Strony
▼
niedziela, 31 lipca 2016
Wielki mały człowiek czyli Grosser Mann, ganz Klein
Film obejrzałem w znakomitym, acz niewielkim gronie, które zauważyło, że przysypiałem, ale film był temu niewiele winien. Pierwsze zdziwienie: jest to film telewizyjny z efektami specjalnymi, na co w takiej produkcji wcale bym nie liczył. Historyjka jest niewyszukana, bo podupadająca firma zatrudnia specjalistę od marketingu, który zaczyna się w firmie nieznośnie rządzić, co poważnie irytuje ważną w firmie niewiastę. Ale nie tylko ją, bo również jego asystentkę, która najwyraźniej żywi wobec niego uczucia pomieszane. To za jej sprawą i jakiejś dość słabo fabularnie uzasadnionej magii nasz marketingowiec zamienia się w krasnoludka, ale to go nie powstrzymuje przed sfinalizowaniem umowy z Chińczykami. Zasadniczy ludzie widząc takie głupoty odchodzą od monitora, ale mnie to nie zraża. Dziwi mnie natomiast, że można tak położyć postać negatywną, tutaj pozbawioną wszelkiego polotu i w zasadzie całkiem do pominięcie, bo film by niewiele bez niej stracił. A teraz chyba już można iść spać.
Barany. Islandzka opowieść czyli Hrútar
Jeśli film jest nieholiłódzki, to wcale niekoniecznie oznacza, że jest mniej akcji sprowadzającej się do przemocy, podstępów, wybuchów i ciętych dialogów. To czasem oznacza, że nie ma nic z tych rzeczy, co widzimy w Baranach. Główni bohaterowie to dwaj niemłodzi już bracia, którzy z niejasnych dla widza powodów nie rozmawiają ze sobą od parudziesięciu lat. W ich dolinie najważniejszym zajęciem jest hodowla owiec unikatowej rasy, lecz jeden z braci odkrywa epidemię owczej trzęsawki, co oznacza rzeź wszystkich wełnianych czworonogów. Drugi ma to mu oczywiście za złe, ich waśń się jeszcze pogłębia. Zdradzę zakończenie, w którym jeden z braci tuli się nago do drugiego, bo to niewiele ujmuje suspensu, a zagadkowość polega na gwałtownym cięciu w sytuacji, kiedy los braci jest całkowicie niejasny. Nawet nie wiadomo, czy ocaleją. Kiedyś nam tłumaczono, że sposobem ucieczki od konwenansów nie może być ich całkowite zaprzeczenie. Zupełnie tak, jak w naszych Baranach.
Londyn w ogniu czyli London Has Fallen
Amerykanie rozprawiają się ze spokojnym handlarzem broni, który jednakże przeżył (wielce honorowy) atak bombowy z drona i poprzysiągł zemstę. Z powodu niezbyt tajemniczej śmierci premiera Wielkiej Brytanii na pogrzeb do Londynu przybywają głowy najważniejszych państw. Oczywiście nasz terrorysta ma plan doskonały, wie, że prezydenta Francji trzeba załatwić na środku Tamizy, a premiera Japonii - na moście wiszącym nad nią. Kanclerz Niemiec w osobie kobiecej, nieledwie leciwej, również pada trupem. Cel główny to oczywiście prezydent SZA, który w pewnym momencie miota się po mieście niczym łania na muszce myśliwego. No ale przecież od czego jest grany przez Butlera ochroniarz? On przecież nigdy nie da tyłka. Na osłodę mamy jak zwykle rezolutnego Freemana (w życiu też!), co jest kolejnym przejawem sztampy. Zero zdziwień, zero chachów, zero ciarków. Zero.
piątek, 29 lipca 2016
Mdłości w Łącku
Nie, nie czytałem Sartre'a w Łącku. Kiedyś przysłano do redakcji Życia Literackiego utwór, którego intencją było wywołanie obrzydzenia. Redaktor Szymborska odpisała, że nie potrzebuje tego rodzaju literackich podniet, bo - aby poczuć mdłości - wystarczą jej sklepowe, które wydają resztę tymi samymi paluszkami, którymi chwilę potem kroją kiełbasę. Tak było w PRL-u w czasach, które kojarzymy raczej z którąś orogenezą, ale dzisiaj w Łącku zobaczyłem to na własne oczy w słynnym na cały powiat salonie mięsnym. A co lepsze, ja tę kiełbasę będę jutro jadł. Poproszę o prymulki na grób.
Równość szans a równość rezultatów
Dopiero niedawno zetknąłem się z takim postawieniem sprawy: równość szans nie oznacza równości rezultatów. Jak rozumieć równość szans niby wszyscy wiemy, ale zaraz ktoś zapyta, gdzie jest równość szans dla kobiet, które na ogół nie podołają tym samym co mężczyźni testom fizycznym dla kandydatów na strażaka, że podam taki przykład. Jak zauważył pewien facet, lepiej byłoby, żeby strażak miał siłę wyciągnąć mnie z płonącego domu, jeśli straciłbym przytomność. Zwisa mi, czy to będzie kobieta, czy transseksualny mężczyzna. Ja z kolei pamiętam z autopsji przypadek odwrotny, kiedy pewnemu mężczyźnie tłumaczono, że nie zatrudnią go jako laboranta, bo tylko kobiety mają naturalne predyspozycje do tej pracy. Sprawa trafiła do sądu. Inny przykład: w sieci restauracji Chłopskie Jadło jako kelnerów zatrudniano młodzieńców z brzuszkiem, bo tak sobie wymyślił szef. (To obserwacja sprzed ładnych paru lat, może się coś zmieniło od tej pory.) Ciekawe, czy to podpada pod jakiś dzisiejszy antydyskryminacyjny paragraf, choć mnie osobiście nie przeszkadza taki pomysł. Z kolei gdyby właściciel firmy poszukujący prezesa zarządu w warunkach zatrudnienia napisał, że ma być mężczyzną „kaukaskim”, to widzimy rażący seksizm i rasizm. Czuję się jak po rozmowie z Sokratesem, niby coś wiedziałem, ale tak naprawdę nie wiem. Zapewne rozsądne minimum, aby mówić o równości szans, to założenie, że prawo nie powinno faworyzować, ani dyskryminować nikogo ze względu na płeć, rasę lub orientację seksualną, a ogólniej - jakiekolwiek wrodzone cechy, nad którymi nie mamy kontroli. Z przekonaniami religijnymi jest już sprawa wątpliwa, bo na to mamy już jakiś wpływ. Kolejna komplikacja. Za to równość rezultatów wydaje się pojęciem dużo prostszym, a polega na tym, że dążymy do tego, żeby zapewnić odpowiedni udział przedstawicieli różnych grup w rozmaitych instytucjach związanych z władzą lub biznesem. Stąd pomysły na parytety faworyzujące kobiety, a niegdyś - jak w SZA - udział „niekauskaskich” mniejszości na uniwersytetach. Skoro kogoś faworyzujemy, to automatycznie włączamy mechanizm dyskryminacji innych, więc żegnamy się z równością szans. Czy to nie było jednym z założeń socjalizmu? I przyczyną jego upadku? W tym przypadku chodziło o równość rezultatów rozumianą dość wąsko, jako równość statusu materialnego, ale to wystarcza. Łatwo w teorii ośmieszyć równość rezultatów, ale nie trzeba teoretyzować, wystarczy popatrzeć na ruch feministyczny, w którym ciemnoskóre feministki wyraźnie odcinają się od białych. Idąc tym tropem powinniśmy za jakiś czas zapytać, jak wśród szefów firm reprezentowane są czarne transpłciowe buddystki zen z zespołem odoru rybnego. [X]
Porywy serc czyli Flying Home
Chiromantka przepowiedziała niegdyś Frankie Bergstein, że spotka ją życiowy wstrząs. - Parę dni później obejrzałam Pamiętnik - wspomina Frankie. Mój haruspik ani słowem nie uprzedził mnie, że obejrzę Porywy serc, opowieść o bezwzględnym nowojorskim japiszonie, który poświęca karierę dla miłości. Ale nie tak od razu, bo zanim uświadomił sobie, że nie może żyć bez ukochanej, dopuszcza się paskudnego świństwa na jej dziadku, flamandzkim hodowcy gołębi światowej klasy. Bardzo piękne i wzruszające zakończenie filmu wywołuje we mnie refleksję w stylu Szymborskiej. Wyobraźmy sobie naszą parę za dziesięć lat na zapadłej flamandzkiej prowincji, właśnie kończą się zapasy ziemniaków, a zardzewiały rower, jedyny środek lokomocji, rozpadł się na kawałki. Na drugim brzegu jeziora, gdzie miały stanąć apartamentowce, dumnie wznosi się kopuła meczetu...
czwartek, 28 lipca 2016
Żegnaj, Szwecjo
Internetowe jaskółki od dawna zapowiadają zapaść tego sympatycznego kraju. Oprócz załączonego niżej filmiku możecie posłuchać rozmowy Gaada z rezolutną Szwedką ogarniętą faszystowską, antyimigrancką manią, przez co należy rozumieć rzeczową argumentację. Problem polega na tym, że Szwedów jest zbyt mało, aby mogli bezproblemowo zasymilować miliony imigrantów z ich zasadniczo odmienną, bliskowschodnią mentalnością. Niestety podziw dla szwedzkiego modelu nie jest dla nich impulsem do asymilacji, a raczej do nieustannego czerpania korzyści ze szwedzkiego socjalu, bez konieczności zaakceptowania wolności słowa, praw kobiet lub praw gejów. Zresztą wolnością słowa nie muszą się zbytnio przejmować, bo ta jest skutecznie przyduszona przez wsteczną lewicę (regressive left Sama Harrisa). Nawet „skrajne” partie szwedzkie nie występują wprost przeciw imigrantom. Być może prawdą jest, że szwedzkie samobójstwo jest skutkiem kompleksu jeszcze z drugiej wojny, w której Szwecja nie opowiedziała się przeciw faszystom. Być może też chodzi o etykę post-chrześcijańską, w której nakaz pomocy bliźniemu pełni nadal istotną rolę. W tym sensie może to nieźle, że polski katolicyzm - podpieram się Michalskim - jest w istocie zamaskowanym pogaństwem.
Ciekawostka: na tym samym kanale można obejrzeć filmik pod tytułem: Well done Poland! A fantastic speech needed for all of Europe to hear. Stop islam conquering Europe. Jest to wiecowe, emocjonalne przemówienie w rodzaju: my, Polacy, zjednoczeni w imię Jezusa Chrystusa, nigdy nie zgodzimy się na narzucanie nam lewackiej propagandy itd. Same emocje, żadnych argumentów, a najlepsze - żadnych angielskich napisów, choć kanał jest anglojęzyczny.
Ciekawostka: na tym samym kanale można obejrzeć filmik pod tytułem: Well done Poland! A fantastic speech needed for all of Europe to hear. Stop islam conquering Europe. Jest to wiecowe, emocjonalne przemówienie w rodzaju: my, Polacy, zjednoczeni w imię Jezusa Chrystusa, nigdy nie zgodzimy się na narzucanie nam lewackiej propagandy itd. Same emocje, żadnych argumentów, a najlepsze - żadnych angielskich napisów, choć kanał jest anglojęzyczny.
Narzeczony z Tokio czyli Tokio Fiancée
W tytule oryginalnym jest narzeczona, ale polski patriarchat zadecydował, że w tłumaczeniu będzie inaczej. Zapowiada się dobrze, bo dwudziestoletnia Amelia przybywa do Japonii, kraju lat dziecinnych, z którego jako mała dziewczynka wróciła z rodzicami do Belgii. Moglibyśmy liczyć zatem na dawkę egzotyki w zetknięciu Europejki z japońskimi realiami, ale cały dalekowschodni koloryt sprowadza się do mechanicznego pieska i zestawu utensyliów kuchennych z podgrzewarką do pizzy. Reszta to historia dziwnego romansu, w którym nie ma szalonych uniesień, porywów serca, ani gorącej namiętności. To oczywiście bardzo oryginalne, ale na dłuższą metę raczej niestrawne. Zabójczy cios tej ledwie tlącej się miłości zadała katastrofa naturalna, która doprowadziła do poważnej awarii w Fukuszimie. Jak widać, katastrofy mogą prowadzić też do dobrych skutków.
Bałkańskie upiory. Podróż przez historię (Robert D. Kaplan)
Czytałem tę książkę strasznie długo, bo miewałem inne zajęcia, ale zawsze odkładałem z myślą, że warto dokończyć. Zgadzam się ze Stasiukiem, że Europa wschodnia i południowa jest zdecydowanie bardziej intrygująca od zachodniej, choć wobec zachodzących tam zmian niewykluczone, że za sto lat jakiś nowy Kaplan będzie z podobną misją podróżował po zachodzie przybliżając historię barbarzyństwa, które jeszcze jest przed nami. Główny temat tej nadzwyczaj poważnej książki to Bałkany z ich niesamowitą historią, której szczególnie okrutny etap przypadł na wiek dwudziesty. Niemal na każdej stronie znajdziemy coś mniej lub bardziej wstrząsającego lub poruszającego. Autor jest zlaicyzowanym Żydem i, gdzie tylko się da, stara się śledzić losy diaspory, choć gdyby pominąć te wątki nadal pozostałaby ponad połowa książki. Z epizodów antysemickiego szaleństwa na pewno warto zapamiętać wyczyn legionistów Michała Archanioła, którzy w nocy 21 stycznia 1941 roku uprowadzili dwustu Żydów i w miejskiej, zautomatyzowanej rzeźni dokonali uboju mężczyzn, kobiet i dzieci. Ku chwale Rumunii. Że sporo miejsca autor poświęcił barwnej postaci Ceaușescu, nie dziwi nas wcale, ale równie dużo farby drukarskiej poszło na Andreasa Papandreu, który jako dyktator oczywiście do pięt nie dorastał geniuszowi Karpat, ale w innych aspektach był figurą równie groteskową. Wrócił do Grecji po wielu latach akademickiej kariery w SZA jako karykaturalny populista nienawidzący Stanów, sprawujący rządy autokratyczne i powiązany ze światem przestępczym. A przecież nawet prezydent Lyndon Johnson domagał się, aby szef junty Papadopulos wypuścił z więzienia Papandreu, zwracając się do ambasadora greckiego w SZA tymi słowy: lepiej byłoby gdyby Papa-coś-tam wypuścił tego drugiego Papa-coś-tam. Jeśli o Grecji mowa, to wyczulony na kwestie żydowskie autor musiał opowiedzieć o historii Salonik, przez wieleset lat znacznej żydowskiej metropolii, której historia została przez współczesnych Greków doskonale zatarta i zafałszowana.
wtorek, 26 lipca 2016
SJW po polsku, czyli niech sczeźnie Nonsensopedia!
SJW, czyli social justice warriors, to po polsku BoSSowie, czyli bojownicy o sprawiedliwość społeczną. Od Kyle'a Kulinskiego dowiedziałem się o skazaniu kanadyjskiego komika na grzywnę w wysokości parudziesięciu tysięcy dolarów za wyśmiewanie się z niepełnosprawnego chłopca. To jest wersja oficjalna, teraz trzeba by się bliżej przyjrzeć, co to był za żart, czy rzeczywiście był obraźliwy, a jeśli tak, to czy kara nie jest przesadzona w którąkolwiek stronę. Trzeba by? Otóż nigdy w życiu, bo w ten sposób wchodzimy w buty BoSSów, zgadzając się na wstępie, że wolność słowa powinna być reglamentowana. Poza oszczerstwem i bezpośrednim wzywaniem do przemocy nie widzę powodu do żadnych ograniczeń, przy czym przypadek oszczerstwa czy pomówienia powinien dotyczyć faktów, nie opinii. Mogę twierdzić, że Michnik jest głupi, a żaden sąd nie powinien zgodzić się na przeprowadzenie sprawy cywilnej z powodu takiego „oszczerstwa”. Podobnie w przypadku twierdzenia, że Michnik terroryzuje oponentów sądem, co naprawdę było przedmiotem rozprawy. Jeśli pani Środa gorliwie występuje przeciw mowie nienawiści, to podejmę się wykazać, że taka mowa występuje również w jej publicystyce (o ile byłoby takie zapotrzebowanie). Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita zgłosiło do prokuratury Nonsensopedię z powodu rasizmu w haśle „murzyn”. Co Murzyn ma białego? Murzyn ma białego słuchać. Może jestem słaby na umyśle, ale ten kawał mnie rozbawił. Nie widzę oszczerstwa, nie widzę groźby karalnej. Przyznam, że jako gej lubię dowcipy o pedałach i bardzo proszę nie występować w moim imieniu przeciw temu jako „mowie nienawiści”. Swego czasu, zanim jeszcze pierwszy raz usłyszałem o „mowie nienawiści”, czytałem jakieś mętne wynurzenia z innego szamba niż moje, w których argumentowano, że „Murzynek Bambo” Tuwima jest wierszykiem rasistowskim. Zdziwiło mnie to, ale dajmy sobie z tym spokój, pomyślałem. Szaleńcy mają swoją manię, a my naszą? Niby tak, ale czy tego chcemy, czy nie, ich mania staje się coraz bardziej powszechna, coraz bardziej nasza.
All Roads Lead to Rome
O matko! A nawet matko z córką! Tak właśnie, bo Maggie zabrała córkę Summer na wakacje do Włoch. Krąży legenda o publikacji naukowej pani Łybackiej, w której zdaniem recenzenta wyniki dzieliły się na banalne i oryginalne, przy czym te drugie były fałszywe. W tym filmie są klisze, a wszystko, co mogłoby być odskocznią od sztampy, jest okropnie głupie. Naburmuszona córka w wieku cielęcym mająca pretensje do matki co? Odkrywa w końcu, że Maggie to równa babka. Niewidziany przez dwadzieścia lat ukochany co? Oczywiście cały ten czas tęsknił i zachował wierność, choć nie mógł liczyć na powrót ukochanej. Jego matka niby jest szurnięta, a co? Oczywiście pragnie wyrwać się do ukochanego sprzed pięćdziesięciu lat, w czym przypadkowo pomaga jej Summer. Nie wiadomo, dlaczego całkiem fizycznie i umysłowo wydolna staruszka nie może sama po prostu pojechać do Rzymu. Poza tym we Włoszech jest w zasadzie jeden policjant, który spisuje skargi, prowadzi śledztwa, a na koniec przewodniczy czemuś w rodzaju kolegium. A że jest przystojny, możemy to twórcom filmu wybaczyć. Reszty - nie.
PS. Najśmieszniejsza dla mnie scena w tym filmie to ta, w której Summer dzwoni z Włoch do ukochanego z telefonu matki, która wcześniej pozbawiła córkę jej własnego telefonu. Przypuśćmy, że Maggie nie założyła sobie blokady, bo po co. Ukochanego Summer nie ma w kontaktach, więc dziewczyna po prostu wybiera numer do niego, cyferka po cyferce. W czasach smartfonów założenie, że ktoś pamięta jakiś numer, nawet osoby bardzo bliskiej, jest równie fantastyczne jak rozwiązanie fabularne z Życia Briana, którego przed śmiertelnym upadkiem ratują przelatujący przypadkowo kosmici.
PS. Najśmieszniejsza dla mnie scena w tym filmie to ta, w której Summer dzwoni z Włoch do ukochanego z telefonu matki, która wcześniej pozbawiła córkę jej własnego telefonu. Przypuśćmy, że Maggie nie założyła sobie blokady, bo po co. Ukochanego Summer nie ma w kontaktach, więc dziewczyna po prostu wybiera numer do niego, cyferka po cyferce. W czasach smartfonów założenie, że ktoś pamięta jakiś numer, nawet osoby bardzo bliskiej, jest równie fantastyczne jak rozwiązanie fabularne z Życia Briana, którego przed śmiertelnym upadkiem ratują przelatujący przypadkowo kosmici.
Piękny przedmiot pożądania czyli Beautiful Something
Może to głupie, że oglądając film zawsze zwracam uwagę na to, czy bohaterowie mają aparaty komórkowe. Przez parę lat po jakim takim usamodzielnieniu jedynym aparatem komórkowym, który miałem w posiadaniu, był aparat pralniczy umiejscowiony w komórce. W tym filmie komórek nie ma, a pierwszy napotkany bohater to Brian, literat, który pisze wiersze na maszynie. Do. Pisania. Wszystkie te wiersze napisał z miłości do Dana, która się skończyła - przynajmniej w aspekcie cielesnym, bo Dana uwiódł heteroseksualizm. Tytułowym przedmiotem jest Jim, rzeczywiście przyjemny dla oka, który ma faceta Drew, słynnego rzeźbiarza, o którym wszyscy słyszeli. Normalka. Ale ten Drew tylko coś tam z czymś spawa z rzadka poświęcając czas Jimowi, a dokładniej - pewnej części Jima. To za mało dla subtelnego chłopca, więc wyrusza w miasto na wyuzdaną eskapadę. Więcej o fabule nie będzie, za to będzie jakieś jednozdaniowe podsumowanie. Niesztampowa, sympatyczna historyjka z niewielką domieszką banału. Czyli nieźle.
czwartek, 21 lipca 2016
Dwa wynurzenia
Próba wprowadzenia podwyżek w tak zwanej erce, czyli w instytucjach rządowych i sejmowych, przerodziła się w parlamentarny wybryk. Po reakcji tabloidów obwieszczających „koryto plus” rządowa większość podkuliła ogonek i wycofała pierwsze i drugie wersje projektów ustaw. No bo przecież oni sobie podwyższają o pięć tysięcy, a emeryci dostaną dwa złote podwyżki. Pomysł, że miała być ustanowiona pensja dla pierwszej damy lub pierwszego huzara, i to dożywotnia, wydał mi się zrazu egzotyczny, ale w sumie może być. Gdyby to wprowadzono, to oczywiście słuszne byłoby domaganie się od pierwszego współmałżonka, aby się publicznie udzielał bardziej niż obecna pierwsza dama, ale przecież jakoś głupio byłoby ten większy udział wymuszać. Nie wszyscy mają jaja jak Maria Kaczyńska, którą po czasie wspominam z sympatią. Najciekawsza uwaga ze wszystkich dyskusji pochodzi z Poranka Tok FM, w czasie której jedna z komentatorek przypomniała, że dwudziesta siódma poprawka do konstytucji SZA mówi o tym, że zmiany uposażeń dla członków parlamentu mogą wchodzić w życie od kolejnej kadencji. Z numeracją poprawek, jak widzę, jest jak z przepisami w Krainie Czarów, gdzie najstarszy przepis zabraniający osobom o wzroście powyżej mili przebywania na sali obrad nosił numer czterdziesty drugi.
W Łodzi trwa walka z dopalaczami. Nawet mnie trochę dziwi, że ta walka jeszcze trwa, bo byłem przekonany, że dopalacze zeszły do internetowego podziemia, więc politycy mogą z czystym sumieniem i uśmiechniętą buzią mówić nam, że jest po sprawie. Groteska w Łodzi polega na tym, że - jak rozumiem - tych sklepów z dopalaczami nie da się tak po prostu zamknąć decyzją administracyjną lub prawno-karną, więc urządza im się remonty chodników przed wejściem (dyskryminacja osób z zaburzeniami narządów ruchu!), a poza tym dzisiaj mija termin wypowiedzenia lokalu właścicielom tych sklepów, które jakimś tajemniczym przepisem narzucono właścicielom kamienic. Jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi o prawo chroniące lokatorów, którzy mogą się skarżyć na sąsiadów prowadzących podejrzaną działalność lub odbierających spokój w jakikolwiek sposób. Sklepy z dopalaczami funkcjonują legalnie, więc na czym polega problem? Odurzeni klienci siusiają na klatce schodowej? Zaczepiają spokojne muzułmańskie lub chrześcijańskie dziewczęta? Sprowadzają młodzieńców na złą drogę? Podejrzewam, że nic takiego się nie dzieje, dyskomfort mieszkańców jest psychiczny, a zagrożenie urojone. Jeśli urażone uczucia stanowią podstawę działań administracyjnych, to właśnie mam ochotę zacząć rozwijać różne szalone scenariusze. Na razie postawię kropkę.
W Łodzi trwa walka z dopalaczami. Nawet mnie trochę dziwi, że ta walka jeszcze trwa, bo byłem przekonany, że dopalacze zeszły do internetowego podziemia, więc politycy mogą z czystym sumieniem i uśmiechniętą buzią mówić nam, że jest po sprawie. Groteska w Łodzi polega na tym, że - jak rozumiem - tych sklepów z dopalaczami nie da się tak po prostu zamknąć decyzją administracyjną lub prawno-karną, więc urządza im się remonty chodników przed wejściem (dyskryminacja osób z zaburzeniami narządów ruchu!), a poza tym dzisiaj mija termin wypowiedzenia lokalu właścicielom tych sklepów, które jakimś tajemniczym przepisem narzucono właścicielom kamienic. Jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi o prawo chroniące lokatorów, którzy mogą się skarżyć na sąsiadów prowadzących podejrzaną działalność lub odbierających spokój w jakikolwiek sposób. Sklepy z dopalaczami funkcjonują legalnie, więc na czym polega problem? Odurzeni klienci siusiają na klatce schodowej? Zaczepiają spokojne muzułmańskie lub chrześcijańskie dziewczęta? Sprowadzają młodzieńców na złą drogę? Podejrzewam, że nic takiego się nie dzieje, dyskomfort mieszkańców jest psychiczny, a zagrożenie urojone. Jeśli urażone uczucia stanowią podstawę działań administracyjnych, to właśnie mam ochotę zacząć rozwijać różne szalone scenariusze. Na razie postawię kropkę.
środa, 20 lipca 2016
Anna Zalewska, czyli postmodernizm prawicy
Zacznijmy od tego postmodernizmu, który jest jak ta romantyczność z wiersza Słowackiego. Żaden nic nie odpowiedział, żaden bowiem nic nie wiedział. Przyjmijmy za uczonym Saadem, że jednym z zasadniczych założeń postmodernizmu jest względność prawdy, nie ma faktów, są tylko opinie, a te są zmienne niczym kobieta, wietrzna istota i kurek na kościele. W tym sensie postmodernizm jest groteskowo niebezpieczny, bo skoro ustalenia nauki są opiniami, to kruszy się fundament naszej cywilizacji. I choć to tylko taka moja opinia, wolałbym, żeby budowniczowie mostów i konstruktorzy samolotów nie byli postmodernistami. Dorzuciłbym też ministrów edukacji narodowej. Biedni ministrowie muszą umieć wypowiedzieć się na każdy temat, od biedy można by zapytać, po jaką cholerę powinna minister Anna Zalewska wypowiadać się na temat pogromu kieleckiego u Olejnik. Ale jak rozmowa już zeszła na ten temat, to w wykonaniu pani Zalewskiej obejrzeliśmy pokaz pięknej, postmodernistycznej gimnastyki umysłowej, aby nie przyznać, że pogromu dokonali Polacy. Królowa z drugiej strony lustra chwaliła się Alicji, że przed śniadaniem mogła uwierzyć w sześć niemożliwych rzeczy, a ja po kolacji nawet zdołałem się przekonać, że użyty przeze mnie w tytule termin „prawica” ma sens. Anna Zalewska ze swoim postmodernistycznym umysłem może uwierzyć w cokolwiek, co tylko jej się spodoba. Proponuję za to podziw dla niej.
wtorek, 19 lipca 2016
Wiara i tęcza, czyli przeginanie zakutej pały
Stosunek do gejów jest papierkiem lakmusowym, który pokazuje stopień zakucia pały. Kiedyś próbowałem znaleźć w sieci niereligijne argumenty przeciw akceptacji gejów, i niby coś tam znalazłem, ale nic wartościowego. Gdyby orientacja homo objęła wszystkich, to ludzkość by wyginęła - słabe, bo na razie nie wiadomo, jak by można było wszystkich przerobić na gejów, poza tym czy o to naprawdę chodzi gejom? Jeśli zalegalizuje się związki gejów, obniży się godność małżeństwa jako związku dwóch osób płci przeciwnej - jeszcze słabsze, skoro legalne są rozwody i wielokrotne zmiany małżonków. Stowarzyszenie Wiara i Tęcza próbuje odkuć katolicką pałę, w Polsce jest to zadanie szczególnie ambitne, jak egzegeza kodeksu drogowego lub czerpanie radości z Krainy Grzybów. Przejrzałem ich deklarację, tekst nienachalny, mówiący, że chcemy przekonywać, że możliwa jest akceptacja gejów wewnątrz religii, że Kościół wiele razy zmieniał zdanie w różnych kwestiach itd. Ton spokojny, podejście, rzekłbym, w stylu Gandhiego. Dostąpili nawet łaski spotkania z abpem Dziwiszem! Czy abp dostanie rozgrzeszenie od Terlikowskiego? Nie wiem, ale od Marzeny Nykiel prawie na pewno nie. W jej tekście czytamy między innymi:
Demoralizacja to fundamentalny element wojny informacyjnej. (...) Rozwiązłość i wynaturzenia będą przedstawiane jako wartości moralne.I tak dalej. Osobiście uważam, że kobieta pouczająca kogokolwiek to gwałt na świętych przykazaniach (1Tm 2:11-15). A poza tym nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni (Mt 7:1-3). Rytualnie zaznaczę, że sprawa akceptacji gejów w Kościele ma dla mnie znaczenie drugorzędne, bo słabo się z tą instytucją identyfikuję. Natomiast fascynuje mnie obsesja prawicowych publicystów i polityków tematem homoseksualizmu. Podejrzewam, że Nykiel, Ziemkiewicz i Terlikowski zaczynają pracę przy komputerze od googlowania hasła „gej” lub „gay”, bo w pewnych tematach są bardziej oblatani ode mnie. O Wierze i Tęczy, a dokładniej o ich zaangażowaniu w nadchodzące ŚDM, dowiedziałem się pośrednio dzięki Ziemkiewiczowi właśnie. Dziękujemy ci, Rafałku.
sobota, 16 lipca 2016
Śledztwo na księżycu czyli High Moon
Kanał specjalizujący się w sajens-fikszyn przyjął nazwę Syfy i taki emblemacik widnieje na jego produkcjach, więc człowiek na starcie się zastanawia, jakie syfy nam dzisiaj będą chcieli wciskać. Najgłupszy wydał mi się pomysł, że aby pozyskiwać hel-3 na Księżycu należy budować kopalnie. Hel jako kopalina - myśl totalnie kopnięta. Kiedyś nawet przeczytałem, że przywieziono z Księżyca parę metrów sześciennych tej cudownej odmiany helu, która potencjalnie ma wielką wartość energetyczną, ale jak poszperałem głębiej - na razie tylko na papierze. Zaczyna się od eksplozji na Księżycu, w której ginie dwóch Amerykanów, brat jednego z nich, telepata zresztą, przylatuje na miejsce, aby przeprowadzić śledztwo. Dzieje się trochę zbyt dużo i zbyt głupio, żeby mi się chciało o tym pisać, więc nie wspomnę o innych nacjach mających bazy na Księżycu, o ich wzajemnych kombinacjach, o sztucznych dinozaurach, czy o cyborgu z poręcznymi łapkami, który uwiódł szefa misji rosyjskiej. Obrzydliwa potwarz i homopropaganda, w tym świecie przeszłości Putin się w grobie przewraca. Mój główny problem z tym filmem to beznadziejna oprawa muzyczna, dominująca i usypiająca. Dołączam gif z Diamantopoulosem z innych źródeł, bo w filmie jest dużo gorzej ubrany.
piątek, 15 lipca 2016
Bezkompromisowe pustosłowie Mariusza Błaszczaka, ministra zresztą
Wypowiedź Błaszczaka trafiła już na listę przebojów Tok FM, choć jest jeszcze świeżą pozycją. Minister bezpardonowo wygarnął całą prawdę, że zamachu w Nicei dokonał osobnik nie wahający się oddać życia za ideologię, a poprawność polityczna nie pozwala wielu osobom przyznać tego otwarcie. Poza tym było o reakcjach na poprzednie zamachy, zapewne chodziło o Paryż i Brukselę, te marsze milczenia, płacz Mogherini i rysowanie kolorowych kwiatków na chodnikach, co się z LGTB kojarzy. Ależ panie ministrze! Używanie określenia „LGTB” jest bijącą po uszach poprawnością polityczną, ja bym po panu spodziewał się czegoś w rodzaju „sodomickiej tęczy”. Po masakrze w Orlando Sam Harris ostro zrecenzował wypowiedzi prezydenta Obamy i kandydatki Clinton, którzy nie wydusili z siebie nawet ostrożnej dezaprobaty dla radykalnego islamu (uwaga, pleonazm!). I chociaż wizja prezydenta Trumpa jest Harrisowi wstrętna, przyznał, że jedynie on umiał powiedzieć coś sensownego w tych okolicznościach. Nasz gardzący politpoprawnością Błaszczak z tymi ludźmi poświęcającymi życie za ideologię wypadł równie blado, co Obama i Clinton. Kiedyś nasi prawicowi politycy mocno przejęli się bzdurnym sondażem, wedle którego młodzi Polacy nie chcą oddawać życia za ojczyznę, czyli niestety mało przypominają fanatyków islamskich. W dzisiejszym programie Piaseckiego Błaszczak wyrażał się już bardziej jasno, wspomniał o fanatyzmie muzułmańskim, a radą na to ma być powrót Europy do korzeni, czyli chrześcijaństwa. Brzmi to dość tajemniczo, niby że muzułmanie na widok żarliwych chrześcijan nawrócą się na prawdziwą wiarę? Без водки не разберешь.
środa, 13 lipca 2016
Przypadkiem wcielony czyli Guy X
W post-apokaliptycznym opowiadaniu z lat osiemdziesiątych Jane Fonda drapała się z namysłem po kroczu. Na pewno teraz by tak robiła, gdyby miała pisać o tym filmie. A co mam zrobić ja, skoro nie mam pod ręka krocza Jane? No bo Jason Biggs nie gra tu typowego dla siebie ostatniego kretyna, jego bohater trafia do bazy wojskowej na Grenlandii w końcu lat siedemdziesiątych pod innym nazwiskiem, choć to wynik urzędowej pomyłki, a nie element misternego planu agenturalnego. Przez chwilę mamy klimaty takie jak w opowiadaniu o pipoku (też z lat osiemdziesiątych), czyli satyryczne, skoro nasz bohater ma ni z tego, ni z owego zająć się wydawaniem gazetki. Flirt z sierżantem płci żeńskiej jeszcze to wrażenie wzmacnia, ale wkrótce okazuje się, że baza ma mroczny sekret związany z przeszłością jej szefa, czyli utrzymywane w stanie wegetatywnym ofiary akcji wojennej z Wietnamu. Czasami nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Po obejrzeniu tego dzieła wiadomo: ani to, ani to. Jak się głębiej zastanowić, to chyba i w krocze nie warto się drapać.
niedziela, 10 lipca 2016
Oslo, 31 sierpnia czyli Oslo, 31. august
Zaczyna się od groteskowej próby samobójczej Andersa, a potem jest już coraz bardziej ponuro. Nasz bohater wychodzi na przepustkę z ośrodka dla narkomanów, odwiedza znajomych i rodzinę, a przynajmniej próbuje. Mylące pozory wskazują na to, że ma chęć wrócić do zwykłego życia, ale gdziekolwiek się znajdzie, z kimkolwiek porozmawia - nie znajduje dla siebie żadnej nadziei. Przyjaciel, dawny towarzysz szalonych balang, ma żonę i dzieci, jest więc człowiekiem spełnionym (w sensie Krystyny Pawłowiczówny), ale w głębi ducha znużonym rutyną codziennego pożycia. Znajoma z kolei chciałaby mieć dzieci, ale nie może. Siostra robi dziwne uniki przed spotkaniem z dawno nie widzianym bratem. Dawna ukochana nie odpowiada na wiadomości ze skrzynki głosowej. Nie ma powrotu do starego życia, nie ma żadnego powodu, żeby zacząć nowe. Jak żyć, pani premier?
Nie tylko patrioci zginęli w Smoleńsku
Na ulotce rozdawanej na właśnie zakończonym szczycie NATO w Warszawie Solidarni 2010 rozdawali ulotkę o zamachu smoleńskim. Czytamy w niej między innymi:
The Polish President and the vast majority of passengers on board were known as patriots of Poland and many were in opposition to the Polish government lead by Prime Minister Donald Tusk from the P.O. party.Solidarni 2010 nie powinni na tym poprzestawać, bo jeśli planowany jest pomnik, na którym znajdą się nazwiska ofiar zamachu, to warto jednak zadbać o to, żeby pominąć nazwiska nie-patriotów. Zasadne jest pytanie, czy powinny w takim razie na pomniku widnieć nazwiska Izabeli Jarugi-Nowackiej, Sebastiana Karpiniuka lub Jolanty Szymanek-Deresz. Ja bardzo lubię polityków przekonujących do swoich racji tym, że są patriotami. Najbardziej lubię się z nich śmiać. Czyż nie jest przejawem pięknej patriotycznej postawy głoszenie poglądu, że należy jak najbardziej ograniczać wpływy Kościoła katolickiego, instytucji pasożytniczej i szkodliwej? Lub popieranie lewicy? Jeśli nie, to dlaczego? Sebastiana Karpiniuka żal mi szczególnie, bo był jednym z przystojniejszych polityków w Polsce.
Uliczna epistemologia, czyli jak rozmawiać z wierzącymi
Dodajmy, że chodzi o wiarę nie tylko religijną, bo jedna z rozmówczyń Anthony'ego Magnabosco była przekonana o magicznym wpływie jej postawy na zdarzenia zachodzące w jej życiu, coś w rodzaju: skaleczyłam się w palec krojąc chleb, bo dzień wcześniej źle pomyślałam o siostrze. Metoda Magnabosco zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, a polega na tym, żeby całkiem spokojnie pytać przypadkowo spotkanych ludzi, dlaczego wierzą w to, co wierzą, w minimalnym stopniu ujawniając własne poglądy, a nigdy, przenigdy nie formułować tez krytycznych wobec wierzeń pytanego. To podobno działa, choć sam Magnabosco przyznaje, że nie zawsze. Na przykład wobec członków rodziny, którzy najczęściej znają poglądy niewierzącego, co na starcie dyskusji przejawia się przyjęciem postawy obronnej. Sukces, który osiąga Magnabosco, jest raczej skromny, nie dochodzi do gwałtownych dekonwersji wskutek parominutowej rozmowy, ale zasiane zostaje ziarno wątpliwości. Wyobrażam sobie, że podobną metodą można by próbować przekonywać ateistę, co nie musi być z góry skazane na niepowodzenie, bo znane są przypadki nawróceń wśród zadeklarowanych niewierzących. W jednej z debat wierzącego z ateistą padło pytanie, czy wyobrażają sobie oni, aby zmienili swoje zdanie. Ateista odpowiedział, że owszem, jeśli otrzyma przekonujące argumenty o charakterze empirycznym, a wierzący odrzekł, że nie, nigdy.
sobota, 9 lipca 2016
Dusty Smith mówi
Kontekst tej wypowiedzi jest taki, że Dusty odpowiada na film przesłany przez zadeklarowanego muzułmanina, który z kolei jest reakcją na wcześniejszy film Dusty'ego poświęcony głupocie islamu. Ale na co tu odpowiadać, pyta Dusty, skoro gość zbywa konkretne zarzuty mówiąc: no i co z tego? Przecież właśnie dlatego islam jest cool.
czwartek, 7 lipca 2016
Matt Dillahunty mówi
If you are willing to dismiss everything substantive that was said, every interesting bit of conversation just because somebody uttered a phoneme that you have been conditioned to think should not be uttered, you are engaded in magical thinking and you are looking for an excuse to consider style over substance - and you can go fuck yourself. [1:35:00]
Szczegół, który odróżnia chrześcijaństwo od islamu
Bazując na świętych tekstach chrześcijaństwa można by ukuć doktrynę bardzo podobną do islamskiej, zresztą nie trzeba tego robić samemu, mamy interesujące przykłady w samych Stanach Zjednoczonych. Gdyby nie było internetu, nawet o nich nie wiedzielibyśmy, bo to żaden nius, że jakiś fanatyk chce skazywać gejów na śmierć. Ale jest jutub, jest temat, facet został po wielekroć wyśmiany, jednak wolność słowa obowiązuje, więc trudno, trzeba ścierpieć. Atoli myśl o tym, że poglądy tego faceta stałyby się normą w świecie chrześcijan, wydaje się nad wyraz oryginalna, podobnie jak pomysł, aby papież rzucał klątwy na odstępców od wiary. Jeśli chodzi o wyznawców islamu to inna myśl jest wśród nich oryginalna: że pewne przykazania z Koranu są lekko nieaktualne, że może należałoby je pomijać w dzisiejszym świecie, w którym nie skazuje się nikogo na śmierć z powodu homoseksualizmu, świętokradztwa lub apostazji. Ale przecież muzułmanie potrafią dobrze funkcjonować w zachodnich społeczeństwach? Przynajmniej większość z nich? To zapytajmy ich, jak postrzegają gejów - w Wielkiej (jeszcze przez jakiś czas) Brytanii ponad połowa z nich opowiada się za kryminalizacją homoseksualizmu. Ale nie chodzi jedynie o tę kwestię, ta jest niezłym wyróżnikiem poglądów mniejszości - nie mam wątpliwości, co by się stało, gdyby ta mniejszość jakimś sposobem przeistoczyła się w większość (ach, Ostolski z tezą o ujarzmionym islamie...). Na słynnym wideo mówca pyta zebranych muzułmanów o dosłowność koranicznych zapisów (mniej więcej od trzeciej minuty) - wychodzi na to, że mówiąc o radykalnym islamie możemy zaoszczędzić parę sylab (od czterech do pięciu, w zależności od przypadku). Nota bene, kuriozalny jest opis pod wspomnianym filmem, prostacko rzecz ujmując: co te zachodnie media się czepiają jakichś fanatycznych szejków, oni wcale nie są fanatyczni, bo przecież wszyscy muzułmanie tacy są. Według zachodnich standardów fanatyzm chrześcijański jest marginesem, fanatyzm islamski - normą. Na poparcie tej tezy dołączam link do krótkiego filmu z Ayaan Hirsi Ali, która z powodu krytyki islamu musi mieć stałą ochronę, co jest jeszcze jednym zasmucającym argumentem za tym że. Ale zaraz, czy ja się przypadkiem nie mylę, no bo przecież Hitler i Breivik...
środa, 6 lipca 2016
Chłopaki czyli Jongens
Poza Charakterem nie pamiętam żadnego filmu holenderskiego, choćby w koprodukcji z Belgami. Mniej liczne narody mają przerąbane, bo jeśli film trafia do mniejszej liczby widzów, to nie można spodziewać się wielkich zysków, a koszt produkcji nie jest mniejszy niż w innych krajach. Chłopaki to film telewizyjny, co znaczy, że nie trafił do kin, a poza tym jest nieco krótszy niż kinowy standard przewiduje. Na ten rodzaj twórczości reaguję pozytywnie, bo zamiast efektów z jakąś namiastką fabuły na doczepkę mamy czasem szansę obejrzeć coś zastanawiającego. Chociaż historyjka jest wielce nieskomplikowana, to nieco mnie zadziwiła. W typowym filmie o chłopcu, który odkrywa w sobie pociąg do płci nieodmiennej, mielibyśmy jakieś krzyki, spazmy, zawiedzione nadzieje lub chociażby przejawy wzruszającej akceptacji ze strony babuni, po której nikt się tego nie spodziewał. Tu babuni nie ma, a dramat polega na czym innym, bo główny bohater Sieger po pierwszych, bardzo niewinnych kontaktach z Markiem demonstracyjnie pokazuje się ze swoją niby-dziewczyną. Ulubionym miejscem schadzek jest leśna polana, po której manewrują motocykliści, wśród nich brat Siegera, który ma dość napięte relacje z ojcem. Czyż to nie piękne okoliczności do pierwszych pocałunków, skoro ryk silników zagłusza świergot ptasząt? Film można by podsumować stwierdzeniem, że miłość homoseksualna zwycięża wszystko, choć w tym przypadku nie musiała się zmagać z przesadnie wielkimi przeciwnościami losu.
sobota, 2 lipca 2016
Argument ontologiczny przeciw Bogu chrześcijan - ciąg dalszy
Wracam do tego tematu, bo miesiąc po swoim wpisie obejrzałem filmik jutubera TMM prezentujący dokładnie tę samą ideę - oczywiście w nieco inny sposób, z pewnością bardziej profesjonalny. Za obrzydliwej komuny wydawano niezłe czasopismo Problemy, do którego przyciągała mnie głównie fantastycznonaukowa wkładka, ale jak już miałem, to czytałem i inne rzeczy. Wśród nich był artykuł o rezonansie kształtu, dość szalonej idei polegającej na tym, że zdarzenie „mentalne” ma tym większą szansę wystąpić ponownie, jeśli wcześniej pojawiało się częściej. Zaprojektowano nawet eksperyment polegający na tym, że pokazano dużej grupie osób pewien niewyraźny obrazek, a potem jego pierwotną, wyraźną wersję z kobietą w kapeluszu. Niedługi czas potem przetestowano ten obrazek na innej grupie ludzi wraz z drugim niewyraźnym obrazkiem z jakimś facetem, który pełnił role kontrolną (obrazek, nie facet). Zbadano odsetek ludzi, którzy domyślili się co jest na obu obrazkach. Gdyby rezonans kształtu był hipotezą prawdziwą, to oczywiście dużo więcej osób powinno odgadnąć zawartość pierwszego obrazka. Niestety nie pamiętam nic więcej, w szczególności jaki był wynik eksperymentu. Znalazłem jakiś mądry tekst na ten temat, zapewne jeden z wielu w sieci. Być może idea, aby używać argumentu ontologicznego w zaproponowany przez mnie sposób, zaistniała już wcześniej i zbiorowa świadomość czy podświadomość mi ją podsunęła, a potem także TMM. To oczywiście tłumaczyłoby również, czemu religia trzyma się tak dobrze.
Czy Benedykt poradził sobie z homoseksualnym lobby w Kościele rzymskokatolickim?
Benedykt przerwał milczenie i w wywiadzie-rzece wspomniał o homoseksualnym lobby w kurii rzymskiej, z którym rzekomo się uporał. Targnęło mną podejrzenie, że chodzi o tych panów duchownych, którzy organizowali sobie homoseksualne orgie, bo cholera wie, w jakim znaczeniu użyte jest słowo „lobby”. Ze słów Benedykta wnoszę, że chodziło raczej o grupę paru osób, które chciało przekonać władze do zmiany stanowiska w sprawie gejów. Jak rozumiem, takie szalenie niebezpieczne osoby należy pacyfikować. A może miały jakieś sensowne argumenty? Może zwróciły uwagę na to, że wielu przykazań biblijnych nie traktujemy już tak serio? Pomińmy już ofiary ze zwierząt, te targi o to, czy osiołka można zamienić na koźlątko, ale co zrobić z bezwzględnym zakazem rozwodów sformułowanym przez Jezusa? Który nic a nic nie mówił o gejach. Można rzecz jasna wyobrazić sobie scenariusz bardziej dla Benedykta przyjazny, że owo „lobby” grało nieczysto, używało na rzecz swojej sprawy dworskich intryg lub podstępów - wtedy jego poskromienie jest już bardziej zrozumiałe. Ale czy Benedykt naprawdę zakończył sprawę? Biorąc pod uwagę niedawne wystąpienie kardynała Reinharda Marxa z Monachium - nie do końca. Poniżej zamieszczam zrzut ekranu ze stroną Frondy o kardynale Turksonie z Ghany, który potępia Ugandę za kryminalizację homoseksualizmu. Ciekawe, co Fronda na to, że na jej stronach wyświetlają się reklamy gadżetów dla gejów :-)
piątek, 1 lipca 2016
Franciszek komentuje Brexit
Nie znalazłem dokładnego cytatu z Franciszka, a szkoda. Mówił, że w brytyjskim referendum objawiła się wola narodu (mój lekko zaczepny komentarz: „naród brytyjski” jest pojęciem raczej oderwanym od rzeczywistości, również premierka Beata Szydło ubawiła nas użyciem tego określenia), na co główny nacisk położono w TV Republika. A mówił też, że jedność jest lepsza od podziału, wspomniał o roli gospodarki, że trzeba pomyśleć o nowej unii, w której będzie więcej wolności dla krajów członkowskich, że aby odnaleźć siłę swych korzeni, Unia musi zrobić krok w kierunku kreatywności i zdrowego rozłączenia. Polityczna mowa-trawa, można by rzec. A jednak mocno mnie zadziwiła na korzyść, bo wyobraziłem sobie, jak by Brexit skomentowali poprzednicy Franciszka. Zapewne podobnie jak Gądecki: Jesteśmy przekonani, że jedność Chrystusowa jest prawdziwym źródłem nadziei dla Europy i świata itd. itp. Jedność Chrystusowa ma zatrważającą tradycję wielu bitew, w tym tej pod Grunwaldem. My wspomnijmy sobie bitwę pod Crecy, w której ślepy Jan Luksemburski, tytularny polski król, kazał się poprowadzić dwóm rycerzom w szarży przeciwko Anglikom. Byłby świetnym kandydatem do nagrody Darwina gdyby nie to, że wcześniej odniósł zdecydowany sukces reprodukcyjny.
Rozmowy przy naleśnikach ze szpinakiem, pomidorami suszonymi i fetą
- Gdyby baba miała żyrafę, to wiadomo. Ale jakby miała goryla?
- Wsadziła go do...?
- Tańczyła z nim kadryla. Ale co to jest?
- To taki dworski taniec francuski.
- Aha. A ty umiesz tańczyć kadryla, no nie?
- Jasne, że umiem.
- No to mi zaraz pokażesz.
- Nie, bo nie mam goryla.
- Wsadziła go do...?
- Tańczyła z nim kadryla. Ale co to jest?
- To taki dworski taniec francuski.
- Aha. A ty umiesz tańczyć kadryla, no nie?
- Jasne, że umiem.
- No to mi zaraz pokażesz.
- Nie, bo nie mam goryla.
Dzień Niepodległości: Odrodzenie czyli Independence Day: Resurgence
Ale czemu to wszystko takie głupie? Pomysł, że wszyscy dobrze pamiętamy poprzedni film o inwazji obcych. Że wówczas nie byliśmy gotowi na tę powalającą prawdę, że ten śmieszny długowłosy ludek ze strefy 51 jest gejem, zapadł w śpiączkę, a teraz budzi się u boku ukochanego, aby wspólnie z innymi dokopać najeźdźcom. Że nie ma już Willa Smitha, ale jest jego filmowy syn, który pójdzie w ślady ojca. Że chińska żołnierz straci tatusia, ale pod koniec, kiedy załatwią już obcych, będzie filuternie flirtować z dzielnym chłopcem z eskadry. Że samotny trałowiec na środku oceanu ma aparaturę do monitorowania odwiertu ku jądru Ziemi, przeprowadzanego przez obcych. Że przez te wszystkie lata na Ziemi mieliśmy przedstawiciela inteligencji pozaziemskiej, która mogła nam już dawno pomóc przygotować się do kolejnego nieuchronnego ataku, ale dopiero teraz ją odkryliśmy. Że jedną z ról gra Charlotte Gainsbourg, słabo znana jako aktorka ról nieocierających się o pornografię. Że - w końcu - przyczyną ataku obcych jest chęć dorwania się do jądra planety, bo to jest dla nich źródło energii. Gdybym miał obstawiać, w kosmosie mamy miliardy planet bez życia, a jeśli już jest na nich życie, to nierozumne, a jeśli jest rozumne, to w fazie feudalnej lub jaskiniowej - a obcy muszą akurat atakować planetę z cywilizacją, która może im stawić opór. Ta cywilizacja sobie widocznie czymś na ten najazd zasłużyła. Na przykład kręceniem głupot o inwazji obcych.