poważnego charakteru, nic sobie nie obiecywali, ani nie wyznali. Można nawet tę ich relację sprowadzić do układu biznesowego, w którym Luka pomaga Antoniowi w trudnej chwili życiowej, a Antonio odpłaca mu się niczym ta panna, którą kawaler zabierał nieraz na łódki, a ona jego leczyła smutki. Wróćmy do sequela, bo wśród bohaterów jest przyjaciółka Antonia, która parę razy wspomni, że te sequele są prawie zawsze gorsze od filmu wyjściowego. Nie podejmę się rozstrzygnięcia, czy tak jest z tym sequelem, a jedynie zauważę, że standardy typowej włoskiej komedii zostały utrzymane, czyli więcej refleksji i zadumy niż rechotu lub ubawu.
Gorące dni (Kurak Günler)
Już dawno pozbyliśmy się przyziemnych oczekiwań, że w filmach na gejowym streamingu zobaczymy jakiś wątek homo. Gorące dni to film turecki, więc nasze nadzieje są tym bardziej złudne, choć trzeba przyznać, że akcenty homo są, ale bardziej w sferze plotek, domysłów i homofobii demonstrowanej przez zdrowy, heteroseksualny tłum tureckich facetów. Jeśli między młodym prokuratorem Emre a dziennikarzem Muratem doszło do romansu, to poza wścibskim okiem kamery. Skoro film to nie romans gtm, to co? Wychodzi na to, że jest to dramat społeczno-polityczny w rodzaju Wroga ludu Ibsena, choć tu może bardziej należałoby przypomnieć Śnieg Pamuka. Szlachetny Emre stawia się władzom miasta Yaniklar, tureckiego Obrzydłówka, których nieodpowiedzialne działania zagrażają mieszkańcom. A jak to zwykle bywa, mieszkańcy lubią te swoje władze i dają się prymitywnie manipulować. Pomiędzy Emre i wspierającym go Muratem a resztą zionie moralna przepaść, co dobitnie ujrzymy w zakończeniu. Dramat ponury jest, ale wart uwagi.
Twierdzenie Marguerite (Le théorème de Marguerite)
Według stereotypu trzeba być przynajmniej lekko trzepniętym, aby być matematykiem. Trzepnięcie polega głównie na emocjonalnym chłodzie i dokuczliwej pedanterii. A jeśli się jest matematykiem płci pięknej, to trzeba dodatkowo to potencjalne piękno chować pod workowatymi bluzami i ostentacyjnie lekceważyć typowe zabiegi podkreślające kobiecą urodę (makijaż lub fryzura). Jak wyraził się niegdyś o Emmie Noether, matematyczce wybitnej, jej kolega z uczelni: Muzy nie stały przy jej kołysce. Mistrzostwo świata w eufemizmach. Podobne słowa pasowałyby do Ewy Ligockiej, która nawet na uroczyste kolacje potrafiła przyjść w dresie, będąc pulchną panią po pięćdziesiątce (ale poza tym dziwactwem była przemiłą osobą). Jeśli chodzi o hołdowanie stereotypom, ten aspekt filmu wypada znakomicie. Problem z tym stereotypem jest taki, że nie jest on po prostu fałszywy, jak fałszywe bywają stereotypy (czyli nie dotyczą wszystkich osobników z populacji). Jest fałszywy dużo bardziej, bo opisuje tyci procent ludzi zajmujących się matematyką. Tytułowa Marguerite jest francuską doktorantką, która mierzy się z hipotezą Goldbacha, jednym z prostych pytań pozostających ciągle bez odpowiedzi (czy każda parzysta liczba naturalna większa od 3 jest sumą dwóch liczb pierwszych?). W czasie prezentacji wyników kolega doktorant zadał pytanie, po którym stało się jasne, że owoc trzyletniej pracy trzeba wyrzucić do kosza. Dużą część winy ponosi promotor Marguerite, dość niedbale sprawujący naukową pieczę nad swoją doktorantką. Dziewczyna rzuca studia i zatrudnia się w centrum handlowym. Nie można jednak tak po prostu rzucić matematyki, jeśli była twoją życiową pasją. Choć pozornie Marguerite zajmuje się innymi sprawami (jak instrumentalne traktowanie młodych mężczyzn), matematyczne idee wciąż się kotłują w tle jej umysłu. Za tę obserwację twórców filmu należy docenić, bo gdy myślę o przychodzących znikąd matematycznych inspiracjach, to mam ochotę na metafizyczne wyjaśnienia, a zdarza mi się to rzadko. Matematyka pośredniczy między duchem a materią, jak twierdził Steinhaus. Największa potrzebą duchową człowieka jest miłość fizyczna - również Steinhaus. Jak to zwykle bywa, są to raczej półprawdy. Pierwsze z tych stwierdzeń nie pasuje do hipotezy Goldbacha, bo jaki materialny ekwiwalent stoi za rozkładem na sumę liczb pierwszych? Jeśli chodzi o drugie, jego analizę pozostawimy czytelnikom jako proste ćwiczenie.
Rozdzieleni (Distant)
Czy chodzi o ten serial? - spytałem Kwiatka. Nie - usłyszałem w odpowiedzi. - To inny serial, jednoodcinkowy. Film opisywany jest jako komedia fantastycznonaukowa. Uśmialiśmy się, kiedy Dwayne oznajmia, że „Dwayne nie umiera” - dokładnie wtedy, gdy dopada go krwiożercze monstrum na planecie awaryjnego lądowania. Inny rodzaj komizmu to pełen sarkazmu słowotok Naomi, której w czasie lądowania przygniotło nogę, ale komu by to popsuło nastrój? Naomi mocno dopinguje Andemu, który mógłby ją uratować, o ile sam przeżyje marsz przez pustkowia, w których czają się liczne bestie. A najzabawniejszy jest Leonard, sztuczna inteligencja wmontowana w skafander Andego. Jako pionier, Andy może ochrzcić nową planetę, która po krótkiej wymianie zdań została nazwana Fuck-you-Leonard. W innym momencie Leonard chciał zaaplikować Andemu czopek antywymiotny, ale nie wyjawię, czy mu się udało. Nam udało się wytrwać do końca, choć tuż przed mamy serię nużących zmagań z bardzo niemiłymi formami życia. Trochę pomógł Antek Ramos w roli Andego, bo on akurat wygląda na miłą formę życia, którą chciałoby się objąć i przytulić.
Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata (Nu aștepta prea mult de la sfârșitul lumii)
Ależ my od dawna nic sobie nie obiecujemy po końcu świata, bo już w pacholęctwie przeczytaliśmy Piosenkę o końcu świata napisaną przez Miłosza. Film, można rzec, mocno tę wizję Miłosza wspiera. Główna bohaterka to Angela, która poszukuje postaci do filmu o potrzebie przestrzegania zasad BHP. Oczywiście chodzi o ludzi z trwałym inwalidztwem po wypadku. W końcu wybrano jednego kandydata, którego oglądamy w kuriozalnej, chyba półgodzinnej scenie zamykającej film. Towarzyszy mu matka i dwie młode niewiasty stojące w miejscu feralnego zdarzenia, gdzie filmowana jest scena do filmu o BHP. Wcześniej spędziliśmy dzień z Angelą, która prawie połowę czasu przedziera się samochodem przez bukaresztańskie korki, od czasu do czasu nagrywa filmik na Instagram wcielając się w postać naśladowcy Andrew Tate'a, ale jeszcze bardziej seksistowskiego i wulgarnego (i dzięki temu wiem, że „pizda” brzmi po rumuńsku niemal identycznie jak u nas). Poza tym Angela opowiada dowcipy (ósma żona kucharza - usmażona) i rzuca ciekawostkami (np. o kradzieży kul wystrzelonych w stronę skazańców). Wszystko to w tonacji czarno-białej, a za to w pastelowych kolorach oglądamy inną Angelę, kierowczynię taksówki w czasach komunizmu. Czyżby twórcy chcieli nam zasugerować, że kiedyś to było ekstra? No to mam problem, bo nie mogę ani temu stanowczo zaprzeczyć, ani też z tym się w pełni zgodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz