Film ma pierwowzór literacki w postaci książki Garrarda Conleya, ale nie widać tego po nim. Jak to zwykle bywa, trudno przełożyć chłodną słowną analizę na język filmu, lepiej rzeczywiście zrobić coś w rodzaju rodzinnego melodramatu grającego nam na uczuciach. Naczelne przesłanie chrześcijaństwa jest takie, że jesteś grzesznikiem, ale dostałeś od Jezusa szansę na zbawienie. Jared wie o tym aż za dobrze, bo jego ojciec jest pastorem mocno fundamentalistycznego odłamu chrześcijaństwa. Cóż dopiero, gdy musisz ukrywać swoje grzeszne, homoseksualne popędy. Swoją drogą, biblijne potępienie homoseksualizmu w bardzo słaby sposób odzwierciedla się w słowach samego Jezusa – jedynie na tej zasadzie, że ani joty nie można zmienić w „Prawie i Prorokach”, czyli w Starym Testamencie. Ciekawe, że bezpośrednie i mocne potępienie rozwodów u Jezusa nie jest już traktowane z taką powagą (może dlatego, że to naprawdę JEST ingerencja w „Prawo i Proroków”). Akcja filmu osadzona jest w czasach zamierzchłych, czyli pierwszej dekadzie naszego wieku, jeszcze przed legalizacją małżeństw homo, ale nawet dzisiaj, kiedy zrównano gejów w prawie, wielu Amerykanów wciąż wysyła dzieci na terapie konwersyjne. Jest to niby kwestia wolnej woli, ale nastolatek postawiony przed wyborem: terapia albo wylot z domu, nie ma alternatywy. W dodatku wykładają na ten cel niemałą kasę, co poniekąd tłumaczy małą popularność takich terapii w Polsce. Homoseksualizm Jareda wychodzi na jaw krótko po jego wyprowadzce do college'u, ale bynajmniej nie z powodu jego rozpasania – wręcz przeciwnie, jego seksualne doświadczenia miały charakter sporadyczny i powierzchowny, bo chociaż najostrzejsza forma kontaktu seksualnego była w istocie próbą gwałtu na nim, można powiedzieć, że zachował dziewictwo. Z takim bagażem trafia do Love in Action, chrześcijańskiego ośrodka „terapeutycznego” dla gejów. Jak można się było spodziewać, pod płaszczykiem miłości bożej urządza się homoseksualnej młodzieży (takiej starszej również) specyficzne seanse nienawiści. „Terapię” prowadzą dyletanci, którzy często są „wyleczonymi” gejami, a którym wydaje się, że wystarczy Biblia i Jezus. W ramach „terapii” szuka się przyczyn homoseksualizmu, bo przecież ten „chory wybór” może być uzasadniony tylko traumami z dzieciństwa, na przykład promiskuityzmem chomika lub zmaskulinizowaną matką. Dajmy sobie spokój z tą herezją, że orientacja seksualna ma charakter wrodzony i nijak od człowieka nie zależy. „Terapeuci” przestrzegają przed zniewieściałością, na przykład zakładaniem nogi na nogę. Na to bym odrzekł, że najbardziej męskich facetów ociekających testosteronem widziałem nie gdzie indziej, jak w pornosach dla gejów. Męka Jareda w Love in Action nie trwała długo, bo zaledwie parę dni, ale zapadła mu mocno w pamięć. Jak można było przypuszczać, matka wsparła syna w decyzji przerwania „terapii”, ale z ojcem pastorem sprawa będzie trudniejsza. Przekazuję głos redaktor Janickiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz